Święte krowy ryknęły

   W ostatnim czasie mieliśmy do czynienia z zastanawiającą koincydencją zdarzeń raczej nie pozostawiającą złudzeń, że sekwencja medialnych uderzeń w reputację naszego kraju nie należy do rzędu tych przypadkowych i dodatkowo nasuwającą podejrzenia, że jakiś nielichy zespół zimnych i bezwzględnych graczy z premedytacją postanowił się na nasz kraj zasadzić.
Akt I czyli szambo wybija
   Pierwszą salwę stanowiło nagłe odkrycie, że oto posiadamy w swoim społeczeństwie co najmniej kilku zabawiających się po krzakach - fakt, że poza sezonem karnawałowym - w bal przebierańców, dziwolągów. Wprawdzie tego rodzaju freak’i trafiają się wszędzie, a to, że np. za naszą zachodnią granicą urządzają oni namiętnie swoje marsze i parady, w których jedni dumnie kroczą (dość adekwatne słowo) ulicami ze stringami/piórami/innymi akcesoriami w zadkach, a inni dla odmiany wędrują tymi samymi ulicami przystrojeni w gustowne mundurki autorstwa Hugo Bossa, zostało gremialnie przemilczane przez nasze rodzime autorytety różnej maści, które nagle wzorem dyżurnego biskupa-emeryta kościoła postępowego, zwietrzyły woń faszyzmu, nazizmu, rasizmu i czego tam jeszcze akurat nigdzie indziej, jak tylko pod naszą własną siermiężną strzechą.
   Temat został oczywiście niemiłosiernie zmielony przez wszystkie telewizje i przypadki. Przy czym dominująca większość zebranych w studiach telewizyjnych „ekspertów” przerażonych „odradzającym się” faszyzmem doznała masowej amnezji zacierając w pamięci watahy obutych w zasznurowane na czerwono martensy skinheadów bujających się bez przeszkód po ulicach polskich miast i wsi chociażby w nieodżałowanych latach 90-tych.
   Osobiście pamiętam z owych barwnych lat, pochodzącego właśnie z rozsławionego ostatnim czasem Wodzisławia, jegomościa obnoszącego się ze sporych rozmiarów swastą wydziarganą na niezbyt przystępnej facjacie – być może chłopina jeszcze gdzieś dożywa swych dni, choć niekoniecznie owo miejsce stanowi dziś leśna knieja. W owych czasach gdy m. in. tenże jegomość był nad wyraz aktywny nikt jakoś z tego powodu takich nagłych panicznych spazmów nie doznawał. Ale w tamtych latach przecież u władzy nie było - odpowiedzialnego za każdy najmniejszy wybryk popełniony przez paru wyrostków - złowrogiego PiSu, który będzie teraz niechybnie masowo zaciągał pogubionych młodzieniaszków do nowotworzonych pododdziałów WOT.
   Osobiście nalegałbym jednak aby owych „chłopców z lasu” (by podpowiedzieć jeszcze jeden sposób narracji żywotnie zainteresowanych jej podtrzymywaniem ośrodkom decyzyjnym) nie nazywać „szaleńcami” czy też „wariatami” (bo niezdiagnozowani, poza tym rzecz na milę pachnie dyskryminacją chorych psychicznie) tudzież „idiotami” (poziomu IQ też nikt im zdaje się nie miał okazji zmierzyć) – chyba że „pożytecznymi” w konkretnym sensie – gdyż takie nazewnictwo wydaje się w tym przypadku nie być do końca uprawnione.  Zdecydowanie bardziej do owych pajacujących w leśnych ostępach młodzieńców pasowałoby mi określenie „prowokatorzy” względnie „harcownicy” – badający i przygotowujący grunt pod przyszłe natarcie, wypuszczani niczym diabeł z pudełeczka zanim jeszcze w pole wyruszą regularne chorągwie, co i zresztą niebawem nastąpiło. Tymczasem stara sprawdzona zasada głosi, że kiedy nie wiadomo o co chodzi…
 
