Pacyfikacja internowanych w więzieniu w Kwidzynie w 1982 r

Wspomnienie uczestnika,
14 sierpnia 1982 r. w Kwidzynie milicja i straż więzienna przeprowadziły brutalną pacyfikację obozu internowania dla działaczy "Solidarności". W jej wyniku pobito ponad 80 internowanych, blisko połowa z nich doznała ciężkich obrażeń. Bezpośrednim powodem protestu podjętego przez internowanych 14 sierpnia 1982 r. było niedopuszczenie do ośrodka ich rodzin w dniu odwiedzin. W reakcji na protest władze więzienne i milicja podjęły brutalną akcję pacyfikacyjną.
     
W obozie internowania znajdującym się na terenie Zakładu Karnego w Kwidzynie władze stanu wojennego przetrzymywały przede wszystkim solidarnościowych działaczy szczebla zakładowego i regionalnego, pochodzących głównie z północno-wschodniej Polski, ale i również z regionu łódzkiego, w sumie ok. 150 osób. Internowani to przede wszystkim aktywiści i etatowi pracownicy „Solidarności” (115), NSZZ „S” Rolników Indywidualnych (4), działacze Niezależnego Zrzeszenia Studentów (13), Związku Młodzieży Demokratycznej (1), uczniów szkół średnich (2, obaj z KPN), pracownicy niezależnych wydawnictw (2), więźniowie kryminalni (4), kleryków z seminarium duchownego, KPN (2), przewodniczący rady pracowniczej (1) i członek Klubu Wolność-Samorządność-Niezależność ( spis wg Adama Golika).

SIELANKA PRZED TRAGEDIĄ
Jak wcześniej wspomniałem (w części I), dla nas po przybyciu z Zakładu Karnego Łowicz (Ośrodek Odosobnienia), Kwidzyn wydawał się Wersalem: otwarte cele, możliwości całodziennych spacerów, do dyspozycji boiska do siatkówki i koszykówki, tenis. Wewnątrz świetlica, telewizja (transmisja mistrzostw świata w piłce nożnej w Hiszpanii). Klawisze nie byli zbyt inwazyjni, czy wścibscy. Ludzie opalali się, słowem totalne rozluźnienie. Posiłki wydawano w pawilonie # 1, w naszym pawilonie mieściła się świetlica i biblioteka…

Sami klawisze przyzwyczajeni do wprost nieograniczonej władzy nad więźniami obserwując to rozluźnienie na terenie ośrodka, czuli się mniej wolni od internowanych, ale przynajmniej czasowo jakoś znosili tę sytuację. Po więzieniu ciągle kręciło się mrowie chłopaków. Pamiętam naliczyłem internowanych, aż z ówczesnych 24 województw (z istniejących wówczas 49), miało to swoje konsekwencje dla rodzin, którym czasem podróż z krańca Polski na widzenie z uwięzionym zabierała nawet dwa dni (!).

Przypominam sobie wyraźnie, że w ostatniej celi, w której przebywałem, w celi # 15 toaleta mieściła się po lewej stronie, zaraz przy wejściu, oddzielona była kotarą, obok przy ścianie był nawet zlew. Ta „prywatność” w toalecie była miłą zmianą w porównaniu z ZK Łowicz, gdzie kibel był osadzony niedaleko jadalnego stołu. Pamiętam sytuacje z mającym częste sensacje żołądkowe Andrzejem Kernem (późniejszym wicemarszałkiem Sejmu) podczas wspólnych śniadań…

Ta wyżej opisana sielanka więzienna trwała za komendantury naczelnika mjr. Stefana Mikołajczyka, z którym wcześniej internowani wynegocjowali dla siebie wiele udogodnień. Były też i zgrzyty, jeszcze 12 maja miał miejsce ograniczony protest w pawilonie # 1, kiedy to internowani z dwóch cel nie zgodzili się na ich opuszczenie na czas zarządzonego przez klawiszy „kipiszu” (określenie na metodyczne przeszukania celi).  Na pomoc służbie więziennej przybyła specjalna grupa szturmowa do pacyfikacji więziennych buntów ze Sztumu. Wtedy w ramach represji oskarżono Andrzeja i Zygmunta Goławskich, Adama Kozaczyńskiego i Radosława Sarneckiego. Jednak do planowanej rozprawy sądowej nie doszło ze względu na wydarzenia z dnia 14 sierpnia 1982 roku.

