O Ziemi ludziom poddanej

Nie wiem czy to jeszcze pamiętacie, ale jestem niedoszłym leśnikiem, a fakt ów właśnie posiadam liczne kontakty branżowe, ponieważ wraz z kolegami, którzy dziś pracują w lasach chodziłem do szkoły i mieszkałem w internacie. Znaliśmy się dobrze i dziś także nie mamy kłopotu z odświeżaniem tych znajomości. Ostatnio właśnie spotkałem się z Andrzejem, moim starym kumplem ze szkoły. Rozmowa jak to zwykle w takich razach bywa, zeszła w końcu na ekologów. Ludzie, którzy mieli do czynienia z edukacją na kierunku leśnictwo, w czasach poprzedzających boom ekologiczny, bardzo często rozmawiają o ekologach. Rozmawiają także o swoich kolegach z branży, którym odbiło i uwierzyli w ekologię i teraz zajmują się ochroną derkacza na terenach, gdzie ten derkacz występował, występuje i będzie występował nadal, obojętnie czy UE da pieniądze na jego ochronę czy nie. Derkacz bowiem nie zdaje sobie sprawy, że jest w Unii i żyje nadal po swojemu. Owa ochrona derkaczy i innych stworzeń jest zawsze clou rozmów jakie leśnicy przeprowadzają na temat ekologów. Zanim jednak przejdziemy ich treści zdefiniujmy podstawową różnicę pomiędzy ekologiem a leśnikiem. Jest ona następująca: ekolog dostaje pieniądze od instytucji, a leśnik musi pieniądze zarobić i oddać je instytucjom. Wobec takiego spozycjonowania sprawy jasne jest, że o żadnym porozumieniu pomiędzy ekologami i leśnikami mowy być nie może. Leśnicy zaś, którzy zostali ekologami lub ulegli nawet w sposób łagodny tej manii, żyją w stanie wewnętrznego rozdarcia. Jest ono oczywiście łagodzone i zalepiane poprzez treści zawarte w unijnych kwitach, na które dostaje się niemałe pieniądze, ale do końca nie zabliźni się nigdy.
Sam pamiętam kiedy chodziłem do szkoły i chłopcy poważniej niż ja dotknięci manią ochrony przyrody wstawali o trzeciej w nocy i szli piechotą ładnych parę kilometrów do rezerwatu, podajże „Obary”, ale głowy nie dam, pod Biłgorajem, by tam obserwować cietrzewie. Minęło ponad 20 lat, w Polsce jest dużo więcej rezerwatów i dużo więcej parków narodowych niż wtedy. Jest także dużo więcej ekologów, którzy z dużo większym zapałem zabierają się do chronienia rzadkich gatunków zwierząt. Żeby jednak obejrzeć sobie tokujące cietrzewie trzeba jechać na Białoruś albo do Finlandii, w Polsce już ich nie ma. Oczywiście ekologowie powiedzą, że to przez nadmierne pozyskanie drewna w lasach, albo przez coś innego, ale to nieprawda. W lasach rzeczywiście pozyskuje się więcej drewna niż 20 lat temu, ale nasadzenia i odnowienia są także dużo intensywniejsze. No, a poza tym nikt nie prowadził przecież gospodarki w miejscach występowania gatunków rzadkich i w rezerwatach. Jeśli zaś ktoś chce powiedzieć, że cietrzewie mają więcej spokoju na Białorusi i w Finlandii niż w Polsce to niech się lepiej zastanowi co opowiada.
