Człowiek nauki jest prototypem człowieka masowego***


Masę stanowią ci wszyscy, którzy nie przypisują sobie jakichś szczególnych wartości - w dobrym tego słowa znaczeniu czy w złym - lecz czują się „tacy sami jak wszyscy” i wcale nad tym nie boleją, przeciwnie, znajdują zadowolenie w tym, że są tacy sami jak inni.

Kiedy się mówi o Wybranych jako przeciwieństwie Masowych, często zniekształca się znaczenie tego określenia nie dostrzegając tego, że człowiek wybrany to nie ktoś butny i bezczelny uważający się za lepszego od innych, lecz ten, który wymaga od siebie więcej niż inni, nawet jeśli nie udaje mu się samemu tych wymagań zaspokoić. Nie ulega wątpliwości, że to właśnie jest najbardziej podstawowym kryterium podziału ludzkości na dwa typy osobników: tych, którzy stawiają sobie duże wymagania, przyjmując na siebie obowiązki i narażając się na niebezpieczeństwa i tych, którzy nie stawiają sobie samym żadnych specjalnych wymagań, dla których żyć, to pozostawać takim, jakim się jest, bez podejmowania jakiegokolwiek wysiłku w celu samodoskonalenia, to płynąć przez życie jak boja poddająca się biernie zmiennym prądom morskim.

Podział społeczeństwa na Masowych i Wybranych nie jest zatem podziałem na klasy społeczne, lecz na klasy ludzi i nie można go łączyć z podziałem na klasy wyższe i niższe.

Cechą charakterystyczną naszych czasów jest panowanie masy, tłumu, nawet w grupach o elitarnych dotychczas tradycjach. Tak więc także w dziedzinie życia intelektualnego, które z samej swej istoty wymaga określonych kwalifikacji, daje się zauważyć stały wzrost znaczenia pseudointelektualistów, niedouczonych, niebędących w stanie osiągnąć należytych kwalifikacji i którzy z natury rzeczy powinni być w tej dziedzinie zdyskwalifikowani. To samo można powiedzieć o wielu potomkach „arystokracji”. Z drugiej strony nie jest obecnie wcale rzadkością natrafienie wśród „ludu” - osób nieaspirujących do Wybranych, którzy niegdyś służyli jako typowy przykład tego, co nazywamy „masą”, na jednostki o umysłach w najwyższym stopniu uporządkowanych i zdyscyplinowanych.

Jesteśmy świadkami triumfu hiperdemokracji, w ramach której masy działają bezpośrednio, nie zważając na normy prawne, za pomocą nacisku fizycznego i materialnego, narzucając wszystkim swoje aspiracje i upodobania. Masy są przekonane o tym, że mają prawo nadawać moc prawną i narzucać innym swoje, zrodzone w kawiarniach, racje. To samo ma miejsce w innych dziedzinach życia, a szczególnie w sferze intelektualnej. Być może mylę się, ale wydaje mi się, że obecnie pisarz, kiedy bierze do ręki pióro, by napisać coś na znany mu gruntownie temat, powinien pamiętać o tym, że przeciętny czytelnik, dotąd tym problemem nie zainteresowany, nie będzie czytał dla poszerzenia własnej wiedzy, lecz odwrotnie – po to, by wydać na autora wyrok skazujący, jeśli treść jego dzieła nie będzie zbieżna z banalną przeciętnością umysłu owego czytelnika. Dla chwili obecnej charakterystyczne jest to, że umysły przeciętne i banalne, wiedząc o swej przeciętności i banalności, mają czelność domagać się prawa do bycia przeciętnymi i banalnymi i do narzucania tych cech wszystkim innym.

Jaki jest zatem ów człowiek masowy, który zdominował dziś życie publiczne - zarówno polityczne, jak i pozapolityczne? Dlaczego jest taki, jaki jest, czyli jak do tego doszło, że się takim stał? Odpowiedzieć trzeba od razu na oba pytania, bo odpowiedzi te wzajemnie się uzupełniają. Ludzie, którzy dążą obecnie do wysunięcia się na czoło europejskiego życia, bardzo się różnią od tych, którzy w XIX wieku życiu nadawali ton, choć jednak przyjście ich przygotowane było i ukształtowane przez wiek XIX. Każdy człowiek o przenikliwym umyśle, żyjący w latach 1820, 1850 czy 1880, mógł dzięki prostemu rozumowaniu przewidzieć a priori powagę obecnej sytuacji historycznej. I rzeczywiście, nie dzieje się dzisiaj nic nowego, czego by z góry nie przewidziano sto lat temu. „Masy nacierają” powiadał apokaliptycznie Hegel. „Jeśli nie znajdzie się nowa siła duchowa, to nasza epoka, która jest epoką rewolucyjną, skończy się katastrofą”, zapowiadał August Comte. „Widzę nadciągającą falę nihilizmu!” - wołał ze skał Engandyny wąsacz Nietzsche.

W diagram psychologiczny współczesnego człowieka masowego możemy wpisać dwie podstawowe cechy: swobodną ekspansję życiowych żądań i potrzeb, szczególnie w odniesieniu do własnej osoby, oraz silnie zakorzeniony brak poczucia wdzięczności dla tych, którzy owo wygodne życie umożliwili. Obie te cechy są charakterystyczne dla psychiki rozpuszczonego dziecka.

Współczesne masy ludzkie otacza świat pełen możliwości, a na dodatek pewny i bezpieczny, zastają one wszystko gotowe, będące do ich dyspozycji, ogólnie dostępne, jak słońce i powietrze, nie wymagające jakiegokolwiek uprzedniego wysiłku. Tak też można wyjaśnić demonstrowany przez masy, absurdalny stan ducha: nie interesuje ich nic poza własnym dobrobytem, a jednocześnie nie mają poczucia więzi z przyczynami tego dobrobytu. Zdobyczy cywilizacji nie odbierają jako cudownych, genialnych konstrukcji, których istnienie należy pieczołowicie podtrzymywać; wierzą więc tylko, że ich rola sprowadza się do wymagania istnienia tych ostatnich, jak gdyby chodziło o przyrodzone prawa.

Człowiek, którego analizujemy, przyzwyczaił się nie odnosić własnej osoby do żadnej zewnętrznej instancji. Zadowolony jest z siebie takiego, jakim jest. Skłonny jest zupełnie szczerze - i to nie przez próżność - jako rzecz najbardziej naturalną w świecie przyjmować i brać za dobrą monetę wszystko, co w sobie napotyka: mniemania, pożądania, upodobania i wybory. Dlaczego by nie miał tak robić, skoro nikt ani nic go nie zmusza do uprzytomnienia sobie, iż jest człowiekiem drugiej kategorii, nader ograniczonym, niezdolnym do stworzenia ani zachowania nawet tej organizacji, która zapewnia jego życiu pełnię i zadowolenie, co z kolei daje mu podstawę do owej afirmacji własnej osoby?

Człowiek, który przypisuje sobie prawo posiadania własnego zdania na jakiś temat, nie zadając sobie uprzednio trudu, by go przemyśleć, jest doskonałym przykładem owego niezmiennego i absurdalnego sposobu bycia człowiekiem, który nazwałem „zbuntowaną masą”. To właśnie znaczy mieć duszę hermetycznie zamkniętą. W tym wypadku chodzi o hermetyczność intelektualną. Dany osobnik poruszając się wśród pewnego zbioru idei, który w sobie nosi, zadowala się nimi, uznając się zarazem za intelektualnie dojrzałego i pełnego. Nie zwracając najmniejszej uwagi na to, co się dzieje wokół niego, rozsiada się wygodnie i na stałe wśród swoich własnych idei.

Oto właśnie mechanizm zamknięcia się w sobie. Człowiek masowy uważa się za uosobienie doskonałości. Człowiek wybitny musi być bardzo próżny, by czuć się doskonałym, a jego wiara we własną doskonałość nie jest czymś wrodzonym, czymś pozostającym w organicznym związku z jego osobowością, lecz wynika z jego próżności i nawet dla niego samego ma charakter fikcyjny i problematyczny. Dlatego też człowiek próżny potrzebuje innych, u których szuka potwierdzenia opinii, jaką chciałby mieć o sobie samym. Na szczęście człowiek szlachetny, nawet wtedy, kiedy „zaślepia” go próżność, nie czuje się nigdy prawdziwie doskonały i pełny. Inaczej ma się rzecz z przeciętnym człowiekiem naszych czasów, z nowym Adamem - jemu nie przyjdzie nawet do głowy powątpiewać o własnej doskonałości. Jego wiara w siebie samego jest iście rajska, tak samo jak wiara Adamowa. Wrodzona hermetyczność duszy wyklucza zaistnienie warunku koniecznego do odkrycia własnej niedoskonałości, jakim jest porównanie siebie z innymi. Porównać się z bliźnim to znaczy wyjść na chwilę z siebie samego i przenieść się do duszy kogoś innego. Ale dusza przeciętna niezdolna jest do transmigracji, najszlachetniejszej formy sportu.

Człowiek masowy raz na zawsze uznaje za święty zbiór komunałów, szczątków idei, przesądów czy po prostu pustych słów, które za sprawą przypadku nagromadził w swoim wnętrzu, by potem ze śmiałością, którą wytłumaczyć można tylko naiwnym prostactwem, narzucać je innym. To właśnie uznałem za cechę charakterystyczną dla naszych czasów: nie to, że człowiek pospolity wierzy, iż jest jednostką nieprzeciętną, a nie pospolitą, lecz to, że żąda praw dla pospolitości czy wręcz domaga się tego, pospolitość stała się prawem.

Dzisiaj przeciętny człowiek ma bardziej taksujące „idee” na temat tego, co się we wszechświecie dzieje i co się dziać powinno. Dlatego też zatracił umiejętność słuchania. Po co słuchać innych, skoro wszystko, czego potrzeba, ma się już we własnym wnętrzu? Teraz już nie czas na słuchanie, a wręcz przeciwnie, na sądzenie, wyrokowanie, rozstrzyganie. Nie ma obecnie mowy o życiu publicznym, na które nie miałoby wpływu pospólstwo, jakkolwiek byłoby ślepe i głuche, narzucające wszystkim swoje „poglądy”.

Pojawił się typ człowieka, który nie chce drugiemu przyznać racji ani nie pragnie sam mieć racji, lecz po prostu jest zdecydowany narzucić swoje poglądy innym. I to właśnie jest owa nowość: prawo do tego, by nie mieć racji, podstawa do bezpodstawności. Człowiek przeciętny ma w swojej duszy zestaw gotowych „myśli”, brak mu jednak umiejętności myślenia. Nie ma nawet pojęcia o owym subtelnym żywiole, z którego idee czerpią swe soki żywotne. Chce wydawać sądy, ale nie chce uznawać warunków i założeń koniecznych do ich wydawania. Stąd też, praktycznie rzecz biorąc, jego „idee” są niczym innym, jak pragnieniami ujętymi w słowa.

Mieć jakąś ideę to wierzyć, iż posiada ona swe racje, a innymi słowy, wierzyć, iż istnieje jakiś rozum, jakiś świat zrozumiałych prawd. Myśleć, sądzić to tyle, co odwoływać się do owej instancji, uznawać jej nadrzędność, przyjmować jej kodeks i jej wyroki, czyli wierzyć, że wyższą formą współżycia jest dialog między racjami naszych idei. Ale człowiek masowy, podejmując dyskusję, czuje się od razu zagubiony i instynktownie odrzuca konieczność szanowania owej najwyższej instancji będącej poza nim. Dlatego „nowe” w Europie to hasło „koniec z dyskusjami” i niechęć do wszelkich form współżycia, które same przez się powodują poszanowanie norm obiektywnych we wszystkich dziedzinach życia, począwszy od prywatnej rozmowy, przez naukę, aż do parlamentu. Oznacza to odrzucenie współżycia w kulturze, czyli współżycia w ramach jakichś norm i powrót do współżycia barbarzyńskiego. Przechodzi się do porządku dziennego nad normalną procedurą postępowania, dążąc bezpośrednio do narzucenia innym swojego widzimisię i swoich życzeń. Hermetyczność duszy, która - jak już o tym była mowa - skłania masę do interweniowania w każdej dziedzinie życia publicznego, prowadzi nieuchronnie do tego, że jej jedyną procedurą postępowania staje się bezpośrednia akcja.

Człowiek masowy jest przekonany, że cywilizacja, w której się urodził i z której korzysta, jest czym równie spontanicznym i pierwotnym jak przyroda, i ipso facto staje się prymitywem. Wydaje mu się, że cywilizacja to dzicz.

Zasady leżące u podstaw świata cywilizowanego, który należy utrzymać przy życiu, dla współczesnego człowieka przeciętnego nie istnieją. Nie interesują go wartości leżące u podstaw kultury, nie solidaryzuje się z nimi, nie czuje się wcale skłonny do tego, by im służyć.

Przez starą Europę dmie wicher wszechogarniającej i nader różnorodnej farsy. Prawie wszystkie postawy, które się przyjmuje i manifestuje, są wewnętrznie fałszywe. Cały wysiłek skierowany jest na ucieczkę od własnego przeznaczenia, na niedostrzeganie go, na unikanie konfrontacji z tym, czym się być powinno. Życie jest tym bardziej humorystyczne, im bardziej tragiczna jest przybrana maska. Życie jest humorystyczne zawsze wtedy, kiedy przybierane postawy można odwołać czy unieważnić, a dana osoba nie identyfikuje się z nimi całkowicie i bez zastrzeżeń. Człowiek masowy nie stoi nogami na twardym i niewzruszonym podłożu swego przeznaczenia, lecz woli raczej fikcyjną egzystencję, zawieszony w przestworzach. Dlatego też te życia, bez wagi i bez korzeni - wyrwane ze swego przeznaczenia - tak łatwo dają się porwać nawet najsłabszym prądom.

Żyjemy w epoce „prądów” i „dawania się porwać”. Prawie nikt nie stawia oporu powierzchownym prądom, jakie się współcześnie pojawiają w sztuce, ideologii, polityce czy obyczajowości. Dlatego też retoryka odnosi teraz większe triumfy niż kiedykolwiek przedtem.

