Statek pijany(ch) Polska

   Do popełnienia niniejszego tekstu skłoniły mnie codzienne doświadczenia związane z koniecznością obcowania z ludźmi znajdującymi się w różnym stadium upojenia alkoholowego. Ludzi nieraz okrutnie przez ów specyfik wyniszczonych, tkwiących w bezwzględnych szponach choroby alkoholowej, zalegających na osiedlowych ławkach lub nieraz pod nimi, przedstawiających sobą obraz nędzy i rozpaczy. Ale także tych, którzy zwykli znieczulać się od święta, stanowiąc za to naówczas częstokroć zagrożenie dla siebie i ludzi otaczających ich wokół. Tych wszystkich weekendowo-festynowych, tyleż okazjonalnych, co nieobliczalnych zombie’ch, w sąsiedztwie których jesteś zmuszony odgradzać od tychże jegomościów samym sobą własne dzieci i to bynajmniej nie dla uniknięcia ewentualnego zgorszenia milusińskich przykrym widokiem, jaki sobą przedstawiają, a zwyczajnie dla osłony przed możliwym zachwianiem równowagi u danego delikwenta lub też jakimś kolejnym z nieprzewidywalnych pomysłów, który łatwo może zrodzić się u tego czy innego upojonego pacjenta pod kopułą. Zwyczajnie mam dość brania poprawki na tych wszystkich okolicznych wykolejeńców (bo tak ich zwykłem nazywać), którzy swe frustracje, kompleksy czy inne życiowe niedostatki zwykli tą właśnie metodą leczyć w jedyny im znany sposób. Mam również dość na ten przykład schodzenia takim typkom z drogi, celem uniknięcia późniejszych ewentualnych reperkusji, będących efektem adekwatnych do zaczepnych zachowań reakcji, kiedy okazuje się, że dopiero co otrzeźwiony średniej mocy klepnięciem delikwent leci w te pędy na najbliższą gubernię, przedstawiając się jako poszkodowana niewinna lelija. O powodowanych zbytnim zamiłowaniem do wiadomej substancji, dziejących się częstokroć w czterech ścianach dramatach tak wielu rodzin, staczających się nieraz prostą drogą w sam środek piekła, stanowiącego podręcznikowy wręcz przykład koszmaru ludzkiej egzystencji, której towarzyszą kompletna degrengolada i rozkład więzi międzyludzkich, nawet nie warto wspominać.
   Zdaję sobie w pełni sprawę, że uzależnienie od C2H5OH (jak zwykł określać ów specyfik w swoich notatkach, zmagający się swego czasu ze zbytnim do niego pociągiem mój śp. Ojciec) to dolegliwość chorobowa, która dodatkowo potrafi przyjmować przeróżne postaci. Znam takich, którzy pomimo niewątpliwego tkwienia w okowach nałogu potrafią znakomicie na co dzień funkcjonować, nie staczając się bynajmniej na samo dno, pijąc zawsze za swoje, a do tego zapewniając swym rodzinom godne pod względem materialnym życie. Tak jakby potrafili utrzymać na smyczy tego demona, który zwykł czyhać na nich pod każdym mijanym nocnym sklepem. Znałem nawet takich, alkoholasów starej daty, którzy przez okres Wielkiego Postu potrafili nie wychylić ani kropelki, zapewniając sobie tym samym przynajmniej raz w roku własnego pomysłu detoks. Posiadam dość obszerny obraz tego wszystkiego tym bardziej, że sam swoją przygodę z alkoholem zacząłem dość wcześnie, tak jak i stosunkowo wcześnie rozpocząłem walkę o wydobycie się raz na zawsze z obszaru, w którym zwykł władać on siłą własnego przyciągania. Pamiętam gdy będąc w ósmej klasie w ramach sylwestrowych eksperymentów zdecydowałem się wychylić na pusty żołądek 12 browarów, zapijając to umieszczoną w piersióweczce okowitą, udostępnianym przez przygodnie napotkanych w okolicach północy przechodniów szampanem i pitym z gwinta rumem, którego butelczyna krążyła wśród kilku starszych znajomków, obsiadających krawężnik na rynku mego rodzinnego miasta. Na tym krawężniku zresztą już wtedy zostałem leżeć i tylko przytomności ówczesnych kolegów zawdzięczam, że nie zaliczyłem w owym czasie debiutu w gościnnych podwojach najbliższej Izby Wytrzeźwień.
