Wyrywki z rozrywki czyli „kaj my som?”

   Zmierzający ku końcowi tydzień obfitował w co najmniej kilka wydarzeń natury politycznej, przy których może warto byłoby się na chwilę zatrzymać. Nie będę tu dziś pisał o - niepotwierdzonym nadal - wyznaczeniu min. Jakiego jako kandydata na stanowisko prezydenta Warszawy i o jego przewagach w porównaniu do nieco (nomen omen) nijakiego - przy wszystkich prezentowanych przez niego zaletach - min. Dworczyka. Nie będę też znęcał się nad prezesem Kurskim, który dziś podczas transmisji z podpisania listu intencyjnego pomiędzy TVP a kolejną sypiącą w tą studnię bez dna SSP, nie pierwszy już raz przypominał mi - zacierającą przy tej okazji przed rzeszami telewidzów chytrze rączki - spersonifikowaną postać Gru, niezmiennie rozśmieszającego moją kilkuletnią córkę w kreskówce o Minionkach [1] – do ustalenia pozostaje czy owe skojarzenia wzbudzane były w mojej głowie bardziej w odniesieniu do bajkowej reputacji tegoż bohatera jeszcze sprzed jego przejścia na jaśniejszą stronę mocy, czy może jednak - jako wizja powstałej w wyniku następujących po sobie przekształceń - kolejnej odsłony tego „medialnego zwierzęcia”.
   Nie zamierzam też tu dziś rozpisywać się w nadmiarze o szkole lansu i bałnsu jaką otworzyło ostatnio w Parlamencie kilka straganiar określających siebie jako „przedstawicielki środowiska osób niepełnosprawnych”, których komando rozłożyło się parę dni temu w okolicy schodów sejmowych i zażądało spełnienia swoich postulatów „na przedwczoraj”, odmawiając pertraktacji z kimkolwiek kto nie posiada „mocy sprawczej” równej co najmniej tej reprezentowanej przez papieża, przy czym owi ściśle wyselekcjonowani przez „osoby protestujące” dostojnicy na pertraktacje mieliby udać się nigdzie indziej, a właśnie do owych rozżartych babin „na schody”. W to wszystko ku mojemu zdumieniu dal się wpuścić nie tylko Pan Prezydent, który jak widać również usilnie próbuje na dyplom owej wspomnianej na początku akapitu szkoły z wyróżnieniem sobie zasłużyć, ale również zakrzykiwany przez szajbusowo-wielgusowo-kutasowo-pejsbukowe psiapsióły tudzież inne gburyjno-furyjne Dupencje Niezadowolencje (każdego kto by chciał mnie posądzić o nieuzasadnione tudzież obraźliwe dla czcigodnych pań wulgaryzmy, odeślę do „Żywotu Briana” ze stajni Monty Pythona, tudzież „Pierścienia i Róży”, względnie do moich poprzednich notek ze szczególnym wyróżnieniem ostatniej i przedostatniej wraz z jej odnośnikami) pan premier, który niechże się lepiej cieszy, że go z tychże schodów, w sąsiedztwie których postanowiły sobie koczować, przy tej okazji nie spuściły, bo w obliczu takowej eskalacji „protestów” wraz z progresywnym natężeniem pisanych właśnie na kolanie postulatów i do takich scen snadnie dojść mogło.
   O ile uważam, że premier zdeczko niepotrzebnie się wygłupił wychodząc z dobrą wolą do stadła zwyczajnych prowokatorek, o tyle mniej żal mi jest Pana Prezydenta, który ostatnim czasem za sprawą swoich działań, zaniechań i wypowiedzi w tempie geometrycznym zdaje się zacierać jakiekolwiek niuanse, które do tej pory w sposób wyraźny zdawały się odróżniać go od kompromitowskiego poprzednika, poza może tym jednym, że nie spodziewam się by kiedykolwiek w jego przypadku poziom oderwania od rzeczywistości połączony z postępami sklerozy zmusił go do zatrudnienia przyklejonej do pleców „podpowiadaczki”, przywołującej na myśl nieco demoniczną postać z popularnego w czasach mej młodości teledysku Goldiego do kawałka „Temper