Kocia rodzina

Otóż zdarzyło się tak, że żona wyjechała na kilka dni i zostałem w domu sam. No, nie całkiem sam, bo w ogródku są koty. Cała rodzina - ojciec kocur, matka kotka, troje ‘nastolatków’ oraz jedno, całkiem jeszcze małe kocię. To nie są domowe koty. To są dzikie koty. A w ogródku wzięły się stąd, że w zimie, dwa albo trzy lata temu, żona zaczęła dokarmiać koty. Już nie pamiętam, czy pierwsza przychodziła kotka czy też kocur. Ale chyba kotka. Jest cała czarna. I taka jakby udomowiona. Często leży na podjeździe do garażu i karmi swoje małe kocię. I patrzy uważnie na człowieka. Tak jakby chciała się upewnić. Nie zrobisz mi i temu małemu krzywdy, nieprawdaż? Oczywiście, że nie zrobię jej krzywdy. Z dzieciństwa pamiętam podobną kotkę. Była w domu moich rodziców. Ale to była domowa kotka. I nie była czarna, ale szara i pręgowana. Wieczorem jak się siedziało w kuchni (to był dom na wsi i kuchnia była duża), ocierała się o nogi i mruczała. I lubiła jak się ją głaskało. Jak teraz przechodzę obok tej dzikiej kotki to mam ochotę ją pogłaskać. Ale nie pozwoli do siebie podejść blisko. Odległość dwóch, trzech kroków to jest dla niej strefa bezpieczeństwa. Jeżeli chcę podejść bliżej, wstaje i odchodzi. Nie ucieka, ale odchodzi. Spokojnie i bez pospiechu. A małe wtedy oczywiście ucieka.
Potem (choć jak wspomniałem, nie jestem pewien w jakiej to było kolejności) zaczął przychodzić kocur.  Szary i pręgowany, z koloru sierści trochę podobny do tej kotki z mojego dzieciństwa. Jest szczupły i niski ale długi. Jakby trochę za długi w stosunku do swojego wzrostu.  I dziki zupełnie. Ucieka, gdy tylko człowiek się zwróci w jego kierunku. Nie wiem czy czarna kotka i szary pręgowany kocur znali się wcześniej, czy też poznali się przy naszym śmietniku. W każdym razie, potem przychodzili już razem. I w zeszłym roku kocia rodzina powiększyła się. Przybyło troje nowych kociąt, jedno czarne i dwa pręgowane. Pod schodami, które prowadzą do domu, jest trudno dostępna, ale wolna przestrzeń. Tam chyba przyszło na świat, tych troje nowych członków kociej rodziny. Bo w zeszłym roku często widziałem czarną kotkę, jak wchodziła albo wychodziła spod tych schodów. Natomiast w tym roku przybyło tylko jedno kocię, brązowo-czarne. I też chyba pod tym schodami. Bo widzę, że tam ucieka, jak się spotkamy w ogródku.
Ale to nie jest tak, że koty są cały czas w naszym ogródku. Nie, w ciągu dnia, wcale ich nie widać. Kilkanaście metrów za domem jest las. To tam jest ich prawdziwy dom. I tam spędzają większość czasu. Do ogródka, całą rodziną, przychodzą dopiero wieczorem, jak jest dla nich pora jedzenia. Jedzenie, zwykle wystawia im żona. Ale jak już wspomniałem, żony przez kilka dni nie było. I wieczorem widziałem jak całe stado w różnych miejscach ogródka oczekiwało, że jedzenie pojawi się jak zwykle i w zwykłym miejscu, w plastikowym pojemniku. I jak przechodziłem ścieżką, patrzyły na mnie z oczekiwaniem. Że coś w tej sprawie zrobię. Żeby to jedzenie się pojawiło. Osobiście uważam, że w lecie dzikich kotów nie powinno się dokarmiać. W zimie tak, ale podczas lata, w lesie znajdą sobie wystarczającą ilość pożywienia. Ale kocia rodzina, chyba nie wiedziała o moich poglądach w tej sprawie. I wszyscy członkowie kociego stada, patrzyli na mnie z wyrzutem. Że ciągle nic nie robię w sprawie ich jedzenia, które o tej porze już powinno być w pojemniku. Za wyjątkiem tego najmniejszego, które jeszcze nie rozumie jak skomplikowane są sprawy na tym ziemskim padole. I za wyjątkiem też czarnej kotki, w której wzroku też nie widziałem wyrzutu. Ale chyba z innego powodu, niż to było w przypadku tego małego. Czarna kotka patrzyła na mnie spokojnie. Jakby wiedziała, że sprawy ostatecznie potoczą się swoim torem. I jedzenie będzie na swoim miejscu, tak jak zawsze.