Zrozumienie obecnej sytuacji może nam ułatwić porównanie jej, przy zachowaniu oczywiście należnych proporcji, z innymi podobnymi sytuacjami, które miały miejsce w przeszłości. Tak się składa, że kiedy cywilizacja śródziemnomorska osiągała swój najwyższy poziom - to jest około III wieku p.n.e. - pojawili się cynicy. Na wspaniałych dywanach Arystypa stanął Diogenes w zabłoconych sandałach. Cynicy zaczęli się mnożyć, można ich było spotkać na każdym rogu ulicy i we wszystkich sferach społecznych. A przecież cynicy nic innego nie robili, jak właśnie sabotowali ówczesną cywilizację. Byli nihilistami epoki hellenizmu. W nic nie wierzyli i niczego nie tworzyli. Swoją rolę sprowadzali do rozkładania cywilizacji - lub raczej – do podejmowania prób jej rozkładu, bo im także nie udało się osiągnąć swego celu. Cynik, pasożyt na łonie cywilizacji, żyje z tego, że ją odrzuca, dlatego właśnie, że jest przekonany o jej niewzruszonej trwałości. Cóż robiłby cynik wśród barbarzyńskiego ludu, gdzie wszyscy w sposób naturalny i poważny to właśnie by czynili, co on w grotesce uważa za swoje osobiste zadanie? Kim byłby faszysta, który by nie mówił źle o wolności, czy superrealista, który by nie przeklinał sztuki?

Ten typ człowieka, zrodzony w świecie zbyt dobrze zorganizowanym, który widzi dla siebie same korzyści, a jest zarazem ślepy na niebezpieczeństwa, po prostu nie potrafi zachowywać się inaczej. Jest rozpuszczony przez środowisko, w którym żyje, przez „cywilizację”. „Beniaminek”, żyjący w niej jak w domu rodzinnym, nie odczuwa żadnej potrzeby wyjścia poza własne, kapryśne „ja”, nic go nie skłania do posłuchu wobec wyższych, zewnętrznych względem siebie instancji, a już najmniej czuje się w obowiązku docierania do najgłębszych pokładów własnego przeznaczenia.

Kto sprawuje dziś władzę społeczną? Kto narzuca naszej epoce swoją strukturę duchową? Jaka grupa cieszy się największym uznaniem, stanowi coś w rodzaju współczesnej arystokracji? Bez wątpienia inżynierowie, lekarze, finansiści, profesorowie, itp. Kto jest tej grupy najczystszym, najdoskonalszym przedstawicielem? Bez wątpienia ludzie nauki. Gdyby jakaś pozaziemska istota odwiedziła Europę w celu wyrobienia sobie o niej sądu i zwróciła się do jej mieszkańców o wskazanie takiej grupy ludzi, z którą się najbardziej identyfikują, Europejczycy bez wątpienia z dumą i przekonani o korzystnym wyniku oceny, wskazaliby ludzi nauki.

Tak więc okazuje się, że współczesny człowiek nauki jest prototypem człowieka masowego. Nie wchodzą tu w grę jakieś szczególne przyczyny ani osobiste braki poszczególnych naukowców, po prostu sama nauka - rdzeń cywilizacji - przemienia ich w ludzi masowych, a więc czyni z nich prymitywów, współczesnych barbarzyńców.

Jest to sprawa dobrze znana: stwierdzono to niezliczoną ilość razy; ale dopiero teraz prawda ta, umieszczona w ogólnej konstrukcji tego eseju, nabiera w pełni znaczenia i wagi.

Początek nauk eksperymentalnych przypada na koniec XVI wieku (Galileusz), stają się one w pełni nauką pod koniec XVII wieku (Newton) i zaczynają się na dobre rozwijać od połowy XVIII wieku. Rozwój jest czymś innym niż konstytuowanie się i innym podlega regułom. Tak więc ukonstytuowanie się fizyki jako nauki (mianem tym obejmujemy zbiór nauk eksperymentalnych) wymagało ujednolicenia. O to właśnie starał się Newton i jego współcześni. Ale przed fizyką, w trakcie jej dalszego rozwoju, stanęły zupełnie inne zadania, wręcz przeciwne do dążeń unifikacyjnych. Warunkiem rozwoju w nauce stała się specjalizacja ludzi nauki. Specjalizacja ludzi, ale nie samej nauki. Nauka nie jest specjalistyczna. Gdyby tak było, to ipso facto przestałaby być prawdziwa. Nawet nauki eksperymentalne, wzięte w całości, nie byłyby prawdziwe, gdyby je oddzielić od matematyki, logiki czy filozofii. Natomiast praca w nauce, owszem, musi być w sposób nieunikniony coraz bardziej specjalistyczna.

Rozwój specjalizacji zaczął się dokładnie w tych czasach, które człowiekowi cywilizowanemu nadały nazwę „encyklopedycznego”. Wiek XIX rozpoczął się pod kierunkiem jednostek żyjących encyklopedycznie, chociaż wytwarzana przez nie produkcja miała już charakter specjalistyczny. W następnym pokoleniu równowaga zostaje zachwiana i specjalizacja zaczyna wypierać kulturę integralną z wnętrza człowieka nauki. Kiedy w roku 1890 trzecie pokolenie obejmuje władzę intelektualną w Europie - mamy już do czynienia z typem badacza naukowego, niespotykanym dotychczas w historii. Jest to jednostka, która z całej wiedzy, jaką należy posiąść, by być człowiekiem mądrym i inteligentnym, zna tylko jedną dziedzinę nauki, a naprawdę dobrze tylko drobny jej wycinek, będący przedmiotem jej własnej działalności badawczej. Dochodzi do tego, że za cnotę uznaje nieznajomość wszystkiego, co leży poza małym poletkiem przez nią uprawianym, a ciekawość dla całości wiedzy ludzkiej określa mianem dyletantyzmu.

Rzecz w tym, że człowiek, ograniczony do swego wąskiego pola widzenia, w istocie odkrywa nowe fakty, przyczyniając się do rozwoju swojej dziedziny nauki, której całość zna jedynie bardzo powierzchownie. Dorzuca w ten sposób kolejną cegiełkę do encyklopedii wiedzy ludzkiej, ale jej zupełnie świadomie i programowo nie ogarnia. Jak mogło dojść do podobnej sytuacji?

Należy tu raz jeszcze powtórzyć ów paradoksalny acz niezaprzeczalny fakt: nauki eksperymentalne zawdzięczają swój postęp w dużej mierze pracy ludzi absolutnie przeciętnych, a nawet mniej niż przeciętnych. Znaczy to, że współczesna nauka, podstawa i symbol naszej cywilizacji, daje schronienie i hołubi w swoim łonie ludzi intelektualnie poślednich, pozwalając im na skuteczne działanie. Przyczyna tego stanu rzeczy leży w fakcie, że główny motor rozwoju nowej nauki i całej cywilizacji, którą ona kieruje i ucieleśnia, stanowi zarazem najgroźniejsze dla niej niebezpieczeństwo. Mowa tu o mechanizacji. Olbrzymia część zadań, jakie są do wykonania w fizyce i biologii, to kwestia mechanicznych procesów myślowych, które przeprowadzić może każdy albo prawie każdy. Po to, by niezliczonym rzeszom badaczy ułatwić zadanie, można całą naukę podzielić na malutkie segmenty, umożliwiające zamknięcie się i odgrodzenie od innych. Owo chwilowe i praktyczne rozczłonkowanie wiedzy możliwe jest dzięki stałości i dokładności metod. Za pomocą tych metod pracuje się jak przy użyciu maszyny. Po to, by otrzymać wartościowe wyniki, nie potrzeba wcale znać ich sensu ani ich podstaw.

Tak więc większość naukowców przyczynia się do ogólnego postępu nauki siedząc w zamkniętych komórkach swoich laboratoriów, jak pszczoły w plastrze lub jak sztućce w swoim futerale. Ale sytuacja ta rodzi nadzwyczaj dziwny typ człowieka. Badacza, który odkrył jakieś nowe zjawisko przyrody, ogarnia siłą rzeczy poczucie wyższości i pewności siebie. W swoim mniemaniu czuje się usprawiedliwiony w tym, że uważa siebie za „człowieka, który wie”. I rzeczywiście, tkwi w nim fragment czegoś, co w połączeniu z innymi elementami, których w nim już nie ma, tworzy razem prawdziwą wiedzę. Taka więc jest sytuacja duchowa specjalisty, który w pierwszych latach tego wieku doszedł do stanu najbardziej frenetycznej przesady. Specjalista „wie” wszystko o swoim malutkim wycinku wszechświata, ale co do całej reszty jest absolutnym ignorantem.

Oto wspaniały przykład owego nowego człowieka, którego starałem się zdefiniować, opisując różne jego rysy i cechy. Mówiłem, iż jest to typ istoty ludzkiej nie mający w dziejach precedensu. Specjalista może posłużyć jako konkretny przykład tego gatunku, ułatwiając nam zrozumienie całego radykalizmu tej nowości. Przedtem ludzi dzieliło się w sposób prosty, na mądrych i głupich, na mniej lub bardziej mądrych i mniej lub bardziej głupich. Ale specjalisty nie można włączyć do żadnej z tych kategorii. Nie jest człowiekiem mądrym,bo jest ignorantem, jeśli chodzi o wszystko, co nie dotyczy jego specjalności; jednak nie jest także głupcem, ponieważ jest „człowiekiem nauki” i zna bardzo dobrze swój malutki wycinek wszechświata. Trzeba więc o nim powiedzieć, że jest mądro-głupi. Jest to sprawa nadzwyczaj groźna, oznacza bowiem, że człowiek ten wobec wszystkich spraw, na których się nie zna, nie przyjmuje postawy ignoranta, lecz wręcz przeciwnie, traktuje je wyniosłą pewnością siebie kogoś, kto jest uczony w swej specjalnej dziedzinie. I w istocie tak właśnie zachowuje się specjalista. Wobec polityki, sztuki, obyczajów społecznych i towarzyskich, a także wobec innych nauk przyjmuje postawę najgłupszego prymitywa; ale robi to z przekonaniem i pewnością siebie, nie dopuszczając - i to jest rzecz paradoksalna - możliwości istnienia specjalistów w tamtych dziedzinach. Cywilizacja, czyniąc go specjalistą, spowodowała zarazem to, że w pełni z siebie zadowolony zamknął się hermetycznie we własnej ograniczoności; a z kolei wewnętrzne poczucie zadufania i własnej wartości prowadzi go do tego, iż pragnie dominować także w dziedzinach nie mających nic wspólnego z jego wąską specjalizacją. Rezultat jest taki, iż mimo że w swojej specjalności osiągnął najwyższe kwalifikacje - specjalizację - a więc cechę wręcz przeciwną do tych, które charakteryzują człowieka masowego, to jednak we wszystkich innych dziedzinach życia zachowuje się jak pozbawiony wszelkich kwalifikacji człowiek masowy.

Nie jest to sprawa błaha. Każdy, kto chce, może zauważyć, jak głupio dziś myślą i postępują w takich sprawach jak polityka, sztuka, religia, lub gdy w grę wchodzą ogólne problemy życia i świata, „ludzie nauki”oczywiście, za ich przykładem, lekarze, inżynierowie, finansiści, nauczyciele, itp. Ta postawa „niesłuchania”, niepodporządkowywania się żadnym instancjom wyższym, która, jak już wielokrotnie powtarzałem, cechuje człowieka masowego, osiąga szczyty właśnie u tych ludzi częściowo wykwalifikowanych. Oni to symbolizują obecne imperium mas, które z nich w znacznej mierze się składa, a ich barbarzyństwo jest najbardziej bezpośrednią przyczyną demoralizacji Europy.

Z drugiej strony stanowią najjaskrawszy i najdoskonalszy przykład tego, jak cywilizacja zeszłego wieku pozostawiona własnym skłonnościom spowodowała odrodzenie się prymitywizmu i barbarzyństwa.

Najbardziej bezpośrednim wynikiem tej niczym nie kompensowanej specjalizacji jest to, że obecnie, kiedy mamy na świecie więcej „ludzi nauki” niż kiedykolwiek przedtem, mamy też znacznie mniej ludzi „kulturalnych i wykształconych" niż np. w roku 1750. Najgorsze jest to, że te naukowe pszczoły nie gwarantują nawet postępów samej nauki. Postęp w nauce wymaga tego, by od czasu do czasu, w ramach organicznej regulacji wzrostu, podsumować osiągnięte wyniki. Staje się to coraz trudniejsze, ponieważ ogarniać trzeba coraz to szersze dziedziny ogółu wiedzy. Newton mógł stworzyć system fizyki, nie mając zbyt wielkiego pojęcia o filozofii, ale Einstein, by móc stworzyć teoretyczną syntezę, musiał najpierw przesiąknąć Kantem i Machem. Kant i Mach - nazwiska te tylko symbolizują cały ogrom myśli filozoficznej i psychologicznej, która wywarła wpływ na Einsteina - posłużyli do uwolnienia umysłu, otwierając Einsteinowi drogę do nowych teorii. Ale Einstein nie wystarczy. Fizyka wkracza w okres najgłębszego w swych dziejach kryzysu, a uratować ją może tylko nowa encyklopedia, bardziej systematyczna od pierwotnej.

Tak więc specjalizacja, dzięki której możliwy był rozwój nauk eksperymentalnych w ciągu całego wieku, dochodzi obecnie do momentu, od którego sama z siebie nie będzie już mogła postępować naprzód.

Chociaż specjalista nie zna zasad fizjologii wewnętrznej nauki, którą sam uprawia, to jednak jeszcze głębsza i groźniejsza jest jego ignorancja w zakresie dziejowych warunków przetrwania, czyli co do tego, jak powinny być zorganizowane społeczeństwa, a także wnętrze człowieka, by na świecie w dalszym ciągu istnieć mogli naukowcy. Zmniejszenie się liczby chętnych do podejmowania pracy naukowej jest symptomem budzącym zaniepokojenie wszystkich tych, którzy mają jasne wyobrażenie o tym, czym jest cywilizacja. Brakuje owej idei na ogół typowym „ludziom nauki”, śmietance naszej cywilizacji. Oni także wierzą, że cywilizacja jest czymś zastanym, odwiecznym i prostym jak skorupa ziemska i pierwotna puszcza.