Temper” [2], wskakującą znienacka na plecy i przywierającą do grzbietu przypadkowo wybranym ofiarom, niczym mityczna strzyga aż do pozbawienia oddechu. Ale i bez owej przywry u pleców Andrzej Duda bawi się w symboliczne przytulanie napotkanych w Sejmie „przypadkowych ofiar systemu”, przywleczonych tam wraz z tragarzami przez jakieś dziwaczne, wyrastające nam ostatnio na czołową sejmową sabotażystkę indywiduum, które samo zostało jakiś czas temu jakimś cudem przepchnięte do Parlamentu poprzez umieszczenie jej pokręconego nazwiska na liście, stanowiącej chyba coś w rodzaju spisu sprzętu w pomieszczeniu, będącym zarazem jakimś przedziwnym gabinetem osobliwości, przez człowieka sprawiającego ostatnim czasem wrażenie kogoś na kształt skrzyżowania wiejskiego głupka ze zblazowanym przećpańcem, swego czasu za to - by było śmieszniej - namaszczanego przez pewne - mające na temat własnych sądów i  „mocy opiniotwórczych” jak najwznioślejsze mniemanie - redakcyjne jaczejki na środowiskowego arbitra elegancji, a do tego niemalże Mojżesza totalniackiej opozycji, że o „polskim JFK” przez litość nie wspomnę.
   Ale ileż już było takich „nowych, świeżych twarzy”, za które przeróżne medialne autorytety dawały sobie obie ręce (z głowy i tak zazwyczaj nie mając wiele pożytku) uciąć, że wspomnę jedynie pana z kucykiem, którego (gdy mleko się już hektolitrami całymi poczęło rozlewać i to - wbrew różnym Joankom Klinkerhoffenom czy innym von Smallhausenom - bynajmniej nie razem z kąpielą) na zakończenie dramatycznego wywiadu sam mister Żakowski pokrzepiał gromkim „niech się pan trzyma!”. Obecnie zaś, jak właśnie po raz kolejny dowiadujemy się od tych czy owych „niezależnych od reżymowych mediów” komentatorów, na „Nową Nadzieję Czerwonych” wyrastać ma ponoć sam imć pan (?) Biedroń, podobnież do spółki z niejakim Rafalalą, choć ów szczegół nie został jeszcze do końca potwierdzony bo nie wiadomo jak się ułożą sprawy. Sądowe, rzecz jasna. Choć w sumie skoro można siedząc w puszce z zarzutami o korupcję nadal robić za sekretarza generalnego największej partii opozycyjnej… No i powiedzcie Państwo sami jak tutaj można traktować poważnie owe „opiniotwórcze media” nie widzące w tego rodzaju ekwilibrystycznych szpagatach niczego złego? Czy oni niczego nie uczą się na tyleż razy popełnionych błędach? Czy w tym gronie po rejteradzie ryżego Dondinha na funkcję, mającą zdaje się w zakresie obowiązków jako zadanie główne pilnowanie brukselskich stolców, nie ma naprawdę nikogo kto choć na pierwszy rzut oka i ucha nie skompromitowałby się jakimś kolejnym błędem rzeczowym, względnie bonmotem na miarę puszczanego (na krótkiej „wojskówkowej” smyczy) bredzisławowego Brąka? O zwykłych, ordynarnych aferach nie ma tu nawet co wspominać bo przecież i sam wspomniany „prezydęt jewropy” miałby tu, jak i sam raczył się ponoć temu i owemu wypłakać,  niemało do zeznawania.
   Wracając jednak do nieszczęsnej postaci Pana Prezydenta należałoby zauważyć, że po dwóch latach upływającej kadencji jesteśmy zmuszeni pogodzić się z sytuacją, w której ten ponoć „niezłomny człowiek” wydaje się dołączać właśnie, dzięki prezentowanej postawie, do całego szeregu pacynek piastujących dotąd ten urząd w naszym nieszczęśliwym kraju, miotanych na wszystkie strony przez siły nie zamierzające bynajmniej mieć z pojęciem tzw. racji stanu niczego wspólnego, za to na pierwszym miejscu w kontaktach z „szeroko rozumianym” elektoratem stawiających na tani PR. Jednak owe rzesze wyborców powoli zaczynają rozumieć, że