Morze trucizną dla miłości

 

 
Z cyklu "Ludzie dzielą się na żywych, martwych i marynarzy"
 
Czytelnicy często proszą mnie bym pisał o morzu. Fakt, przez wszystkie lata nazbierało się mnóstwo opowieści. Lecz tak na prawdę, to ja bym wolał już o morzu zapomnieć. A ono jeszcze często prześladuje mnie w snach, tak, że się budzę i dopiero po chwili odczuwam wielką ulgę, że leżę w swoim łóżku, we własnym domu, na stałym lądzie. Nie wierzcie w miłość do morza. To przekleństwo...
 
Przypomnę jedną opowieść z przed pięciu lat. Zabawną, czy tragiczną?
 
 
Na morzu jak w soczewce skupiają się ludzkie przeżycia i przełomy. Czasami morze nie wychodzi na zdrowie. Coś wiem na ten temat.
     Każdy, kto choć raz odbył rejs na morzu, wie jak ważną postacią jest szef kuchni. To on jest człowiekiem, któremu każdego ranka możemy śmiało powiedzieć – make my Day! Potrafi spowodować, że załoga będzie miała dobry humor, albo wprost przeciwnie. Tych właśnie, którzy potrafią spieprzyć nawet jajecznicę, nazywa się pieszczotliwie asfalciarzami.

     Minęły już dawno czasy, gdy praca ludzi była tak tania, że każdy armator mógł sobie pozwolić na wożenie na statku dużej ekipy. Załogi liczyły nawet 45 osób. Kuchnia wówczas też miała sporą obsadę. Przede wszystkim nadzorował ją ochmistrz, taki, powiedzmy sobie kierownik restauracji. Nie tylko to robił, ale kuchnia była najważniejsza. Następnie był szef kuchni, drugi kucharz (często piekarz, bo dawniej nie było pół-gotowego, mrożonego pieczywa) i trzeci kucharz, a właściwie pomoc kuchenna, tak zwany jarzynowy. On właśnie obierał ziemniaki, warzywa i robił tym podobne, nudne i brudne rzeczy. No i była jeszcze chmara stewardów. To Se Ne Wrati. Obecna kuchnia to typowo trzy osoby – szef i dwóch stewardów. Gąb do wyżywienia też mniej, bo współczesna załoga rzadko przekracza 18-tu członków.

     Minęły też czasy, że na statkach, nawet obcych, trafiali się polscy kucharze. Dla mnie, Polaka, to zawsze była sytuacja wyborna. Nie wiadomo jakie międzynarodowe specjały by on nie pichcił, to zawsze była w tym pewna polska nuta. I nasi kucharze byli dobrzy. Bardzo dobrzy. Dlatego, niestety, nie ma już ich więcej na morzu. Gwałtownie powstające knajpy i hotele łyknęły ich wszystkich, oferując im lżejszą pracę, blisko domu i za niezłe pieniądze.

     Nie piszę tu o statkach pasażerskich, promach i innych specjalistycznych, gdzie na raz na burcie jest od kilkudziesięciu do kilkuset, ba, nawet 4 tysiące osób. Tam kuchnia to prawdziwy przemysł, pracujący 24 godziny na dobę.
Jako ciekawostkę podam, że na wycieczkowcu był nawet specjalny jeden chłopak z Hondurasu, który nie robił nic, tylko na wielkie imprezy, jak captain gala, czy farewell party, rzeźbił figury z wielkiego bloku lodu. Różne tam łabądki i delfiny.

     Więc będziemy się trzymać statków handlowych, tych perszeronów mórz i oceanów.
Praktycznie w chwili obecnej, wszyscy kucharze to Filipińczycy. To właściwie nic specjalnego, bo na całym świecie, tak z 70% wszystkich załóg podstawowych to Filipińczycy. To najbardziej marynarska nacja na świecie. Ktoś może zapytać dlaczego? Bo są relatywnie tani, nie mają dużych wymagań, są zdyscyplinowani i pracowici. No i ważne, w większości dobrze znają angielski. Filipiny to przecież kraj, który sam z siebie przeprowadził referendum, by zostać następnym stanem USA. Jak Hawaje.