Akt II, a właściwie akt 447
   Wprawdzie złowieszcza ustawa weszła w proces legislacyjny jeszcze przed ujawnieniem nagrań z leśnej imprezki, ale przecież powszechnie wiadomo, że prace nad tym przecudownym reportażem trwały już od dawna, a zlecenie nań musiało się pojawić jeszcze drzewiej. Gotowe skręcone historyjki czekały więc w szczujnej stacji telewizyjnej na właściwy moment. I oto doczekały się – umówiony sygnał padł.
   Tutaj mała dygresja – tajemnicą poliszynela dla bacznych obserwatorów jest pewna niezmienna stała, jaką stanowi wpływ środowisk judeopozytywnych na politykę Stanów Zjednoczonych. Oczywiście można wszystko bagatelizować gadką o spiskowej teorii dziejów i urządzając sobie przy tym niewczesne heheszki odsyłać oszołomstwo do lektury Protokołów Mędrców Syjonu, niemniej jednak priorytety polityki zagranicznej naszego zaoceanicznego sojusznika i idące w ślad za nimi chociażby transfery pieniężne stanowią fakt od lat powszechnie znany i oczywisty. Diabeł tkwi w akcentach, tak więc w zależności od tego która z dwóch dominujących partii przejmuje tam aktualnie stery, więcej do powiedzenia ma lobby Maccabi lub Hapoelu .
   Te dwa środowiska, które na przestrzeni lat, podobnie jak czynią to Republikanie i Demokraci, nachodzą na siebie w różnych sprawach, przepoczwarzają się w kolejnych odsłonach, w swoich zmaganiach mogą przywoływać skojarzenie z dzielnicowymi wojenkami (toczonymi przed prawdziwą wojną) pomiędzy rodzimymi Szmulkami i Nalewkami, gdzie zagrożenie spoza hermetycznego środowiska zwyczajowo zwiera szeregi, zawieszając rywalizację i spychając na dalszy plan drobne podwórkowe niesnaski w łonie jednej wielkiej rodziny. W owym świecie gra toczy się notorycznie na kilku fortepianach zmierzając do osiągnięcia obranego celu w postaci finału, stanowiącego nic innego jak akt spokojnej konsumpcji pozyskanych łupów, który to fakt, mam wrażenie, wciąż zwykł umykać uwadze wielu naszych rodzimych komentatorów.
Akt III czyli co wolno wojewodzie…
   Kiedy w rocznicę wyzwolenia kompleksu obozów mrs ambasador wykonała wiernie i skrupulatnie polecenie swoich mocodawców, nastąpiła swoista kumulacja piania na wszystkie tony ze strony przedstawicieli bezpośrednio zainteresowanych tematem środowisk w różnych częściach globu. Pomijając światowe głosy płynące z wszelkich możliwych organizacji, kongresów i stowarzyszeń, zwróciłbym uwagę na charakterystyczne przekazy pojawiające się na naszym rodzimym podwórku.
   Niejaki odszczepieniec Zalewski, obecnie z pnia platoformianoobywatelskiego, wzywa rzecz jasna mściwego Kaczora by ten tradycyjnie odciął się od tradycyjnego polskiego antysemityzmu. W odcinaniu się ów odszczepieniec jest jak widać biegły, problem w tym, że tym sposobem odcinać od wszystkiego i od wszystkich można by się, o czym i rzeczony herold doskonale wie, bez sensu i bez końca aż do spiłowania robiącej za siedzisko gałęzi.
  Z kolei niejaki Konstanty Gebert z pnia równie znamienitego, żeby nie zahaczając o reprezentowane przezeń sanhedrynowe redakcje, wspomnieć jedynie o zasłużonym przodku-założycielu Komunistycznej Partii USA o wdzięcznej ksywie „Ataman”, pozostającym przez całą swą zawodową karierę na pasku służb wywiadowczych ZSRR, snuje opowieści o tym, że procedowana - tym razem przez polski parlament - ustawa „będzie służyła ograniczaniu swobody wypowiedzi w dyskusji o holocauście”, przy czym charakterystyczna jest beztroska imć pana Geberta i reprezentowanych przezeń środowisk, którym jakimś dziwnym trafem nie przeszkadza żadną miarą w tejże dyskusji instytucja tzw. kłamstwa oświęcimskiego wraz z przypisanymi doń, penalizującymi „swobodny dyskurs”, obostrzeniami.
   Jednym słowem wszystko wskazuje na to, że owo zaistniałe w ostatnim czasie i wyraźnie zaznaczone ściągnięcie cugli zainicjowane przez różnej maści koszernych mędrców z obu stron oceanu ma na celu usadzenie niesfornych tubylców, którzy tymczasem ośmieleni m. in. podniesieniem kwestii reparacyjnych zaczęli niezbyt ostrożnie wierzgać i domagać się szacunku i praw nienależnych podludziom. A przecież mogliśmy, idąc za tropem wskazanym nam wyraźnie przez mimo wszystko nieco mniej groteskowego poprzednika takich wypacykowanych kukiełek jak sarkozowate hollandy czy inne gerontofilne macrony, wykorzystać okazję by siedzieć cicho, znając swoje miejsce w szeregu i nie wychylając się zbytnio.
   Zastanawia tutaj bezwład polskich władz, które przez lata wyćwiczyły się w robieniu dobrze  zainteresowanym kongresom, fundacjom i instytutom, przejawiającym się m.in. w łożeniu grubych sum na różne zbożne cele służące upamiętnieniu obecności rzeczonego narodu w Polsce, czy też w konsultowaniu i uzgadnianiu procedowanych ustaw z mrs ambasador, która w tym kontekście urasta do rozmiarów co najmniej ks. Repnina, a w rezultacie tak czy inaczej „zrywa negocjacje”, jednocześnie w miarę posuwających się prac forsując eskalację wysuwanych żądań.