*** Wpis skrojony z fragmentów słynnego eseju Jose Ortega y Gasseta p.t. „La rebelion de las masas” w tłumaczeniu Piotra Niklewicza: https://filspol.files.wordpress.com/2009/10/ortega-y-gasset-jose-bunt-mas.pdf. Gorąco polecam całość.

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Marek1taki

30-10-2017 [09:24] - Marek1taki | Link:

Dziękuję, że przybliża Pan esej z lat trzydziestych, tak bardzo aktualny po latach, jakby był pisany współcześnie.
Hiszpański arystokrata pominął w nim element kumulacji kapitału do I wojny światowej i przekształceń własnościowych w jej wyniku. Wówczas to jego środowisko oddało władzę nowej arystokracji - finansowej, która swoje panowanie systematycznie umacnia.
Zabawne, że Ayn Rand napisała w 1957r.powieść filozoficzną "Atlas zbuntowany", która opiewa trud nowej arystokracji - tytułowego Atlasa - dźwigającego odpowiedzialność za masy.

Obrazek użytkownika Janko Walski

30-10-2017 [11:56] - Janko Walski | Link:

Musiał mieć dobre oko by dostrzec 100 lat temu to co dopiero dzisiaj wylazło w całej swojej potworności. 

Obrazek użytkownika Marek1taki

31-10-2017 [08:11] - Marek1taki | Link:

Jego oko wychwyciło niuanse ówczesnego świata po przejściach, z punktu widzenia jego upadłej klasy.
Mnie zaskoczyło, że wiele się w gruncie rzeczy nie zmieniło. Patrząc z perspektywy mojego życia te przemiany miały miejsce w IIIRP. Jak się okazuje oceniałem błędnie.
Hiszpan jednak nie doceniał roli propagandy. Masy nie myślą indywidualnie, masy myślą zbiorowo. Część zarzutów do człowieka masowego odbieram jako niesłusznie przypisanych jego indywidualnym dążeniom. Moim zdaniem to wynik urobienia indywidualności na masę.

Obrazek użytkownika Janko Walski

31-10-2017 [14:38] - Janko Walski | Link:

"Hiszpan jednak nie doceniał roli propagandy" - raczej nie podjął tego tematu. Jego rozważania były bardziej ogólne. Charakteryzując CzM podkreślał przypadkowość "poglądów", w czym mieści się wpływ mediów.  Coś przypadkowego przylgnie i już trzyma się, że siekierą nie odetnie - tak je przedstawiał. Inaczej musiałby sobie uświadomić, że nie wie skąd się wzięły. Mieści się w tym całkowita niezdolność do jakiejkolwiek dyskusji. Próba podjęcia dyskusji wywołuje w CzM agresję! A co przylgnie? No to co najszerzej jest rozsiewane, czyli w dzisiejszych czasach po(p)kultura robienia sobie dobrze (stąd pochody triumfalne pedałów, którzy robienie sobie dobrze wznieśli na pułap ogólnoludzkich idei postępowego świata).

Obrazek użytkownika Marek1taki

31-10-2017 [15:06] - Marek1taki | Link:

Zwróciła moja uwagę kwestia odpowiedzialności, do której obliguje szlachectwo, i konsekwentnie dalej płynąca obrona wartości nobilitacji przed parweniuszami. To nie jest jednak do pogodzenia w warunkach demokracji, w sytuacji gdy budżet państwa nie leży w gestii króla i możnych.
Współcześnie też widać obronę wpływów sfer władzy. Władzy, która pomija milczeniem i przykrywa zgiełkiem mediów głosy "chamów zbuntowanych" - tak to trzeba określić, którzy domagają się wyjawienia stojących za kampaniami propagandowymi działań finansowych. Np. ekologia i podatek od CO2 (żeby nie psuć miłej atmosfery innymi chwytami za serce połączonymi z chwytem poniżej pasa).

Obrazek użytkownika Janko Walski

02-11-2017 [18:14] - Janko Walski | Link:

No właśnie

Obrazek użytkownika Ptr

30-10-2017 [12:26] - Ptr | Link:

To są bardzo ambitne przemyślenia intelektualisty Ortegi y Gasseta z czasów ( XX wiek) , gdy postulowana przez niego (jako tzw. konieczność dziejowa) demokracja liberalna  jeszcze w pełni nie rozwinęła się. A pomimo to były już zauważalne negatywne tendencje i zjawiska: oderwanie mas od głębszych wartości, nieodpowiedzialność rządzących, barbarzyństwo wyzierające w chęci dominacji argumentem siły , a nie siłą argumentu. Całość tego paradygmatu jest zanurzona w lewicowo - naukowym spojrzeniu, choćby autor chciał wyjść poza jego schemat, nie widać na to szans. Z dzisiejszej perspektywy widać ,że dzisiejsza demokracja liberalna zmaga się z tymi samymi problemami, które stały się obecnie jeszcze bardziej oczywiste i aktualne.  W eseju filozofa widać silny rys wiary w postęp naukowy z wysunięciem Einsteina na czoło ożywczego trendu nauki. Ogólnie jest to mieszanka pochwały rozwoju społecznego ze wskazaniem na tzw. błędy i wypaczenia. 
Moja opinia jest taka : Mamy w Europie rozwijający się powoli od kilku wieków nurt postępowo-naukowy , który nadaje kształt cywilizacji europejskiej właśnie tak jak to obecnie możemy zauważyć - mówi się o upadku. Wcześniej objawem ewidentnej choroby były totalitaryzmy. Jeszcze przedtem zaburzenia społeczne wynikające z rozwoju kapitalizmu.
Nie można się dziś dziwić , że dziś jest źle , gdy od długiego czasu budowało się na założeniach ideologicznych w dużej mierze utopijnych.

Do wątku Einsteina dodałbym jednak pytanie ? Czy można wierzyć w jeden konkretny paradygmat naukowy czy filozoficzny, nawet poparty częściowo sprawdzającymi się rezultatami. 
Otóż moim zdaniem prawdopodobieństwo , że pewne odkrycia okażą się być nieprawdziwe, jednak jest znaczne. Wydaje mi się to ważne dlatego ,że na pewnych odkryciach naukowych, na takich fundamentach budowane są schematy ideologiczne, które dalej bywają szkieletem całej "budowli" społecznej. 
Einstein wierzył w pewne założenia co do konstrukcji świata, a okazało się , że te założenia są obecnie negatywnie weryfikowane przez inne teorie i wyniki eksperymentalne. Mówiąc w skócie determinizm i materializm są pojęciami fałszywymi. Świat nie jest deterministycznym mechanizmem. Materia nie jest tym konkretem do jakego intuicyjnie jesteśmy przyzwyczajeni. W konsekwencji świadomość i duchowość nie jest tylko efektem ubocznym rozwoju materii. 
Jednak zdaję sobie sprawę , że dzisiejsza nauka z trudnością będzie mogła przejść do nowych perspektyw. Tradycyjna fizyka koncentrująca się na Einsteinie będzie miała duże trudności ze zrozumieniem nowego paradygmatu. Tutaj proces przebicia się do świadomości powszechnej będzie trudny.
  

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

30-10-2017 [15:52] - Imć Waszeć | Link:

Słyszał Pan może o takim zagadnieniu matematycznym jak uogólnienie liczb rzeczywistych w taki sposób, żeby zachować podstawowe działania, w tym dzielenie? Okazuje się, że istnieje tylko kilka dobrych konstrukcji, które do tego mają jeszcze porządną normę, jako podstawę do stworzenia porządnej funkcji odległości (metryki). Są to kolejno oprócz R, C, H i O.

C to liczby zespolone, które muszą istnieć, bo gdy szukamy zer wielomianów, to bez nich świat robi się niepełny w opisie i zbyt skomplikowany. C jest więc dla R algebraicznym domknięciem, czyli dorzucamy wszystkie te brakujące wśród liczb rzeczywistych zera wszystkich wielomianów, jak "pierwiastek z -1" itp. Powie Pan "w szkole średniej uczą, że pierwiastek z liczb ujemnych nie istnieje" - szkoła bzdurzy, żeby jakoś się wykręcić od odpowiedzi, którą potem i tak poznaje każdy student. Najprostszym modelem dla C jest zbiór reszt z dzielenia dowolnych wielomianów przez wielomian nierozkładalny (x^2+1). Szkoła po prostu zaprzestała uczenia arytmetyki modularnej na liczbach całkowitych i stąd brak odpowiednich horyzontów do wyłożenia tego prościutkiego zagadnienia w ogólniaku. Każdy łebski człowiek może bowiem sobie policzyć, że jak weźmie 101 i rozłoży sobie na sumę 34 i 67, to reszta z dzielenia 101 przez 5 (równa 1) będzie taka, jak suma (oczywiście też po odjęciu wszystkich pełnych piątek) reszt z dzielenia przez 5 dwóch liczb 34 i 67 (4+2=5+1, czyli 1). Tak właśnie to jest, że jak zaczniemy na głupiego Jasia odejmować piątki od wszystkich tych liczb, to i tak dojdziemy do tego samego wyniku. Zauważyli to już starożytni Chińczycy i stworzyli słynną zagadkę, która stała się podstawą do sformułowania ważnego Chińskiego Twierdzenia o Resztach w algebrze.

Reasumując, nie da się powiedzieć, że liczby zespolone są wyssane z brudnego palca jakiegoś profesora matematyki, bo również trzeba by było powiedzieć, że dzielenie z resztą 7:2 nie jest wykonalne (czyli wydawanie reszty w sklepie). Prawda, że to bezdenna bzdura?

Dalej mamy H czyli kwaterniony. One również nie są jakimś tam konceptem wyssanym z brudnej pięty innego profesora, bo po prostu opisują inny model obrotów w przestrzeni 3 wymiarowej i dlatego stasuje się je dziś od grafiki komputerowej po sterowanie ramion robotów marsjańskich. Zupełnie nieznane są za to liczby O (oktoniony), ale to z tego powodu, że nie każdy zajmuje się kosmologią albo złożonymi równaniami fizyki. Po prostu oktoniony służą do odzwierciedlenia w modelach zagadnień nieprzemiennych i jednocześnie niełącznych - słynna geometria nieprzemienna. To działa, ale trzeba trochę poczytać, trochę więcej niż 100 stron.

Co ma do tego Einstein? Nic. To już jest prehistoria nauki i rozmawiamy nie o Einsteinie, tylko o setkach innych teorii i eksperymentów. Einstein jest tylko jak świecidełko dla tubylców z dżungli, żeby można było sobie "intelektualnie" pogadać, że się z nim ktoś nie zgadza. No i co z tego. Równie dobrze można stać na torach TeŻeVe...

Obrazek użytkownika Ptr

30-10-2017 [15:41] - Ptr | Link:

Jasne, ale wspomniałem o powszechnym odbiorze, gdzie wszystko kręci się wokół Einsteina. Taki obraz ( ciekawie opowiedziany ) umieszczony bardzo na osi Re prezentuje Prof. K. Meissner. Skrupulatność na osi Re jest światem nauki. Tutaj stawiamy sobie pytanie Einsteinowskie : Jak to jest możliwe , że w ogóle cokolwiek daje się zrozumieć ?  
Dziś wiemy ,że wielu prostych zjawisk, jakie można łatwo zrobić w domu, nie da się wyjaśnić licząc tylko na liczbach rzeczywistych. W zasadzie świata nie da się wyjaśnić bez osi Im. I gdybym chciał zabawiać publiczność możnaby powiedzieć ,że świat opisywany liczbami Re musiałby się skończyć natychmiast. 
A więc wszelkiego chowu racjonaliści, odwołujący się do racjonalizmu w polityce, do przewidywalnych związków przyczynowo-skutkowych , które nie zadziałały : Coś jest za "horyzontem", coś jest obok, czego nie widać. Nie można zobaczyć cudu, ale prawdopodobnie będzie można stwierdzić jego istnienie. Zresztą już to stwierdzono w małej skali.

 

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

01-11-2017 [15:16] - Imć Waszeć | Link:

"Jak to jest możliwe, że w ogóle cokolwiek daje się zrozumieć?" - to bardzo dobre pytanie. Sam je sobie stawiam codziennie. Nawet pisałem tu o nim kilka razy. Na przykład przy okazji odkrycia twierdzenia Pour-El - Richardsa, którzy stwierdzili ni mniej ni więcej, tylko że są modele kosmologiczne złożone z równań różniczkowych, w których wszystko da się policzyć za pomocą maszyny Turinga, czyli klasycznego komputera, dane początkowe, współczynniki, ale rozwiązania są już nieobliczalne. Czyli nie można ich liczyć żadnym algorytmem. Jeśli za pomocą takiego modelu zdefiniowane są najważniejsze stałe fizyczne (a nawet jak ewoluują w sposób ciągły, włażąc na wartości nieobliczalne/niealgorytmiczne co jakiś czas), to nici z tezy o tym, że uda się kiedykolwiek symulować Wszechświat w jakimkolwiek komputerze. To znaczyłoby też, że żaden Matrix nie może istnieć. Z drugiej strony ma to związek z tezą Churcha, czy też Churcha-Turinga dotyczącej tzw. silnej AI (sztucznej inteligencji) oraz platonizmem:

http://logic.amu.edu.pl/images...

Pour-El i Richards wykazali więcej, gdyż znaleźli nieobliczalne rozwiązania w równaniach falowych (znanych z fizyki), czyli np. opisujących własności fali świetlnej lub elektronu.

BTW Meissner ma bardzo ciekawe wykłady. Wysłuchałem kilku. Polecam też wykłady Hellera. Ja zaś tutaj odnoszę się do wykładu Rogera Penrose'a.

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

30-10-2017 [18:12] - Imć Waszeć | Link:

Przy okazji, w sformułowaniu za pomocą oktonionów, słynne równania Maxwella są nie cztery, tylko jedno: DF+J=0. Szok!

http://xxx.lanl.gov/pdf/math-p...