Do niedawna było tak, że odnalezienie w lesie stanowiska jakiegoś zagrożonego gatunku powodowało ograniczenia w gospodarce na obszarze całego leśnego oddziału, w którym znajdowało się gniazdo, na przykład orlika krzykliwego. Jeśli gniazdo było w samym narożniku oddziału, tuż przy drodze, to nie można było odpalić pilarki na całym, sporym obszarze lasu, który oddział obejmował. Jednak w sąsiednim oddziale, dwa i pół metra od gniazda, za drogą, można było już wszystko, odpalać pilarkę, jeździć ciągnikiem, urządzać libacje z dużą ilością osób i wszystko było w porządku. Orlik krzykliwy mógł się temu wszystkiemu przyglądać ze smutkiem jedynie i czekać, aż prócz tych uciążliwych szykan spadną na niego nowe. Oto bowiem co jakiś czas do lasów i na łąki ruszają gromady badaczy wyposażonych w unijne pieniądze, którzy liczą jaja w gniazdach rzadkich ptaków, robią im zdjęcia, podglądają je słabo ukryci w krzakach, pstrykają aparatami fotograficznymi i w ogóle nękają te stworzenia na sto sposobów. Nawet ciągnik zrywkowy nie ma szans z ekologami, on bowiem wjedzie do lasu, wyciągnie stamtąd dłużyce i sobie pojedzie. Ekologowie zaś będą tam stale o regularnych porach roku i dnia. I nie ma ludzkiej siły, która przekonałaby ich, że powinni przestać. Ludzie bowiem, którzy mają misję są nie do zwalczenia.
Dziś rzadkich zwierząt nie chroni się już na obszarze oddziału, gdzie mają swoje gniazdo lub gdzie stwierdzono ich obecność, ale niczym jakiś czarownik z dawnych czasów, czyni się wokół tego miejsca koło, o nieznanym mi promieniu. Na obszarze obejmującym owo koło nie wolno niepokoić rzadkich zwierząt. I wyobraźmy sobie teraz sytuację następującą:  żółw błotny wylazł z jednego bajorka pod Włodawą i poprzez dróżkę koło cerkwi oraz sklepu gdzie pan Jurek z panem Olkiem spożywają piwo o nazwie „Mocne” idzie sobie do drugiego bajorka, w którym spodziewa się zrobić karierę wśród tamtejszych samic. I wśród tych jakże frapujących okoliczności jego obecność stwierdzają ekologowie, którzy akurat przybyli w tamte strony zwabieni unijnym programem badawczym. Ekologowie nie zważając na obecność prawosławnego duchownego, oraz konsumentów pod sklepem, wykrzykują coś radośnie, pstrykają aparatami i skaczą wokół skonsternowanego mocno żółwia, który zgłupiał już troszeczkę i nie wie gdzie ma iść. Kręci się w kółko i zerka niepewnie na boki. Ekologom to nie przeszkadza. Robią zdjęcia, opisy, „stwierdzają obecność” i wokół tegoż żółwia rysują tajemnicze koło, w obrębie którego trzeba się zachowywać w sposób szczególny. Nie pytają o zdanie, ani pana Jurka, ani pana Olka, ani żółwia, ani duchownych z cerkwi, ani nawet mieszkającego tam Pana Boga. Realizują swoją misję, bo na nią dostali pieniądze. Żółw zaś, całkiem zdezorientowany, miast udać się do tego lepszego bajorka, pokręcił się po odejściu ekologów jeszcze chwilę po poboczu ścieżki i nie świadom zagrożeń skręcił wprost ku drodze prowadzącej z Kodnia do Włodawy. Tam oczywiście przejechał go samochód na warszawskich numerach, ale tego ekolodzy już nie zaobserwowali. Na szczęście, bo z pewnością założyliby kierowcy sprawę w sądzie.
Pasja ochrony gatunków dotyczy nie tylko zwierząt ale także roślin. Sytuacja jest dziś jednak taka, że ochrona jednych zagrożonych gatunków powoduje śmierć i zagładę innych zagrożonych gatunków, z czego ekologowie nie zdają sobie do końca sprawy, bo na badanie tych złożoności nie dostali jeszcze pieniędzy z Unii.