   Jednak należałoby przy tej okazji zauważyć również pozytywy zaistniałej sytuacji. Obok podstawowego, za który można uznać zwiększenie, uśpionej w ostatnich latach, społecznej świadomości co do tego kto tutaj jest kim i jak sobie zwykł pogrywać, można pokusić się o śmiałą tezę, że dzięki możliwemu przegrzaniu sprawy przez środowiska dotąd dzierżące monopol na bycie ofiarą, wraz z dodatkiem w postaci licencji na udzielanie koncesji do współdzielenia się ewentualnym łupem, może on jakimś cudem zostać przynajmniej częściowo przełamany. Przy czym sądzę, że niejednemu z nas da do myślenia rozmiar rozpętanej hucpy wraz z poziomem jej absurdalności, które nieodmiennie wskazują na realne możliwości, jakże często kwestionowanych w oficjalnym dyskursie publicznym, wpływów środowisk, które za całym tym „skandalem” stoją.
   Nadarzyła się przy tym idealna okazja by OZP mógł udowodnić, że otrąbione przezeń hucznie „wstawanie z kolan” nie ma charakteru pozornego bądź też selektywnego, jednak koniecznym do tego będzie uruchomienie przemyślanej i prowadzonej z odpowiednim rozmachem kampanii informacyjnej zamiast wprowadzania prewencyjnej cenzury, której świadkiem jesteśmy dziś chociażby w mediach publicznych w myśl zasady „tisze jedziesz, dalej budziesz”.
   Owszem, definicja tzw. antysemityzmu rozszerza się wraz z upływającymi latami, jednak określanie mianem antysemityzmu chociażby nazywania Żyda Żydem („nikt nie będzie mi ubliżał nazywając mnie Żydem” – za panem Sandauerem z niedawnej audycji w TVP) stanowi de facto element strzelania do własnej bramki, bądź jak kto woli wpychania samego siebie w ciasny narożnik.
   To że samo brzmienie owego słowa wpędza niektórych politpoprawnych redaktorów w drżączkę i może być wypowiadane z odpowiednią celebrą tudzież nabożną czcią jedynie przez nomen omen wybrane osobniki, rzecz jasna tylko i wyłącznie w pozytywnym kontekście, stanowi nie lada osiągnięcie walcującego od lat naszą debatę publiczną przemysłu wpierającego Polakom w brzuch odpowiednio dozowane produkty pedagogiki wstydu.
   W tym kontekście chciałoby się wierzyć, że Obóz Dobrej Zmiany będzie potrafił wykorzystać moment odsłaniający potencjalne słabości przeciwnika, wytrzymać bój otwarty na wielu frontach, nie przyjmując w tym przypadku za dobrą monetę kolejnej „mądrości etapu”, w myśl której powinniśmy wzorem wielu innych poprzedników odpuścić temat kładąc potulnie uszy po sobie i ulegając gangom szantażystów. Będzie to stanowiło tak naprawdę wyznacznik tego na ile Polska pod wodzą obecnej ekipy ma szansę zaliczyć się do grona państw poważnych i na ile możemy mieć jeszcze cokolwiek do powiedzenia na arenie międzynarodowej. I ów papierek lakmusowy będzie znaczył więcej od nawet ośmiu miejsc w RB ONZ.
   Bo chyba najwyższy czas pozbyć się złudzeń, że polityka międzynarodowa to jedynie fasadowe obrazki pełne uścisków i poklepywania się po pleckach, gdzie rzekomo najbardziej, zamiast twardych, partykularnych interesów,  liczy się „atmosfera”.  Dzięki tego rodzaju fantazmatom nasz nieszczęśliwy kraj, przy biernej postawie częściowo skaptowanych do tego procederu pseudoelit, przez wiele ostatnich  lat robił za żerowisko dla podejrzanych graczy o różnych skalach, stanowiąc jednocześnie rezerwuar taniej siły roboczej oraz rynek zbytu dla towarów pośledniej jakości, za to po odpowiednio wyśrubowanych cenach, prócz tego całymi latami oferując różnym grandziarzom wyprzedaż garażową majątku, który udało się wypracować pokoleniom naszych krajan, co przez niektórych bywa uznawane za kolejny, tym razem przebiegający nieoficjalnie, rozbiór Polski.
   Jednym słowem zaistniała szansa przesunięcia się w hierarchii dziobania, ale jeśli jej nie wykorzystamy, będziemy dziobani i z prawa i z lewa tym boleśniej, im mniej spolegliwi w innych sprawach będą, przynajmniej w sferze werbalnej, nasi decydenci.
   A tymczasem zachodnie media ujawniły fakt testowania przez kilka koncernów zza Odry – notabene o dość zamierzchłym rodowodzie – oddziaływania gazu ze spalin na małpy człekokształtne, które w niektórych przypadkach w jakowyś tajemniczy sposób okazały się być homo sapiens. Czy aby czegoś to Państwu nie przypomina?

 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Warmia

31-01-2018 [15:14] - Warmia | Link:

Ciekawie i ze swadą napisane, mam nadzieję, że jak z tych kolan będziemy wstawać to nie walniemy czerepem w powałę ( Młynarski - bard ostrzegał ). Cios został zadany, a teraz trzymać gardę i zręcznie balansować dopóki się da .

Obrazek użytkownika Teutonick

31-01-2018 [21:44] - Teutonick | Link:

Dzięki, pozdrawiam:)