Obrazek użytkownika Ptr

30-10-2017 [20:23] - Ptr | Link:

Leonard Suskind twierdzi ,że nikt nie stworzył jeszcze właściwego opisu przejscia światła przez dwa czy trzy polaryzatory, ale prawidłowego opisu klasycznego. I chyba nic się nie zmienilo.
Wykłady Meissnera są ciekawe, ale dużo można jeszcze powiedzieć ponad to , co zostało powiedziane. A nie jest mówione specjalnie nic nowego. 
Roger Penrose myślał ,że wymyśli więcej zanim skończy pisać książkę. Ale powiedział ,że nie wymyślił :).

Obrazek użytkownika admin

30-10-2017 [20:36] - admin | Link:

Z dwoma to nie ma problemu. Gorzej z trzema. Ja tego nie rozumiem, ale może

>>>IMĆ Waszeć

by wytłumaczył

Obrazek użytkownika Ptr

30-10-2017 [22:15] - Ptr | Link:

Wyjaśnienie przejścia przez dwa też jest uproszczone, czyli -mam na myśli- nieprawdziwe. Ale na lekcję fizyki wystarczy, niestety.

Obrazek użytkownika admin

31-10-2017 [12:17] - admin | Link:

I to jest właśnie problem. Później człowiek nie jest w stanie tego zrozumieć czy w ogóle przyjąć tego do wiadomości. Ale jak wprowadzić mechanikę kwantową do fizyki w gimnazjum, kiedy o prawdopodobieństwie chyba jeszcze nic nie ma wtedy na matmie.
Niemniej, takie uproszczenia negatywnie skutkują na próbę rozumienia zjawisk fizycznych i być może negatywnie na wcześniejsze zafascynowanie się tym działającym wbrew logice mikroświatem.

Obrazek użytkownika Janko Walski

31-10-2017 [14:50] - Janko Walski | Link:

Zaryzykowałbym tezę, że nie ma dość skomplikowanej materii by dziecku nie dało się wytłumaczyć. Chyba, że tłumaczący sam nie rozumie. Oczywiście mogę się mylić, ale jak na razie nie znam przykładu przeczącego tej tezie, a rzuciło mnie tam, gdzie przykłady dałoby się zauważyć, gdyby były.  Więcej, dziecko jest bardziej niż osoba dorosła otwarte na abstrakcje!

Obrazek użytkownika Ptr

31-10-2017 [19:50] - Ptr | Link:

To jest właśnie taki przypadek. Możemy policzyć dokładnie i przewidzieć jaki będzie efekt przejścia światła przez 3  polaryzatory, ale nie możemy dobrze opowiedzieć , co się dzieje. Owszem , można coś powiedzieć sensownie , ale zakorzenienie w intuicji jest duże i uniemożliwia wyobrażenie sobie pewnych rzeczy. Zresztą tak samo jest z teorią względności. Na pewno to jest nieprzeciętny problem. Poza tym całe wyobrażenie o rzeczywistości tej zwykłej, makroskopowej musiałoby się zmienić. 
 

Obrazek użytkownika Ptr

31-10-2017 [20:41] - Ptr | Link:

Stojąc letnim wieczorem nad morzem , patrzac na morze i niebo szukamy krańców wszechświata.
- POPATRZ . TU JEST GRANICA WSZECHŚWIATA, CHAOS, Z KTÓREGO WYŁANIA SIĘ  ŚWIAT. 
- Gdzie ? Nie widzę chaosu. Widzę niebo , znane gwiazdy, fale, które właśnie  zmierzają do brzegu.
- NIE WIDZISZ CHAOSU, NIE MOŻESZ GO ZOBACZYĆ,  WSZYSTKO NA CO SPOJRZYSZ STAJE SIĘ PORZĄDKIEM, MASZ CZĄSTKĘ BOSKIEGO DARU TWORZENIA.
                     Ptr
 

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

31-10-2017 [00:44] - Imć Waszeć | Link:

No to wracamy w Kosmos ;)
Pamięta Pan może jak chciałem sobie tu kiedyś pogadać o tzw. toposach? Nie jest to zagadnienie specjalnie skomplikowane, w każdym razie nie rzuca na kolana, jednak pokazuje lub raczej obnaża wszelkie niedostatki polskiej nauki w zakresie najnowszych osiągnięć światowej czołówki. Widać to zresztą poprzez polską Wikipedię, którą można porównać z angielską - żenada. U nas jest groch z kapustą. Ostatnio zauważyłem, że coś się wreszcie zmienia, bo nawet na wydziale FUW jest wykład o toposach.

Ja zacząłem się tym interesować przypadkiem, gdy gdzieś w końcu lat 80-tych z nudów kupiłem ruskie tłumaczenie książki P.T.Johnstone'a "Topos Theory". Wtedy obracałem się na PW na matematyce stosowanej i z nikim nie dało się o niczym takim pogadać. Nawet w takim tworze dla mózgowców, jak koło naukowe u dr Peryta. Gdy koledzy żłopali piwo w akademiku, ja wymykałem się wieczorami do biblioteki PAN na ul. Śniadeckich. Chodziło mi o coś zupełnie innego, bardziej przyziemnego. W trakcie poszukiwań odpowiedzi na nurtujące mnie wtedy pytanie "co to jest tensor?" - czyli krzywizny, układy krzywoliniowe, koneksje i notacje Einsteina (indeksy górne i dolne) - znalazłem tam znacznie więcej materiału, niż mogłem na ów czas przyswoić. Na szczęście, również przypadkiem, znalazłem tam książkę, która była podstawowym wykładem teorii kategorii, czyli klasycznego Saundersa McLane'a. Ze skruchą muszę natomiast przyznać, że nie byłem jeszcze gotów na Grothendiecka.

To był przełom. Teoria kategorii wydała mi się na tyle obiecująca, że odstawiłem nawet na jakiś czas te tensory. Początkowe kroki robiłem prawie po omacku, bo przecież na drugim czy trzecim roku nie ma się kompletnie podstaw ani algebraicznych, ani topologicznych, ani z zakresu logiki, żeby zacząć badać związki strukturalne pomiędzy teoriami. Jednak już po kilku rozdziałach Semadeniego coś mi się tam zaczęło układać w pustakach. Za zdziwieniem stwierdziłem, że są nie tylko wektory i tensory, ale nawet twistory i że są one także związane z kategoriami. Oczywiście czym innym było wczesne olśnienie, a czym innym późniejsza wiedza.

Takie w skrócie były moje początki. Prawdę mówiąc wtedy w Warszawie byłem z tymi toposami dla środowiska czymś na kształt dzikusa w gaciach z trawy, który ożłopał się jakiej Ayahuaski i ma widzenia. Nawet rozmawiałem o tym z dr Sasinem, ale nikt nie traktował u nas tego zagadnienia poważnie jako części matematyki, tak samo jak ciężko przychodziło zrozumienie dla geometrii nieprzemiennej nawet wśród awangardy kosmologów (Sasin pracował wtedy z prof. Hellerem).

Tymczasem.....

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

31-10-2017 [00:48] - Imć Waszeć | Link:

Podam jeden przykład, który powiąże te wszystkie dziwne zagadnienia i obcobrzmiące słowa w całość, a potem możemy sobie porozmawiać o szczegółach. OK?

"Double-slit Interference and Temporal Topos", Goro Kato & Tsunefumi Tanaka: https://philpapers.org/rec/KAT...

Jest tu napisane coś takiego: "Interferencja elektronu na podwójnej szczelinie jest tu ponownie badana z punktu widzenia toposów temporalnych. Topos temporalny (lub t-topos) jest pewną algebraiczną abstrakcyjną (kategoryjną) metodą z użyciem teorii snopów. Dany jest krótki wstęp do t-toposów. Gdy strukturalne podstawy dla opisu cząstek są oparte na t-toposie, wtedy dualizm cząstka-fala elektronu jest naturalną konsekwencją. Presnop powiązany z elektronem reprezentuje zarówno własności korpuskularne jak i falowe, w zależności od tego, czy obiekt w tym site (t-site) (czyli topologiczna kategoria w sensie Grothendiecka) jest określony (korpuskularny) lub nie (falowy). Pokazano, że lokalizacja elektronu dla jednej ze szczelin jest równoważna z wyborem pojedynczego obiektu w tym t-site oraz że elektron zachowuje się jak fala, gdy przechodzi przez obie szczeliny, ponieważ jest więcej niż jeden obiekt w tym t-site. Także dyfrakcja na pojedynczej szczelinie jest zinterpretowana jako rezultat możliwości faktoryzacji morfizmu pomiędzy dwoma obiektami na wiele różnych sposobów."

Witamy w piekle logik modalnych ;)

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

30-10-2017 [22:43] - Imć Waszeć | Link:

Myślę, że chodzi raczej o przejście przez 2 SZCZELINY (klasyczny przykład zjawiska z podręcznika dla liceum). Ale jeśli się mylę, czyli chodzi o zagadnienie ze studiów, to wyjaśnienie przejścia przez polaryzatory jest tu (prawo Malusa):

3 polaryzatory: https://www.youtube.com/watch?...
90 polaryzatorów :) https://www.youtube.com/watch?...
Albo wykład z facetem, który ma prawidłowo rozwiany włos na Einsteina: https://www.youtube.com/watch?...

PS: Nie wiem co jest obecnie na lekcjach fizyki, ale nawet w Wikipedii jest to opisane za szczegółami.
https://en.wikipedia.org/wiki/...

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

30-10-2017 [22:55] - Imć Waszeć | Link:

cd. parę minut mi zajęło znalezienie tego:
The Triple-Slit Quantum Experiment in the Causal Interpretation: https://www.youtube.com/watch?...
Plus artykuł: https://www.researchgate.net/p...'s_Rule_in_Quantum_Mechanics_with_a_Triple_Slit_Experiment
https://services.cap.ca/drupal...

Obrazek użytkownika Ptr

31-10-2017 [11:34] - Ptr | Link:

Nie nie, nie pomyliłem dwóch szczelin z dwoma polaryzatorami. Jeżeli chodzi o double slit chyba stanęło na tym ,że mamy udaną interferencję z cząstkami C60, co zwie się fueren zdaje się. To trochę inna sprawa niż trzy polaryzatory. Owszem, na trzech polaryzatorach złamane są nierówności Bella dla kątów drugiego polaryzatora np.22,5 deg. Klasycznie niby się zgadza, ale jest bardzo dziwne to ,że gdy dodajemy kolejne filtry pomiędzy dwa zewnętrzne, ilość światła przechodzącego zwiększa się w granicy do 50% przy tych 90 filtrach. To jest zrozumiałe przy interpretacji kwantowej, a klasycznie wbrew logice. To znaczy jest sprzeczne z lokalnym realizmem cząstek. To znaczy ,że nie mają one określonej realnie orientacji. 
(Gdyby przejście fotonu przez polaryzator traktować jak proces mechaniczny realny przelatywania belek przez równoległe szczebelki ilość fotonów po drugiej stronie idealnego pojedynczego filtra równałaby się zero.) 

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

31-10-2017 [14:16] - Imć Waszeć | Link:

Tak, to fascynujące. Zwłaszcza, że takie defekty realności udaje się potwierdzać za pomocą w miarę prostych eksperymentów. Ja jednak odwołuję się do nieco innej warstwy, czyli do teorii i modelowania. Właśnie staram się zrozumieć fakt "co tam właściwie jest nielogicznego?" i "co to znaczy nielogiczny?", albo inaczej dlaczego nasza standardowa logika jest niewystarczająca do zrozumienia świata. A może nawet bardziej filozoficznie, czy mamy do czynienia z jakąś formą logicyzmu wyższego poziomu.

Obrazek użytkownika Ptr

31-10-2017 [20:01] - Ptr | Link:

Myślę ,że mamy do czynienia ze starą , używaną powszechnie formą logicyzmu, ale teraz potrafimy ją matematycznie rozkminić. Einstein nie przewidywał istnienia takiej formy , tkwił w determinizmie i lokalnym realizmie, a w tym środowisku rzeczywiście nie wydaje się możliwe "zrozumienie czegokolwiek", czyli algorytmiczna sztuczna inteligencja oparta o licznby rzeczywiste jest jednowymiarowa, nie wiadomo gdzie miałaby akumulować rozumienie. Tutaj z zespolonymi wydaje się ,że robimy kroczek naprzód.

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

31-10-2017 [21:40] - Imć Waszeć | Link:

W zasadzie to właśnie liczby rzeczywiste są tym czynnikiem, który wywrócił klasyczne podejście aksjomatyczne w matematyce. Liczby zespolone, to tylko dwuwymiarowa reprezentacja tych pierwszych, jednakże z niezwykle silnymi narzędziami, które pozwalają na badanie wewnętrznej struktury wybranych rodzajów zbiorów (obszarów, wielokątów, zer i biegunów). W sposób zadziwiająco naturalny możemy przewidywać zachowania się określonych funkcji i obrazów zbiorów przy tych funkcjach, gdyż pewnym takim dogmatem tej teorii jest konforemność, czyli zachowywanie kątów. Jeśli spojrzy Pan na strukturę fraktali powstałych w wyniku iterowania do nieskończoności dowolnego wielomianu zmiennej zespolonej, to pierwsze właśnie rzuci się w oczy owo niesamowite zachowywanie kątów dla linii siatek, nawet po nieskończonej liczbie kroków. Stąd wynikają dalsze własności funkcji holomorficznych, meromorficznych i rozmaitych rodzin funkcji specjalnych. Ta teoria jest po prostu zadziwiająco zupełna i piękna zarazem.

Częściowo udało się to piękno przenieść do innych przestrzeni, które oparte są o inne liczby, jak kwaterniony i oktoniony, chociaż nie obeszło się bez problemów. Kwaterniony są nieprzemienne, a więc nie za bardzo wiadomo, co to jest różniczka funkcji albo całka. Okazuje się, że funkcja poprzedzona przez operator różniczkowania jest czymś innym niż funkcja poprzedzająca ten operator. Jednak można wyróżnić taką rodzinę funkcji kwaternionowych, dla których będzie zachodzić część własności podobnych do funkcji zespolonych holomorficznych.

