To nieprawda, że PIS tylko dewotki i bigoci popierają

                        UWAGA! Trudny przekaz tylko dla kumatych z poczuciem humoru

„Podaj hasło!” – Odcinek (5)

Nim przejdę do rzeczy chcę powiedzieć, czemu zdecydowałem się moją „obrazoburczą” książkę pt. „Podaj hasło!” opublikować w Internecie.

Otóż stali czytelnicy mojego blogu wiedzą, że wspieram Prawo i Sprawiedliwość, lecz nie, jako bezkrytycznie zaślepiony orędownik partii Jarosława Kaczyńskiego, do której dalibóg nie należę, lecz jako bloger, albo jak ktoś woli publicysta społecznościowy widzący w PIS-ie jedyną, jak dotąd siłę polityczną, która może uchronić Polskę przed pandemią pozbawionych czci, wiary i sumienia lewackich bandziorów o post-komuszym rodowodzie.

A ponieważ w "elitarnych" kręgach salonu Trzeciej RP utarł się stereotyp myślowy, że sympatycy partii Kaczyńskiego to niedokształcony, kołtuński ciemnogród personifikowany en mass przez rozhisteryzowane dewotki i obłudnych bigotów to na przykładzie moich książkowych wspomnień pragnę nabzdyczonym celebrytom podwawelskiego Krakówka i Mazowieckiej Warszawki udowodnić, że tak wcale nie jest – vide fragmenty recenzji rzeczonej książki autorstwa krakowskiego krytyka literackiego pana Wacława Krupińskiego, który z PIS-em bynajmniej nie sympatyzuje, cytuję:

„Co robi człowiek sukcesu, który skończył 60 lat i spoglądając wstecz widzi, jakie to życie radosne i zabawne? Co robi doceniony naukowiec w dziedzinie sedymentologii, bywalec salonów Krakowa, Warszawy i paru jeszcze, obieżyświat, zdobywca kobiet, mąż paru żon, które na dodatek żyją ze sobą w przyjaźni? Co robi mężczyzna, który ma już zawodowe sukcesy, że nie powiem o pieniądzach? Co robi, osiągnąwszy wiek stateczny i podchowawszy córkę (…)
No, co robi taki mężczyzna? Pisze wspomnienia, a pisze, bo wie, że ma, o czym opowiadać Ależ miał ten facet fantazję, ależ przemyślne sposoby na panienki, i jakie kulturalne na Schulza lub Dostojewskiego (…).
I rzecz nie w tym, że się autor ma, czym chwalić i czyni to z samczą próżnością, ale i z taktem, rzecz w tym, że robi to tak wdzięcznie, tak uroczo bezwstydnie, z takim smakiem doprawiając każdą z opowieści ingrediencjami świetnego języka, ładnego stylu, zgrabnej puenty. Czytając miałem chwilami skojarzenia z klimatem eposu „Gargantua i Pantagruel”, a o wiele zdań mógłby się i sam Jerzy Pilch poczuć zazdrosny. A może i o niektóre kobiety? (…)
Pora, zatem wyjawić, że to Krzysztof Pasierbiewicz snuje tak lekko i zabawnie opowieść ze swojego jakże cudownie grzesznego życia. Przy okazji utrwala i miejsca i obyczaje, które przeminęły. I tak w ten przyjemnie rozpasany klimat wtapia się aura nostalgii, dodając opowiastkom dodatkowy smaczek(…)
Świetna to lektura i arcyzabawna. Acz i z lekka przygnębiająca, niestety, jest ona. Uprzytamnia, że też się tak żyć mogło, tylko się nie umiało...", Krzysztof Pasierbiewicz, Podaj Hasło, Wydanie I, wydawca: Krzysztof Pasierbiewicz, Kraków 2008, s.167, op. miękka, ISBN: 978-83-927038-0-8 Wacław Krupiński (Dziennik Polski)...”
, koniec cytatu.

W nadziei, że lektura mojej książki zmieni diametralnie opinię o „rzekomo zawsze smutnych i pozbawionych wyobraźni sympatykach PIS-u" przez całe życie chodzących tymi samymi ścieżkami z domu do pracy, po pracy do sklepu, a w niedzielę z żoną do kościoła, - zapraszam Państwa do lektury kolejnego odcinka mojej kamaryli wspomnieniowej.

Tereny łowieckie

Paradoksalnie, w ponurej dobie PRL-u, w Krakowie lat 60. aż się roiło od miejsc, gdzie kwitło życie bynajmniej nie szare, lecz jak już nigdy później barwne i beztroskie, od czego nie ukrywam bynajmniej nie stroniłem.  