polityka kadrowa Naczelnika, uznawana dotąd przez wielu za jego piętę achillesową, po raz kolejny ponosi aktualnie porażkę i że należy zacząć rozglądać się za jakimś zastępczym kandydatem na kolejną kadencję. Obserwując chociażby cały ciąg organizowanych z niespotykaną pompą uroczystości związanych z kolejnymi - bynajmniej niewiele mającymi z rdzennie polską tradycją, eventami - wielu może zacząć zastanawiać się kto tak naprawdę w naszym kraju pełni obecnie obowiązki gospodarza. Coś się mimowolnie przewraca w trzewiach na widok stojących karnie w szeregu z wpiętymi żonkilami najwyższych dostojników państwowych, oczekujących na kolejne kuksańce pod żebro ze strony przypominającej wielkie nastroszone ptaszysko mrs ambasador, tudzież innych przemawiających. Uff… Tym razem się jakoś udało. Nowa porcja hańby do skonsumowania w jeszcze bardziej upokarzającym milczeniu, póki co odroczona. W końcu będzie jeszcze wiele innych okazji.
   A tymczasem od rzemyczka do koniczka, od włączenia syren do przejęcia kamienic… Apetyt tejże międzynarodowej kasty rośnie przecież w miarę jedzenia więc my od siebie brnijmy w to bagno coraz głębiej, hołdując jej i mizdrząc się na wiernopoddańczą modłę do przedstawicieli środowiska, które nami pogardza, także ze względów psychologicznych – od lat hodując własne zmory/dybuki, nie dopuszczając do siebie wielokrotnie opisywanej przez świadków prawdy o własnych przewinach i usiłując za pomocą mechanizmu projekcji przerzucić własne grzechy na kogoś innego, przy założeniu, że owych naocznych świadków już dzisiaj właściwie nie ma, po staremu traktując miejscowy naród podludzi tak jak pasożyt zwykł traktować swojego żywiciela, jako coś na kształt półzwierzęcej mierzwy, dla której najwznioślejszym przeznaczeniem, jakiego byłaby ona w stanie w ramach swej ze wszech miar prymitywnej egzystencji dostąpić, mogłoby być jedynie oddanie swego marnego żywota w imię ratowania „istot wyższych”, którym okupant jednocześnie umożliwiał „spotkanie z Najwyższym” (zgodnie z myślą wyartykułowaną swego czasu przez żonę naszego eksportowego konfidenta, nie tak znów dawno potraktowanego przez JK-M w sposób jedynie właściwy dla osób o ściśle określonej proweniencji czyli pisząc kolokwialnie - tak jak na to jedynie ordynarnie pyszczące spod latarni dziwy zasługują) [3].
   Czy owo „spotkanie” miałoby oznaczać fakt obcowania z jakimś absolutnie nie-muzułmańskim (a jeśliby się nad tym głębiej zastanowić, to właściwie dlaczego nie?) zestawem hurys czy może udająca historyka pani profesor miała coś zupełnie innego na myśli, dość że z pewnością na ratowanego i ratującego także i na tamtym świecie los miałby oczekiwać zgoła odmienny - nie wedle zasług, ale bez żadnych wątpliwości wedle pochodzenia. Być może owo zagadnienie przybliży nam nieco nowo szykowana publikacja współautorstwa właśnie rzeczonej „naukowczyni”, odpowiadająca według wszelkich przesłanek w sposób niemalże idealny i całkowity uwarunkowaniom, które winien spełnić klasyczny międzyplemienny paszkwil, a którego wszelkie niezbędne cechy zostały wyszczególnione w akapicie wyżej. Nikt jednak nie zaprzeczy, że – wyjąwszy pewne ściśle określone okoliczności, takie jak utrata jakiejkolwiek wiarygodności strony przeciwnej - z nieprzyjaciółmi (bo chyba najwyższa pora pozbyć się złudzeń co do fałszywych, a właściwie fałszywie przez całe lata przedstawianych, niby-przyjaciół) również należy próbować się dogadywać, bo i czyni się tak nawet będąc w stanie wojny w jej jak najbardziej dosłownym znaczeniu. Jednak pertraktacje nigdy nie powinny być prowadzone z pozycji klęczącej, w przeciwnym wypadku dla ich uczestników pozostających na kolanach można jedynie odnaleźć, także czerpiąc z kart historii, odpowiednio opisujące ich charakter określenie, które będzie każdego szanującego się człowieka niejako z automatu odstręczało (nomen omen) od jakichkolwiek form identyfikacji z postaciami takiego właśnie sortu.