Z oktonionami jest jeszcze gorzej, bo tam nie zachodzi prawo łączności, czyli a(bc) nie musi być równe (ab)c, czyli wynik zależy od kolejności wykonywania operacji mnożenia. Tu jednak też jest pewien haczyk, bo zamiast prawa łączności mamy inne słabsze prawo, które czasami wystarcza do efektywnego zdefiniowania np. różniczkowania. Jest to własność zwana "alternativity": wzór a(bc)=(ab)c zachodzi wtedy, gdy dowolna para z a,b,c jest albo równa, albo sprzężona. Można też wyróżnić kilka innych ciekawych zależności, tak więc materia oktonionów nie jest aż tak kompletnie dzika, jakby się wydawało.

Pytanie, czy to są jeszcze liczby? Otóż, wystarczy rzucić okiem do angielskiej Wiki, żeby się przekonać o tym. Jest tam przedstawiona pewna konstrukcja, która pozwala je zrozumieć:
https://en.wikipedia.org/wiki/...

To jest ważne w matematyce, żeby umieć patrzeć na rzeczy z różnych punktów widzenia, bo wtedy właśnie rodzą się pomysły i głębsze zrozumienie tematu. Na przykład jest takie coś jak liczby p-adyczne, na których również działa się w bardzo niestandardowy sposób: https://pl.wikipedia.org/wiki/...
Gdy weźmiemy pierwszą z brzegu łamigłówkę dla dzieci, jaką jest powiedzmy "Fifteen" albo Kostka Rubika, to szybko natrafimy na zagadnienia, o których chcielibyśmy mówić w odniesieniu do natury świata, bo takie mamy przeczucia, ale jakoś nie potrafimy znaleźć odpowiednio gładkich słów.

Obrazek użytkownika Ptr

31-10-2017 [22:09] - Ptr | Link:

Oczywiście Octonian to brzmi dla mnie obco, choć popatrzyłem na definicję w Wiki. Wydawało mi się , ze w fizyce jest  określona linia frontu. I rzeczywiście ona jest. ( Prawie jak w "Cienkiej czerwonej linii. Na Guadalcanal). Jest dość dobrze określona. Ale jeżeli zauważymy ,że ten formalizm jest konieczny i działa, to Pana szerokie zainteresowania przy odrobinie szczęścia mogą znależć się wprost na tej linii frontu. < I > Braket też ktoś wymyślił , kto bawił się matematyką tak swobodnie jak Pan.

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

01-11-2017 [15:04] - Imć Waszeć | Link:

Tu jest taka mała fajna pracka, pokazująca jakim silnym narzędziem są oktoniony i to nie tylko w fizyce: http://faculty.georgetown.edu/...
Jest tam o tilingu Penrose'a, problemie kolorowania grafów i jego związku z własnością łączności i mechanice kwantowej. Nazwa oktonion pochodzi od ósemki, bo jest to algebra wymiaru 8, tak samo jak nazwa kwaternion pochodzi od czwórki. Sedeniony są kolejnym krokiem po oktonionach w konstrukcji Cayleya-Dicksona, ich nazwa pochodzi więc od liczby 16 - taki maja wymiar - jednak w przeciwieństwie do mniejszych braci maja fatalne własności: są w nich dzielniki zera, czyli takie elementy a,b, które same nie są zerami, ale ich wymnożenie daje w wyniku zero. Też się nimi interesuje paru badaczy, ale chyba bez większych sukcesów. Potem już tylko gorzej, bo konstrukcje C-D można prowadzić w nieskończoność, ale to już nic ciekawego.

Ja tam jeszcze wspomniałem o łamigłówkach, ale zabrakło mi miejsca na wyjaśnienia. Otóż Piętnastka jest przykładem tzw. półgrupy i jest sprytny algorytm na jej układanie, który wykorzystuje pewien niezmiennik. Całą kwadratową układankę, trzeba po prostu zobaczyć jako słowo spisywane w kolejności: wiersz 1 z lewej w prawo, wiersz 2 z prawej w lewo, wiersz 3 z lewej... itd. na "węża". Układy, które nie różnią się wzdłuż tego węża traktujemy jako tożsame. Kostka Rubika to już jest grupa i to rzędu 32 tryliony. Czyli tyle ma elementów i można mieć pecha przy niewinnej zabawie, która polega na robieniu w kółko pewnej kombinacji ruchów w celu odkrycia kiedy kostka się sama ułoży, bo to może nastąpić dopiero po miliardzie takich operacji. Jest jednak światełko w tunelu. Otóż do ułożenia całej kostki z dowolnej pozycji spośród tych 43 trylionów, wystarczy tylko 20 pojedynczych ruchów ścian (26 gdy nie możemy ruszać środkami, bo wtedy kostka mogłaby się nam ułożyć ze ścianami w innym kierunku niż wyjściowy i najgorszy przypadek wymagałby jeszcze 6 ruchów - obu ścian zewnętrznych i środka i znów to samo - żeby nie zepsuć układu, a przemieścić osie na swoje miejsce). Ta liczba 20 (tudzież 26) nazywa się boską liczbą dla Kostki Rubika. Niestety, znalezienie tych 20 ruchów dla konkretnego układu kostki jest problemem NP-trudnym. Bardzo wiele rzeczy we wszechświecie, kiedy mamy do czynienia z jakimiś symetriami, zachowuje się właśnie w ten dziwny sposób, tak jakby natura celowo unikała nadmiaru możliwości. To odnośnie mojej myśli zaczętej w innym wątku. Wiele danych na ten temat jest w książkach dotyczących cybernetyki i ogólnej teorii systemów, czyli w jaki sposób natura radzi sobie z dużą liczbą wymiarów, kombinacji, możliwości lub po prostu z ograniczeniami transferu informacji. Przykładowo możemy sformułować problem, w którym do znalezienia jakiegoś układu minimalnego potrzebowalibyśmy porównać każdy element tego układu z każdym innym. Przy dużej liczbie elementów szybko przekroczylibyśmy liczbę wszystkich cząstek we wszechświecie. Dlatego ciągle jest podejrzenie, że może N=NP.

Obrazek użytkownika Ptr

01-11-2017 [12:36] - Ptr | Link:

"natura radzi sobie z nadmiarem mozliwości" - Właśnie, dlaczego funkcja falowa własnie taka, jakie prawidłowości odzwierciedla ? 

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

01-11-2017 [15:14] - Imć Waszeć | Link:

Cały problem polega na tym, że uparliśmy się modelować zjawiska kwantowe za pomocą ciągłych i deterministycznych modeli. Stosujemy więc pojęcia nieadekwatne do zastanej sytuacji. Wystarczy zauważyć jakie problemy miała elektrodynamika kwantowa z pozbyciem się osobliwości z równań. Kłopot był z tym, że żadna cząstka nie mogła być reprezentowana jako punkt w zwykłym sensie matematycznym, bo wtedy w różnych miejscach coś tam dąży do nieskończoności. Dlatego właśnie powstały takie "dziwne" teorie, jak teoria dystrybucji, czyli funkcji uogólnionych, a w ślad za nimi rozmaite metody aproksymacji i zbieżności. Metody renormalizacji to współczesna wersja walki z tymi glitchami.

Obrazek użytkownika admin

31-10-2017 [12:32] - admin | Link:

Dzięki, mam nadzieję zapoznać się z tymi fascynującymi wykładami i zrozumieć chociaż to, dlaczego niebo jest niebieskie a gdy Słońce zachodzi - czerwone :)

Obrazek użytkownika Ptr

31-10-2017 [13:02] - Ptr | Link:

To akurat jest banalnie proste. Kąt załamania światła np w pryzmacie jest zależny od długości fali. Czyli różne długości załamują się inaczej w atmosferze oświetlanej pod kątem.

Obrazek użytkownika Ptr

31-10-2017 [13:37] - Ptr | Link:

Choć jakby głębiej o tym pomyśleć trzeba brać pod uwagę wzrost natężenia barw niebieskich odbijanego przez atmosferę.

Obrazek użytkownika admin

01-11-2017 [17:11] - admin | Link:

W tym sęk, że to jest zupełnie niebanalne. Z kątami załamania światła to nie ma wiele wspólnego. Tu nie chodzi o zjawisko rozszczepienia jak w pryzmacie i wchodzenia obserwatora tylko w niebieską wiązkę. Bo jakim cudem mielibyśmy cały czas tkwić, czy nawet cała obserwowana półsfera akurat w tej niebieskiej części spektrum. Gdyby tak było, praktycznie cały czas obserwowalibyśmy tęczę, w zależności od położenia Słońca na niebie (obserwatora względem niego). A tak nie jest. Niebo jest cały czas niebieskie, od świtu do zmierzchu, gdy Słońce zmienia swoje położenie o kąt ~półpełny.

Inni szatani są tu czynni i facet z rozwianymi włosami jak Einstein ich pokazuje. Chodzi o rozpraszanie fotonów o różnych energiach / długościach fali - prawdopodobieństwo rozpraszania niebieskich jest 10x większe niż czerwonych. Czyli niebieskie rozpraszają się w atmosferze szybciej, podczas gdy czerwone jeszcze sobie lecą :)
- dlatego niebieskie widzimy na niebie praktycznie cały czas, bo czerwone jeszcze sobie lecą. A czerwone tylko wtedy, gdy wszystkie niebieskie już się rozproszą na grubej i zanieczyszczonej warstwie atmosfery. Bardzo ciekawy wykład - jest to pokazane w miniaturze na papierosowym dymie. Naprawdę facet się poświęca, żeby pokazać dlaczego to niebo jest niebieskie a chmura biała :)

https://www.youtube.com/watch?...

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

01-11-2017 [18:40] - Imć Waszeć | Link:

Wykład jest bardzo dobry, ale najlepsze jest to, że aby być na takich wykładach, nie trzeba już szwendać się po świecie, tylko wystarczy odpalić YouTube'a. To pokazuje ile tak naprawdę jest sensu w utrzymywaniu ogromnych auli na uczelniach tylko po to, żeby dwudziestu ludzi kilkanaście godzin poprzepisywało sobie z tablicy to, co napisze tam jeden facet kredą. To nie jest żaden wykład, bo nie zmusza do wysiłku intelektualnego. Zupełnie inaczej to wygląda, gdy studenci mają wszystkie materiały zrobione na ksero w ręku i przychodzą tylko na samą śmietankę, czyli omówienie rzeczy najistotniejszych w danej teorii lub zagadnieniu, a na dodatek mogą zadać pytania. Tego u nas się nie praktykuje, zlecając wyjaśnianie trudnych kwestii u magistrów na ćwiczeniach. Jaki jest tego skutek, to chyba wszyscy wiemy. Z porządnego wykładu zapamiętuje się na całe życie głownie obrazowe przykłady, metafory oraz anegdoty. Niektórym to wystarcza do odtworzenia sobie po długim czasie głównych tez z wykładu, tak samo jak jakaś mnemotechnika lub rytmiczne pukanie ołówkiem w blat pozwala szybciej zapamiętywać informacje. Czas na reformę polskiego szkolnictwa tak, żeby oderwać je od maniery wschodnio-bizantyjskiej, a przybliżyć do rodzaju bractwa obserwowanego na takich uczelniach jak Oxford lub Harvard. Cała ta otoczka studiowania wcale nie jest obojętna później dla jakość pracy naukowej i dla umiejętności skutecznego wykładania wiedzy. Oczywiście potrzeba tu ludzi z dużym doświadczeniem i wiedzą nie tylko z zakresu własnej dziedziny, ale jest to możliwe jeszcze w tym dziesięcioleciu. Dopiero po stworzeniu zdrowego i sprawnego mechanizmu kształtowania elit, można brać się za ostateczne rozwiązywanie pozostałych pochodnych problemów, jak powiedzmy skłonności do wypaczeń w sensie seryjnego wytwarzania się kast głupków blokujących jakieś katedry, wydziały, uczelnie, a potem PAN oraz sądownictwo.

Obrazek użytkownika Janko Walski

01-11-2017 [22:39] - Janko Walski | Link:

"oderwać je od maniery wschodnio-bizantyjskiej". Są wykładowcy, którzy oderwali się, ale to wyjątki. Wymaga to dużej przewagi nad materiałem, który prezentuje się. Jak to upowszechnić skoro studia weszły w fazę masową. Zachodnie uczelnie są również kiepskie, poza wąską czołówką, powiedzmy 250 sztuk. Kwadratura koła, o której mówi właśnie Gasset.

Obrazek użytkownika Ptr

01-11-2017 [23:31] - Ptr | Link:

Tego gościa "Einsteina" nie brałbym poważnie.
Jeżeli chodzi o zmianę barwy automatycznie pomyślałem o slońcu. A to ma właśnie związek z załamywaniem się promieni na styku próżnia-atmosfera i powstaniem dyspersji. Na dole tej prezentacji  , choć to tylko obrazki, widać o co mi chodzi. 
http://www.atmo.arizona.edu/st...
A więc mamy zjawisko zmiany barwy słońca nie tylko z żółtej na czerwoną, ale jeszcze na resztkową zieleń. Wspomniałem wczesniej o odbiciu niebieskich fotonów, gdyż te , aby dotrzeć do obserwatora muszą załamać się mocniej na granicy atmosfery i w atmosferze, a jednocześnie mają zwiększone przwdopodobieństwo odbicia, w stosunku do czerwonych. Odbicie może być w kosmos lub rozproszenie. Wobec tego barwa słońca jest bardziej czerwona.  Barwa nieba przy zachodzącym słońcu analogicznie - niebieskie załamują się przed obserwatorem lub odbijają w kosmos. Fotony niebieskie raczej nie są absorbowane w atmosferze proporcjonalnie do jej warstwy, gdyż widać ,że przy samym zachodzie słońca mamy podobną warstwę powietrza i zmianę z czerwonego na zielony, wywolane załamaniem promieni jak w pryzmacie.

Owszem ,żaden problem fizyczny nie jest prosty.
Ale ten jakby nie było nie jest kluczowy. Ktoś może to sprawdzić policzyć. 