     Kuchnia okrętowa jest sporym pomieszczeniem. Zazwyczaj na środku króluje duży piec z czterema wielkimi płytami grzewczymi, które praktycznie cały dzień są włączone. Taki piec ma też dwa piekarniki. Lecz to nie wszystkie. Są jeszcze osobno stojące, pionowo, jeden nad drugim piekarniki do chleba, ciast, pizzy itp., jest też powiedzmy frytkownica, prostokątny wielki garnek, do głębokiego w oleju pieczenia frytek, krewetek i różnych rybek i mięs i wielki przymykany grill do steków.
 Dookoła przy ścianach mnóstwo lodówek, chłodni, mikserów i krajalnic. Mnóstwo, mnóstwo różnorakiego sprzętu, wysokiej jakości.
Jest czym pracować. Oby tylko się chciało.

     Cała żywność jest przechowywana w prowianturze – paru chłodniach. Tradycyjnie w najprostszym przypadku jest 5 pomieszczeń: chłodnia mięsna z temperaturą do minus 25 stopni, identycznie zimna chłodnia rybna, chłodnia jarzynowa, gdzie utrzymuje się plus 5 stopni, przedsionek, też plus 5, gdzie m.in. rozmraża się produkty z mięsnej, lub rybnej i ostatnie pomieszczenie, sucha prowiantura, właściwie taka spiżarnia, gdzie trzyma się mąkę, cukier, kawę, herbatę, przyprawy i wszystko, co dobrej gospodyni może się przydać.

     W ramach postępu i politycznej poprawności, już dobre 10 lat temu zrezygnowano z dwóch mes – oficerskiej i załogowej, a tak naprawdę – europejskiej i filipińskiej. Teraz kucharz robi to samo dla wszystkich. Więc musi być, albo kompromis, albo, jak przy naprawdę dobrych kucharzach, tak dużo dań, że jest do wyboru, do koloru dla każdego.

     Wśród swoich filipińskich współtowarzyszy  szef kuchni cieszy się należytą estymą. Szczególnie, jak jest dobry, Generalnie Filipińczycy to dumni ludzie. Może kiedyś o tym osobno napiszę. Bardzo honorowi i prawie w 100% katolicy. Szef kuchni, nierzadko jest najbardziej dumnym człowiekiem pośród nich, powolny, emanujący autorytetem.

  I cóż takiego wydarzyło się pewnego razu?
Szef kuchni zwariował. Już późnym wieczorem, gdy spokojnie czytałem książkę, wyciągnięty na ulubionym fotelu, z pokładu poniżej, gdzie mieszkała załoga filipińska, zaczęły dochodzić nietypowe hałasy. W klasycznej statkowej monotonii to znak, że trzeba książkę odłożyć i pójść sprawdzić, co się dzieje. Przed kabiną szefa kuchni już kłębił się mały tłumek, łącznie z kapitanem i czifem pokładowym. Przez szeroko otwarte drzwi widać było szefa, siedzącego na koi w samych szortach, ni to śpiewającego, ni to modlącego się i od czasu do czasu wybuchającego dziwnym śmiechem. Ale najgorsze, co może być, szczególnie dla ciężko pracujących Filipińczyków, szef systematycznie darł na kawałki, swoje zarobione dolary. Czif pokładowy, który na statku pełni również rolę „doktora”, powiedział, że szef wyrzucił go z kabiny: - idź precz Szatanie! – i nie chce z nim rozmawiać. Na szczęście, na kapitana, którego właściwie mógłby z całym powodzeniem nazywać szatanem, bo był on w czasie swych domowych pobytów heavy metalowcem, zawsze w czarnym T-shircie i którego płytę „Pure Hate” („Czysta nienawiść”) mam do dzisiaj z jego dedykacją, oraz na moją osobę szef reagował neutralnie. Staraliśmy się go uspokoić, co nam niespecjalnie wychodziło. Widać było wyraźnie, że nie miał on za dużo kontaktu z rzeczywistością. Przeszukaliśmy kabinę, czy nie ma tam czegoś, czym mógłby sobie zrobić krzywdę, odebraliśmy mu te jego, jeszcze nie zniszczone dolary. Zaaplikowaliśmy mu też środki uspakajające, lecz on reagował na nie niespecjalnie. Koń by już zasnął, a on nie. Kapitan zdecydował o dwuosobowych, czterogodzinnych wachtach, które miały czuwać przy nim i w razie czego podnieść alarm.