Jako student geologii biegły w kartografii, sporządziłem sobie w owym szczęsnym czasie mapkę, co atrakcyjniejszych obszarów Krakowa sprzyjających owocnemu podrywaniu panienek, na której to „mapie drogowej” zaznaczyłem strefy o - z całym szacunkiem dla płci nadobnej - zróżnicowanym stopniu trudności odłowu. Strefy te podzieliłem na „łatwe”, gdzie gołąbki niejako same wpadały do gąbki; „trudne”, gdzie do osiągnięcia myśliwskiego sukcesu było już potrzebne pewne doświadczenie; oraz rejony „ambitne”, gdzie myślistwo było rodzajem wyzwania wymagającego od łowcy niezwyczajnej charyzmy, sztuki aktorskiej i nie byle, jakiej fantazji.

Strefa „łatwa” obejmowała tereny polowań stosunkowo mało ambitnych i nieprzynoszących powodu do dumy, ale za to szybkich i niezawodnie owocnych. Był to leżący o rzut beretem od mojego mieszkania teren miasteczka studenckiego - swoiste Safari, gdzie zwykły koczować niezliczone stada dziewcząt żądnych nie tylko wiedzy, które jak się to mówi same szły pod lufę. W tym żakowskim Eldorado było kilka klubów zwanych studenckimi. Akademia Górnicza miała przaśnego Karlika i swojskiego Gwarka, a Jagiellońska Wszechnica elitarną Nawojkę i ekskluzywny Eden. W tych obskurnych tancbudach, w potwornym zaduchu kłębiły się tłumy spragnionych wrażeń panienek, nie koniecznie studentek, a w tajemnicy wam wyznam, że najbardziej smakowite były nad wyraz doświadczone trzpiotki z pobliskiego internatu Szkoły Pielęgniarek. Słowem raj objawiony, skąd nie sposób wrócić z pustymi rękami. Jako że w owych klubach dopchanie się do baru graniczyło z cudem, po wytropieniu obiektu do odstrzału myśliwemu wystarczał w zasadzie jeden wolny taniec i dyskretne szepnięcie do ucha w stosownym momencie, iż nieopodal jest bardzo przytulne mieszkanko, gdzie bez tłoku i w pełnym komforcie można się miło schłodzić smakowitym drinkiem.

Drugim, zdecydowanie trudniejszym terenem polowań były kultowe krakowskie „Jaszczury”, obok warszawskich „Hybrydów” najbardziej wówczas prestiżowy klub studencki w Polsce. Tam potencjalny myśliwy musiał już posiadać nietuzinkowe know how nabyte długą drogą prób i błędów. Studentów można tam było policzyć na palcach, gdyż byli za biedni by przekupić bramkarzy pilnujących wejścia, w większości ubeków, a dzisiaj właścicieli ochroniarskich korporacji.  Przeto na jaszczurowym parkiecie królowali wyłącznie faceci przy forsie. Byli to bombastyczni krezusi ówczesnego świata finansjery, w większości prywaciarze i handlarze walut, lecz również synalkowie dobrze ustawionych krakowskich notabli i pezetpeerowskich kacyków, nie licząc konfidentów, którzy byli wszędzie. Typ jaszczurowych „studentek” był dosyć szczególny. Były to, bowiem dziewczyny najładniejsze w mieście i doskonale znające wartość swej urody, a więc pewne siebie, zmanierowane i cięte na kasę. A więc łowy były wyjątkowo trudne, a wyhaczenie panienki z Jaszczurów przynosiło wielką chwałę na studenckiej giełdzie. Niestety w tej Mekce rozpusty tradycyjne metody odłowu nie chwytały i trzeba było działać tak zwanym sposobem. W tych ekstremalnych warunkach wszedłem w kosztowny na studencką kieszeń układ biznesowy ze słynną jaszczurową babcią klozetową, która nota bene przeżyła kilkadziesiąt studenckich roczników dorobiwszy się wcale pokaźnej fortuny. Układ polegał na tym, że upatrzywszy sobie obiekt do odstrzału wskazywałem go babci, a ona za dychę, czekała cierpliwie aż wskazana w końcu do niej zajrzy. Wtedy chytra babulinka nawijała pannie, że dzisiaj w Jaszczurach baluje pewien dziany facet, który co dopiero powrócił Stanów. No i co tu dużo gadać, bajer z babcią klozetową był sztuczką nad wyraz skuteczną, przysparzającą wielu bezcennych trofeów.