UCIECZKA INTERNOWANEGO …
Do lipca 1982 r. widzenia z rodzinami odbywały się raz w miesiącu i trwały 1 godzinę chyba, że komendant Mikołajczyk na prośbę internowanego przedłużył widzenie. W ramach liberalizacji i dobrej woli komendanta, od lipca widzenia odbywały się zbiorowo w sali widzeń jak i na przyległym do niej placu. Pierwsze widzenia w nowej formule miało miejsce już po moim przybyciu do Kwidzyna 7 sierpnia bez problemów, ale podczas wieczornego apelu stwierdzono jednak brak jednego internowanego. Okazało się, że Mirosław Andrzejewski (z siedleckiej opozycji) wyszedł (nie zatrzymany przez klawiszy) na wolność po zakończeniu widzenia razem ze swoją rodziną.

Sfrustrowany komendant Mikołajczyk powiadomił o tym wydarzeniu milicję i swoich zwierzchników dopiero po 5 dniach (poszukiwany Andrzejewski ukrywał się do początku 1983 r., kiedy to sam zgłosił się na milicję). Oczywiście pozwolenie na zbiorowe widzenia w niedzielę 8 sierpnia zostały cofnięte. To z kolei spowodowało nasz półtoragodzinny protest, podczas którego śpiewaliśmy patriotyczne pieśni, organizując festiwal kociej muzyki, uderzając więziennymi michami i łyżkami o talerze skandując: „Wpuścić rodziny!”. Uczestnicy protestu byli fotografowani przez przybyłych funkcjonariuszy MO. Odbyły się negocjacje naszych delegatów z mjr. Mikołajczykiem. Protest wymusił na komendancie więzienia cofnięcie ostatniej decyzji i przywrócenie poprzedniej rozszerzonej formy widzeń.

W PRZEDDZIEŃ TRAGEDII
Zgodnie z tradycją w każdą miesięcznicę wprowadzenia stanu wojennego 13 grudnia w ośrodkach internowania miały miejsce wspólne śpiewy patriotycznych pieśni i prelekcje. Na 13 sierpnia konspiracyjnie wydrukowany został specjalny program uroczystości, według którego 12 sierpnia o północy mieliśmy spotkać się w łączniku między pawilonami, aby odśpiewać stosowne patriotyczne pieśni i dalej kontynuować manifestację następnego dnia po południu. Co też miało miejsce.

13 sierpnia w samo południe zaczęliśmy apelem poległych zakończonym minutą ciszy za ofiary komuny w Polsce. Następnie odśpiewaliśmy „Rotę”, „Boże coś Polskę” i popularną „Pieśń Konfederatów Barskich”. Na więziennych latarniach chłopaki wciągnęli polskie flagi z krepą, był nawet transparent „Solidarności” na dachu budynku. Cała uroczystość zakończyła się wieczornym apelem i odśpiewaniem patriotycznych pieśni i zwinięciu flag i transparentu. Klawisze nie interweniowali, nie doszło też do spięć.

To wprost nienaturalne poczucie wolności wśród internowanych w Kwidzynie i nasze sukcesy w negocjowaniu coraz to lepszych warunków nie uszły uwadze zwierzchników komendanta Mikołajczyka. Właśnie 13 sierpnia otrzymał on dymisję, mogło to mieć również związek z ucieczką internowanego Andrzejewskiego.

NOWY KOMENDANT, NOWE PORZĄDKI
Nowym komendantem został z-ca ZK w Sztumie, kpt. Juliusz Pobłocki, który z miejsca zlikwidował wynegocjowane rozszerzone widzenia, o czym jednak my internowani nie zostaliśmy poinformowani. Celem zainstalowanego nowego komendanta więzienia było zgniecenie istniejących wolności, przywrócenie tradycyjnego autorytetu służby więziennej i przywrócenie dyscypliny. Internowani nieposiadający informacji o zmianach, po śniadaniu zaczęli znosić na plac widzeń stoły i taborety, aby przyjąć przybyłe z całej Polski rodziny. Za więzienną bramą czekało ok. 100 członków rodzin internowanych. Jednak widzenia organizowane były tylko limitowane w sali widzeń przy „ambasadzie” (biuro komendantury).

