Nemo propheta in patria sua?

Nemo propheta in patria sua?

Polskie społeczeństwo podobno nie szanuje swoich elit. To „przypadkowe społeczeństwo” (jak je raczył nazwać jeden z przedstawicieli tych zupełnie nie szanowanych elit) rządzi się rzekomo nienawiścią do lepszych od siebie i prymitywną zawiścią. W całkowitej sprzeczności z tą diagnozą jest spontaniczna radość Polaków z olimpijskich sukcesów naszej góralskiej pary Justyny Kowalczyk i Adama Małysza. Domorośli psychologowie tłumaczą, że szary obywatel identyfikuje się ze sportowcami i oglądając przy piwku Justynę na podium czuje się zwycięzcą, jak napoleoński żołnierz, który wierzył, że nosi w plecaku marszałkowską buławę. Taki mechanizm projekcji i identyfikacji działa moim zdaniem wyłącznie w przypadku, gdy oglądamy popisy różnych, wykreowanych ex nihilo gwiazd i autorytetów. Szary obywatel z jednej strony dowartościowuje się wyśmiewając ich głupotę i nieporadność, z drugiej- widząc ich niczym nieusprawiedliwione sukcesy łudzi się, że podobny sukces mógłby stać się jego udziałem i zazdrości im szczęścia. Ten sam szary obywatel dobrze jednak wie, jakiego talentu wymaga i jak heroicznym wysiłkiem został okupiony sukces Kowalczyk i Małysza i wcale go im nie zazdrości. Bo wie, że jest to sukces prawdziwy, a nie uzyskany wyłącznie dzięki koneksjom i protekcjom.

Polacy godzą się przegrywać z lepszymi od siebie. Buntują się jednak przeciwko wieloletniej dominacji „równiejszych”. Za czasów komuny wiele osób wybierało kierunki matematyczno fizyczne albo politechniki w złudnej nadziei, że tam nie sięga władza KC. Nie do końca mieli rację, bo wprawdzie przez protekcję nie da się nauczyć teorii względności czy mechaniki kwantowej, jednak bez poparcia SB można było mieć kłopoty z wyjazdem na zagraniczne stypendium czy z profesurą. Realiści łączyli wybitne osiągnięcia ze współpracą, jak pewien znany fizyk, który za cenę wyjazdu do Paryża, udostępnił swoje mieszkanie do spotkań esbeków z donosicielami. Przyznam, że wiadomość o tym bardzo mnie swego czasu zabolała, bo byłam głęboko przeświadczona, że wśród fizyków panuje hierarchia naturalna i o sukcesie decyduje wyłącznie talent i praca.

Jazdę konną na torze wyścigowym wybrałam właśnie dlatego, że na torze istnieje autentyczna, naturalna hierarchia. Dosiada się tu młodych, często nieujeżdżonych, dobrze karmionych, rasowych, rozbrykanych koni. Nie każdemu starczy na to odwagi, nie każdy z takimi końmi sobie poradzi i nie każdy ma ochotę wstawać o 5 rano i pracować w stajni. Nic nie pomogą buty za 5 tysięcy ani tatuś minister. Słabsi wykruszają się sami, nikt ich nie wyrzuca. Przewaga lepszych jest tak ewidentna, że nie ma miejsca na głupią rywalizację, będącą zmorą sfeminizowanych tatersali. To, że moje kwalifikacje jeździeckie plasowały się w dolnej granicy stanów średnich nigdy mi w niczym nie przeszkadzało i nie zazdrościłam lepszym od siebie.

Tak zwane piekło polskie ( szewc zazdrości kanonikowi, że ten został biskupem) związane jest z faktem, że przez stulecia musieliśmy znosić i do tej pory znosimy elity okupantów, elity wrogie, samozwańcze, złożone z ludzi, do których czuliśmy raczej pogardę niż podziw. Ludzi, którzy uważali, że przynależność do elity polega na posiadaniu środków, aby dobrze żyć i pokazywać maluczkim, co to znaczy dobrze żyć. Inaczej mówiąc – ludzi, którzy w imieniu narodu gotowi byli spijać koniak i grać w golfa, ale nic dobrego dla tego narodu nie zamierzali zrobić. W próżni, która wytworzyła się po wymordowaniu przez komunistów i faszystów licznych przedstawicieli elit przedwojennych, w tym elit rodowych, zanikł etos rycerski, który był historyczną i moralną legitymacją społecznej pozycji tych elit. Zanikły też surowe wymagania dotyczące sposobu bycia, który mógłby być uważany za wzorcowy i godny naśladowania. Za przedstawiciela elity mogą być obecnie uważani: telewizyjny błazen, złodziej, agent a nawet tancerka przy rurze. Natomiast językiem elity stał się język Rysia i Zbycha.

 

Kogo mamy dzisiaj szanować i podziwiać? Senatora, który zadaje się z prostytutkami i wciąga przez zwinięty banknot biały proszek. Kogo mamy wybrać na prezydenta? Arystokratę, który zachowuje się jak parweniusz i macza palce w podejrzanych aferach wywiadowczych czy parweniusza, który w kupionym za grosze poniemieckim dworku bawi się w arystokratę? A może byłego ministra, który czerwony na twarzy, knajackim językiem wystawia rachunki krzywd swoim byłym kolegom?

Elity artystyczne, pozostające przez całe lata z komunistyczną władzą w miłosnym uścisku zwanym przez Francuzów „soixante neuf” też budzą raczej pogardę niż podziw i zaufanie.

Bo czyż mamy podziwiać i uważać za wzór osobowy zręcznego reportażystę, który zmyślał swe reportaże a poza tym okazał się ( nomen omen) kapustą.? Albo poetessę, która pisała wiernopoddańcze ody do Stalina.? Albo dziennikarza katolickiego, który nakłaniał do prześladowania biskupa Kaczmarka?. Jakie wzorce moralne i osobowe mogą nam oni przekazać?

Kult Małysza, Kowalczyk, Kubicy świadczy o tym, że społeczeństwo polskie boleśnie odczuwa brak prawdziwych, nie kwestionowanych elit i autorytetów. I że trudno mu pogodzić się z faktem, że: „ Nie najszybszym przypada nagroda i nie najdzielniejszym zwycięstwo, również nie najmędrsi zdobywają chleb, a najroztropniejsi bogactwo, ani najuczeńsi uznanie..” (Eklezjasta, 9,11)