Trzecim, najbardziej ambitnym obszarem polowań były dostępne tylko dla wybranych lochy Piwnicy Pod Baranami. Tam, w każdy sobotni wieczór, gdy Piotr Skrzynecki już skończył oficjalną odsłonę programu granego dla krakowskich mieszczan i warszawskich snobów, już grubo po północy, kiedy przy barze ostawali się wyłącznie starannie oddestylowani waganci Królewskiego Miasta, Zbyszek Paleta wyciągał swoje czarodziejskie skrzypce, a do fortepianu zasiadał arcymistrz Zygmunt Konieczny i rozpoczynał, dopiero wtenczas prawdziwe i trwające zawsze do białego rana cudowne piwniczne spektakle. Przy genialnej muzyce, jaką tylko pan Zygmunt umiał wyczarować śpiewały tam wówczas takie gwiazdy, jak Ewa Demarczyk, Mieczysław Święcicki, Halina Wyrodek, Marek Grechuta, Mirosław Obłoński, Jan Kanty Pawluśkiewicz, Leszek Długosz, Anna Szałapak, Ewa Wnukowa, Ola Maurer… długo można by wymieniać. Moc wychylonych trunków, czar narkotycznej muzyki i siła wielkich nazwisk były tak ogromne, iż wielbicielkom owych kultowych artystów odlatywał rozum, co ze wstydem przyznaję, od czasu do czasu perfidnie wykorzystywałem. Bowiem do grona biesiadników, zrazu ostrożnie, lecz po każdym drinku śmielej dołączały coraz to nowe fanki piwnicznej bohemy. A była to nad wyraz egzotyczna rewia osobliwości, jakie można zobaczyć jedynie w Krakowie: postrzelonych aktorek, zmanierowanych modelek miejscowych Zakładów Futrzarskich, ekscentrycznych intelektualistek, wyzwolonych emancypantek i uduchowionych aspirantek z Klubu Inteligencji Katolickiej, a rzecz biorąc en mass dam ewidentnie nawiedzonych. A ja w czasie tego artystycznego obrządku, jak rasowy traper spokojnie czekałem na kulminacyjny moment tej świętej balangi, kiedy podochocona krakowska bogini seksu Halina Wyrodek zaczynała śpiewać swym ochrypłym głosem odurzające piosenki do słów Poświatowskiej, a demoniczny Mieczysław Święcicki wyciskał łzy z dziewczęcych oczu romansami Wertyńskiego, które potrafił tak artykułować, iż jego wielbicielki traciły świadomość. To był moment kluczowy. Jak wilk stepowy zaczynałem odłów, którego maestria polegała na tym, by upatrzoną dziewoję odurzoną oparem wielkiej Sztuki wyciągnąć jak najszybciej na świeże powietrze i podtrzymać w stanie odlotu rozumu, by do niej nie dotarło, iż jest prowadzona w stronę mojej pakamery. Jednakże do tego był potrzebny najwyższej próby kunszt narracji i kwiecistej mowy, czego się wtenczas uczyłem od swojego koleżki, idola „Lata z Radiem” Bogdana Sobczuka, nie bez powodu zwanego złotoustym donżuanem.

W tych ambitnych zalotach stosowałem przemiennie trzy niezawodne metody podrywu: - „na  niegramotnego naukowca”; „na nieprzystępnego intelektualistę”; a w czasach nieco późniejszych, gdy KOR wchodził w modę, niezłe efekty dawała metoda – „na udręczonego dysydenta”.  Po złowieniu panienki, a nierzadko pani trzeba jej było w miarę szybko czymś zaimponować. Do tego służyła mi wisząca przy przedwojennym tapczanie podręczna biblioteczka. Ten niezwykle istotny element osprzętu mej alkowy miał sprawiać wrażenie, że gospodarz przytulnej to nie jakiś tępy playboy, lecz wrażliwiec o intelekcie godnym statusu partnerki. Nota bene w dzisiejszych czasach ten sam trik stosują w reklamach dla kobiet pod hasłem „jesteś tego warta”. A czymże była owa biblioteczka? Ot kawałek półki z paroma książkami dobranymi podług najprostszych kryteriów. I tak, dla panien wrażliwych na piękno słowa miałem prozę Schulza, dla dam z lekka szalonych dzieła Bułhakowa, dla wyuzdanych szelm „Gargantuę i Pantagruela” Francois Rabelais i jeszcze kilka mniej wyrafinowanych tytułów, których się wstydzę zacytować. Wszakże najlepsze efekty dawał wielokrotnie przećwiczony numer z Braćmi Karamazow Fiodora Dostojewskiego, w którym to dziele rozczytywały się w tamtych czasach namiętnie przemądrzałe panny. Otóż, wybrałem z tej książki fragment trudnej prozy, monolog starca Zosimy, który słowo w słowo wykułem na pamięć. A gdy pyszałkowata panna brała prysznic sięgałem do biblioteczki by sobie naprędce powtórzyć wyuczony werset. Kiedy wracała pachnąca i świeża, po przebiegłym naprowadzeniu rozmowy na twórczość Fiodora Michajłowicza Dostojewskiego z uduchowioną miną recytowałem osłupiałej okularnicy słowo w słowo ów filozoficzny monolog, co w niej wzbudzało taką adorację dla mojego książkowego wyrobienia, iż… tu urywam opowieść, bo jak mówił pewien klasyk „prawdziwy mężczyzna musi wiedzieć, kiedy skończyć”.