     Na mostku połączyliśmy się z duńskimi władzami portowymi. Szybko nas przełączono do policji, bo w Danii, takimi sprawami zajmuje się właśnie policja, a nie służby medyczne. Policja nawet ma do takich spraw specjalistę, którego oni ściągną i przypłyną na statek jutro, koło południa. Armator też został powiadomiony i kapitan został upoważniony do działania według własnego uznania. Oczywistym było, że szef na statku nie może pozostać.

     Reszta nocy przebiegła spokojnie. Jak rano zajrzałem do szefa, to siedział na koi, wydawałoby się, w tej samej pozycji, jak go w nocy zostawiliśmy. Ale był spokojniejszy. Pewnie leki w końcu zadziałały.

     Koło obiadu przypłynęła motorówka z policjantami. Obejrzeli sobie naszego nieszczęsnego szefa i zaczęli nam tłumaczyć prawne zasady. Jak długo szef jest na pokładzie, oni nie mogą jego tknąć. Jest w naszej jurysdykcji. My sami musimy założyć mu ciężki skórzany pas, do którego przytwierdzony jest pewien rodzaj kajdanek, przytrzymujący obie ręce na piersiach. My sami musimy go przetransportować na motorówkę. Nie ma on prawa iść o własnych siłach, bo nie wiadomo co mu przyjdzie do głowy. Przekazanie policji odbędzie się na trapie i dalej już należy on do nich. Przy nabrzeżu czeka już karetka, która zabierze go do szpitala psychiatrycznego.

     Założyliśmy mu ten pas; skrępowaliśmy ręce. I w tym momencie zauważyłem błogi uśmiech na twarzy szefa – poczuł się w pełni bezpieczny i szczęśliwy.
Postanowiliśmy, że na motorówkę przeniesiemy go na noszach, elastycznych bambusowych, gdyż one świetnie krępują chorego, robiąc z człowieka praktycznie mumię.

     Szef przesiedział w szpitalu 2 tygodnie. Stan jego się poprawiał, był coraz lepszy kontakt z nim. W dniu, w którym miał zostać wypisany, zaryglował się w ubikacji i zaczął wrzeszczeć, że się zabije, jeśli oni go stamtąd zabiorą. Potrzeba było jeszcze 2 następnych tygodni, by się nadawał do deportacji do kraju. Tutaj zresztą też powstał problem logistyczny, bo było oczywiste, że żadne linie lotnicze nie przyjmą go bez eskorty. Duńczycy nie kwapili się do lotu do Manili. Filipińczycy musieli przysłać swojego policjanta, żeby opiekował się przez całą podróż chorym szefem.

     Marynarze to chyba najbardziej plotkarska męska grupa. Pewnie prawie taka jak jakiekolwiek babskie stowarzyszenie. Więc już po tygodniu od dnia, w którym szef zwariował znaliśmy przyczyny. Otóż szef, mężczyzna prawie 50 letni, mąż i ojciec dwójki dzieci, zakochał się w 20 letniej dziewczynie z sąsiedztwa. Nie wiadomo, co tam między nimi było, ale ten zakochany do nieprzytomności wydzwaniał do niej prawie codziennie i rozmawiając godzinami tracił duże pieniądze. Ciekawe, nie był to mężczyzna, na filipińskie standardy i w ogóle międzynarodowe, atrakcyjny. I podobno ta dziewczyna, tuż przed jego zwariowaniem powiedziała mu, że ma go dość. Już go nie chce słyszeć.

     Więc patrzcie dziewczyny i bądźcie ostrożne – łatwo możemy przez was zwariować.
I na koniec. Myślicie Państwo, że to odosobniony przypadek? Połączenia morza – miłości .
Gdzież tam. To dzieje się bez przerwy.
Dobrze pamiętam ból i tragedię młodego, polskiego 2-giego oficera, któremu żona "puściła się" ze swoim szefem z pracy.
Lub najtragiczniejsza historia. Młoda i trzeba przyznać, bardzo ładna Polka, studentka Akademii Morskiej odbywała praktykę na naszym norweskim tankowcu. Swoim lekkomyślnym, pełnym podtekstów i ukrytych obietnic zachowaniem, doprowadziła do tego, że norweski starszy oficer zakochał się w niej bez pamięci. Nie wyczuł, że ona sobie tylko żarty robiła, by zaimponować koleżankom.
I stało się. Tego roku, nasza zmiana spędzała święta Bożego Narodzenia w domach. W samą Wigilię, gdy wszyscy już usiedli do stołu, do drzwi filuternej dziewczyny, która z rodzicami i swoim polskim chłopakiem, celebrowała to nasze wielkie święto, zapukał zakochany Norweg. Przyjechał za nią do Polski. Nie wpuściła go nawet za próg i wyśmiała na schodach.
A on w Gdyni i Sopocie poszedł w tango. Nad ranem policja zauważyła go leżącego przy krawężniku jednej z sopockich ulic. Dawał slabe odznaki życia. Natychmiast go przetransportowano do szpitala w Oliwie. Nie udał się go uratować.
Miłość do głupiej Polki, która w swojej pysze nie rozumiała, że jej śmieszne zagrywki, łatwe do rozszyfrowania przez każdego polskiego chłopaka, dla Norwega stała się śmiertelną pułapką.
 