Wyobraźmy sobie inną sytuację, o wiele bardziej złożoną niż ta z żółwiem w roli głównej. Oto na sporym areale traw położonych w lesie pasą się owce. Pasły się one tam zawsze i miały paść się do skończenia świata, ale okazało się, że na tej łączce rośnie jakiś rzadki kwiatek, który owce niszczą zjadając jego pędy, ogryzając drobne kwiatostany, które padają na ziemię niezapylone przez co nie wydają nasion i rzadkich kwiatków nie przybywa. Przybyli ekologowie, zaobserwowali kwiatek i doprowadzili do tego, że z łąki przepędzono szkodliwe owce. I tu zaczęły się kłopoty. Nie ekologów oczywiście i nie właściciela owiec nawet, ale kogoś zupełnie innego. Oto na obszarze tej łąki żyły ze sobą w całkowitej, symbiozie dwa różne od siebie gatunki: mrówki i motyle. Były to bardzo rzadkie, archaiczne gatunki, których nazw sobie teraz nie przypomnę. Symbioza ta nie oznaczała przyjaźni, bo symbioza nigdy jej nie oznacza. W słowie tym nie ma wcale miękkości, jak to się wydaje niektórym wrażliwym ludziom, za to bywa, że oznacza ono stosunki dosyć brutalne. Oto mrówki porywały gąsienice motyli i trzymały je w mrowisku, bo wydzieliną z ich włosków żywiły się larwy mrówek. Dorosłe mrówki z kolei ścinały kielichy owych rzadkich kwiatków, które rosły na łące i także znosiły je do mrowiska i tam podsuwały larwom motyli. Te zaś żywiły się kwiatkami, rosły, przepoczwarzały się i stawały się motylami, które zapylały rzadkie kwiatki nie ścięte przez mrówki i nie zjedzone przez owce. Było ich w sam raz tyle, by odnowić populację gatunku rzadkiego kwiatka na łące, w sam raz tyle by wszyscy byli zadowoleni: mrówki, owce, motyle i właściciel łąki. Pojawili się jednak ekologowie, przepędzili owce i wtedy okazało się, że archaiczny gatunek mrówek żyje w bardzo płytkich mrowiskach, do których cały czas dochodzi światło. Kiedy zniknęły owce, które strzygły trawę łąka z miejsca porosła agresywnymi gatunkami roślin, które wyparły stamtąd rzadki kwiatek. Spowodowały hekatombę mrówek, nie umiejących żyć w cieniu, oraz wyprowadzkę zdziesiątkowanej populacji motyli, które ruszyły w świat w poszukiwaniu innych mrówek, innych owiec i innego człowieka, takiego, który nie będzie się wchrzaniał w ich sprawy. Opisywane tu sprawy nie zostały oczywiście odnotowane w dokumentacji unijnej. Nie pochylono się z troską nad losem mrówek i motyli, otrąbiono za to sukces. Łąka została uratowana przed owcami.
O takich to właśnie sprawach gawędzimy z kolegami, kiedy uda nam się od czasu do czasu spotkać. Nie mam niestety dobrej pointy do tego tekstu, ale myślę, że nie jest ona potrzebna. Chciałbym jedynie jak co dzień zaprosić wszystkich na stronę www.coryllus.pl i nadmienić, że rozmowa pomiędzy Grzegorzem Braunem a Gabrielem Maciejewskim ukazała się właśnie w portalu www.niezalezna.pl Książki zaś tradycyjnie już znajdują się w księgarniach „Tarabuk” przy Browarnej 6 w Warszawie, „Ukryte miasto” przy Noakowskiego 16 oraz w sklepie „FOTO MAG” przy stacji metra Stokłosy. Który to sklep już chyba będzie czynny w tym tygodniu, ale pewien nie jestem. No i jeszcze Poznań: księgarnia Karmelitów przy Działowej 25 i www.ksiazkiprzyherbacie.otwart.... Zapraszam.