Powoli rozeszła się wieść o zakazie widzeń na powietrzu. Ok. 10.30 rozpoczął się protest prawie 150 internowanych śpiewających patriotyczne pieśni, słychać było antykomunistyczne okrzyki. Wtedy więzienny „wychowawca” (KO-owiec) Edmund Młotkowski zaproponował, aby wyłoniona 3 osobowa delegacja internowanych udała się na rozmowy z komendantem. Delegacja w składzie Roman Jarmuszkiewicz (kierowca, Sieradz, kolega z ZK Łowicz, dziś Szwecja), Andrzej Bober (przedtem ZK Iława) i Włodzimierz Przybyłko (uprzednio ZK Zielona Góra, Głogów, Ostrów Wlkp., Gębarzewo) zażądała respektowania wynegocjowanych porozumień ze szczególnym akcentem na umożliwienie widzeń większej ilości przybyłych tej niedzieli rodzin.

KOMENDANT PRZYGOTOWUJE PACYFIKACJĘ
Pobłocki markował narady, konsultacje, przeciągał negocjacje jednocześnie skrycie ściągał oddziały do tłumienia buntów. Wkrótce pojawiła się dobrze uzbrojona w pały, kaski i tarcze grupa uderzeniowa z ZK Sztum (22 bojowych funkcjonariuszy), przybyły też bratnie oddziały milicji z Kwidzynia (30 bojowców) oraz ZOMO z Elbląga. Protestujących dzielnie utrwalał po cywilnemu milicyjny fotograf.

Wśród dotąd pokojowo nastawionych uczestników protestu sytuacja zaczęła się niebezpiecznie zmieniać. Wpierw kontynuowaliśmy dotychczasową formę protestu robiąc hałas i śpiewając patriotyczne pieśni. Od rodzin zgromadzonych przed więzienną bramą dotarła do nas wiadomość o nadciągającej „antandzie” ZOMO, MO, innych oddziałów, a nawet Straży Pożarnej. Kilku chłopaków m.in. Władysław Kaudziński, Michał Lubowski, Mirek Duszak i Radek Sarnecki wspięło się na dach budynku gospodarczego i część z nich zeszła na obszar wydzielony po drugiej stronie demarkacyjnej siatki i dalej dachem do bramy głównej. Tam nawiązali kontakt z oczekującymi rodzinami odbierając od nich listę osób oczekujących na widzenia, następnie wycofując się do demarkacyjnej 2 metrowej siatki wyznaczającej tzw. strefę bezpieczeństwa. Tuż za nimi od naszej strony ktoś zdołał przeciąć tę siatkę. Wtedy ok. 50 internowanych przeszło przez tak powstały otwór w kierunku bramy głównej. Teraz już zrozumiałem, że sytuacja staje się niebezpieczna i wymykając się z rąk organizatorom zmienia definitywnie swój charakter.

Część rodzin przeniosła się na pagórek, wzniesienie obok więziennego muru, aby lepiej widzieć, co dzieje się z protestującymi. W tym czasie przybyły tu komendant MO z Kwidzynia przerwał odbywające się w sali widzenia z rodzinami przeganiając rodziny z obszaru przylegającego do więzienia, jednocześnie blokując drogi dojazdowe do ZK Kwidzyn.

Bezpośrednio wcześniej wydarzyło się coś, co podgrzało atmosferę wśród protestujących. Otóż jeden z funkcjonariuszy uderzył pałą wyciągnięte pod główną bramą rączki dziecka, które krzyknęło „tatuś” w kierunku internowanych. Po drugiej stronie bramy odpychane siłą rodziny obrzuciły milicjantów jabłkami i wyzwiskami. Trzeba dodać, że również niektórzy z internowanych robili dokumentację zdjęciową z protestu.