.
 
 
 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Wiśtawio

01-07-2017 [10:07] - Wiśtawio | Link:

Jak koloryt to koloryt: Na polskich statkach były też panie w serwisie kuchenno-messowym a cenniki w kabinie nad koją.

Obrazek użytkownika jazgdyni

01-07-2017 [11:10] - jazgdyni | Link:

Większość tych pań, które znałem, zostały kapitanowymi. Łapały ich, jak byli IV, czy III oficerami.

Obrazek użytkownika Czesław2

01-07-2017 [11:41] - Czesław2 | Link:

Witam
Ciekawi mnie Pana opinia o Filipińczykach. Nacja mi zupełnie nie znana. Jedyne opinie, jakie o nich miałem, to opowiadania Chandlera, gdzie nie zostali odmalowani w różowych barwach.
Pozdrawiam.

Obrazek użytkownika jazgdyni

01-07-2017 [13:40] - jazgdyni | Link:

Filipińczycy...
Oczywiście to inny krąg kulturowy. Lecz w wartościach uniwersalnych to ludzie prawi i uczciwi, pogodni i przyjacielscy. Ponadto bardzo wierzący katolicy. Tylko na Mindanao, jak wszędzie na świecie islamiści robią kłopoty. To także ludzie dumni i skorzy do walki. Bardzo solidarni i atakując jednego, trzeba będzie walczyć z ich gromadą. Jedyny wyraźny minus to notoryczny hazard. Potrafią symulować chorobę, by tylko wrócić do kraju na ich największy sport - walkę kogutów. Mam ciągle wielu przyjaciół pośród nich.

Obrazek użytkownika wilniuk

01-07-2017 [12:20] - wilniuk | Link:

Panie Januszu, czy kiedyś było inaczej, czy my byliśmy inni ?  
   K.O. Borchardt z dalekiego Wilna wymarzył sobie morze, zrezygnował ze studiów na USB by zostać marynarzem.   Jak pięknie pisał o morzu, a o swoim marynarskim losie nigdy nie pisał źle. Jak przyjemnie się to czyta !
   Ja byłem R/O w latach 60-tych przez zaledwie 2 lata,  potem wielokrotnie spotykałem  kolegów, także radiowców po powrocie z rejsów (z PŻM, PLO, Dalmoru i Odry) i nigdy nie słyszałem narzekań. Już po kilku dniach na lądzie chcieli wracać na morze. Ja także nie mogąc pływać, tęskniłem za tym zawsze.      Być może później było inaczej, według Pana gorzej, albo i całkiem źle.  Szkoda.
   Łączę szczere pozdrowienia !.  

Obrazek użytkownika jazgdyni

01-07-2017 [13:46] - jazgdyni | Link:

To prawda - było inaczej.
Odeszła cała romantyka i egzotyka w miarę postępu techniki. Kontenery i ładunki ro-ro zlikwidowały klasyczną drobnicę, którą się ładowało wiele dni, tak, że był czas by zwiedzać okolice. Terminale naftowe i gazowe są daleko od miast i często przy pirsach parę kilometrów na morzu. Tak, że dzisiaj marynarz jest uwiązany do statku na czas kontraktu. Jest, jak w więzieniu - praca, papu, sen. Internet i TV nie zastąpią wyjścia na ląd. Mimo tego, są tacy, co to nadal lubią. Ja do nich nie należę.

Pozdrawiam

Obrazek użytkownika Wiśtawio

01-07-2017 [14:43] - Wiśtawio | Link:

Bo brał pan walizkę i zostawiał wszelkie kłopoty dnia codziennego.