Choć sporadycznie, moją słynną w mieście pakamerę zwiedzały też panny poznawane w locie. Wiem, że mi nie uwierzycie, lecz gdzieś w głębi duszy byłem od dziecka niezmiernie nieśmiały. Z tego właśnie powodu do akcji ulicznych musiałem sobie dobrać kogoś do pomocy. Wybór padł na kolegę ze studiów o imieniu Adaś, którego w Krakowie zwano „Scyzorykiem” gdyż siekł nie gorzej od pana Wołodyjowskiego. Był to młody inżynier branży elektrycznej i w przeciwieństwie do mojej duszy romantyka, Adaś był klasycznym wzorem technokraty widzącego życie w omach i faradach, co w przełożeniu na jego stosunek do kobiet objawiało się kompletnym brakiem wszelakich oporów. Nasze pod każdym względem różne charaktery, w myśl znanej zasady, że skrajne przeciwności mogą łączyć ludzi, pozwoliły nam stworzyć idealny tandem. W czasie akcji ulicznych podrywaliśmy panienki metodą „zaskoczenia z Mańki”’. Dokładniej chodziło o to, by podrywaną panienkę zagaić niespodzianie w sposób tak kretyński, by próba zrozumienia tej niedorzeczności wywołała u niej blokadę racjonalnego myślenia. Wymyśliliśmy tedy, liczby mnogiej używam przez wrodzoną grzeczność, zaskakująco skuteczną metodę podrywu na „Klub Lotnika”. Upatrzoną laskę Adaś zachodził od tyłu i znienacka pytał czy już zwiedziła dopiero, co otwarty nocny Klub Lotnika przy ulicy Chopina, gdzie jak nie trudno zgadnąć, mieściła się moja słynna pakamera. Zaskoczona denatka stawała zwykle jak wryta, próbując zebrać myśli by odpowiedzieć na to wyjątkowo debilne pytanie. Kiedy tak stała bezradnie, ja wkraczałem do akcji. A chodziło o to, by idąc za ciosem wprowadzić ją w stan zażenowania. W tym przełomowym momencie nawijałem panience, iż Klub Lotnika nosi chlubną nazwę Żwirki i Wigury, dodając mimochodem, iż chyba nie muszę jej tłumaczyć, kim byli ci dzielni mężczyźni. Zagadnięta panna nie mając o tym z reguły bladego pojęcia dawała się łatwo wciągnąć w przyjazną rozmowę. A ja zakładałem jej bajer, jak tym dzielnym pilotom w ich ostatnim locie odleciało skrzydło snując ową opowieść na tyle kwieciście, iż zasłuchana panna, ani się obejrzała, gdy lądowała mięciutko naprzeciwko wejścia do mojej pakamery. Skoro byliśmy na miejscu trudno jej było odmówić odwiedzenia klubu, z czym w dziewięciu przypadkach na dziesięć, nie było najmniejszego problemu...

A jeśli, którejś z Pań podskoczyło teraz tętno, proszę się nie niepokoić, bo pary z gęby nie puszczę, a materiałów nie ma nawet w IPN-ie.
Ech! Szalone szelmutki!
ktoś, kto nie ma wspomnień to tak, jakby się nigdy nie urodził!
łza się w oku kręci!...
kończę, bo mi stygnie kawa..