 

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

02-11-2017 [00:41] - Imć Waszeć | Link:

Owszem. Spotkałem się już z wieloma takimi problemami, ale nagle okazywało się, że jest jakieś drugie dno. Na przykład wielofotonowe wzbudzenia/absorpcje w atomach, które okazały się przydatne w mikroskopii; stany wzbudzone cząstek złożonych, których nikt nie chciał liczyć, a potem nagle kropki kwantowe; ktoś kiedyś zauważył, że we wnętrzu jądra atomu cząstki alfa są w pewien sposób preferowane, a potem ktoś wymyślił co wypadnie po wybuchu gwiazdy i w jakich proporcjach. Tak więc nie ma tematów nieważnych, tylko jeszcze niedopracowane :)
Te i inne zakręcone problemy można znaleźć m.in. na portalu Phys.org.

Obrazek użytkownika Ptr

02-11-2017 [08:51] - Ptr | Link:

Przy oświetleniu horyzontalnym barwa błękitna jest odbijana od atmosfery. Widać to na zdjęciach z kosmosu w postaci otoczki. Czerwone wchodzą w atmosferę. 
Barwę nieba trzebaby okręslić jako wypadkową rozproszenia białego światła słonecznego na cząstkach atmosfery. Nawet tej czystej w górach, nie ma dymów.
Natomiast przy oświetleniu horyzontalnym barwa nieba przesuwa się ku żółtej i czerwonej moim zdaniem przede wszystkim ze względu na różne załamanie w atmosferze. Trzeba tu rozróżnić rozpraszanie i absorpcję. Absorpcję domniemaną przez pyły powinnismy pominąć, gdyż Mount Everest również zabarwia się na czerwono wieczorem. Pozostaje analiza załamania i rozpraszania. I załamanie ma tu wpływ.
Jeżeli rozpraszanie ma mieć ten decydujący wpływ to dlaczego przy zachodzie Słońca niebo na Wschodzie jest niebieskie. Przecież niebieskie fotony musiałyby przelecieć nad obserwatorem w atmosferze, odbić się od atmosfery na wschodzie i wpaść do oka obserwatora. Po drodze się nie rozproszyć. Czerwone zrobiłyby to teoretycznie szybciej.

Obrazek użytkownika Jabe

02-11-2017 [10:23] - Jabe | Link:

Czerwonym byłoby łatwiej (nie szybciej) przedostać się na wschodnią część nieba, ale też i polecieć dalej. Wschodnie niebo o zachodzie słońca powinno więc być tylko nieco mniej niebieskie. Nie oczekujmy, że efekt będzie zauważalny przy czerwonawym oświetleniu o tej porze. (Pamiętajmy, że barwy są względne – zależą od wyboru bieli.)

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

02-11-2017 [17:58] - Imć Waszeć | Link:

Obrazek użytkownika Ptr

03-11-2017 [00:32] - Ptr | Link:

Rozpraszanie Rayleigha , czyli rozpraszanie, nie absorpcja. Niebieskie niebo w południe , bo następują zmiany kierunku niebieskich fotonów w całej atmosferze i zewsząd odbijają się one w kierunku obserwatora. W południe bez chmur mamy niebo niebieskie także blisko horyzontu. Przy zachodzie Słońca nie widzę powodu , aby niebieskie miały obniżyć aktywność rozpraszania w całym szerokim pasie  atmosfery nad horyzontem, chyba że ze względu na załamanie tej barwy przy wejściu w atmosferę. 
Tworzy się cała strefa z deficytem niebieskich i może się mylę , ale niebieskie ze względu na załamanie w atmosferze nie mogą mieć takiego samego natężenia. Muszą załamywać się przed obserwatorem lub nadlatywać do obserwatora z wyższej wysokości. Tym samym tworzy się strefa żółta i powyżej niebieska. I to jest przyczyną zmiany koloru nieba przy zachodzie , a nie samo rozpraszanie. 
Chyba to niezgodne z niektórymi artykułami w czasopismach ,ale czy nielogiczne ?

Obrazek użytkownika admin

03-11-2017 [11:02] - admin | Link:

Deficyt niebieskich jak najbardziej. Ale myślę, że załamanie nie gra tu roli, bo widzielibyśmy pełną tęczę o wschodzie i zachodzie. Ta zmiana barwy jest skokowa, to znaczy niektóre kolory nie są w ogóle widoczne poza wyjątkowymi sytuacjami (np. zielone). Ma to więc zapewne źródło wyłącznie w rozpraszaniu światła na określonej wielkości cząsteczkach, których po drodze do obserwatora robi się więcej. Czyli działa:
Rayleigh scattering
https://en.wikipedia.org/wiki/...
i
Mie scattering
https://en.wikipedia.org/wiki/... 

I fizyk z prawidłowo rozwianymi włosami jak u Einsteina doskonale to odtwarza w auli. Z dymem papierosowym i później przepuszczając światło przez opary kwasu siarkowego, symulując gęstniejącą atmosferę blisko powierzchni a przede wszystkim większą liczbę cząsteczek pary wodnej. 

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

03-11-2017 [11:32] - Imć Waszeć | Link:

No i niech ktoś powie, że Wikipedia jest do kitu - oczywiście angielska wersja. Najlepsza jest ta scena z filmu, gdy Einsteinoid, nie przerywając mówienia, wtyka sobie cztery kiepy w usta i się zaciąga dymem :D
Wiem co mówię, bo ja na uniwerku, chyba pod wpływem pewnego znajomego wykładowcy, ćmiłem fajkę. A tytoń fajkowy jest tak aromatyczny, że po jednym buchu przez minute kręci się w głowie jak po nurkowaniu :)
Muszę chyba odkurzyć mój login i przetłumaczyć te artykuły angielskie na język polski, bo jak się popatrzy na polską Wiki to aż żałość ogarnia.

Obrazek użytkownika Ptr

03-11-2017 [12:14] - Ptr | Link:

Swoją wersję popieram nie "Einsteinem " z internetu, bo to nie jest właściwie wykonany eksperyment złożonego procesu, ale tym co słyszałem od profesorów optyki. Ta "tęcza" nie będzie wyglądała tak samo jak w laboratorium, gdyż oświetlenie nie jest kierowaną wiązką światła na płaskie szkło, lecz równomienie oświetloną sferą  atmosfery ziemskiej o pewnej krzywiżnie. Tak klasycznie rozpatrywane zjawisko załamania ( i odbicia) jest faktem i nie mam co do tego wątpliwości. Dodatkowo , im gorętsze powietrze tym bardziej załamuje światło , tak że na pustyni zachody są czerwieńsze , na biegunach bladoniebieskie. Przy wejściu w atmosferę całkowicie horyzontalnie niebieskie nie mają szans na bycie postrzegane na wprost, bo musiałyby mieć zerowy kąt załamania. Nie bójta nic. Prawa fizyki działają.

Obrazek użytkownika Ptr

03-11-2017 [14:19] - Ptr | Link:

Po prostu nie ma dokładnych danych co wpływa bardziej na stopniony zanik niebieskich w kier. horyzontu: czy absorpcja tej długości fali, czy załamanie w atmosferze. Być może oba mają duży wpływ, ale  artykuły popularno-naukowe tego nie analizują. 
To szczątkowe zielone Słońce to już obraz załamany, pozorny. Słońce już wtedy znajduje się pod horyzontem. ( Wtedy zielone załamują się bardziej i jeszcze docieają ).To przykład dyspersji jak w pryzmacie. Ona ma niewielką wartość kątową ,ale oceniam ,że może się to przekładać na kolor warstw łuny. 

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

31-10-2017 [14:55] - Imć Waszeć | Link:

Obawiam się, że to może być droga okrężna do zrozumienia tych fenomenów. Niemniej jednak człowiek jest istota poszukującą i cuda się zdarzają ;)

Kiedyś na przykład trafiłem na grę Creativerse, będącą darmowym, chociaż nie do końca klonem Minecrafta. Dzieci piliły, więc był mus. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że do tej gry w pewnym momencie wprowadzono bloki będące bramkami logicznymi: AND, OR, XOR, NAND, NOR, XNOR. A także parę elementów pomocniczych typu czujniki, przełączniki, opóźniacze, a nawet całą klawiaturkę do wbijania cyfr, jak w telefonie. Dodatkowo klawiaturka miała pamięć i mogła porównywać oraz transferować liczby do innych elementów.

Nie muszę chyba wyjaśniać co to wszystko znaczy. Wystarczy tylko wiedzieć, że sumator dwubitowy, który daje na wyjściu wynik i przeniesienie, to jest po prostu obwód złożony z trzech bramek: AND, OR i NOT. Działa to tak, że oba bity dostarczamy równolegle do bramki AND i bramki OR. Bramka AND wyrzuca przeniesienie oraz podaje wartość do następnej bramki NOT, gdzie jest ona obrabiana przez kolejne AND z wynikiem OR. Wynik, to jest coś takiego: ~(A&B)&(A|B). Łatwo przeliczyć na palcach, że się wszystko zgadza. Potem można na tej podstawie zbudować np. sumator 8-bitowy lub 64-bitowy jako kaskadę, ewentualnie zoptymalizować strukturę uzyskując formułę równoważną logicznie, ale z dużo mniejszą liczbą bramek. Można także alternatywnie stworzyć sumator strumieniowy.

Ale w czym rzecz. Otóż okazuje się, że dzięki temu w tej gierce teoretycznie można zbudować małego pececika, a nawet dorzucić kompilator C++, a co najmniej Brainfucka :P. Wymagałoby to benedyktyńskiej pracy i małpiej zręczności, ale możliwość taka jest. W tym momencie zrozumiałem, że gry komputerowe nie są jednak zabawkami dla dzieci :D

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

01-11-2017 [15:17] - Imć Waszeć | Link:

Jestem absolutnie pewien, że prawie nikt kończący polskie szkoły nie wie, co my w zasadzie robimy żeby skonstruować te dziwolągi C,H oraz O, a także sedeniony (16-wymiarowe) itd.. Otóż jest taka konstrukcja Cayleya-Dicksona, która po prostu mówi mniej więcej tyle: "żeby skonstruować z liczb o wymiarze n liczby o wymiarze 2n, wymyśl sobie jakąś nową jednostkę urojoną J (tak jak "pierwiastek z -1") i stwórz dla pary (w,v) liczb wymiaru n, liczbę w+Jv wymiaru 2n, przy okazji to nowe J z poprzednimi jednostkami urojonymi i,j,k,... będzie spełniało jaką określoną tabelkę działań". Oczywiście w konstrukcji C-D tabelka ta jest bardzo konkretna i ma konkretne właściwości właśnie z powodu jej rekurencyjnej konstrukcji. Dodawanie takich nowych liczb będzie podobne, po współrzędnych, zaś mnożenie musi być wykonywane zgodnie z tą tabelką, czyli pojedyncze współrzędne będą miały te same wartości co przy normalnym mnożeniu, ale przestawione zgodnie z tabelką (permutacja). Coś takiego zwykle nazywa się obrotem układu współrzędnych.

Dalej, spójrzmy na konstrukcje zwykłych wielomianów o współczynnikach rzeczywistych R[X]. Tu z kolei przy mnożeniu poszczególnych członów mamy gdzieś tam pojedyncze mnożenie ax*n przez bx*m, czyli mnożymy wartości ze współrzędnych n oraz m, zaś wynik ląduje gdzieś dalej na współrzędnej n+m. Coś takiego znamy i jest to normalny zbiór liczb naturalnych, a dla naszych potrzeb nazywany tu nieskończona grupą cykliczną (przemienną, czyli abelową). Czyli też mamy tu pewien obrót układu, ale w nieskończenie wymiarowej przestrzeni, rozpinanej przez wektory (funkcje) 1,x,X^2,... Pojawia się przy RRZ.

W przypadku liczb zespolonych, jak już napisałem wyżej, nie wychodzimy nigdzie dalej niż zbiór reszt i przeniesione do niego zwykłe działania dodawania i mnożenia. Jest to po prostu grupa cykliczna skończona rzędu 2. Możemy też mówić o rozmaitych konstrukcjach z udziałem grup cyklicznych rzędu 3,4,5... itd., które będą nam określać, co się będzie działo z naszymi "jednostkami urojonymi" albo lepiej wektorami układu współrzędnych; jak będą się one obracać przy mnożeniu. Wreszcie na koniec dokonamy dużego kroku naprzód i powiemy, że jakaś dowolna grupa G opisuje nam tabelkę działania na jednostkach urojonych przy mnożeniu. Tyle tylko, że w większości przypadków nie udaje się zachować pewnego rodzaju "płaskości", a w szczególności nie ma sensownej operacji dzielenia, oprócz przypadków C,H,O (wymiary 2,4,8).

Czy zatem nie tworzy się jakichś innych dziwnych ale użytecznych konstrukcji podobną metodą? Ależ jak najbardziej. Wystarczy zagłębić się w zagadnienia współczesnej fizyki, gdzie aż roi się od spinorów, twistorów itp. dzików, będących obiektami geometrycznymi z podobnymi własnościami jak wektory. Wielki Galois wymyślił swoje ciała skończone bawiąc się na kartce w dzielenie wielomianów, gdzie współczynniki to były te reszty z dzielenia liczb całkowitych. Pisał te gryzmoły na kartce i twierdzenia o grupach same mu się pokazywały.

Obrazek użytkownika Janko Walski

30-10-2017 [18:51] - Janko Walski | Link:

Odpowiedź do 30-10-2017 [12:26] - Ptr | (To są bardzo ambitne...)
Nie mogę się zgodzić, że "całość tego paradygmatu jest zanurzona w lewicowo...". To co mnie urzekło to to, że autor wychodzi poza ten paradygmat dominujący w ówczesnej dyskusji, która zresztą trwa do dzisiaj. Rozważa rozwój cywilizacji w oparciu o zupełnie inny niż elity-lud podział. Pisze, że elity są tak samo zdegenerowane jak lud, więcej stanowią groźne źródło infekcji człowiekiem masowym. Mało tego, wskazuje na samonapędzający się mechanizm wewnętrzny tego zjawiska wśród elit elit za jakich uważa fizyków. Einsteina chwali nie za wiekopomne odkrycia, o których cały świat początku wieku piał w zachwycie włącznie z paniami na balach, tylko za to że jest jednym z ostatnich, którzy  patrzą na świat całościowo, a nie poprzez wąską specjalizację. Wskazuje też na fundamentalne znaczenie wartości dla rozwoju cywilizacji. Twierdzi, że bez nich cywilizacja nie rozwinęłaby się. Mało tego, odejście od wartości coraz mocniej dominującego człowieka masowego oznacza jego zdaniem regres, powrót do barbarzyństwa. Jego erupcje już w czasie pisania coraz silniej wstrząsały Rosją, piętnaście lat później Hiszpanią, Niemcami, Włochami. Dzisiaj w nowej formie dyktatury postmodernizmu. Jego zachwyty dotyczą liberalizmu zdefiniowanego przez niego jak zbiór pewnych wartości, a nie dzisiejszego liberalizmu europejskiego. Różnica między nimi jest taka jak między wolnością do (np. służby na rzecz innych), a wolnością od (np odpowiedzialności), która de facto jest zniewoleniem.