   Po takim wstępie w dorosłość mogło już być tylko lepiej. Ale był czas kiedy wszelkie skombinowane różnym sposobem środki szły zwyczajowo na przelew. Na szczęście już wtedy wychodząc z założenia, iż ów płynny eliksir jako jedyny jest uświęcony starosłowiańską tradycją, nie próbowałem sięgać po inne rozweselacze, jako głęboko z ową tradycją niezgodne. Z czasem żywiej wnikając w czynne uprawianie sportu, rozpocząłem stopniowe samoograniczanie się w tej rozrywkowej materii. Pierwsza próba została podjęta wraz z rozpoczęciem studiów, kiedy usiłowałem spożycie, przynajmniej tych nieco wyżej oktanowych trunków, ograniczyć jedynie do weekendów. Z uwagi chociażby na zakwaterowanie w akademiku, w ramach studiów dziennych, na które otrzymywałem rentę rodzinną po nieżyjącym już wtedy od kilku lat Ojcu (na szczęście nie było mu dane doczekać także owej wyżej wspomnianej nocy z jakże huczną formą świętowania przeze mnie nadchodzącego Nowego Roku), oczywiście owa próba musiała spalić na panewce. Kolejne obostrzenia zacząłem nieco później wprowadzać nieco z drugiej mańki, ograniczając spożycie płynów kilkuprocentowych. Dopomogły zdobywane kolejne kategorie prawa jazdy i chęć uniknięcia utraty nietanich przecież uprawnień (wcześniej, co wspominam z narastającym wstydem, zdarzało mi się zasiąść za kółkiem po paru głębszych, przy czym osobiście, przy całej swojej bezmyślności, uznawałem wówczas, że owe dawki nie mają wpływu na postrzeganie przeze mnie otaczającego świata oraz własny czas reakcji). Jednak nie było łatwo. Spotykając się ze znajomą ekipą w takim czy innym lokalu oddalonym o kilka ulic od miejsca zamieszkania, wolałem wsiąść do auta aby mieć dogodne alibi na notorycznie pojawiające się pytania o to z jakich to tajemniczych powodów „ze mną się nie napijesz?”, czy wręcz - unikając tym samym okoliczności skutkujących śmiertelną obrazą - móc odsuwać od siebie stawiane przez tego czy owego na blacie pięćdziesiątki. Z czasem, będąc już w okolicach trzydziestki, doszedłem do etapu, którego nie można było nazwać stuprocentową abstynencją, ale który ograniczał ilość spożywanego alkoholu jedynie do dawek konsumpcyjno-degustatorskich. Na szczęście nastąpiło to jeszcze przed rynkowym wysypem różnego rodzaju wódek gatunkowych i wszelkiego typu „rzemieślniczych” wynalazków rodem z „rodzinnych browarów”, w przeciwnym razie byłoby mi pewnie niezwykle trudno ograniczyć ową „konsumpcję”. Udało mi się wydobyć z tego bagna samodzielnie, niejeden z ówczesnych kompanów jest już po regularnym odwyku, o wielu innych nie mam dziś przybliżonych wieści, kilku spoczywa w parku sztywnych.
   Jednak od owego czasu, samemu mając również w bliższej i dalszej rodzinie przykłady tego co potrafi zrobić z człowiekiem przedmiotowy magiczny napój, mam wrażenie, że z każdym rokiem coraz bardziej odczuwam odrazę do ludzkich zachowań wywołanych przez środki, które w jakiś sposób modyfikują świadomość. Można by zacząć od zwykłej kawy, co do której picia nigdy nie dałem się przekonać, a skończyć na mniej lub bardziej twardych prochach, ze szczególnym uwzględnieniem tak popularnych ostatnio „eksponatów kolekcjonerskich”, którym podobnież wydał swego czasu wojnę nasz jewropejski krul Julian, a których mniej lub bardziej tragiczne żniwo mogliśmy obserwować latami na polskich ulicach, dopóki za ludzi organizujących ich oficjalny obieg nie zabrała się obecna koalicja rządząca. Oczywiście czarny rynek posiada nadal rozmiary oceanu, jednak nikt nie zaprzeczy, że w naszym pięknym kraju nadal najbardziej popularny antydepresant stanowi ten dostępny w różnych odmianach w każdym posiadającym koncesję osiedlowym sklepiku. I zdaję sobie sprawę, że to nie jest jedynie polska specyfika. Że to nie - tak jak chciałby ten czy ów cwelebryta - jedynie Polacy są pijani, brudni, „fatalnie ubrani” i śmierdzą. Ale jako mieszkającemu pośród rodaków i mającemu na sercu także ich własny dobrobyt i pomyślność, tym bardziej boli mnie owo samookaleczanie, które sami sobie urządzamy. Wiem, że jakiekolwiek kolejne odsłony prohibicji mogłyby jedynie napędzić szarą strefę także w tej materii, ale wzorem jedynego chyba sensownego przepisu przeforsowanego przez poprzednią, słusznie minioną władzę, w postaci zakazu palenia w lokalach użyteczności publicznej, chciałbym aby państwo polskie, nie mając jedynie na uwadze doraźnych zysków z akcyzy, odznaczało się nieco większą dalekowzrocznością i w sytuacji gdy w samym - zamienionym przez lokalne władze w jeden wielki dom uciech - jagiellońskim Krakowie, znajduje się ponoć więcej punktów sprzedaży alkoholu niż w całej Finlandii, dążyć przynajmniej w tym obszarze do zastosowania rozwiązań skandynawskich, nie odrzucanych jako błędne z samej definicji wynikającej właśnie z regionu pochodzenia. Ku chwale Rzeczpospolitej i ku możliwie jak najmniej mąconemu przez przeróżnych przygodnych pijaczków dobrostanowi następnych pokoleń Polaków.