I to chyba mnie ruszyło. Poszedłem do garażu, gdzie stoi plastikowa miarka na karmę dla kotów. Była napełniona karmą. Nie wiem, czy jedzenie dla kotów zostało tam przypadkowo z poprzedniego dnia, czy też żona zostawiła je celowo. Mając nadzieję, że nie zostanę obojętny na kocią niedolę. Wziąłem więc miarkę i wysypałem karmę do pojemnika przy śmietniku, gdzie zwykle koty dostają jedzenie.
W najbliższym czasie mają przyjechać z Towarzystwa Ochrony Zwierząt i zabrać koty do sterylizacji. Do łapania dzikich kotów, mają podobno specjalną klatkę zamykaną na pilota, do której wstawia się jedzenie. I jak koty wejdą do środka zamyka się zdalnie klatkę. I w ten sposób można zawieźć koty do sterylizacji. Toteż po wysypaniu karmy nie poszedłem do domu, ale zostałem przez chwilę w ogródku, aby zobaczyć (w wyobraźni) jak ta operacja będzie wyglądać. Miska z jedzeniem w klatce, wszystkie koty naokoło miski i ja zamykam klatkę pilotem.
Wszystkie koty, dotychczas siedzące w różnych częściach ogródka poszły w okolicę śmietnika, gdzie stała miska z jedzeniem. Ale wbrew temu, czego się spodziewałem, do miski nie podeszły i nie zaczęły jeść razem. Do miski podszedł tylko pręgowany kocur, ojciec kociej rodziny. I tylko on zaczął jeść. Nastolatki siedziały w pobliżu i czekały w napięciu. Czarna kotka też była w pobliżu, ale w jej wzroku i postawie nie było napięcia. Wręcz odwrotnie, emanował z niej spokój. Widać było wyraźnie, że wiedziała (i akceptowała) jak potoczą się sprawy. Natomiast gdy ojciec jadł, do miski podeszło małe kocię, to które przyszło na świat w tym roku. I chciało dołączyć do jedzenia. Ale dostało łapą klapsa od ojca. Nie uciekło jednak tylko przycupnęło przy misce i czekało. Po chwili ojciec odszedł od miski. Wtedy kocię zaczęło jeść, już nie karcone przez ojca. Ale do miski przysunął się jeden z ‘nastolatków’, tych co urodziły się w zeszłym roku. I próbował jeść razem z tym małym. Ale wtedy on dostał klapsa. Więc odsunął się posłusznie. Dwa kroki od miski, czarna kotka nadal leżała spokojnie. Gdy małe kocię zjadło, wtedy ona podeszła. Dopiero po tym jak zjadła, przyszła kolej na ‘nastolatki’. Podchodziły do miski według swojej własnej hierarchii. I już nie karcone przez ojca, jadły to co tam w misce jeszcze było. Rodzina dzikich kotów. A jakże pouczająca i humanitarna (jeżeli tak można powiedzieć o kotach) była ta hierarchia jedzenia. A także racjonalna.
Nieprawda! To przecież męski (samczy) szowinizm i seksizm, pewnie w tej chwili zakrzykną feministki. Naprawdę, seksizm i szowinizm? No, więc przeanalizujmy, jak to było. Racjonalnie i humanitarnie? Czy też po seksistowsku i szowinistycznie?
