2 Kwaśniewskich i 1 Wałęsa

XXX

 

Aleksander Kwaśniewski potwierdził rano (w radiu) ”czyszczenie” dokumentów SB przez Wałęsę, a już wieczorem (w telewizji) wystawiał mu świadectwo moralności… Typowa schiza przełomu PRL i III RP…

 

XXX

 

W dzisiejszym numerze "Dziennika" ukazał się mój tekst dotyczący polskiego stanowiska wobec wyników referendum z Irlandii oraz tempa, w jakim mamy ratyfikować (lub nie) Traktat Lizboński. Oto treść tego artykułu:

 

"Amerykanie mówią czasami „wait and see", co można przetłumaczyć jako polskie „pożyjemy, zobaczymy”. Ta zasada wstrzemięźliwości powinna dziś, po odrzuceniu przez Irlandczyków Traktatu z Lizbony, przyświecać polskim władzom. Nie tylko my wciąż nie zakończyliśmy procesu jego ratyfikacji. Nawet Niemcy, którzy bardzo energicznie wszystkich namawiają do ratyfikacji, sami wcale jej nie zamknęli: decydujące głosowanie w Bundestagu wciąż przed nimi. Traktatu jeszcze nie ratyfikowały Szwecja, Hiszpania, Belgia, Włochy, Cypr, Czechy czy Wielka Brytania, która jednak ma uczynić to już za chwilę.

 

W tym kontekście niezrozumiałe są więc podnoszone przez niektórych polityków i komentatorów wezwania, by prezydent Lech Kaczyński dokończył - jak najszybciej, na „ola Boga!” i łapu capu - polską procedurę swoim podpisem pod ustawą ratyfikacyjną. Żaden inny z krajów, w których ratyfikacja nie jest sprawą dokonaną, nie będzie jej przyśpieszał ze względu na to, że traktat poniósł porażkę w Irlandii. Jeżeli wynik tamtego referendum ma wpływ na tempo ratyfikacji, to raczej taki, by się wstrzymać i popatrzeć, co będzie się działo dalej. Byłoby więc polskim dziwactwem i niepotrzebnym ryzykiem wychodzenie przed szereg i zamykanie procedury w przyśpieszonym trybie.

 

Unia Europejska żyje swoim tempem. Musimy poczekać na dalszy rozwój wypadków i – przede wszystkim – na ewentualne dalsze propozycje rządu Irlandii (sprzyjającego traktatowi). Po decyzji Irlandczyków powstała zupełnie nowa sytuacja polityczna i najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest rezygnacja z forsowania traktatu lizbońskiego i przygotowanie na jego gruncie nowego dokumentu. Zapewne w dużej mierze, może nawet w 90 proc. konsumowałby on treść tego z Lizbony, jednak stanowiłby nowy przedmiot do dalszej dyskusji i dawałby Irlandczykom szansę na ponowne rozważenie „za” i „przeciw”, i podjęcie decyzji w nowym referendum. Tym razem bowiem nie ma żadnych szans by powtórzyć manewr sprzed sześciu lat, kiedy 16 miesięcy po odrzuceniu traktatu z Nicei Irlandczycy głosowali raz jeszcze w tej samej sprawie i tym razem go przyjęli. Od tamtej pory mieliśmy już odrzucenie tzw. konstytucji europejskiej w referendach we Francji i Holandii. Powtórki nie było. Decyzje tych dwóch państw okazały się ostateczne i konstytucja straciła rację bytu. Irlandczycy – dumni i ambitni –nie zgodzą się na potraktowanie ich głosu z mniejszą powagą.

 

Europa przyznała Irlandii prawo decyzji. Irlandia z niego skorzystała, i Europa nie może jej teraz stawiać pod ścianą. Przypomnijmy sobie, że po odrzuceniu projektu unijnej konstytucji przez Francję i Holandię przerwano procedury ratyfikacyjne w innych krajach. Uznano, że to czas na refleksję i wynegocjowanie czegoś nowego. Również tym razem byłoby to najrozsądniejsze wyjście. Co bowiem z tego, że nawet inne kraje ratyfikują traktat? Czy wykluczymy krnąbrną Irlandię z UE? Nie oszukujmy się: to nie jest tak, że bez zatwierdzenia traktatu Unia zostanie sparaliżowana i nie będzie mogła prowadzić np. wspólnej polityki energetycznej czy wschodniej. To wciąż zależy przede wszystkim od politycznej woli, a nie od tego, czy ratyfikowany zostanie traktat lizboński czy jakiś inny, którego treści dziś nie znamy."

 

XXX

 

Irlandia stała się w ostatnich dniach najczęściej wymienianym krajem w Europie. Ja też cały czas o niej - i skutkach wywołanych przez jej stanowisko wobec Traktatu Lizbońskiego - piszę. Poniżej zamieszczam tekst, który ukaże się w najbliższym numerze periodyku "Monitor Europejski". Tytuł, którym opatrzyłem ten artykuł powtarzam jak mantrę "Potrzeba nowego traktatu - Traktat Lizboński jest martwy". A oto treść tekstu dla "Monitora" wraz z pytaniami redakcji: 

" Wynik referendum w Irlandii nie oznacza, wbrew pozorom, politycznego trzęsienia ziemi w Europie. Formalnie dalej można bawić się w ratyfikację Traktatu Lizbońskiego. W praktyce jest on trupem.