   Póki co można odnieść niemiłe wrażenie, że Polacy znowu mają prawo czuć się trochę jak lwy prowadzone przez owce, a skamlenia pt. „respect us” będące ostatnio najczęściej występującą reakcją na notoryczne plucie w twarz całemu narodowi, mogą wywoływać jedynie odruch wymiotny. Jakby zagubiła się gdzieś w przestrzeni politycznej stara maksyma mówiąca nam o tym kto pozwala sobie na skakanie po pochyłym drzewie. Tymczasem – wracając ponownie na podwórko stricte krajowe – w myśl właśnie tejże zasady do „protestów” szykują się kolejne „niedocenione” grupy społeczne i zawodowe. Przeca premier sam pedzioł (zaznaczam, że słowo to nie ma nic wspólnego ze wspomnianym włodarzem niesławnego Słupska, kto ma wątpliwości ten niech sobie spojrzy do słownika gwary śląskiej), że mo piniondze! A nawet już wypłaca! I to nie tylko swoim, ci akurat mają zwracać. Tzn. nie cała budżetówka, broń Boże, nauczyciele nie muszą. Ale i tak zaprotestują. Bo rozporządzenie o podwyżkach wprawdzie weszło, ale od 1 kwietnia – a to nie dość, że prima aprilis, to do tego jeszcze potem święta były, co ostatecznie zmyliło rzecz jasna całkowicie Bogu ducha winne samorządy, w związku z czym nie wszędzie zdążyły one owe podwyżki wypłacić. Taką to właśnie narrację można było parę dni temu usłyszeć z ust „działaczki związkowej” najstarszego związku zawodowego w kraju (analogicznie do najstarszej światowej profesji - o jakże bogatej, choć niekoniecznie chwalebnej tradycji) na antenie pewnego radia specjalizującego się w ustawicznym nie tyle nadawaniu (co ze względu na charakter tegoż nomen omen medium byłoby w pełni zrozumiałe), co tokowaniu na wraży PiS wraz z przybudówkami.
   Wychodzi więc na to, że po staremu wszystkiemu winien rząd bo nie zlikwidował świąt (jak mówi poeta) – przecież dla nauczycieli żadna to byłaby strata (w końcu kto jak kto, ale oni i bez owych paru dni wolnego mają aż nadto wywczasów w roku). I nikt już nawet, wzorem pewnej pani ex-minister - która swego czasu w ciągu jednego roku, jak na rasową hmm… że tak się nowomodnie wyrażę „sexworkerkę” przystało, zdążyła (nie przerywając przy tym swego, stanowiącego nieustanne pasmo sukcesów, tournee po przeróżnych telewizjach śniadaniowych) obskoczyć aż trzy partie, zapominając przy tym o zmianie żakietu (nie dojdziemy nomen omen już teraz do tego czy aby ta sama prawidłowość nie dotyczyła w owym gorącym czasie bicia rzeczonego rekordu także założonej bielizny, choć ze względu na powszechnie obowiązujące poczucie estetyki może to i lepiej) - nie wymaga od nich w okresie ferii czy wakacji bezproduktywnego pełnienia dyżurów tak, aby realnie wypełnić czysto teoretyczne godzinowe pensum. Dziwna to rzecz, ale jakoś trudno mi sobie przypomnieć by ktoś z tego środowiska w owym czasie cośkolwiek głośniej protestował. No ale cóż – w końcu w myśl kolejnej zasady wszyscy doskonale wiemy, że są przecież ludzie i zbiorowiska, którym gdy chce się dać palec, potrafią bez najmniejszej żenady całą rękę odrąbać. Całkiem jak ludowa władza słowami premiera Cyrankiewicza. I znowu nomen omen.