Pierwszy jadł pręgowany kocur, najsilniejszy członek stada. Na pierwszy rzut oka, faktycznie wyglądało to po seksistowsku. Ale tylko na pierwszy. Oczywiście to jedzenie nie było z polowania i jego zdobycie nie kosztowało pręgowanego kocura żadnego wysiłku. Ale koty nie rozumują, koty kierują się instynktem. Przy jedzeniu również. A instynkt im mówi, że pierwszy powinien jeść najsilniejszy. Po to, aby mieć siły do zdobycia następnego jedzenia. Bo często zdarza się tak, że tego co zostało upolowane, nie starczy dla wszystkich. A kto upoluje jakąkolwiek zdobycz, jeżeli najsilniejszy osłabnie? No więc z czym tutaj mamy do czynienia? Z seksizmem czy racjonalnością? Myślę, że pytanie retoryczne. Ale pewnie nie dla feministek. Następnie, jadło małe kocię, najsłabszy członek stada. I tutaj odzywa się instynkt stadny. Stado zapewnia przetrwanie wszystkim swoim członkom, zaczynając od tych najsłabszych. Tutaj, to już chyba i feministki przyznają, że szowinizmu w tym nie ma. Że najsłabszy musi się najeść do syta, aby stado mogło przetrwać. Potem jadła czarna kotka, matka rodziny. A na końcu ‘nastolatki’. Koty nie znają czwartego przykazania, jednego z tych co Mojżesz przyniósł ludziom z góry Horeb. Nie znają żadnych przykazań. Ale patrząc jak ‘nastolatki’ akceptowały, to, że matka je przed nimi, miało się wrażenie jakby tablice Mojżesza znały na pamięć. A to przecież tylko natura i instynkt. Czy świat staje się lepszy, gdy burzymy porządek jaki w nim ustaliła natura?
I jeszcze słowo o tym klapsie od ojca kocura, który dostało to małe kocię. Gdy za wcześnie zabrało się do jedzenia. Jakoś niedawno, na Salonie była dyskusja o klapsach dla dzieci. W tej dyskusji jedni dopuszczali taką formę skarcenia dziecka inni nie. Co więcej w tej dyskusji, przeciwnicy klapsów, usiłowali przedstawić klapsy jako bicie dzieci. Małe kocię dostało klapsa, ale to nie było uderzenie. Pręgowany kocur, nie bił małego kociaka. Gdyby było inaczej myślę, że czarna kotka by interweniowała i broniła małego, nawet jeżeli zagrożeniem byłby jego ojciec. Tak jak broni, gdy jej małym zagraża rzeczywiste niebezpieczeństwo. I może im stać się krzywda. To było zwykłe skarcenie, można powiedzieć, przywołanie małego do porządku.
Kiedyś, dawno temu i zupełnie gdzie indziej byłem świadkiem innej sceny z klapsem. Gdy matka, broniąc swoje małe przed niebezpieczeństwem, dała mu klapsa właśnie. Otóż statek stał w Rotterdamie przez weekend i port nie pracował. Więc wsiadłem na rower i pojechałem 'przed siebie'. Port w Rotterdamie, w większości zbudowany jest na dawnych mokradłach, gdzie lęgowały mewy. Instynktu nie da się tak łatwo zmienić i mewy nadal tam lęgują, Z tym, że teraz na rozległych placach pomiędzy hałdami węgla czy też rudy. Jadąc 'przed siebie' trochę pobłądziłem i wjechałem pomiędzy te hałdy. To była wiosna i pełno młodych mewich piskląt, jeszcze nieopierzonych, biegało pomiędzy tymi hałdami. I jedno spłoszone, biegło prosto pod koła mojego roweru. Krzywdy bym mu oczywiście nie zrobił i zatrzymał się. Ale jego matka, dorosła mewa oczywiście o tym nie wiedziała. Zobaczyła, gdzie małe biegnie, dopędziła go i walnęła dziobem, aby nie wpadło pod koła roweru. Tak, że aż się przewróciło. Jednym słowem dała mu klapsa i to dość mocnego. Ale skutek był. Pisklę, gdy wstało na nogi, pobiegło w druga stronę. Daleko od kół mojego roweru.
A wracając do dzikich kotów w naszym ogródku. Za kilka dni mają przyjechać z klatką i je zabrać. Nie wiem, jak to będzie. One w tym samym czasie do tej klatki z jedzeniem nie wejdą. A jak klatkę zamknę z jednym, to pozostałe uciekną. Chyba będą musieli przyjechać z sześcioma klatkami.
A w ogóle, to nie bardzo mi się podoba ten pomysł z klatkami. Ale chyba nie ma innego wyjścia. Jak nie zostaną poddane sterylizacji to za kilka lat będzie ich kilkadziesiąt. A ogródek przy domu nie jest taki znowu duży.