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

21-07-2012 [10:19] - NASZ_HENRY | Link:

to musi POjechać z Bronkiem Komorowskim i Januszem Palikotem
do Rosji gdzie służby Władimira Putina przygotują tokowisko jak należy ;-)

Obrazek użytkownika fritz

21-07-2012 [12:10] - fritz | Link:

Ciekawe: kto ma racje.
On, twierdzac, ze deprocjonujesz swoja prace, czy tez Ty, twierdzac, ze jest to jednak basn.
Grzegorz bardzo podniosl twoje komercjalne ):))notowania.

Obrazek użytkownika Logos

21-07-2012 [12:57] - Logos | Link:

-wych metod i mainstreamu, który się tu niby krytykuje.

Ale skoro już obejrzałem ten filmik to kilka uwag, pytań.
1. lepiej pan wypada nie obrażając i nie wulgaryzując,
2. odniosłem wrażenie, że jednak ma pan ambicje nie tyle pisarskie co historyczne a skoro tak:
a) nie należy mówic, że historycy (naukowcy) o czymś nie wiedzą lub tej teorii spiskowej (jesli jest prawdą-mam wykształcenie ścisłe, nie jestem historykiem i merytorycznie nie mam podstaw by sie odniesć) nie podejmują lub jest to poza ich zakresem - nie ma pan ku temu podstaw, niepotrzebnie osłabia w ten sposób pan wymowę swojej tezy.
b) jesli tak to powinien pan tę książke i zawarte tezy właśnie poddac ocenie historyków (historia jest b. obszerna, sa więc specjalizacje, czyli specjalistom od tego okresu o którym pan pisze, od oceny naukowców nie można uciec jesli ma się ambicje w istocie naukowe (nie pisze o karierze zawodowej, ale o dziedzinie działalności), bo nie napisał pan rzecz jasna książki kucharskie co naukowe nie jest ale historyczna, siłą rzeczy dotknął pan dziedziny, która nauka jest,
c) dlaczego a) i b)? - najkrócej per analogiam - to jakby tworzyć, spekulować na temat nowej wersji powstania Wszechswiata bez poddania się ocenie zawodowych fizyków i astronomów, a ci najwybitniejsi z nich z reguły są naukowcami. Inaczej nie wyjdzie pan poza "baśń", a odnosze wrażenie, że pan traktuje swoje (na razie) spekulacje powaznie no i dobrze, tylko.... Nawet może pan ma rację, tylko metodologia naukowa wymaga własnie sprawdzenia: a) czy na pewno pana myśli są oryginalne b) fakty i inferencje są poprawne. To jest to minimum.
Wtedy pana spekulacje będa czymś więcej niż hipoteza i mogą być nurtem badawczym. Skoro powołał się pan na pracę magisterską, sam pisalem więc wiem na pewno jak to jest w praktyce, to min. 75% jej sukcesu zależy od promotora - zawodowca, naukowca z danej dziedziny. Więc za tą praca o "Hansie":) Kochanowskim stał jakiś byc może profesor historii i myślę, że on i jego koledzy prawde o tym Janie znają głębiej niż w tej pracy zawarto.
Zrobi pan co chce, nie pisze jako krytyk tej książki, tylko jako ścisłowiec wyczulony jestem na metodologię badawcza i doradzam, by zamiast krytykować lub traktowac jak konkurencję to środowisko naukowe, raczej poddał swoje przemyślenia jego ocenie. Jest wiele sposobów na to. Przy całym szacunku, pan Grzegorz Braun nie jest autorytetem w dziedzinie historii, np. prof. Cenckiewicz właśnie jest, ale chyba w tej nowszej. To jak lekarz, ma obowiązek znać całość medycyny w ogólności, ale jej obszerność (w ogóle ogrom dzisiejszej wiedzy powoduje, że jest to prawda dotycząca chyba wszystkich dziedzin naukowych) powoduje, że np. najlepszym się jest w kardiologii lub nefrologii, już nigdy w całości. Rozumiem, że z ogromnie obszerną historia jest podobnie.
To taka porada. Skonfrontowanie pana tez (bo jak zrozumiałem jest tam wiele wątków, które pan uważa za oryginalne lub niedocenione fakty historyczne) z historykami-naukowcami, o ile nie obaliliby ich w 100%, podniosłaby poziom wiarygodności i zaufania w oczach wymagających czytelników (np. ja takim jestem) i basn w tytule byłaby jedynie "brandem", a czytelnik ufałby, że czytając tę książke nie tylko fajnie mu się czyta ale czegoś prawdziwego się uczy. A jak nie mam pewności co do wiarygodności tez i faktów, to ja np. nie czytam chętnie bo nie wiem na ile to spekulacje a na ile sie czegoś naucze.
Po pierwsze, wstep powininna napisac nie kurtuazyjna osoba, a naukowiec-historyk, zakładając, że nie ma to być baśń. To pierwszy pomysł. Ale jak wspomniałem jest wiele sposobów na weryfikację naukową tych tez, można wydac ją z recenzjami, ale nie zaprzyjaxnionych osób do tego nie autorytetów w historii tylko realnych znawców dziedziny. Stawiam bardziej problem.