Obrazek użytkownika Ptr

30-10-2017 [19:55] - Ptr | Link:

Z pewnością intelektualnie tekst jest znaczący. Na pewno jest krytyczny. Ale nie zarysowuje jakiejś konkretnej drogi przełamania paradygmatu. Intuicyjnie przeczuwam ,że dobre intencje ówczesne autora i tak przełożyłyby się dzisiaj na coś podobnego do dzisiejszej Europy zachodniej. Zresztą nie odbieram Panu racji.
Einstein , który miał mieć to całościowe spojrzenie miał w ręku dwie niespójne teorie, z których jedną odrzucił na podstawie niezgodności z drugą, swoją. Wyrzucił jedną do kosza jak upiorny koszmar, a fizycy zaczęli taki kabaret -" To było dziwactwo, kto takie dziwactwo zrozumie ? Nikt tego nie rozumie. To byłby koniec fizyki"  Drzwi  do całościowego spojrzenia  stale były zamykane świadomie, nieświadomie, ale były zamykane.

Obrazek użytkownika Janko Walski

31-10-2017 [11:39] - Janko Walski | Link:

"nie zarysowuje jakiejś konkretnej drogi przełamania paradygmatu" Wskazuje co jest przyczyną cofania się cywilizacji, powrotu do barbarzyństwa: odwrót od wartości, od konieczności stałej konfrontacji rzeczywistości z nimi,  spospolitowanie się elit i tym samym zatracenie podstawy je stanowiącej - wymogu dążenie do prawdy i służenia wspólnocie, tego co było podstawą niesłychanego awansu cywilizacyjnego świata chrześcijańskiego wskutek szerzenia postaw szlachetnych.

Obrazek użytkownika Ptr

31-10-2017 [15:57] - Ptr | Link:

No właśnie, ale czy to wystarczy ? Te program mógłby głosić w czasopiśmie politycznym , ale to obejmowałoby wąską grupę elektoratu. To byłaby taka liberalna demokracja bez wypaczeń. Też bym się do niej zaliczał , gdyby nie świadomość , że metodami edukacyjnymi nie zmienia się świata. Po zdobyciu władzy nie byłoby sposobu.,aby to się nie wypaczyło.

Obrazek użytkownika Janko Walski

01-11-2017 [22:25] - Janko Walski | Link:

Gasset położył krechę nad przeszłością, w którą wkłada również dziewiętnastowieczny liberalizm. Tę nową, złowrogo wyglądającą jakość widzi jako nieuniknioną konsekwencję rozkwitu. Ma świadomość, że zaszły procesy nieodwracalne. Konfrontuje tę nową jakość grożącą cofnięciem się cywilizacji z tym co przyczyniło się do jej rozkwitu. Konfrontacja ma w zamyśle autora rozpocząć dyskusję nad możliwymi nowymi mechanizmami przywracającymi rozwój, uwzględniającymi to co diagnozuje. W tym sensie jego głos jest jakąś wstępną wskazówką. Nie wiem czy wywołał jakąś dyskusję w ciągu ostatnich stu lat. Liczyłem, że mądrzejsi ode mnie odezwą się. To co rzuca się w oczy to bolesna aktualność.

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

02-11-2017 [00:04] - Imć Waszeć | Link:

Znalazłem na ten temat coś takiego: https://almostdailybrett.wordp...
Temat jest zbyt szeroki do ogarnięcia. Mieszają się tu media, doktryny polityczne, paradygmaty nauki, a nawet marna kondycja człowieka przygniecionego życiem w konkretnym rodzaju społeczeństwa. Człowiek w tym żyje, stale filtruje coś w miarę strawnego, coś co umie przyswoić, zapycha się szlamem, zatruwa, a na koniec jego odfiltrowują niczym odpadek. To jest jak życie na rafie koralowej. Gdy pojedyncze osobniki zaczynają chorować z powodu złych warunków bytowania, to z czasem cała rafa ginie. Na przykład w mojej sferze zainteresowań leży coś takiego: http://uberty.org/wp-content/u...
http://www.realtechsupport.org...
https://monoskop.org/images/5/...

Obrazek użytkownika Janko Walski

02-11-2017 [14:26] - Janko Walski | Link:

Ciekawe pozycje, chętnie przejrzę, ale wyobrażałem sobie, że jakaś stała dyskusja podniesie się jeszcze w latach 20-tych i będzie trwać do teraz. Tymczasem, wygląda na to, że mamy kilkudziesięcioletnią przerwę, dopiero gdzieś na przełomie wieku domkniętą ledwo co słyszalnymi cienkimi głosikami, kontrastującymi z powagą wyzwania.

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

02-11-2017 [15:29] - Imć Waszeć | Link:

Ta dyskusja trwała, tylko jej lwia część przeniosła się na łono nauki i dlatego nie do wszystkich docierała. W jednej z tych książek jest odniesienie do klubu dyskusyjnego, który np. zgromadził się wokół instytutu Marshalla McLuhana (Kanada). To ten który stworzył pojęcie globalnej wioski i dostrzegł ważną rolę nowych mediów w kształtowaniu nowego rodzaju społeczeństw i stosunków międzyludzkich, czyli zajął się szeroko rozumianą kulturą masową, w tym propagandą i reklamą.

To były czasy tryumfu cybernetyki. Próbowano do niej wciągać wszystko, włącznie z literaturą i poezją. O literaturze cybernetyczne pisał m.in. David Porush, a u nas pojawiały się zaledwie ślady tych dyskusji chyba w takim miesięczniku jak "Literatura na świecie". Trochę więcej na ten temat można było znaleźć w kilku seriach książkowych pokroju "Plus minus omega" oraz w "Problemach". To były lata 80-te. Potem był Alvin Toffler, Umberto Eco i parę innych głośnych nazwisk.

Ja gdzieś od połowy lat 90-tych śledziłem nawet taki portal, który w zamierzeniu był właśnie czymś w rodzaju Encyklopedii Cybernetyki. Próbowano tam znajdować zastosowania w naukach społecznych i biologicznych dla różnych koncepcji wymyślonych przez fizyków lub matematyków. Na przykład szkło spinowe jako model kontaktów jednostek w społeczeństwie, czy teoria pola średniego i podobne herezje. Po cybernetyce pałeczkę przejęła ogólna teoria systemów. To długa droga, ale wiele z tych meandrów nowej nauki odcisnęło swój na przykład na rozwoju informatyki jak powiedzmy analiza systemowa. Potem były systemy automatycznego dowodzenia twierdzeń, języki programowania w logice, rozmaite koncepcje obiektowości, równoległości, gramatyki, języki i cuda wianki.

Pamięta Pan jeszcze pojęcie "myślenia holistycznego"? Nie jest przypadkiem, że motorem zmian w paradygmacie nauki i ogólnie w kulturze byli w dużym stopniu informatycy. Między innymi twórca edytora Microsoft Word. W literaturze mamy na przykład cyberpunk ze słynnym "Neuromancerem", "Mona Lisa Overdrive" i "Count Zero" Gibsona, "Maszyna różnicowa" tegoż i Sterlinga, czy "Diamentowy wiek" Stephensona. To są powieści, które silnie wpłynęły na kulturę masową i ukształtowały całe pokolenie. Neuromancer dziś kojarzy się nam z cyberprzestrzenią i "softice'm", w "Maszynie" został poddany pod dyskusję problem "modusu" czyli samooglądu, świadomości maszyn, wreszcie w "Diamentowym wieku" zaprezentowano świat nanotechnologii, gdzie najważniejszym sprzętem domowym był kompilator materii. Dziś już mamy już dowody na słuszność wielu z tych literackich wizji albo zajawki w formie powiedzmy drukarek 3D.

Na ten tor czasowy nakłada się również okres wzlotu i upadku postmodernizmu. Splatają się tu różne wątki: od teorii katastrof, teorii chaosu, teorii złożoności obliczeniowej, poprzez bardziej miękkie dziedziny jak teoria kategorii i nowa fizyka, aż do emergentyzmu i splątania kwantowego, które uparła się eksploatować kultura masowa bez zrozumienia zjawisk.

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

02-11-2017 [16:48] - Imć Waszeć | Link:

Nie tak dawno jeszcze prasa dławiła się od artykułów pokazujących siłę wyjaśniania i zastosowania teorii katastrof. Każdy aspirujący do miana postępowca dziennikarz musiał znaleźć jakiś przykład z fałdą, zakładką lub jaskółczym ogonem, który miał wyjaśniać wszystko - od zachowań agresja-ucieczka, kłótni małżonków, przez pogodę, migracje, zjawiska społeczne, sposoby prowadzenia rozmów kwalifikacyjnych, po wahania kursów giełdowych. Wszędzie tam w spisie literatury była "Teoria Katastrof" Rene Thoma.

I tak jest od pewnego czasu ze wszystkim. Dziś w zasadzie mamy to samo, tylko intensywność bodźców oraz zestaw gadżetów uległy zmianie. Tu jest przykład, który pokazuje, że podstawą projektowania interfejsów dla software'u i urządzeń typu smartfona, jest teoria kategorii. Chyba nie mógłbym trafić na lepszy przykład działania postmodernizmu stosowanego, czyli pozbawionego otoczki ideologiczno-filozoficznej, niejadowitego, to znaczy tej lepszej wersji rzeczonego:

https://www.youtube.com/watch?...

Z tym, że to już nie jest adresowane do człowieka masowego, ale jest ogólnie powszechnym przejawem silenia się na oryginalność, gdy już wszystko zostało powiedziane, przewidziane, przeliczone i zniekształcone poprzez nachalną popularyzację. Masowość bzdur w mediach na dany temat z dziedziny nauki, zmusza po prostu ludzi do szukania coraz bardziej szokujących słów i metafor, do przekazania najistotniejszych treści tak, żeby się przebić przez wszechobecny popularny bełkot. To odbiorcy sami pragną takiej formy.

Powstał nomen omen topos, który jest też pojęciem z zakresu humanistyki oraz literatury, a nie tym matematycznym toposem z teorii kategorii. Pisarze zaczęli używać słów niezgodnie z ich pierwotnym znaczeniem i potem to już samo poszło na żywioł. Tak jak w przypadku teorii katastrof odbiorca błędnie tłumaczył sobie słowo "katastrofa", w przypadku teorii chaosu błędne znaczenie miało słowo "chaos", tak samo użycie słowa "kategoria" i "topos" uległy zniekształceniu. W fizyce kwarki dostały kolorów i zapachów.

To dlatego właśnie pełny dialog jest jeszcze dziś niemożliwy, dopóki nie stworzymy jakichś reguł translacji pomiędzy nauką ścisłą a humanistyką, między naukami szczegółowymi, a kulturą powszechną, czyli masową. Temat rzeka, jak powiedziałem, ale kiedyś trzeba to ruszyć. Nie jest lekko :]

Obrazek użytkownika Janko Walski

02-11-2017 [18:24] - Janko Walski | Link:

Modelowanie rzeczywistości odkleiło się rzeczywistości, w tym sensie, że nic z niego nie wynika, poza satysfakcją magów docierających do mechanizmów rządzących światem i... powiększaniem się dystansu pomiędzy nimi i resztą. O tym powiększaniu się dystansu też pisze Gasset i to w czasach kiedy zaledwie początek rysował się niewyraźnie, dla innych niezauważalnie. Nie ma żadnego przejścia od rozumienia mechanizmów do wskazania krystalitów odwrotu od totalnego ogłupienia szumem informacyjnym tworzącym idealne tło dla szamanów mogących wpuścić masy w dowolny absurd, zwłaszcza masy z pretensjami do rozumu, gdy wartości uległy zagładzie. 

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

02-11-2017 [19:09] - Imć Waszeć | Link:

To prawda. To właśnie obserwujemy. Pojawiła się masa ludzi, którzy ze swej szczątkowej dziedziny starają się uczynić podstawę dla reszty nauki. Pół biedy, kiedy jest to klasyczna matematyka albo logika klasyczna, bo to olśnienie można obalić w 15 minut. Gorzej, gdy jest to socjolog, psycholog lub politolog. Wtedy cała nauka nabiera cech niezdrowych, typu społecznie pożądana, racjonalnie umiejscowiona, politycznie poprawna itp. Właśnie z takiego mezaliansu pochodzi ekologia i kult dwutlenkowców. Innym przykładem może być facet, który twierdzi, że odpowiedzi na wszystkie pytania zawarte są w Biblii. Nie na wszystkie. Ja na przykład twierdzę, że nie ma tam odpowiedzi na pytanie "ile wynosi jedenasta liczba Ramseya?". To już tu wałkowałem :)

Obrazek użytkownika Janko Walski

02-11-2017 [22:35] - Janko Walski | Link:

Problemem jest to, że inaczej niż 200 lat temu wiedzy nie jest w stanie ogarnąć żaden, największy nawet geniusz. To nie jest zarzut tylko fakt, który należy przyjąć tak jak to, że Ziemia jest okrągła (prawie). Jeśli chcemy spekulować o możliwościach zatrzymania barbaryzacji cywilizacji, fakt ten należy brać za warunek brzegowy, jak zauważył słusznie Gasset. Ważna jest otwartość i zdolność do własnych przemyśleń opartych na, dodam od siebie, nieustającej weryfikacji SWOJEGO widzenia rzeczy.