 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Pani Anna

16-07-2018 [20:03] - Pani Anna | Link:

Całe szczęście, że koty nie przejmują się feministkami. Zazdroszczę towarzystwa, a wobec klatek również mam obiekcje. Osobiście dostałam także wychowawczego klapsa od mojej babci, ponad 40 lat pamiętam za co, jak i to, że słusznie mi się należało.

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

16-07-2018 [20:16] - Imć Waszeć | Link:

Nie będzie ich kilkadziesiąt. Populacja dostosowuje się do pojemności środowiska, a ta zależy nie tylko od dostępności jedzenia. Choroby i wypadki również można nazwać tym dostosowywaniem. Ja na podwórku miałem w szczycie kilkanaście sztuk, a zaczęło się od darowanej kotki i kocura. Pierwsze mioty były oswojone i oczywiście znalazły nowe domy bez problemów, ale z roku na rok koty coraz bardziej dziczały i już nie dawały się złapać. Potem to już cała historia, od radości do dzikiej rozpaczy. Najpierw chorobę przywlekła jedna z młodych kotek. Kocięta zaczęły się rodzić chore, z zaśluzionymi oczami i nosami. Szybko okazało się, że wożenie ich do weterynarzy jest pozbawione sensu i logiki. Najbardziej rozbrajający "sposób" leczenia kotów, jaki widziałem, to sposób na strzykawkę z glukozą. Tą prostą sztuczką weterynarze "ożywiali" nawet koty potrącone przez samochód i konające. Oczywiście na chwilę, ale za to za smakowite 50 nawet do 200 złotych. W wielkim skrócie kolejność była taka. Najpiękniejszy czarny kociak z 2-go miotu (było bodaj 7 plus równoległe) został potrącony celowo przez samochód na wiejskiej drodze, gdyż jest to ulubiona zabawa miejscowych ludzi. Kotka z 3-go odmroziła sobie tylne łapy, przyczołgała się jeszcze nocą do psiej budy i tam zdechła. Jej brat żył o rok dłużej, ale miał pokręcone stawy; najstarszą kotkę, ich matkę, znalazłem którejś zimy zamarzniętą pomiędzy deskami. Jej córka, ta która przywlekła zarazę, straciła gdzieś oko, które niestety zaczęło ropieć i trzeba było coś z tym robić. Przedtem trzeba było ją jeszcze złapać. Zamknąłem ją jakoś na strychu, ale po kilku godzinach pożałowałem tego. Kotka, nie dość że źle widziała, to jeszcze miała dość siły, żeby poprzewracać różne szpargały. Była tam taka gruba drewniana rama od czegoś i ona ją przewróciła, a sama wpadła pod spód. Na wierzch spadło jeszcze jakieś pudło ze starymi szmatami. Rama przygniotła jej ogon i chyba na dodatek złamała. Gdy wydostałem kotkę spod tych rupieci, była w szoku i bardzo osłabiona. Położyłem ją w pudełku na szmatach, nakarmiłem i zacząłem głaskać, powstrzymując odruch obrzydzenia tym zaropiałym wyciekającym  okiem. Mówiłem do niej coś na uspokojenie. Wtedy ona nagle zaczęła mruczeć i spokojnie usnęła, czując się już bezpieczna. Odeszła dwa dni potem, u mnie w suterenie domu, w koszyku wymoszczonym sianem, do końca karmiona butelką ze smoczkiem. Przed śmiercią również mruczała i układała łebek w mojej dłoni. Mogłem ją cynicznie zabić zastrzykiem u weterynarza i mieć święty spokój, przywrócić "porządek w naturze", ale nie zrobiłem tego i teraz mam unikalne doświadczenie oraz wyjątkową wiedzę. W kilka lat z całej kociej rodziny nie został ani jeden. Chociaż nie, ten pierwszy stary kocur któregoś pięknego dnia przyszedł w odwiedziny, ale popatrzył tylko jeszcze raz na stare śmieci i poleciał "do siebie". W tym czasie miałem już inną "kocią rodzinę", więc uznał chyba, że to już nie jest jego teren.