Acha, z 2 sprawami ja sam się nie zgadzam - Kopernik (Grasham) mieli rację, ale z tymi alchemikami w Anglii chyba nie do końca było tak jak pan przedstawia! Np. wielki uczony I. Newton był po cichu alchemikiem, a dlaczego ukrywał się? Bo za to płaciło sie życiem! Zatem dwór brytyjski zdawał sobie sprawe z utraty monopolu na złoto, zreszta fałszywki srebrnych monet do dziś się zachowały (chodzi o problem ile cukru w cukrze). Zatem nie wiem czy anglicy tak propagowali alchemików skoro ich skazywali i nawet już wówczas wielcy jakim był Newto musieli to ukrywac i szyfrowac pisma.
Na śląski przemysł wpływali nie tylko Niemcy. Baildon (owszem późniejszy okres), jest doskonałym przykładem, że i brytyjczycy ale i autochtoni. Godula, nazywany księciem miał wielkie zasługi ale to juz inna bajka.
Myli sie tez pan w ocenie prac naukowych. Naukowcy piszą z reguły trudne prace, w większości to nie są książki lecz artykuły, raporty. Ale niektórzy, gdy mają czas i msję piszą super książki popularno naukowe, przykładów - tysiące. Profesor S. Hawking - np. "Krótka historia czasu" do zrozumienia przez każdego w miare inteligentnego, ale już teksty badawcze, jego artykuły, po 1/2 stronie nie do zrozumienia, wzory wzory, trudne teorie itd, ale nauke rozwijają naukowcy więc piszą dla siebie, a oni te teksty, czesto zmatematyzowane rozumieją. Michio Kaku - inny przykład, tez naukowiec, którego wielu prac zwykły smiertelnik nie zrozumie, ale napisał bardzo ciekawe popularyzatorskie książki dla ogółu. Więc to nie jest tak. Tylko naukowcy najpierw tworzą dla siebie, bo musza rozwijać dziedzinę, a to nie jest język i sprawy łatwe lekkie i przyjemne, nie pisza dla zwykłego "Kowalskiego" więc. Tę różnice trzeba rozumiec. Pana praca wpisuje się chyba w popularno-naukową z historii, ale "popularno" oznacza styl i język, natomiast "naukową" dotyczy prawdy i scisłości, zgodności z wiedzą historyczną, faktami.
Uff, tyle uwag na marginesie filmiku i ksiązki. Summa summarum, nie krytykowałbym, tylko poddał ja twardej weryfikacji przez recenzje chocby zawodowców.

Obrazek użytkownika BazyliMD

22-07-2012 [00:07] - BazyliMD | Link:

Dokonał Pan krytyki / przeprowadził analizę / wyciągnął wnioski na poletku, na którym nie działają zdobyte przez Pana kwity dające Panu taki czy inny stopień naukowy.
Udowodnił Pan tym samym, że Pańskie wymagania stawiane uprawnionym do interpretacji historii, sensu większego nie mają: historykiem Pan nie jest, a swoje kompetencje udowadnia bez trudu .
W czym rzecz?
W miarę bystry, spragniony wiedzy człowiek jest w stanie opanować określoną dziedzinę wiedzy na poziomie do niedawna niedostępnym dla nikogo, w tym dla pracowników naukowych - dajmy na to - katedr / zakładów historii. Dzięki czemu? Dzięki internetowi. Nie twierdzę, że internet jest w stanie zastąpić solidne, systematyczne studia, lecz jest to narzedzie umożliwiające ogromną oszczędność czasu dla ludzi dysponujących pewnymi podstawami. Rozgarnięty gość AD 2010 bez trudu "przeskakuje" profesora z lat piećdziesiątych gdy chodzi o tzw pracę literaturową. To tyle o narzędziach, a teraz metoda.
Systematyczne i konsekwentne poddawanie krytyce wyświechtanych aksjomatów na gruncie tak śliskim, jakim jest "historia napisana przez pana X", jest metodą samą w sobie. Coryllus pewnie wie, choć się do tego głośno nie przyznaje, że nie jest w tym, co robi, pierwszy. Cała twórczość Teodora Parnickiego, to taka "inaczej pisana" historia.
I w końcu cel. Jeżeli autor chce żyć, to musi zarobić. Przy okazji tysiące czytelników zainteresuje się historią. Część z nich zada sobie pytanie: co też temu autorowi odbiło? I być może sięgną do innych źródeł, co by sprawę wyjaśnić i autorowi dokopać. I o to chodzi. I Coryllus dobrze o tym wie.
Z całego serca życzę i sobie, i Panu, aby powyższe treści stały się jedynymi, co do których mamy wątpliwości i boje toczymy.
Pozdrowienia.