Z najlepszymi życzeniami dla wszystkich bez wyjątku komentatorek mojego blogu,

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki)

UWAGA! O anegdotycznym w Krakowie osprzęcie mej alkowy przeczytacie Państwo w następnym odcinku

Poprzednie odcinki:
Podaj hasło – odcinek (1) - http://salonowcy.salon24.pl/71...
Podaj hasło – odcinek (2) - http://salonowcy.salon24.pl/71...
Podaj hasło – odcinek (3) - http://salonowcy.salon24.pl/71...
Podaj hasło - odcinek (4) - http://salonowcy.salon24.pl/72...

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Lektor

29-09-2016 [00:07] - Lektor | Link:

Panie Krzysztofie, no dobrze, już wiemy, że wybierając komucha Majchrowskiego na Prezydenta Krakowa, wspiera pan PIS. A my od dłuższego już czasu prosimy pana:

Odczep się od PIS-u rzepie !

a pan ciągle, z jakimś niesamowitym uporem odpowiada:

A właśnie że się nie odczepie !!!

P.S. Obecnie tyle ciekawych tematów o PO i o KOD - spróbuj pan - prosimy !

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

29-09-2016 [08:29] - Krzysztof Pasie... | Link:

@Lektor

Wielce Szanowny Panie Lektorze!

Czytanie mojego blogu nie jest bynajmniej obowiązkowe, więc zastanawiam się po jaką cholerę Pan tu włazi i nerwy sobie szarga. No chyba, że jest Pan masochistą, lecz z tym problemem musi Pan sobie sam poradzić.

Łącząc się z Panem w bólu serdecznie pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz

PS.
I lojalnie, już z góry Pana przestrzegam przed lekturą następnego odcinka, który się ukaże w przyszłą środę, gdyż przeczytanie takich sprośności może się okazać dla Pana zabójcze.

Obrazek użytkownika Lektor

29-09-2016 [10:42] - Lektor | Link:

"I lojalnie, już z góry Pana przestrzegam przed lekturą następnego odcinka, który się ukaże w przyszłą środę, gdyż przeczytanie takich sprośności może się okazać dla Pana zabójcze. "

Dziękuję Panu za przestrogę ! Mam nadzieję, że odczepisz się pan wreszcie od PIS-u i następny odcinek będzie o PO lub KOD-zie.

P.S. Wie pan co twardogłowi z PZPR wmawiali Janowi Pietrzakowi ? Żeby on nie zajmował się Polską.

Obrazek użytkownika gorylisko

29-09-2016 [00:36] - gorylisko | Link:

w in vitro też pan wspierał...szlechetnie jak cholera... gdybym dowodził odcinkiem frontu to takich hmmmm..."sojuszników" skierowałbym do czyszczenia latryn... a to zadanie dla baaardzooo kumatych ;-) z poczuciem humoru... można w szachy pograć... ;-) o ile posadzka w latrynach ma szachownicę...

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

29-09-2016 [08:09] - Krzysztof Pasie... | Link:

@gorylisko

Jeśli PIS-owi nie daj Boże coś podetnie skrzydła to właśnie ustawa o bezwarunkowym zakazie aborcji. Czas pokaże, kto miał rację.

Pozdrawiam

Obrazek użytkownika xena2012

29-09-2016 [10:19] - xena2012 | Link:

niestety tu ma Pan rację.Ta ustawa a właściwie jej projekt została nie bez powodu podrzucona PiS-owi właśnie teraz.Kościół dotąd tak zadowolony z obowiązującej kompromisowej ustawy nagle stał się wymagający,nieustępliwy i krytyczny.Prymas zaczyna widzieć nacjonalizm i ,,deptanie godności'' przez PiS choć nie raczył rozwinąć swej mysli w jakim obszarze ta godność jest deptana dobrotliwie dodając,że PO też wprawdzie ma grzechy ale to tylko deptanie wartości.To godnosć nie jest wartością?

Obrazek użytkownika admin

29-09-2016 [10:37] - admin | Link:

Nic im wcześniej nie przeszkadzało. Nie piskali słowem, gdy Kopaczowa nomen omen na gwałt szukała abortera dla nastolatki, gdy refundowała in vitro itd. Milczeli też, gdy naprawdę deptano godność - pod krzyżem na Krakowskim P. Byłem tam wiele razy i takich upokorzeń nigdy wcześniej nie przeżyłem. I nie chodzi mi nawet o chuliganów, ale o strażników miejskich i policję, która nie reagowała mimo próśb/zgłoszeń a na 1. rocznicę zrobili absurdalny kordon w pełnym rynsztunku i z zasiekami. Po to tylko, żeby nie złożyć kwiatów/zniczy pod płacem. Nawet trochę się wk.., że PiS nie robi tego samego np. pod kanc premiera w stosunku do demonstracji KOD. Więc o jakim deptaniu godności mówi prymas, to naprawdę tylko czort(sic!) jeden wie.