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

16-07-2018 [20:56] - Imć Waszeć | Link:

W tym czasie wielokrotnie spotykałem ludzi, którzy oferowali swoją "pomoc" w rozwiązaniu "problemu". Gdy się dopytywałem, to robili gest walenia pięścią w otwartą dłoń, sugerując, że zrobią to fachowo kamieniem. A to jakiś facet przywiózł drewno lub inny przyszedł ze wsi coś podmurować, a gdy udało mu się złapać kociaka, stwierdzał fachowo "kotka" i zaraz proponował wiejską eugenikę. Już wspominałem o zabawie w polowanie samochodami. Gdy nocą na drogę wbiega kot i baranieje w smugach świateł, wtedy fafacho depcze w podłogę, daje po garach i celuje prosto w świecące ślepia. Podobno najwyżej punktowane jest rozflaczenie kołem, ale ja się nie znam na regułach tej wiejskiej "gry". Krótki czas miałem okazję chodzić do podstawówki z takimi naturszczykami, których najlepszą zabawą było dziurawienie i rozrywanie żab w stawie za pomocą procy na hacele. Nie szczędzili też ptaków. Zdarzało się spotykać "postępowych i nowoczesnych", strzelających do psów i kotów, którzy wraz z wiekiem oraz postępem zaczynali polowania z wiatrówkami na śrut. Prawdopodobnie w ten właśnie sposób straciła oko moja kotka.

Człowiek za dużo chce regulować w naturze, a za mało chce się od niej uczyć, dlatego wciąż zżera go pycha. Nie zna się, ale rządzi. Tak jest od zarania. Człowiek to świnia, ale ja długo żyłem w nieświadomości,  po prostu nie miałem pojęcia, że aż taka. Owszem, w szkołach mówiono coś o jakimś Jakubie Szeli, rewolucji, o tym kogo i dlaczego rozdziobią kruki i wrony, potem nawet półgębkiem o Katyniu czy o Wołyniu, ale dla młodego człowieka to była czysta abstrakcja. Dopiero życie pokazało, że to nie są żadne miejskie legendy, a zminiaturyzowane sceny mrożące krew w żyłach widziało się naocznie. Stąd już naprawdę nie daleko do regulacji zupełnie innego typu - aborcji, eutanazji, podpalania bezdomnych meneli, handlu ludźmi, czystek, wreszcie komór gazowych i krematoriów. Jeśli nie osobistego udziału w zbrodniach, to przynajmniej do cichej lub nawet z widocznym entuzjazmem akceptacji dla patologii. Kapitanów Jajców, z zawodu uciskanych, mamy pod dostatkiem, brakuje jedynie namiaru na NSZ i innych AK-owców, lecz wtedy zapewne nie nastarczyłoby pułkowników Kwiatkowskich. Ludzie lubią regulować naturę, zbawiać świat i ratować planetę, choć plączą się przy tym we własnych sznurowadłach, który nie nauczyli się jeszcze porządnie wiązać. Tak jest łatwiej niż brać wszystko na klatę i myśleć. Jeśli dylematy moralne i zagadnienia etyczne mają za nas załatwiać prymitywne formułki oraz procedury, do po co mamy potem drzeć gębę, gdy światem zaczną rządzić maszyny? Najwyraźniej będzie rządził ten kto to umie i się zna. Dla wielu niestety tak będzie wygodniej.

Obrazek użytkownika Pani Anna

16-07-2018 [21:26] - Pani Anna | Link:

Każdy socjopata zaczyna od dręczenia zwierząt, strach, ilu takich żyje wśród nas.

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

16-07-2018 [22:29] - Imć Waszeć | Link:

Opisałem tu socjopatię środowiskową. Masowe zjawisko, które funkcjonuje w Polsce i rozszerza bez przeszkód, gdy tymczasem głupki z PO ratują korniki, chomiki, planety, nawet wszechświaty, sadząc na miejskich trawnikach brzozy samosiejki. Btw dęby u nas też sieją się same. Mam je w truskawkach.