PACYFIKACJA
Ok. godz. 12.15, 55 funkcjonariuszy służby więziennej (35 z ZK Kwidzyn i 20 z ZK Sztum otrzymało rozkaz „do ataku” i rozpoczęło akcję pacyfikacyjną spychając protestujących w kierunku więziennych pawilonów motopompą czerpiącą wodę z retencyjnego zbiornika. Zastanawiające jest, że nie było komendy „rozejść się” tylko od razu ruszyli do ataku. Wtedy zaintonowaliśmy hymn państwowy. Woda uderzająca pod ciśnieniem, szczekanie owczarka niemieckiego (bez kagańca) i ustawicznie napierający szpaler funkcjonariuszy z pałami spychał nas do tyłu.

W miarę wzrastania napięcia nerwów i psychozy niebezpieczeństwa, zagrożenia i pałowania słychać było wrzaski bólu i okrzyki: „gestapo”, „oprawcy”… Ci zaopatrzeni w przeznaczone na widzenia stoły i taborety wycofywali się bezpieczniej, nawet miska oferowała pożądaną ochronę przed penetrującym i rozdzierającym biczem wody skierowanym na twarz. Również atakujący przejawiali twórcze pomysły rzucając w cofających się, czym popadło, od pogubionych przez internowanych butów czy też puszkami pozostawionych konserw.

Nie było jednak na tym etapie jeszcze zaciętości, która przyniosłaby poważne obrażenia ciała. Niektórym z nas jednak srogo się dostało. Schwytanego Adama Kozaczyńskiego ostro spałowano, pomógł mu się wycofać dopiero Andrzej Busse. Krzysztof Zadrąga mało nie utracił przytomności. Jednak najbardziej skatowali Władysława Kałudzińskiego, który zbyt długo pozostał na swoim punkcie obserwacyjnym na kominie budynku gospodarczego. Okrążonego bito i kopano, aż stracił przytomność i obudził się dopiero w szpitalu (zeznawał o tym w późniejszym procesie stary opozycjonista Marek Chwalewski  (RWD) z Pabianic). Pobito też dotkliwie Romana Jarmuszkiewicza, Piotra Bączyka, Arkadiusza Kutkowskiego i Marka Chwalewskiego.

Świadek tych wydarzeń komendant Straży Pożarnej w Kwidzynie Roman Gołuch wspominał: "Wjechałem na teren obozu. Miejscowa straż stała już z hydrantami na dziedzińcu. Strażnicy wpychali internowanych do pawilonów. Jakiś człowiek stał na dachu. Dwóch milicjantów ściągnęło go stamtąd i zaczęło bić. Pała, kop, pała, kop. Maltretowali strasznie. Moi chłopcy zaczęli płakać. Widok zakrwawionych ludzi i znęcających się nad nimi milicjantów przekraczał powoli granice mojej wytrzymałości. Widziałem w życiu wiele nieszczęść, ale wszystko to były wypadki losowe. Tym razem byłem świadkiem bestialstwa". 

W czasie chwilowej przerwy, kilku internowanych w łączniku między pawilonami zbudowało barykadę ze stołu pingpongowego, stołu z jadalni i kraty. Pędzeni ludzie starali się ukryć w swoich celach. Przy wejściu do łącznika mieściła się stróżówka, gdzie rezydowali klawisze. Niestety dwóch z nich Józef Gutowski i Reinhold Brzezicki na złość pozamykali niektóre cele i nie wszyscy mogli ukryć się w swoich stając się łatwymi ofiarami i celami właśnie wdzierających się do budynku zwyrodniałych pałkarzy. Jan Łodyga próbował bezskutecznie dostać się do swojej celi # 4, próbował # 3 niestety ponownie pech, była zamknięta. Wtedy pod celą # 2 dopadło go 5 niewyżytych oprawców, którzy bijąc go krzyczeli: „klękaj pod celą i módl się, skurwysynu”. Zaczynały się łowy na tęskniących za dziką wolnością zwierzynę przez niewolników totalitarnego systemu.