http://www.dziennikzachodni.pl...

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika jazgdyni

02-08-2018 [05:26] - jazgdyni | Link:

Jezu! To temat na długie jesienne wieczory, a nie na taki upał, Będąc w Kenii pojąłem Angoli, dlaczego w tropikach pod wieczór trzeba wypić szklaneczkę whisky.
Z alkoholem problem zasadniczo jest jeden. Choć właściwie dwa. No więc, po kolei. 1) Choroba alkoholowa. Tu nie ma wyboru - tak, albo nie. Chcesz żyć, jak człowiek, mimo choroby, nie możesz się do alkoholu zbliżyć nawet. Koniec. 2) Opilstwo. Podejrzewam, że masz już swoje lata, więc możesz nie znać aktualnych zwyczajów korporacyjnych najemników. Te wszystkie szoty, tequille, jeden po drugim. Co to znaczy? W piątek, weekendu początek, wieczorem trzeba się urżnąć w trupa. Króluje alkohol, ale fajne dodatki są mile widziane. Z opilstwem jest tak (bardzo prosto) - albo ty panujesz nad gorzałą, albo pozwalasz, by gorzała zapanowała nad tobą. I już. Umiesz panować? Proszę bardzo. Jesteś przyjęty do społeczności cywilizowanych pijaków. Z kilkudziesięcio wiekową tradycją (dowódca legionu rzymskiego MUSIAŁ dostarczać legionistom wino. Mieli to w kontrakcie). Jednak jeżeli to gorzała panuje nad tobą, to jesteś zwykłym żurem. Czyli - umieć pić to sztuka. I trzeba się tego nauczyć, jeżeli smakuje, wino, piwo, czy czysta lub kolorowa, Aha - i nie pić z gwinta, czy musztardówki.
W Danii, czy Wlk. Brytanii piją wszyscy regularnie. Każda nasza stoczniowa robota zakończona wieczorem, kończyła się w pubie - pięć pintów, ja do koi, a oni do domów, by poprawić jeszcze skaczem. I jakoś z tym żyją. Nawet bardzo kulturalnie. Choć w weekendy w pubach to raczej trzeba uważać.
Jest gorszy problem: opilstwo nauczyliśmy się rozpoznawać na pierwszy rzut oka.Taki nowy zmysł.Gorzej z ćpaniem. Gdy ktoś nie nadużywa, mimo to ćpa regularnie (zwykle jara), to trzeba niemal roku by się pokapować i poznać wszystkie symptomy. Jeżeli mamy podejrzenia co do własnych dzieci, to nie ma litości - wziąć za kołnierz i zrobić w każdym laboratorium szybki test. Oszczędzi się głupich kłamstw, awantur i wrogości. Dusić gada w zalążku.