Obrazek użytkownika Pani Anna

16-07-2018 [22:34] - Pani Anna | Link:

Wiem o czym pan pisze, wychowałam się na wsi, u dziadków. Widziałam jak sąsiad celowo przejechał mi psa. Nie wiem, jak z czymś takim walczyć, na wsi żyło wielu przyzwoitych ludzi, ale również kilku takich. Z czasem, te proporcje zaczęly się chyba odwracać.

Obrazek użytkownika Tadeusz Hatalski

17-07-2018 [08:56] - Tadeusz Hatalski | Link:

@ Pani Anna - 'wychowałam się na wsi, u dziadków. Widziałam jak sąsiad celowo przejechał mi psa'
Ja też urodziłem i wychowałem się na wsi. I też (gdy byłem dzieckiem) samochód przejechał mi psa. Celowo! Kierowca tego samochodu nie był ze wsi!!! To, czy ktoś znęca się nad zwierzętami czy nie, to nie jest kwestia wsi czy miasta. To jest kwestia tego jaki jest ten człowiek. U nas w domu nigdy nie trzymało się psa na łańcuchu. W innych tez nie. Choć były takie gdzie psy były na łańcuchu. I wszystko było na wsi.
 

Obrazek użytkownika Pani Anna

17-07-2018 [13:52] - Pani Anna | Link:

Ja nigdzie nie napisałam, że źli ludzie mieszkają tylko na wsi. Ja opisałam konkretną sytuację, gdzie sprawcą był sąsiad moich dziadków zza płotu. Napisałam to w odpowiedzi na okerślenie użyte przez mojego przedmówcę "socjopatia środowiskowa". Życie tak się potoczyło, że obecnie już na wsi nie mieszkam, ani nawet nie bywam, więc wiem, jacy są ludzie również w miastach. Notabene rzeczony sąsiad, czy też jego ojciec, już dokładnie nie pamiętam, posunął się nawet do zatrucia studni moim dziadkom. Inny z kolei miał zwyczaj atakowania ludzi siekierą. Równocześnie, w tej samej wsi, inni ludzie pomagali partyzantom, karmili ich, leczyli, kiedy trzeba udzielali schronienia. I to wszystko ludzie wychowani, wyżywieni przez tą samą ziemię, często spokrewnieni ze sobą. Od czego to zależy, nie wiem i nie mam pojęcia, jak z tym walczyć.

Obrazek użytkownika paparazzi

17-07-2018 [00:24] - paparazzi | Link:

Cale sedno sprawy.

Obrazek użytkownika paparazzi

16-07-2018 [23:43] - paparazzi | Link:

Szacunek dla opisu swojego doświadczenia. Podobna sytuacje ja miałem. Jeden mój kotek chciał umrzeć jak na naturę przystało w dalekich krzakach ale na moje wolanie przyczołgał się  do domu/ rak/ . Zabrałem go do piwnicy i butelkę Bourbona i tak on umierał mrucząc w moich objęciach a butelka nad ranem była pusta. Inny stray cat poddał się kojotom o jeden metr za daleko. Moj najlepszy kot w moim życiu 12 lat stary. Słyszałem, to się stało o 2 AM i skowyt triumfu. Polowały na niego z pol roku.  Porozumiewaliśmy się wzrokiem i Body Language zawsze musiał mieć dystans miedzy człowiekiem. Tylko ja i moja córka co go uratowała dostawała przepustkę na krótkie pieszczenie. Czasami myślę ze można zostać mizantropem patrząc na intelekt ludzki.

Obrazek użytkownika xena2012

17-07-2018 [09:43] - xena2012 | Link:

Jakie miłe chwile na działce kiedy siadam do wypicia ukochanej kawy a wokół mnie gromadzi się najedzone po uszy towarzystwo: Halinka i jej potomstwo oraz,jakiś obcy młody kot z jednym okiem .Gorzej jesienią ,jeśli Halinka urodziła póxno małe zabieram na zime do domu.