W całym szale zamieszania podczas opóźniających walk właśnie ci dwaj klawisze (zamykający cele) zostali odcięci od swoich nacierających na główną barykadę towarzyszy. W tym gąszczu emocji, strachu, rodzącej się wściekłości i beznadziejności tuż obok mnie padły słowa: „brać te dwie kurwy na zakładników!”. Z tego, co ja mogłem jeszcze przytomnie skojarzyć to klawiszom groził lincz od zdesperowanych, psychicznie rozdygotanych kolegów. Strach pomyśleć co nastąpiłoby po tym… Pamiętam, jak wspólnie z innymi kolegami z ZK Łowicz Romanem Jarmuszkiewiczem, Henrykiem Maciejewskim i Grzegorzem Rachausem próbowaliśmy tych dwu psubratów obronić, co dzięki Bogu nam się udało.

BESTIALSTWO I OKRUCIEŃSTWO
Następna faza operacji pacyfikacyjnej protestu nosiła wdzięczną nazwę „przeszukania”. Kilkuosobowe grupy bojowców klawiszy rozpoczęły metodyczne bicie i poniżanie internowanych. Komuna zawsze kładła duży nacisk na kulturę i oświatę niestety potwierdziło się to i tym razem. Więzienny „wychowawca”, KO-wiec Edmund Młotkowski w pocie czoła starał się szerzyć czerwoną kulturę zdemoralizowanego systemu wskazując osoby przeznaczone do specjalnego bicia.

Klawisze tego dnia odreagowywali wszystkie swoje nagromadzone w kontaktach z internowanymi stresy w pocie czoła nie oszczędzając sił w służbie socjalistycznej ojczyźnie. Pacyfikacja wewnątrz więzienia trwała od godz. 12.40 do 14.00 i niestrudzeni obrońcy zbrodniczego systemu ofiarnie wbijali nam nie tylko do głów, ale i gdzie popadło swoje idee porządku i równości (z podłogą) i przewodniej roli pały, powodując przy tym wiele siniaków i czasem z zapałem łamiąc nam kości.

Rozwścieczeni, a może i po środkach odurzających oprawcy zorganizowali przemyślne ‘ścieżki zdrowia” na zalanym wodą korytarzu, otwierając kolejno cele i przeganiając internowanych na dokładną osobistą kontrolę do świetlicy (naprzeciwko naszej celi), aby w tym czasie dokonać dokładnego kipiszu w ich celi. Następnie wywoływano pojedynczo po nazwisku ludzi ze świetlicy gdzie ustawiony w dwuszeregu z pałami gotowymi do „masażu” stał oddział do uśmierzania więziennych buntów, zapraszający na przebycie „ścieżki zdrowia”. Internowany miał przebiec pod gradem pałek i okazjonalnych kopnięć między umundurowanymi miłośnikami starego reżimu. Były różne szkoły jak się zachować, czy biegnąc chronić ramionami głowę i odsłaniać nerki i inne organy? Najważniejsza była zasada, aby nie upaść i nie dać się powalić, bo wtedy nic już ci nie pomoże. Wszelkie wahania internowanego wybrańca i wątpliwości miał rozwiewać ujadający z przodu niemiecki owczarek bez kagańca i równe sympatyczne zachęty czekających oprawców…

Uciekając przed nacierającymi na barykadę zwyrodnialcami z ponaddźwiękową szybkością wpadliśmy do naszej „studenckiej” celi i wszyscy zamarliśmy w bezruchu przestając oddychać. Słychać było tylko nieznośnie i niebezpiecznie głośno latającą muchę. Nadsłuchiwaliśmy głosów i kroków. Słyszeliśmy łoskot kolejno otwieranych drzwi cel, kanonadę wrzasków i krzyków, szczekanie psa, po czym zawodzenia, odgłos zadawanych razów tupot i jęki, nawet szloch kolegów przebiegających „ścieżkę zdrowia”. Nawet łoskot upadających ciał, wszystko to przerywane wybuchami salw śmiechu ze strony dobrze bawiących się oprawców.

Zenon Szachowicz (Zielona Góra) wspomina, że przed wyjściem z celi kazano mu ściągnąć ze ściany portret Lecha Wałęsy i napis „Solidarność”, kiedy już tego dokonał, polecono mu wyciągnąć ręce do przodu, po których bito go pałką mówiąc: „to za wyciąganie rąk na komunistyczną władzę”. Innego internowanego (Jerzy Pogłodziński, Zielona Góra) najpierw uderzono pałką w głowę, a następnie podstawiono mu ją pod nos, aby zapoznał się: „jak pachnie władza ludowa”, po czym przystąpiono do bombardowania go pałkami.