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

03-11-2017 [11:44] - Imć Waszeć | Link:

Problem w tym, że większość ludzi nie ma pojęcia czym jest wiedza. Wiedza, czyli zbiór przyswojonych informacji, ma tendencje do stałego ulatniania się i dlatego trzeba pracować w cyklu ciągłym. Dotyczy to zarówno uczniów, jak i profesorów. Ja miałem tę unikalną okazję w życiu, że mogłem obserwować prawdziwych profesorów przy pracy i do tego wyciągnąć z tego jakieś wnioski dla siebie. Scena wygląda tak, że siedzi sobie wybitny profesor w kantorku, czyli swoim pokoju na uczelni, czyta notatki i rusza ustami - czyli wkuwa. Nie ma darmowych obiadów - na wszystko trzeba sobie zapracować. Mianem geniuszem natomiast określamy kogoś, komu te czynności przychodzą dużo łatwiej i dużo szybciej łapie pewne zależności i analogie. One właśnie pozwalają przyswajać jeszcze więcej wiedzy i jeszcze szybciej ją odtwarzać w razie potrzeby. I jeszcze raz powtórzę, że ta potrzeba jest obecna zawsze, całe życie. Ponieważ z jednej strony, wiedzy jest rzeczywiście zbyt dużo, a po drugie natura obdarzyła nas darem zapominania. Kto nie zapomina lub się nadwyręży, ten może skończyć jak nieszczęsny pan Lemański i bynajmniej nie mam na myśli tego księdza.

Obrazek użytkownika Janko Walski

03-11-2017 [12:09] - Janko Walski | Link:

O jakiego Lemańskiego chodzi?

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

03-11-2017 [13:47] - Imć Waszeć | Link:

Tego, ale to tylko przypuszczenie, nic pewnego: http://www.beskidzka24.pl/arty...
https://www.youtube.com/watch?...
Trudno go rozpoznać, bo minęło już ponad ćwierć wieku, ale jest odrobinę podobny do tego konesera muzyki atonalnej, który nam umilał czas na korytarzu Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie, gdzie mieścił się dawniej wydział MIMUW. Taka scena: stoimy w grupie i nagle Darek zagaja "Znacie się panowie na muzyce atonalnej?" Konsternacja - "Nie". "No to ja wam to zademonstruję". W tym momencie Darek zaczyna głośno popierdywać ustami i wydawać podobne dźwięki pod pachą, a wszyscy stoją zdezorientowani. Obok właśnie przechodzi kadra profesorska z posiedzenia rady wydziału i patrzy na nas wszystkich z politowaniem. Już nie pamiętam, kto był wtedy w tej grupie, być może Szymon Gutkowski i Marcin Meller, a chwilę później rżnęliśmy już w brydża. Gwarancji żadnej nie daję, ale wiek się w zasadzie zgadza. Tyle tylko, że ten wcześniejszy był bardziej pucułowaty. Jest jeszcze możliwość, że facet ma po prostu fałszywe papiery.

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

03-11-2017 [12:23] - Imć Waszeć | Link:

Przeniosę się do nowego wątku, bo zaczyna przycinać słowa w pół. Kontynuujmy watek zapoczątkowany przez autora. Jest taki oto artykuł: https://wizjalokalna.wordpress... Dalej mamy tekst prof. Bartyzela: http://myslkonserwatywna.pl/jo... . Skąd my to znamy "antykatolicki terror partii lewicowych, otwarcie tolerowany przez władze"? POlszewizm? Niekoniecznie. To oczywiście lata trzydzieste w Hiszpanii:

jako liberał arystokratyczny – gardził ochlokratyczną „hiperdemokracją” powszechnego prawa wyborczego, będącą „wydzieliną ropiejących dusz plebejskich”; i w polityce, i w kulturze, znamieniem demokracji jest „arystofobia”, czyli nienawiść do lepszych” (odio a los mejores), „bunt mas”, czyli rozpychanie się w przestrzeni społecznej prymitywnego, lecz obeznanego z techniką „człowieka masowego”, panowanie przeciętności oraz marksistowski kult proletariusza; panować winna natomiast (jak rycerstwo w średniowieczu) elita „arystokratów ducha”, których koroną są geniusze – Platońscy miłośnicy prawdy (philotheamones).

Jedziemy dalej: "José Ortega y Gasset – prorok brzasku", Dorota Leszczyna (UW) - http://www.diametros.iphils.uj...

Należy jednak pamiętać, że José Ortega y Gasset był nie tylko politykiem i społecznikiem, lecz również, a może przede wszystkim filozofem. Jego filozofia, zwracająca się ku działaniu człowieka, wyznaczającemu cele i stawiająca wymagania, chce być w życiu przydatna i chce to życie kształtować. Filozofem nie nazywamy tylko tego, kto przebywa nieustannie w świecie abstrakcji, wśród ścierających się myśli i intelektualnych potyczek, ale również tego, kto wiedział jak żyć, nieustannie się doskonaląc, bo czyż nie ci filozofowie oddziałują najbardziej?

Pozwolę sobie skromnie dołączyć się do tego pytania. Wreszcie na koniec podam źródło, które uzasadnia mój pogląd, że postmodernizm jest już projektem zakończonym i wyłoniło się coś nowego: http://mikroagencja.nazwa.pl/i...

PS: Ja w kółko tu mówię o kryzysie, o tej właśnie metanarracji, oraz poszukiwaniu wyjścia.

Obrazek użytkownika Janko Walski

03-11-2017 [12:23] - Janko Walski | Link:

Odpowiedź Gasseta jest prosta: nie! To już minęło, jego zdaniem nieodwracalnie!

Cecha charakterystyczna Gasseta, jako jednego z ostatnich księży ducha i rozumu: ostrze krytyki i wymagań kieruje ku sobie i swojemu środowisku społecznemu (arystokracja) i zawodowemu (filozofowie). Są dzisiaj tacy?

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

03-11-2017 [13:10] - Imć Waszeć | Link:

Nie ma, a więc należy ich stworzyć. Dlatego właśnie ludzie powinni porzucić mrzonki o tym, że się mówi o świecie coś istotnego, samemu będąc zamkniętym w szklanej kuli własnej dziedziny. Właśnie taki błąd zrobił Dawkins pisząc najpierw "Samolubny gen", a następnie zatruty swoją własną wizją rzucił się, obnażył zęby, aby się wpić w szyję Boga. Słyszał Pan nazwisko Michel Serres? To francuski filozof i historyk nauki - "Jedynym naprawdę czystym mitem jest idea nauki wolnej od wszelkich mitów"

Kiedyś na "blogu" zajmowałem się jego tekstem "Nauki". Mam obszerny cytat, którego raczej nie znajdzie Pan w sieci, ale nie ma tu miejsca, żeby całość przytoczyć. On pisał właśnie o danym stanie nauki, czyli o obowiązującym paradygmacie niczym o stanie skupienia, czymś w rodzaju punktu stałego i systemu odniesienia, który z czasem jest wytrącany ze stanu spoczynku i musi znaleźć sobie nowe minimum, w którym na jakiś czas osiądzie. To opis moimi słowami. Warto ten esej przeczytać, zwłaszcza, że ma też walory estetyczne:

"Stąd bilans, bezładny jak historyczne przypadki i językowe konstelacje, mimo to skupiony wokół pewnego centrum bądź miejsca zgęszczenia. Bilans - balans, waga chwiejąca się wokół punktu podparcia - Roberval. Waga, wahadło zegara, czas, siła ciężkości, harmonia, niepokój - Huygens. Statyka najniższego z niskich punktów - Pascal i ciecze. Descartes i maszyny proste, dźwignie, kołowroty, bloki, wielokrążki, technologia punktu oparcia, który gwarantuje skuteczność. Mechanika środków ciężkości - Leibniz i Bernoulli przelicytowali Arystotelesa. Geometrzy elipsy i przekrojów stożkowych odkrywają Apolloniusza, środki i ogniska. Desargues dopisuje im metafizykę i, niczym Kepler, wskazuje na wierzchołek stożka - wówczas przemienna gra punktu widzenia i źródła światła, oka i słońca, skłania geometrię do marzeń rodem z Miletu; stąd rzut bryły, przecięcie wolumenów, teoria projekcji, cały system przedstawień rozproszony w ikonografii, teatrze, w teoriach poznania. Gdzie jestem ja, który widzę, z jakiego miejsca i jaki cząstkowy przekrój? A skąd się bierze światło? I dlaczego światło w XVII wieku, a oświecenie w wieku następnym? Jedno źródło, bądź wiele. Słońce i wielość światów. Zwrot do kartezjańskiego układu współrzędnych, ku miejscu ich przecięcia, do źródła miary, ładu, geometrii algebraicznej - same słowa wskazują, że odniesienie jest tu pewnym powrotem, a pomysł repryzą, toteż język matematyczny nie popełni błędu i nazwie ten środek początkiem. Wielka algebra szeregów, w Anglii i na kontynencie, opracowuje prawomocne ciągi dążące do pewnego punktu, niczym ciąg argumentacji, który zwykło się we Francji przypisywać Kartezjuszowi. Sekwencje tak jak ruch podlegają prawom racjonalnego następstwa, choć nie są realne, zaś argument konkretyzuje się tylko przez warunki wyjściowe lub pierwszy wyraz. (...)"

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

03-11-2017 [12:52] - Imć Waszeć | Link:

"Wygląda mi na to, że historycy nigdy nie rezygnują z tego prostego, zbyt prostego modelu - serii linearnej. Przejdźcie się jednak w poprzek szeregów i zobaczcie, co łączy sekretne kłódki - komput kombinacji stał się możliwy dzięki caputi variationis, stałemu elementowi, wokół którego wyczerpuje się pierwszy zbiór dyskretnie rozróżnionych elementów, choćby każdy element tego zbioru uznawać po kolei za niezmienny, a za zmienne to, co przed chwilą było stałe. Oto praidea inwariantu w totalności możliwych wariacji. Ars combinatoria dostarczy niebawem nowych arytmetycznych i algebraicznych ujęć i tak powstanie rachunek prawdopodobieństwa. Powrót do odniesienia - aby mierzyć, rozdzielać, porządkować, widzieć. Powrót ten czasami nie ma kresu, choć istnieją punkty graniczne. A raczej - obojętne, czy nazywa się je środkami, wierzchołkami, biegunami czy początkami - można je rozumieć w inny sposób, niż jako punkt wyjścia, koncentrację; i tak koło ma jeden środek, bo jest granicą elipsy, zaś spoczynek jest granicą ruchu; tak samo zbiega się każdy trójkąt poprzez zanik w pobliżu zera wszelkiego wymiernego elementu przestrzennego, nieustanne przybliżanie przylegania, co daje okazję do pierwszego wielkiego ujęcia ciągłości, rachunku różniczkowego i całkowego. Ten zaś z powrotem wyznacza środki ciężkości czy punkty styczności, mierzy, podnosi do kwadratu i wyznacza objętość bryły. Odkryta po raz setny wielka grecka geometria podobieństwa, w takiej samej mierze u Kartezjusza jak i w świetle Desarguesa, jak wiadomo zostaje podjęta w teoriach reprodukcji istot żywych, preformacji, preegzystencji, odwzorowywania zarodków - któż odtąd nie wie, że istnieje stały punkt w podobieństwie? Któż nie dostrzega Reaumura przy pracach nad termometrem, szukającego skali z dwoma punktami, aby mierzyć temperaturę?... Oparcie, punkt równowagi, środek wielkości, ruchu, sił ciężkości - w mechanice i dla mechaników; biegun obiegu, punktowe odniesienie miary i początek układu współrzędnych, początkowe miejsce w szeregu, punkt widzenia i źródło światła, ognisko, środek, skupienie, limes, wartość średnia wariacji, początek i koniec skali... Taki już bywa świat, albo tak to już jest w świecie, gdzie wszystko projektuje się za jednym zamachem. Oto astronomiczna zwada między wyznawcami heliocentryzmu i geocentryzmu, którzy, cokolwiek by mówić, opowiadają się po jednej stronie, chcą bowiem, pozbawieni jeszcze ostatecznego dowodu (stąd gwałtowność dyskusji), aby kosmos miał środek tu, tam lub w innym miejscu, w nas, w Słońcu albo jakimś innym źródle światła (w bladej poświacie w Orionie); po drugiej stronie zaś - przerażeni nieskończonym wszechświatem bez ładu, bieguna i spoczynku. Astronomia, jak to bywa zazwyczaj, jest podstawowym modelem, gdzie rzutuje się większość spraw w takiej skali, że nie sposób już ich nie dostrzegać. Zatem ład klasyczny to stały punkt, klasyczny rozum to równowaga, która wyrównuje się i staje się zrozumiała dzięki odniesieniu. Oto morena czołowa nauk"

Obrazek użytkownika Ptr

03-11-2017 [15:52] - Ptr | Link:

Pochwała logicznego myślenia, duch klasyczny. Lubię to.
Bo cóż mamy poza tym. 
Jeszcze wiarę, bo wiemy , że jest ostateczne , ani doskonałe to , co już rozumiemy.

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

03-11-2017 [12:54] - Imć Waszeć | Link:

To wszystko jest powiedziane jednym tchem. Prawda, że robi wrażenie? A dalej jest nawet coś o Chrystusie, ale nie będę Panu psuł zabawy, gdy już dorwie Pan ten esej gdzieś na mieście ;)

Obrazek użytkownika Janko Walski

03-11-2017 [14:24] - Janko Walski | Link:

Proszę wybaczyć, ale średnio mnie taka egzaltacja bawi, raczej irytuje. Znacznie ciekawsze dla mnie jest śledzenie w jaki sposób ludzie dochodzą do czegoś nowego. Któryś z pańskich rozmówców stwierdził, że chaos kończy się tam gdzie spoglądamy. Niektórzy potrafią zmieniać dowolnie rozdzielczość spojrzenia - być może to jest ten mechanizm. Porządkujące widzenie to ograniczenia człowieka, czy geniusz? Mi bliższe jest to drugie i w dodatku mam wrażenie, że ten geniusz człowieka znakomicie wkomponowuje się w geniusz świata. 

Strony