Za Rafała!

Ps. Czasy studenckie to faktycznie był okrutny czas.

Obrazek użytkownika Teutonick

02-08-2018 [12:03] - Teutonick | Link:

Stare powiedzenie mówi, że "wódka jest dla ludzi", choć ja osobiście uważam, że w myśl promowania nierówności klasowych należałoby do niego dopisać drugą część pt. "ale tylko dla niektórych"

Obrazek użytkownika Kazimierz Koziorowski

02-08-2018 [08:46] - Kazimierz Kozio... | Link:

alkohol byl wytwarzany i spozywany od zarania dziejow. nie trzeba dorabiac do jego spozywania filozofii poniewaz wciaz wiele spolecznosci spozywa alkohol jako dodatek do posilku a nie psychotrop. naduzywac mozna wszystkiego i doprowadzic sie do uzaleznienia i choroby na wlasne zyczenie. nadmierne spozycie hamburgerow tez moze przyniesc oplakane skutki. nieletnich trzeba chronic ale osoba dorosla niech sama decyduje. rozumiem szlachetne pobudki panskiego felietonu. jak uczy historia ograniczenia, prohibicja, wysoka cena nie sa skutecznymi mechanizmami regulacji spozycia alkoholu. trzeba raczej promowac kulture picia alkoholu jako skladnika posilku a nie jako psychotropu bez recepty. choc politycznie niepoprawne, ale opisywanie degeneracji spolecznosci wyniszczonych alkoholem tez byloby forma prewencji. rosjanie, indianie, aborygeni te spolecznosci pojono celowo a wieloletnie skutki sa skrzetnie zamiatane pod dywan. na kubie wciaz jest kartkowy przydzial rumu.
dlaczego statek w tytule a nie pociag lub czolg? 

Obrazek użytkownika TGU

02-08-2018 [10:23] - TGU | Link:

Byl taki poeta,  Jean Nicolas Arthur Rimbaud, napisal wiersz "Statek pijany". Warto przeczytac.

Obrazek użytkownika Darek65

02-08-2018 [09:15] - Darek65 | Link:

Powód picia może być różny, przyczyna jest zawsze jedna, całościowa. Drzewiej, za czasów tzw. komuny, to była zazwyczaj jedyna rozrywka, szczególnie w mniejszych miejscowościach. Czyli, co sobota, flacha,coś na zagryzkę i do znajomych. Jak brakło to do babci na metę. I tak od niedzieli do niedzieli. Zapijało się tę nędzną egzystencję, kartki, itp. Teraz powodem picia jest to, co napisał mój przedmówca, ogromna presja, musisz być najlepszy, musisz, jak wilk walczyć  o swoje, musisz być na fali. Niestety, nie da się tak na dłuższą metę. W jednej z dzielnic - takich na uboczu - mojego miasta, jest odwykówka. Zero tablic, zero info. Legalna, ale info tylko pocztą pantoflową. Trafił tam kiedyś mój znajomy, kasiasty, bo pobyt 3 dniowy na odtrucie, to 4 tys. zł. Kuracja odwykowa, to już pieniądze ok. 80 tys. I kogo tam zastał, a to dziennikarka z TVN, a to pan adwokat z dużego miasta. A przyczyna ? Według mnie, oprócz wielu innych, to główną przyczyną jest brak edukacji. Czytałem kiedyś, że w Hiszpanii  dzieci w pewnym wieku mają lekcje na temat alkoholu. Tak, właśnie lekcje. Na których nikt nie mówi, macie całkowity zakaz, a uczy się, ze alkohol jest dla ludzi, jak należy z niego korzystać, itp. Że nie spotykamy się, aby pić, a spotykamy się po to, aby porozmawiać, a ewentualny alkohol może, a nie musi, być tylko dodatkiem. Pokazuje się, jakie spustoszenie zostawia w organiźmie, jak wybierać dobry alkohol, jak go degustować, a nie upijać się. Uczymy kultury picia. Po takiej edukacji jest szansa, że wielu młodych, którzy wchodzą w dorosłe życie, będzie umiało się z nim "obchodzić". Już i tak jest wiele pozytywnych zmian, pijemy lepsze trunki, wzrasta spożycie wina kosztem mocnych alkoholi. Taka edukacja pozwoli zbudować sztywny kręgosłup z zasadami.