[1] https://www.youtube.com/watch?...
względnie: https://www.youtube.com/watch?...
[2] https://www.youtube.com/watch?...
[3]https://www.wykop.pl/link/1484...
 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Goral Supreme

23-04-2018 [04:32] - Goral Supreme | Link:

Tymczasem w realnej rzeczywistosci :https://gatesofvienna.net/2018...

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

23-04-2018 [09:13] - Imć Waszeć | Link:

Skoro już o nowych twarzach i autorytetach opozycji, to przypomniał mi się stary kawał z brodą. Pociągiem do szpitala w mieście jedzie matka z synkiem, który w czasie zabawy w kosmonautę wsadził sobie garnek na głowę i teraz nie może go zdjąć. Co jakiś czas synek pyta "Mama, kaj my som?" Wreszcie matka wściekła odpowiada "W kosmosie pieronie jeden!" Jakoś dziwnie ta scena kojarzy mi się z liderami opozycji totalnej ;)

A dla GW mam inne skojarzenie. Matka z synkiem spaceruje w parku i co jakiś czas malec biegnie w kierunku jakiegoś drzewa krzycząc "Je, mama ptok!" Przechodzący obok facet zwraca mu uwagę "Nie mówi się 'ptok' tylko 'ptak'". Wtedy dzieciak wskazuje go palcem i krzyczy "Je, mama gorol!"

Obrazek użytkownika Teutonick

23-04-2018 [12:23] - Teutonick | Link:

Pierwszego nie znałem, co do drugiego, to dzięki za przypomnienie:)
To ja też coś dorzucę z pamięci
Przyjechał gorol na Śląsk do rodziny i sobotnim popołudniem coś tam zaczęli ze szwagrem dłubać przy samochodzie. Zrobiło się gorąco więc szwagier pożyczył mu rower i wysłał do najbliższego sklepu po browar. Podjeżdża, a tam pod sklepem stoi ekipa miejscowych i widząc gościa w parafii zagaduje do niego: -  Co? Na kole, na kole?
A ten jakby nigdy nic: - Nie, na piwo.
Bywalcy poczuli się trochę urażeni takim ucięciem dyskusji i kiedy chłop wszedł do środka, postanowili spuścić mu powietrze z dętek. Facet zakupił co planował, i po wyjściu pakuje siatkę z browarami na kierownik, a miejscowi ponownie zagadują - Co? Pana, pana?
A ten na to: - Nie, szwagra.
Pozdrawiam, miłego dnia

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

23-04-2018 [13:11] - Imć Waszeć | Link:

Bo pierwszy zazwyczaj opowiada się w gwarze podlaskiej ;)
Wydarzenie jest ponoć autentyczne.

Obrazek użytkownika xena2012

23-04-2018 [09:44] - xena2012 | Link:

Pan prezydent udał się na to spotkanie  ,,na schodach'' po światłym doradztwie  Romaszewskiej,Zybertowicza i Szczerskiego którzy tym samym już rozpoczeli kampanię prezydencką.Przypomina to trochę Komorowskiego wyjscie do ludu z panią Kacik na plecach szepczacą mu do ucha ,,przytulmy panią,przytulmy panią''. Romaszewska na pewno pochwali sie w swych ulubionych mediach Interii i TOK FM,że w wyscigu do schodów prezydent ubiegł premiera i innych.

Obrazek użytkownika Teutonick

23-04-2018 [12:24] - Teutonick | Link:

To właśnie owa pani miała być tą wymienioną w tekście "przywrą". Pozdrawiam

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

23-04-2018 [22:09] - Imć Waszeć | Link:

Pani siedząca na placach i szepcząca do ucha jest strasznie nieporęczna. Stanisław Lem wymyślił coś znacznie lepszego - Wucha.