Obrazek użytkownika Logos

22-07-2012 [07:29] - Logos | Link:

2) Zupełnie nie zrozumiał Pan intencji i istoty tekstu. Uwaga o reklamie była nie znaczącym wiele wstępem, jedynie ten fakt zauwazyłem.
3) internet jest dobrym źródłem informacji dla tych jedynie, którzy juz wykształcenie na pewnym poziomie mają
4) napisałem wyraźnie, że jest owszem mgr ale nie historii. Natomiast moje uwagi dotyczyły metodologii, a ta jest wspólna dla wszystkich nauk w wielu aspektach, pomijam metodyki szczegółowe. W istocie, czego Pan nie zrozumiał, chciałem zachęcić autora do poddania książki ocenie specjalistów, tylko z korzyścią dla autora i książki. Taki pomysł, nic złośliwego. Mogłoby się okazać, że tezy autora wypełniają jakąś lukę i są wielce prawdopodobne! Wcale nie miałem na uwadze, że będzie zmielona na makulaturę.

Obrazek użytkownika BazyliMD

22-07-2012 [09:38] - BazyliMD | Link:

Nie było moim zamiarem polemizować z Panem. Właśnie dlatego, że nie jest Pan historykiem z wykształcenia i pomimo tego jest Pan się w stanie odnieść rzeczowo do problemów z interpretacją historii związanych, wrzuciłem komentarz. Ja już dawno przestałem ufać "specjalistom" i polegam na sobie; w bardzo wielu sprawach.
W przypadku Coryllusa rzecz jest o tyle ciekawa, że to właśnie ON wziął specjalistów od interpretowania i pisania historii na widelec, wobec czego było by niekonsekwencją pytać tych samych "specjalistów" o opinię.

Potrzebny jest inny / nowy stosunek do sposobu zdobywania informacji. Wiara w autorytety jest ślepą uliczką. Jeżeli nie krańcowość w postaci negacji, to przynajmniej żądanie dokładnych wyjaśnień, podania źródeł. Dlaczego? Jesteśmy w Polsce okłamywani w sprawach życiowo ważnych. Szczepionki. Skażenie żywności. Metody leczenia chorób noworowych. Litania jest długa i tym dłuższa, im wiecej człowiek w świecie bywał.

Rewizjonizm Coryllusa należało by zastosować w odniesieniu i do innych dziedzin.

Obrazek użytkownika BazyliMD

22-07-2012 [09:46] - BazyliMD | Link:

W zdaniu "historykiem Pan nie jest, a swoje kompetencje udowadnia bez trudu" nie ma ironii. Tak właśnie jest. Nie trzeba być dyplomowanym historykiem, aby móc wyciągać sensowne wnioski. "Inżynierskie" wykształcenie daje niejednokrotnie lepsze podstawy do rozumienia mechanizmów wydarzeń z przeszłości.
Pozdrawiam.

Obrazek użytkownika elig

21-07-2012 [13:47] - elig | Link:

  Myli Pan ekologów, którzy są uczciwymi biologami, badającymi właśnie takie zależności jak między owcami, rzadkimi kwiatkami, mrówkami i motylami, z działaczami ekologicznymi, co nie mają o niczym pojęcia, robią dużo hałasu i polują na fundusze unijne i nie tylko.  Takie nieporozumienia są rzeczą niestety powszechną.  Poświeciłam im nawet notkę "Czym jest prawdziwa ekologia?"  /TUTAJ/.  Radzę przeczytać

Obrazek użytkownika Logos

21-07-2012 [13:57] - Logos | Link:

wręcz ekofaszystami - ale ma na myśli działaczy, a nie biologów-ekologów. Bo zanieczyszczenie środowiska jest faktem i poważnym problemem wymagającym badań! Pierwszy z brzegu przykład - co się dzieje z zużytymi komórami, kompami, telewizorami? Ano lądują w Afryce, tworząc ekstremalnie zdegradowane środowisko pełne silnie toksycznych odpadów.
Widze taka analogię, jak między cichym, spokojnym pederasta, a krzykliwymi liderami HOMO z paradami tzw. równości na czele, bo za tym idzie rzadowa kasa i fajnie, lekko się zyje. Podejrzewam, że przeciętny homoseksualista odbiera to jako działanie niekorzystne.