Obrazek użytkownika jazgdyni

01-07-2017 [16:23] - jazgdyni | Link:

Gdzież tam!
To własnie kłopoty dnia codziennego stanowią kwintesencję normalnego życia.

Obrazek użytkownika Kazimierz Koziorowski

01-07-2017 [16:41] - Kazimierz Kozio... | Link:

zawod marynarza, ktory opisuje pan jako zbiorowsko ludzi normalnych inaczej, ma tradycje siegajace pradziejow ludzkosci. demonizowanie ze jest to cos specjalnego dla nadludzi albo dla podludzi albo ze profesja ta jest przyczyna trwalych deformacji osobowosci - poprzez pryzmat osobistych traum, obsesji, w niczym nie zmieni faktu ze podobne wypracowanie moze napisac przedstawiciel dowolonej profesji jakiego to horrendum mozna doswiadczyc wykonujac zawod w srodowisku dziennikarskim, medycznym, policyjnym, duchownych czy kosmonautow.
pisze pan o zawodzie ktory pan w zasadzie dyskredytuje ale mimo tego katowal sie w tym srodowisku przez cale zycie zawodowe. w imie czego?

co do sprawy zawodu maja epizody flirtow w firmie ze wskazaniem na rzekoma glupote przedstawicieli okreslonych narodowosci. przypadki spowodowane relacjami damsko meskimi wytepuja w kazdej firmie, w kazdej profesji, niezaleznie od wyksztalcenia i zajmowanego stanowiska w hierarchi firmy czy spolecznosci.
jak to panie lapaly oficerow? odmawia pan kobiecie prawa do szukania meza, lub mezczyznie zony, tylko dlatego ze pracuja razem?

pisanie ze polscy kucharze znalezli raj w polskiej gastronomi swiadczy o tym ze nie zna pan tematu i dorabia teze do faktu ze zastapili ich na statkach kucharze innych narodowosci. polski kucharz w restauracji w duzym miescie zarabia ponizej 3 tys. zl. 

Obrazek użytkownika gorylisko

01-07-2017 [19:31] - gorylisko | Link:

wooow a coś pan taki zasadniczy... każda profesja ma swoje plusy dodatnie i plusy ujemne mówiąc elektrycznym kablującym klasykiem... ale znakomita większość profesji daje możliwość mieszkania w domu...
jak pan nie rozumie dlaczego marynarze się katują to pan raczej nim nie zostanie... miałem przyjemność pracować na statku... coś w tym jest... to był pasażer...co zobaczyłem to moje... co przeżyłem tym bardziej moje ;-)
co do kobiet...wiesz pan są kobiety które szukają mężów i są hieny które jak dopadną faceta to zjadają go latami na raty... są też kobiety które szukają wrażeń... mówiło się swego czasu o pewnej damie która pojechała do Egiptu...
odnoszę wrażenie, że nie czytał pan uważnie... polscy kucharze są lepsi, gorsi...ale nie było napisane, że chodzi o Polskę...
 

Obrazek użytkownika Kazimierz Koziorowski

01-07-2017 [20:23] - Kazimierz Kozio... | Link:

podobno kiedys marynarzy rekrutowali w lapankach, obecnie to wolny wybor.  listonosz podczas gdy przebywa sluzbowo poza domem zapewne tez jest narazony na oddzialywanie tych kobiet przed ktorymi panowie ostrzegacie wspolbraci w niedoli. 

Obrazek użytkownika gorylisko

01-07-2017 [21:58] - gorylisko | Link:

i znowu pan trafiłeś kulą w płot...tak rekrutowano w łapankach do floty wojennej... na statki handlowe, rybackie czy badawcze nie brakowało chętnych.... a już na klipry herbaciane często nie było wolnych miejsc... mimo, że praca ciężka... a co do listonosza... film pt. "listonosz zawsze puka dwa razy" proszę obejrzeć

Obrazek użytkownika jazgdyni

02-07-2017 [00:27] - jazgdyni | Link:

Ciekawy ten pański komentarz. Tyle nagromadzonych stereotypów, opowieści z mesy i typowych wyobrażeń. Niech szanowny Pan popływa sobie czterdzieści lat i wtedy wymienimy poglądy. Inaczej, to nie ma sensu.