Chyba najbardziej więzienni „kapo” pastwili się nad internowanymi z celi # 8, których pamiętali jeszcze z poprzedniego buntu z 12 maja 1982 r. Mieszkańców celi wywlekano z celi za włosy, brody bijąc ich i kopiąc. Siedzieli tam bracia Goławscy (Siedlce), uczeń Radek Sarnicki (Zamość) i Ryszard Piekart (Siedlce). Andrzeja Goławskiego bito i kopano najpierw w pozycji kucznej, kiedy jednak po ciosie w skroń upadł kopano go po głowie i kręgosłupie. Podobnie potraktowano Ryszarda Piekarta, którego bito jeszcze po tym jak przestał się ruszać. Po kilkakrotnym biciu funkcjonariusz Zbigniew Puławski zdarł fotografię papieża Jana Pawła II i kopał zrzucony krzyż. Po kwadransie pałkarze powrócili do celi i zaczęli ponownie bić. Wtedy Andrzej Goławski dwukrotnie stracił przytomność, ale oni dalej kontynuowali bicie drewnianymi pałkami po nogach, korpusie i po genitaliach.

Oczywiście, aby jeszcze bardziej w sposób uciążliwy pokazać internowanym, że właśnie oni są panami życia i śmierci „capos’ z wściekłością powyrzucali w ramach kipiszu wszystko z szafek, pudełek, słoików mieszając np. mąkę z cukrem i solą.

Młodziutki Sarnicki pisał później o ataku: „w pewnej chwili zostałem zrzucony z łóżka na podłogę. Zaczęto mnie znowu bić i kopać. Pamiętam dokładnie, jak jeden z funkcjonariuszy przycisnął mi butem brodę i policzek do betonowej posadzki, a drugi stanął obiema nogami na mojej klatce piersiowej. Nie byłem w stanie wykonać ruchu i nie mogłem oddychać.” Radek ważył 53 kg, był szczupły, nosił okulary – 3,5 dioptrii, był wprost wymarzonym kandydatem do znęcania się przez uzbrojonych rosłych dryblasów...

Wieczorem po biciu rozpoczęli metodycznie przeprowadzany „kipisz”, przeszukania, który przeprowadzały dwie grupy po 11 funkcjonariuszy. Tym razem ofiarą padło 14 małych radioodbiorników, grzałki, noże, kable elektryczne, „betoniarki” i nielegalna literatura. Podnosiliśmy się na duch żartując: „nie jest źle, przynajmniej jeden z nich umie czytać”.

"Pobici mieli głównie obrażenia głowy - wstrząsy mózgu. Pokazywali też całkowicie sine nogi, ręce i plecy, nie było widać nawet kawałka zdrowego ciała. Niektórym przez wiele godzin nie udzielano pomocy lekarskiej. Jeden z pobitych został dopiero następnego dnia odwieziony do szpitala w Gdańsku. Był w śpiączce. W Kwidzynie nie mogli sobie już z nim poradzić" - opowiadał Kałudziński. 

Kiedy następnego dnia cierpiący, bardziej pobici (kilku internowanych zabrano do szpitala wcześniej) domagali się wizyty u więziennego lekarza, w drzwiach pojawili się uzbrojeni dzielni szturmowcy i wymachując pałkami z uśmiechem pytali: „ czy może ktoś się źle czuje i potrzebuje lekarza…”, zabrakło nam słów jak na lekarstwo, odpowiadała im cisza.

Kiedy nowy komendant z dumą i uśmiechem defiladował po spacyfikowanym więzieniu, wtedy z naszej strony spotkała go następna niespodzianka. Internowani ogłosili swoje postulaty ukarania winnych pobicia, powołania specjalnej komisji do zbadania zajść z 14 sierpnia, usunięcia komendanta Pobłockiego i dopuszczenia przedstawicieli Episkopatu Polski i MKCK (Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża).

