"SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii". Kilka spostrzeżeń historyka.

„SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”

Kilka spostrzeżeń historyka.

 

Ukazała się wreszcie, przez jednych od dawna wyczekiwana, przez innych blokowana, książka wydana przez IPN, stanowiąca przyczynek do biografii Lecha Wałęsy. Jej autorami jest dwóch uznanych historyków: dr Sławomir Cenckiewicz i dr Piotr Gontarczyk, obaj posiadających niekwestionowany dorobek w zakresie badań dziejów najnowszych.

Pozytywne recenzje wydawnicze, stanowiące podstawę do wydania książki napisali:

                                                                  

prof. Andrzej Chojnowski z Uniwersytety Warszawskiego, w latach 1991 – 1997 przewodniczący Rady Naukowej Archiwum Uniwersytetu Warszawskiego, w latach 1999 – 2002 przewodniczący Rady Naukowej Instytutu Historycznego UW, obecnie przewodniczący Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej,
prof. Andrzej Nowak historyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, redaktor naczelny pisma „Acana”,
prof. Marek Kazimierz Kamiński z Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk i z Instytutu Historii Uniwersytetu Warmińsko – Mazurskiego w Olsztynie,
prof. Andrzej Zybertowicz z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu

 

Nie jest niczym dziwnym, że książka wywołuje żywe reakcje. Dotyka bowiem zagadnienia trudnego, stanowiącego ciągle żywy element naszej historii i wpisuje się, chcąc nie chcąc, także w nurt bieżącej debaty publicznej.

            Nie będę się w tym tekście odnosił do meritum sprawy i tego co jest na ustach wszystkich uczestników dyskusji. Jestem jeszcze przed lekturą książki i dlatego nie mogę w odpowiedzialny sposób odnieść się do niej na płaszczyźnie naukowej. Chcę jednak zwróci uwagę na parę zagadnień mniej znanych i zauważalnych, ale kluczowych dla lepszej orientacji.

            Autorzy publikacji dr Sławomir Cenckiewicz i dr Piotr Gontarczyk napisali pracę o charakterze naukowym. Ma to bardzo ważne znaczenie ponieważ na gruncie naukowym praca ta podlegać będzie ocenie. Nie napisali zbioru opowiadań dla dzieci, czy felietonów polityczno – historycznych, które mogłyby być tylko przedsięwzięciem komercyjnym. Ich książka jako praca naukowa wpisuje się w ich dorobek i jako taka podlega ocenie z pełnymi dla nich konsekwencjami, zarówno pozytywnymi jak i (jeśli by takowe mogły być) negatywnymi. Do końca życia gdy będą się ubiegali o habilitację czy profesurę będzie wpisywała się do tego dorobku. Pisząc więc to dzieło mieli pełną świadomość konsekwencji jakie mogą ponieść w sprawie dla nich jak sądzę, zasadniczej – ich dalszej kariery naukowej.

            Nie inaczej jest z recenzentami. Profesorowie, którzy napisali recenzje, także pisali je nie jako luźną opinię do gazety ale jako typowe recenzje naukowe angażując w nie swój autorytet i pozycją zawodową.

            W praktyce oznacza to mniej więcej to samo co składanie w sądzie zeznań pod przysięgą i pod rygorem odpowiedzialności karnej.

            Piszę o tym aby uzmysłowi, że wszystkie osoby zaangażowane w wydanie tej ksiązki, zarówno autorzy, jak i jej recenzenci, postawili na szali swoją zawodową pozycję i autorytet. Nie musieli tego robić. Zrobili tak bo tego wymagała od nich ich zawodowa rzetelność.

            Napisałem o tym nie przez przypadek. Wśród osób, które włączyły się w medialną krytykę książki są także naukowcy. Można ich podzieli na dwie grupy.

Do pierwszej zaliczyć należy takie osoby jak: Dr Maria Dmochowska (doktor z zakresu nauk medycznych), prof. Ireneusz Krzemiński (socjolog) czy dr Wojciech Jabłoński (politolog). W dużym uproszczeniu wypowiadają oni najczęściej emocjonalne sądy, niekiedy podszyte politycznym zacietrzewieniem wynikającym z wcześniejszej aktywności parlamentarnej (3 kadencje w sejmie z ramienia Unii Demokratycznej) w obozie związanym z Lechem Wałęsą (dr Maria Dmochowska), innym razem z ideologicznych uprzedzeń i fobii (prof. Krzemiński nie odróżniający historyka ruchu narodowego jakim jest prof. Jan Żaryn od endeka), a na zwykłej miałkości intelektualnej skończywszy, jak w przypadku showmana Superstacji dr Wojciecha Jabłońskiego. Wszystkich ich łączy zaś to, że na badaniach historycznych znają się mniej więcej tak, jak ja na fizyce kwantowej czy gastroskopii. Można więc powiedzieć, że mają prawo opowiadać głupstwa bo nikt ich za to na gruncie zawodowym – naukowym nie będzie rozliczać, tak jak mnie nikt by nie rozliczał gdybym opowiadał, że zapalenie płuc najlepiej się leczy przez upuszczanie krwi.

Inaczej sprawa ma się z zawodowymi historykami, którzy sporadycznie, ale także pojawiają się aby komentować książkę. W zasadzie są to dwaj historycy prof. Andrzej Friszke i prof. Paweł Machcewicz. Podobnie jak w przypadku autorów książki i jej recenzentów, także i oni mogą się pochwalić sporym dorobkiem naukowym i określoną pozycją zawodową. Warto jednak w ich wypowiedziach zwróci uwagę na dwa elementy. Po pierwsze uciekają od istoty problemu (rzetelność książki), a skupiają się raczej na dylemacie czy „nawet jeśli autorzy książki mają rację” to powinno się o tym pisać i burzyć legendę lidera Solidarności? Po drugie zaś ich wypowiedzi mają charakter publicystyczny (podobnie jak opinie i listy, które publikują czy podpisują na potrzeby „Gazety Wyborczej”), nie biorą za nie odpowiedzialności zawodowej – naukowej, jak autorzy czy recenzenci książki.

Zrozumiem i uszanuję, że jacyś historycy dojdą na podstawie materiałów źródłowych do wniosków innych niż Cenckiewicz czy Gontarczyk, ale niech mają wówczas o tym odwagę mówić pod rygorem odpowiedzialności zawodowej – badawczej w pracach naukowych czy naukowych recenzjach. Będzie wówczas możliwa naukowa weryfikacja ich stanowiska. Z punktu widzenia naukowego to w takim czy innym programie publicystycznym można mówić wszystko. Są to tylko luźne opinie, za które naukowiec nie bierze odpowiedzialności. Tak jak nie bierze się odpowiedzialności za opowiadania przy ognisku. Ważne i oceniane na gruncie naukowym może być to czemu nadaje się rangę pracy naukowej. Z niecierpliwością więc czekam kiedy adwersarze Cenckiewicza czy Gontarczyka opuszczą telewizyjne studia, pójdą do archiwów i zweryfikują ich badania, a wyniki swoich ustaleń będą mieli odwagę opublikować w postaci prac naukowych i wziąć za nie w ten sposób taką samą odpowiedzialność, jak autorzy książki „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”.

Nie będę się w tym tekście odnosił do meritum sprawy i tego co jest na ustach wszystkich uczestników dyskusji. Jestem jeszcze przed lekturą książki i dlatego nie mogę w odpowiedzialny sposób odnieść się do niej na płaszczyźnie naukowej. Chcę jednak zwróci uwagę na parę zagadnień mniej znanych i zauważalnych, ale kluczowych dla lepszej orientacji.