 

Możliwe są 3 scenariusze wydarzeń po irlandzkim referendum. Pierwszy to ponowne referendum w Irlandii nad tym samym Traktatem. Co prawda i premier Brian Cowen i szef Komisji Europejskiej José Barroso zapowiadali, że powtórka referendum jest niemożliwa, ale obecnie, w ramach "wyższej konieczności" dla dobra ratyfikacji być może będą chcieli zrobić sobie z gęby cholewę. Takie referendum musiałoby być opatrzone jednostronną deklaracją UE gwarantującą Republice Irlandii neutralność - mimo, że Traktat Lizboński wprowadza Europejską Politykę Obronną (EPO) i zwiększa znaczenie polityki zewnętrznej Unii (dość podobny wariant zastosowano przy drugim referendum dotyczącym Traktatu Nicejskiego w październiku 2002 roku). Do takiego rozwiązania i to w możliwie najszybszym terminie prą Sarkozy, Merkel, szef Parlamentu Europejskiego Pöettering, prezydent Włoch Napolitano. Rzecz w tym, że nie pójdą na to raczej władze Irlandii. Argumentują one, skądinąd słusznie, że skoro nie było powtórki referendów dotyczących eurokonstytucji we Francji i Holandii, to dlaczego miałaby być ona w Irlandii? Czy to, co ujdzie dużym krajom - podkreślają - nie dotyczy krajów małych, jak 4-milionowa Irlandia? Taką możliwość wprost wykluczył już MSZ Irlandii, ale także europosłowie z ramienia rządzącej Irlandią partii Fianna Fáil, zasiadający w Parlamencie Europejskim w tej samej grupie politycznej co ja - Unii na rzecz Europy Narodów.

 

Drugi scenariusz znacznie bardziej prawdopodobny to pewna modyfikacja Traktatu Lizbońskiego. Po kolejnym "okresie refleksji" i szybkich uzgodnieniach Unia zdobyłaby się na nowy Traktat, który zapewne w 95 % konsumowałby treść Traktatu Lizbońskiego. Taki nowy Traktat byłby zapewne bardzo szybko ratyfikowany przez parlamenty 26 państw członkowskich i - już jako "całkiem nowy" - poddany pod referendum tylko w Irlandii (konstytucja tego kraju wymaga referendum przy każdym traktacie europejskim). Na pewno przygotowanie nowego, nawet minimalnie zmienionego Traktatu będzie jednak wymagało dłuższego czasu niż pół roku. Racje ma więc premier Luksemburga Jean-Claude Juncker mówiący, że nie da się zakończyć ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego w tym roku (dodajmy - tym bardziej nowego...).

 

Scenariusz z nowym Traktatem jest najbardziej prawdopodobny choć nie jest on w smak bardzo niecierpliwym największym rozgrywającym w UE: Niemcom i Francji, które w tej chwili starają się wymusić szybką ratyfikację Traktatu Lizbońskiego w tych państwach, w których to jeszcze nie nastąpiło (Wielka Brytania, Szwecja, Włochy, Hiszpania, Belgia, Cypr, Czechy i Polska - i, co ciekawe, również RFN, gdzie Bundestag nie zakończył jeszcze procedury ratyfikacyjnej).

 

Trzeci scenariusz - politycznie nieprawdopodobny, choć możliwy pod względem formalno prawnym - to "schowanie" Traktatu Lizbońskiego do traktatów akcesyjnych 27 państw członkowskich UE z Chorwacją (ma przystąpić do Unii za 2 lata). W ten sposób, bez powtarzania referendum w Republice Irlandii, można osiągnąć ten sam skutek. Oczywiście, takie "przepchnięcie" Traktatu przy pomocy kruczków prawnych wywołałoby olbrzymią burzę i dla mnie jest to przykład "political fiction", a nie realnej alternatywy dla pata powstałego po irlandzkim referendum.

 

Reasumując: Traktat Lizboński w tym kształcie i w tej formie jest w praktyce martwy. Procedowanie nad nim, czyli kontynuacja procesów ratyfikacyjnych w poszczególnych krajach oznaczać może - w przypadku, gdy wszystkie państwa ratyfikują "Lizbonę" - postawienie Irlandczyków pod ścianą. A takich sytuacji powinno się unikać w, bądź co bądź, "wspólnej Europie". Nie sądzę, aby wszystkie państwa chciały za wszelką cenę wymuszać na Irlandii referendalną powtórkę. Świadomość, że własny kraj, jutro czy pojutrze, może być następną Irlandią - w takiej czy innej kwestii - dociera już do wielu...."

 

XXX

 

W czasie obecnej sesji Parlamentu Europejskiego wystąpiłem m. in. na temat Europejskiego Roku Walki z Ubóstwem i Wykluczeniem Społecznym. Oto znaczące fragmenty mojego przemówienia:

 

„ (...) Dane, które uzyskaliśmy tak naprawdę starają się pewnym sensie zmniejszyć problem, który istnieje. Mówią bowiem o ubóstwie w Unii Europejskiej w momencie jeszcze przed wejściem Bułgarii i Rumunii. Po wejściu tych dwóch relatywnie bardzo biednych krajów poziom ubóstwa w Unii znacząco się zwiększył. Nie należy tego ukrywać. Zatem już nie co siódmy obywatel krajów członkowskich Unii jest w strefie ubóstwa, tylko ten procent jest znacznie powyżej 16%, zapewne powyżej 20%.

 

Chciałbym w związku z tym bardzo mocno zaapelować, aby dofinansowanie na wszystkie projekty, o których tu mówimy, ze strony Unii Europejskiej było powyżej 50%. Jest to ważne zwłaszcza z punktu widzenia krajów biedniejszych. Limitowanie do połowy jest tak naprawdę postawieniem na ograniczenie realnej walki z ubóstwem.”

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Begerowa skazana! Zapowiedziała natychmiast, że wraca do polityki. Cóż, nic w życiu nie będzie nam oszczędzone… A swoją drogą żebrząca pod kościołem p. Beger (jak to zasugerowała) - czy może być coś bardziej obciachowego?