Jako środek nacisku został proklamowany strajk głodowy, ale żeby nie przedłużać, o tym i o bezczelnym procesie internowanych o pobicie funkcjonariuszy innym razem…

Jacek K. Matysiak
Kalifornia.
 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika michnikuremek

15-08-2017 [10:40] - michnikuremek | Link:

Czy którykolwiek z pobitych tam wtedy internowanych zrobił potem karierę w PRL-bis? Idę o zakład, że nie. Już wtedy przeprowadzono selekcję i ci "konstruktywni" siedzieli w innych ośrodkach....

Obrazek użytkownika paparazzi

15-08-2017 [16:25] - paparazzi | Link:

Byly kariery ale innych. http://www.bibula.com/?p=60740

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

15-08-2017 [15:00] - Imć Waszeć | Link:

A ja mam niewygodne pytanie? Czy PIS wie, kto to jest kpt. Juliusz Pobłocki? Czy został choć pozbawiony emerytury? Ja już nie mówię, o prowadzeniu polityki historycznej, czyli zbieraniu materiałów o czerwonych ssynach i publikowaniu ich ku pamięci dla potomności, bo PIS nie ma zielonego pojęcia o takiej polityce. Gdyby nie terminacja ludzi, kompletnych amatorów, to i dziś prowadziłby politykę przeczekania i przemilczenia, zamiast wchodzenie w konflikty z byłą komuną. W wielkim skrócie, prawdziwym wrogiem byłby ten, co mówi o tym niewygodnym czasie, a nie ten, kto był rzeczywiście czerwonym ssynem.

Sam wrzuciłem to nazwisko w Google i co wyszło? "Juliusz Pobłocki, ksiądz (1835 - 1915)", "Juliusz Pobłocki (M.J. Minakowski, Genealogia potomków Sejmu Wielkiego", "Duszpasterz - animator życia społecznego - Artykuł - Niedziela.pl", "Pobłocki Piotr Juliusz - Fundacja Dzieciom 'Zdążyć z Pomocą'", "Proboszczowie parafii farnej od 1680 roku - wnmp chełmno", "Collegium Marianum w Pelplinie – Wikipedia, wolna encyklopedia". To jest w zarysie pierwsza strona. Informacja o kapitanie pojawia się gdzieś tam na kolejnych, a z powodu bardzo rzadkiego wyklikiwania wkrótce zniknie zupełnie z wyników wyszukiwania.

Proszę więc sobie wyobrazić, jaką dezinformacyjną papkę dostaje młody człowiek do zjedzenia i jakie sobie może wyrobić pogląd na te historyczne sprawy na podstawie samego "netu". To oczywiście nie jest przypadek. Zamilczanych celowo jest wiele innych nazwisk i wydarzeń, albo są przesłaniane przez postaci i wydarzenia historyczne wagi muszej. I to muchy o bardzo plebejskich łapach. Powstaje wrażenie, że jakiś wielki bandzior "Nowak" z UB w ogóle nie istniał wg sieci, ale za to wiadomo, że dziad gawędziarz "Nowak" z Koziej Wólki złowił być 200 lat temu rybę w rzece "Śmierdziuszce". Takie "fakty" wrzuca każda strona gminy, powiatu, czy Pipidówy. To jest ważne, a więc wyeksponowane w Googlach.

Czy ktoś z prawej strony chociaż wie jak to się dzieje i jaka lewacka bojówka czuwa nad pozycjonowaniem treści w Internecie? Bo czepianie się samych Googli i Fałszbuków z USA nie wystarczy za wyjaśnienie. Przynajmniej nie dla mnie. Inni miejscowi szatani są tu równie czynni. Nie tak dawno odkryto kodziarskiego kreta w randze sędziego, który jest nadzorcą polskiego wydania Wikipedii, a który bezceremonialnie zczyszczał materiały propolskie, antyniemieckie i niepoprawne politycznie. Nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że dziś już tylko ja pamiętam o tym fakcie.

Obrazek użytkownika michnikuremek

15-08-2017 [15:35] - michnikuremek | Link:

Rzeczywiście. Dopiero po wpisaniu w gugla  "kpt. Juliusz Pobłocki" dowiadujemy się szczegółów na temat tej kreatury.....
Ciekawe co ta kanalia dziś robi (o ile jeszcze nie zdechła) ? Pewnie to dobrotliwy starszy pan mówiący wszystkim dzień dobry i cieszący sie doskonałą opinią u sąsiadów.....

