CZY NIE MOŻEMY STRASZYĆ POLAKÓW?

 

W naszym mieście powtórzyła się sytuacja z ostatnich wyborów na prezydenta RP. Dość dobry wynik w pierwszej turze i stosunkowo niewielka przegrana w drugiej. W obu przypadkach wydawało się, że atuty są po naszej stronie i powinno być zwycięstwo. Dlaczego tak się nie stało?Naszym kampaniom brakowało jednego: wyrazistości! Zamiast ostro punktować przeciwnika, zdecydowano się na kampanię łagodną, pozbawioną celnych i zdecydowanych ataków. Dawało to fałszywy obraz moralnej równoważności kandydatów i osłabiało w społeczeństwie emocje, które mogłyby popchnąć niezdecydowanych do zajęcia stanowiska.Hasło: „Unikamy kampanii negatywnej” pozbawiło przekaz Jarosława Kaczyńskiego (i Lecha Sprawki w Lublinie) elementów, które jasno pokazywałyby jego wyższość w zestawieniu z konkurentem. Dyskusje programowe czy łagodne spory polityczne są mało zrozumiałe dla przeciętnego odbiorcy, a już z pewnością nie pozwalają wyrobić sobie zdania o kandydatach w kategoriach „dobry/zły”. Dominuje więc przekonanie, że tak naprawdę, to wszystko jedno, kto wygra. Przy głębokiej stronniczości mediów i pokazywaniu polityków Platformy jako bardziej eleganckich, młodszych, otwartych itp., nie trudno przewidzieć sympatie niezdecydowanych. Elektorat świadomy jest nieliczny – o wyniku wyborów decyduje powierzchownie oceniający „środek”.Jedyną szansą na zwycięstwo jest więc bazujące na faktach zdyskredytowanie rywala i wzbudzenie u przeciętnego odbiorcy niechęci, czy wręcz strachu przed zwycięstwem PO (nie muszę chyba dodawać, że taki rezultat już dawno osiągnęła propaganda antypisowska). W przypadku Lublina można było to osiągnąć np. plakatując miasto zdjęciami Krzysztofa Żuka w jakiejś zażyłej sytuacji z Januszem Palikotem, czy wysyłając wszystkim mieszkańcom stylizowane na nakazy komornicze materiały wyborcze, wzywające do uregulowania 1500 zł długu (na tyle zadłużyła każdego lublinianina ekipa PO, w której Żuk był wiceprezydentem miasta). Takich pomysłów znalazłoby się więcej.Dlaczego nie decydujemy się na kampanię prawdy, którą na dodatek nazywamy negatywną? Pierwszy powód to dobre maniery, czy pewna doza naiwności, że przeciwnik również zagra łagodnie. W Lublinie ta „sielanka” skończyła się skandaliczną manipulacją nazwiskiem kandydata PiS – na kilka dni przed wyborami ukazała się gazetka wyborcza PO z sensacyjnym newsem: „Sprawka popiera Żuka”! Po prostu znaleziono człowieka o identycznym z kandydatem PiS nazwisku, który zgodził się poprzeć kandydata PO. Dodatkowo Żuk zrezygnował z dwu ostatnich debat telewizyjnych ze Sprawką, pozostawiając sztab wyborczy PiS na „lodzie”. Drugi powód jest gorszy. Jest nim polityczne kunktatorstwo – „po wyborach i tak będziemy się z nimi musieli jakość dogadać”. O ile w dojrzałej demokracji ma to sens, to w naszych realiach wygląda to inaczej. PiS i PO nie są dziś konkurującymi ze sobą, normalnymi partiami politycznymi. To środowiska skupiające dwie przeciwstawne wizje Polski (suwerenność/kondominium). To środowiska opierające się na różnym porządku cywilizacyjnym, co pokazał haniebny konflikt o krzyż na Krakowskim Przedmieściu. To środowiska, które fundamentalnie różnią się w moralnej i prawnej ocenie przyczyn śmierci naszej elity pod Smoleńskiem. To środowiska, dla których prawda i fałsz znaczą coś zgoła przeciwnego. W takim przypadku zaniechanie kampanii PRAWDY jest czymś więcej niż tylko błędem politycznym.

Zalaliśmy miasto plakatami przedstawiającymi Żuka w objęciach Palikota, do każdego domu wysłaliśmy komornicze żądanie zapłaty 1500 zł długu za czteroletnie rządy ekipy PO, przed Ratuszem wysypaliśmy kilka przyczep buraków pod hasłem: „Żuk, gdzie jest nasza cukrownia?!” – tak mogła wyglądać prezydencka kampania PiS w Lublinie, rzeczywistość była jednak bardziej prozaiczna…