Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
Made in Polin (I-szy odcinek niepublikowanej powieści)
Wysłane przez Tadeusz Buraczewski w 26-08-2016 [10:59]
Zachodziło słońce nad Polinem, wielką wsią nieomal homogenicznej Jewropy. Promienie załamywały się bursztynowymi bryzgami w krysztale kufla pilsa, który stawiał przed wójtem Buciem Sabelbonem, szynkwasowy Jan Kiel. Buć tu rządził od czasów kiedy wpiął w klapę Lecha W, potem podmienił go na ikonkę bananowego uśmiechu Poschetyna, a pono był zamówił ostatnio u grawera srebrnego orła w koronie. Życie płynęło tu leniwie jak rzeczka Ślinianka, która wpadała do zatoki, symulującej morze Bałtyk. Tradycyjnie diabeł tu mówił dobranoc, a po prawdzie – to kopa dla chłopa, a dobranockę to babie… Żyło się tu z rybałki, zali tłuczenia ryb prądem, karłowatego rolnictwa, turystów, no i z przyzwyczajenia. Ciężko było. Kiedyś nawet przejeżdżał tędy sam Tusk, ale tylko opróżnił pęcherz w pubie „Pod Pipą” i w tumanie kurzu umknął do Brukseli. Wójt skrzyknął starszyznę, by radzić jak tubylcom byt uczynić lżejszym, acz nieprzesadnie nieznośnym. Kiedy rząd onegdaj obniżył VAT na trumny, Buć przytomnie zainwestował w tartak i stolarnię i fabryka „ostatecznych sosnowych opakowań” ruszyła z kopyta. Wnuk gajowego Męczymóżdżka - Serwer, handlujący ziołami w Amsterdamie, załatwił kontrakt i sunęły stąd transporty do Beneluxu, gdzie popyt na drewniane sarkofagi musiał się równać z podażą. Tam trwa moda na eutanazję. A moda jest jak epidemia czy inne pandemonium. Dużym wzięciem cieszyła się seria trumien w kwiatki. To ostatki hippisów zapewne „dopalały” się w coffe shopach. Ale jeden biznes dobrobytu nie czyni, choćby się imać chwytów śmiertelnie skutecznych. Problem zasadzał się na tym, że cały zysk z ryby, kartofla czy agrestu zabierali pośrednicy. Handlarz (zwany tu powszechnie żydem) kupował dorsza z łodzi za 5 zł, a w Jastarni smażona jego porcja 15 dag, kosztowała 25zet. A że potrzeba jest matką biednych i okradanych , tako do pubu przybywały tęgie lokalne, zaradne głowy. Szczęść Boże – to witano rumianego i tęgiego proboszcza Trybularza. Studiował z samym Sławojem Leszkiem, więc siłę przebicia miał jak czołg Twardy. Moc intelektualno – literacką reprezentował tu Makabrycy Soliterowicz, pisarz i scenarzysta, pismakujący tu w za bezcen kupionej rybackiej checzy. Kiedy pub był jeszcze karczmą, w lewym rogu obok szynkwasu stała spluwaczka (nikt nie pamięta co zacz), teraz tam siadywała opozycja, ucieleśniona w ponętnych kształtach Vandalii Szrotting. Kiedy ilość celebrytów zbliżyła się do quorum, Buć wyłuszczył, czym jest jądro cyklonu polińskiej biedy. – Nikt nie obiecywał nam, że będziemy bogaci – zagaił miejscowy badylarz Robinson Krauze. Pierwszy milion trzeba ukraść, a drugi …trzeba oddać partii, która nas polubi. Nikt nie rezonował, więc miast echa ozwał się nauczyciel Lisman – zróbmy Głupotę – lokalnym dobrem narodowym, naszym polińskim…piszmy ją z wielkiej litery, a imię jej …no! Na imitowaniu Głupoty galopuje mędrzec Wałęsa…Zrobiło się gwarno i swojsko, ale belferski abstrakt rozpłynął się w pianie piwnej. Jan Kiel dbał o przelew z kufli do przybytków konceptu. I nie wiedzieć jak długo trwał by harmider i rozgardiasz, gdyby nie odezwał się bezrobol Nakac. – Ludu mój ludu – zaimprowizował biblijnie i prostolinijnie – my tu jesteśmy primo – ekologiczni – jewropeiczni – multikultyczni, no ideowo śliczni, a nasze jabłka, jagody, pyry – wędrują w świat bezimiennie. Oznaczmy je „Made in Polin” – worek, karton, łubiankę i zobaczycie…konta nam oszaleją jak Giertych na marszu KOD-u. Zaiskrzyło…pomysł chwycił. Jan Kiel lał pilsa dla wszystkich. Poliniada to był strzał w dziesiątkę. Kiedy to namaścił Trybularz - Buciowi pozostało tylko oznajmić – lady`s & gentelman`s (& hermafrodites) – mamy consensus na patent lepszego bytu! Następnego dnia organ prasowy nieodległej metropolii „Baltischer Zeitung” ( nie mylić z „Dziennikiem Bałtyckim”) donosił i…donosił…iż amerykańsko geograficznie sytuowana liga przeciw zniesławieniom protestuje przeciw użyciu terminu ze słownika poprawnie i politycznie zastrzeżonego. Są słowa, które szkodzą i przez gardło nie przechodzą…;) Polin – to było ich słowo – klucz. Klucz do pomysłów na Europę, a może i cały świat. Rezonował NYT… Ameryka – semantyka…angelologia, semiotologia i dal!...(cdn)
Komentarze
26-08-2016 [14:08] - Lech Makowiecki | Link: Niezłe! Jako autochton czekam
Niezłe! Jako autochton czekam na ciąg dalszy, który zapewne już niedługo nastąpi... Pozdrawiam!