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

15-08-2017 [18:58] - Imć Waszeć | Link:

Brakuje nam kultury politycznej do prowadzenia wewnętrznej polityki historycznej. Potrafimy się rzucać gniewnie po usłyszeniu obelg z zagranicy, ale nikt nie wpadł na pomysł zrobienia uczciwego audytu u siebie w kraju. Dlatego ciągle będziemy rozgrywani przez agentury, które będą drzeć japę do J.K. pod jego domem "precz z komuną".

Obrazek użytkownika michnikuremek

15-08-2017 [20:50] - michnikuremek | Link:

Ci pogardzani "kibole" mają pomysły na politykę historyczną i robią to bardzo dobrze. Ostatni banner Legii zrobił więcej dla sprawy Polski niż stu ministrów Waszczykowskich.

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

15-08-2017 [23:01] - Imć Waszeć | Link:

Dobre: https://www.youtube.com/watch?...

Wiem, znam te klimaty. Miałem na roku na matematyce takiego gościa, który szaleńczo lubił ryzyko (to ten, na którego murzyńscy doktoranci we Francji z nożami po akademiku codziennie polowali - już o tym pisałem). Dlatego poszliśmy po imprezie na miasto i weszliśmy na skrzyżowaniu przed Rotundą w tłum kibiców Legii. Rozmawialiśmy z nimi popijając wódkę z plastikowych kubków i ćmiąc papierochy. Określili nas jako "dziwni ludzie, ale w porządku" ;) To był początek lat 90-tych. Ja nigdy nie byłem nawet kibicem w życiu, a mój związek z tym sportem zaczął się od fakultetów WF na Politechnice, gdzie można było na pół roku załapać się na jakieś fajne zajęcia. Pokopałem piłkę na hali (była to ogólnie piłka - kosz, siatkówka, noga) i po pół roku zwiałem na zajęcia ze sportów walki.

Zresztą nie był to jakiś odosobniony wyskok w naszym środowisku, bo po prostu byliśmy takim zbuntowanym pokoleniem. Lubiliśmy chodzić na koncerty do Klubu Medyków na polach Mokotowskich niedaleko Żwirki i Wigury i potem zwiewać po krzakach przed pałami i zomowcami. Zakładaliśmy się, kto dłużej wytrzyma w spelunie z żulami i k..ami. Kiedyś szedłem z całym kałdunem cyganek, bo mi ukradły ostatnie 20 zeta i musiałem negocjować. Innym razem cyganki urwały mi kieszeń na dworcu Zachodnim i potem musiałem czekać, żeby odesłały mi dokumenty do akademika. Odesłały - szacun. Chodziliśmy do tajnego teatru na Starym Mieście, gdzie po zakończeniu sztuki zawsze była rozmowa kameralna z aktorami i degustacja wody z węża. Poszliśmy też na sztukę Witkacego "Narkotyki", gdzie kasjerka każdemu spisywała dane z DO, bo tak kazała milicja. Taki Adaś, z którym mieszkałem w akademiku, chodził po mieście i udawał Anglika, a najbardziej się bawiliśmy, gdy opowiadał jak grupa cwaniaków i cwaniaczek uradziła w knajpie, żeby go upić i okraść z funtów. Mieliśmy takie właśnie podejście do życia, więc trudno nas było zastraszyć ;)

A co do doceniania kibiców, to byłem chyba pierwszym człowiekiem w necie, który stwierdził, że wkurzenie kibiców przez ryżych spowoduje zastopowanie rozwoju bojówek Palikota. I tak było. Od tego momentu już nie włazili w ciemno po chamsku na scenę, gdzie przemawiał "pisowiec", tylko najpierw się rozglądali, czy gdzieś nie ma kibiców.

Obrazek użytkownika paparazzi

15-08-2017 [16:14] - paparazzi | Link:

I dlatego takie teksty powinny być czytane w szkole na lekcjach. System edukacji musi się zmienić.

Obrazek użytkownika michnikuremek

15-08-2017 [20:45] - michnikuremek | Link:

Sięgam pamięcią do mojej klasy ze szkoły średniej. W klasie było 30 osób - taka tematyka zainteresowałaby 2, może 3 osoby......