Obrazek użytkownika tipsi

21-07-2012 [14:19] - tipsi | Link:

bo w końcu ci hałaśliwi "geje" budzą odruchową ostrożność społeczeństwa i nie jest już tak łatwo zostać "druhem Boruchem", by bez rozgłosu oddawać się tradycyjnej pederastii.

Obrazek użytkownika Logos

21-07-2012 [15:09] - Logos | Link:

podatków. A najzabawniejsze jest to, że (o ile to jest w ogóle coś zabawnego), że istnieje prawdopodobieństwo iz ci liderzy Homo, wcale pederastami nie muszą być. Chodzi o kasę. Tym ekofaszystom też. O ile ekolog-biolog, bada srodowisko i chce je realnie chronić, to ci pierwsi mają stosunek merkantylno-cyniczny.
PS: miałem na myśli co robią w domu (obrzydliwe ale ich sprawa), zaś poza, np. w szkołach,innych zgrupowaniach młodych ludzi - to już inna sprawa, zgadzam się.

Obrazek użytkownika Coryllus

22-07-2012 [23:48] - Coryllus | Link:

Doprawdy? A ja myślę, że prawdziwi ekolodzy są jak prawdziwi punkowcy, ciągle się o nich mówi, a nikt nigdy takiego na oczy nie widział. 

Obrazek użytkownika tipsi

21-07-2012 [14:16] - tipsi | Link:

felieton ma swoje prawa i nie zamierzam się czepiać, ale na marginesie warto odróżnić dwie populacje zainteresowane rzadkimi gatunkami (a może i trzy) - jedna to opisani przez Ciebie "ekolodzy", których ja wolę nazywać ekologistami, albo ekofaszystami. Ludzie ci bowiem nie mają nic wspólnego z nauką zwaną ekologią, za to wiele z polityką karmiącą się różnymi "-izmami". Ta banda, w istocie, w głębokim poważaniu ma owe ptaki, motyle i roślinki, stanowią one bowiem dla nich "proletariat zastępczy", zupełnie jak pederaści dla lewaków, a prawdziwy przedmiot zainteresowania stanowi władza i pieniądze, a więc sprawy naprawdę poważne.

Druga grupa to biolodzy, którzy czasem nawet odczuwają rzeczywistą potrzebę działań sensownie chroniących nie tyle "zagrożone gatunki", co raczej zagrożone ekosystemy, bo nie da się skutecznie wspierać gatunku bez ochrony ekosystemu, którego jest składnikiem. Ludzie ci żyją z tego, co opublikują naukowo, przynajmniej na zgniłym Zachodzie, bo u nas zazwyczaj wystarczy sklecić byle patchwork z cudzych kawałków, umiejętnie podrobić dokumentację i sensownie zestawić piśmiennictwo, a kluczową kwestią posunięcia naprzód kariery naukowej jest zajęcie właściwej towarzysko-zawodowej pozycji startowej i pozyskanie wsparcia "osób decyzyjnych". Tak więc zarówno ci z Zachodu, jak i ci "nasi" biolodzy są w zasadzie nieszkodliwi, bo albo dbają o swój warsztat pracy, by móc spokojnie eksploatować go przez całą karierę, albo pozostawiają go w spokoju, budując swój rozwój w oparciu o dobrze zastawiony stolik w knajpie itp. walory.

Grupa trzecia, na szczęście nieliczna, to biolodzy telewizyjni, zajmujący się przez cały sezon przy użyciu ekipy filmowej zadeptywaniem hektarów wokół stanowiska rzadkiej błonkówki, by nakręcić pasjonujący film o jej odżywianiu i życiu płciowym. Niektóre z tych produkcji są tak dobre, że potrafią nawet usprawiedliwić przerobienie za pomocą Land Roverów i generatorów Honda hektara rzadkiego i delikatnego ekosystemu na coś, co przypomina porzucony plan filmu "Szeregowiec Ryan" albo obozowisko hipisów, ale większość sprowadza się do filmowania z daleka afrykańskich równin, nadawania imion każdej rozróżnialnej hienie w stadzie, a zwłaszcza ich małym i obserwowanie odkrywczo, jak "Kintha silnymi szczękami dusi, a potem rozrywa zgrabne ciało Mubele, by jej czekające w norze dzieci - Bongo i Tahira mogły po raz pierwszy spróbować świeżego mięsa".