Obrazek użytkownika Czesław2

02-08-2018 [12:16] - Czesław2 | Link:

"Spotykamy się po to, aby porozmawiać." No cóż, niestety, ludzie idą w góry, aby się napić, jadą na wczasy, aby się napić, idą na ryby, aby się napić, idą na zabawę, aby się napić, odpoczywają i piją. Nie jest to regułą, ale tradycją. Najlepsze jest to, że nie da się normalnie powiedzieć dziękuje, nie piję. Od razu pytanie, chory, autem, kapuś? Itp. Wygląda na to, że ludzie chcą pić, a pijanego w lesie nie widać.

Obrazek użytkownika Czesław2

02-08-2018 [11:10] - Czesław2 | Link:

Nikt nie staje się alkoholikiem ( nie pijakiem ) z dnia na dzień niezależnie od przyczyn picia. To jest proces. Gdy degustator nagle obudzi się po drugiej stronie realnego świata jest za późno. Zostaje odwyk ( o ile jeszcze cokolwiek kuma ) i ogromne samozaparcie z całkowitą abstynencją. Alkoholizm jest przecież nieuleczalny. Można go tylko zatrzymać.

Obrazek użytkownika Guildenstern

03-08-2018 [10:35] - Guildenstern | Link:

Temat jak najbardziej na czasie. Sierpień miesiącem trzeźwości. Równocześnie, wakacje dla wielu młodych ludzi są czasem inicjacji alkoholowej i bywa, że ten przedwcześnie wypity "browarek" staje się zalążkiem przyzwyczajenia. Proces uzależniania się młodych ludzi jest znacznie krótszy aniżeli dorosłych. Nie jestem za całkowitą prohibicją (ze względów historycznych) natomiast rozwiązania skandynawskie uważam za sensowne. Wielu ludzi odpuściłoby sobie wieczornego kielicha gdyby się okazało, że np. w określonych widełkach czasowych jest on trudny do zdobycia. Nie uratujemy wszystkich ale ograniczenie spożycia byłoby już sukcesem. Polacy obecnie wypijają więcej alkoholu na głowę niż za komuny. Znacznie więcej piją kobiety. To nie szarzyzna życia czy pogoń za sukcesem jest główną przyczyną tylko dostępność i nachalna reklama. Wbija się do głowy indyferentyzm w postaci: "Co tam alkohol, cukier i tłuszcz też szkodzi. Albo, że alkoholem popijamy obiadek bo nam w gardziołku zaschło" (To do pana, któremu wprawdzie dzwoni, że alkohol był od zarania ale nie kojarzy Rimbauda ze szkoły podstawowej). Część ludzi już nie kupuje tej propagandy bo widzą po np. swoich bliskich czy znajomych skutki codziennego "piwka". Znam osobę, która właśnie za sprawą wina do obiadu zachorowała na alkoholizm. Zresztą u Francuzów hołdujących tej tradycji powszechne są stany zapalne wątroby. Można by długo... Nie mam recepty ale tekst oparty na własnym świadectwie uważam za zawsze ważny i potrzebny. 
P.S.: Budżety różnych kampanii piwowarskich czy producentów piwa  przeznaczane na samą promocję tego trunku przekraczają stokrotnie możliwości finansowe instytucji zajmujących się profilaktyką. Potworne pieniądze idą na to by klient w sklepie zamiast soku owocowego kupił piwo (chociażby na to by piwo kosztowało mniej niż ten sok). Więc jak ktoś robi profilaktykę za darmo to warto tylko przyklasnąć.
P.S.: Ideę sierpnia jako miesiąca trzeźwości wyśmiewał w latach 90-tych niejaki pan Osiatyński z Fundacji B., proponując w zamian jeden kieliszek alkoholu dziennie. Także nie zdziwcie się panowie niektórzy, że mówicie Sorosem jak pewien mieszczanin prozą.