Obrazek użytkownika admin

29-09-2016 [10:31] - admin | Link:

Niestety. Mam dzieciaka w liceum i przez ten projekt młodzież (a w szczeg dziewczyny - podszyte strachem) już wieszają na PiS psy, choć nie wiedzą nawet, że to nie pisowski projekt. Przez fanatyzm proliferów wyrośnie zaraz pokolenie, które znielubi/znienawidzi PiS/prawicę, doprowadzi w wyborach do lewicowej większości w sejmie i aborcji na życzenie.

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

29-09-2016 [19:32] - Krzysztof Pasie... | Link:

@Admin

"choć nie wiedzą nawet, że to nie pisowski projekt..."
---------------
I tu jest pies pogrzebany.

Obrazek użytkownika gorylisko

29-09-2016 [11:02] - gorylisko | Link:

a czytał pan projekt w gw*** czy u zrodła ? proponuję nie czytać gw**** w żadnej sprawie... no i unikać tefałenu

Obrazek użytkownika mada

01-10-2016 [10:00] - mada | Link:

Taka jest prawda.

Obrazek użytkownika janhenryk

29-09-2016 [10:11] - janhenryk | Link:

Monolog starca Zosimy liczy sobie 30 bitych stron. Znając legendarną pamięć p. Pasierbiewicza, łatwo sobie wyobrazić jakość wykucia tego tekstu na pamięć przez łowcę tzw, jaszczurek zdobywanych za dychę (wtedy dwa bilety do kina plus trzy ulgowe przejazdy tramwajem)za pośrednictwem babci klozetowej. P. Pasierbiewicz prawdopodobnie nauczył się tego oto fragmentu:
"W Petersburgu, w korpusie kadetów byłem długo, prawie osiem lat, i nowe wychowanie
zagłuszyło we mnie wiele wrażeń dziecięcych, chociaż niczegom nie zapomniał. W zamian zaś
nabrałem tyle nowych nawyków i nawet przekonań, że przeistoczyłem się w istotę prawie dziką, okrutną i bezmyślną. Nabrałem poloru wychowania, ogłady towarzyskiej i znajomości języka
francuskiego. Żołnierzy, którzy nam wówczas usługiwali w korpusie, miałem, jak i wszyscy koledzy,
za bydło. Może nawet bardziej niż koledzy, bo byłem od nich wrażliwszy. Gdy zostaliśmy ofice
rami, gotowiśmy byli przelewać krew za obrażony honor naszego pułku, lecz o prawdziwym honorze nikt
z nas nie miał pojęcia, a gdyby nawet dowiedział się, czym jest istotny honor, to pierwszy bym się z tego wyśmiał. Chlubiliśmy się nieledwie pijaństwem, rozpustą i junactwem."
Każda niewiasta wysłuchawszy tej tyrady od razu rozumiała, że recytator wcielał się w powyższe słowa i natychmiast mu ulegała urzeczona jego tak niezwykłą męskością.
Jan Woleński
PS. Każdy, kto znał p. Pasierbiewicza w owych czasach, a ja miałem tę sposobność, szczerze uśmieje się z jego opowieści, czy czytywał Dostojewskiego, Rabelais i Schulza.

Obrazek użytkownika janhenryk

29-09-2016 [19:15] - janhenryk | Link:

Informuję, że p. dr Pasierbiewicz, realizując swój solenny zamiar ignorowania moich komentarzy, przeniósł je na portal Salon 24, czyli tam, gdzie nie mogę mu odpowiadać. Modyfikując nieco początek jedynej recenzji dzieła "Podaj hasło", które rozeszło się, jak informuje jego autor w miesiąc i jest już nie do dostania, i pytając "Co robi człowiek sukcesu, który skończył 70 lat?" trzeba odpowiedzieć, że usilnie dba o swobodę dyskusji.
Jan Woleński
PS. Sam autor niegdyś wyjawił tajemnicę szybkiego rozejścia się jego wspomnianego dzieła informując, że wydawca (drukarz) oddał tę wyrafinowaną ksiązkę na przemiał.