Święty Miro od standardów

Ostatni rozdział afery hazardowej w rządzie Donalda Tuska ma także wymiar rzewno- melancholijny. W takim właśnie tonie Mirosław Drzewiecki opowiada o krzywdach moralnych, jakie wyrządziła mu ta afera, której zresztą według niego w ogóle nie było.

Sam niczego nie zrobiłem i nie miałem wpływu na to, co się stało. Nie bałem się, bo wiedziałem, że nie ma żadnej afery. Nie byłem nieostrożny. Nie było moją intencją obrażać kogokolwiek. Cała sprawa mnie nie dotyczy  –  tymi żarliwymi słowy wyraża się skrzywdzona niewinność ministra.

Dziennikarka ocieka życzliwością i empatią, szuka pozytywnych aspektów: -  Mówią, że był Pan całkiem niezłym ministrem sportu?  Drzewiecki przyjmuje komplement bez fałszywej skromności. Cieszy się, że tyle udało się zrobić i liczy, że w przyszłości ktoś mu podziękuje. Poza tym Drzewiecki odczuwa moralny wstręt  „do budowania polityki opartej na manipulacjach, grach, podsłuchach i hakach”.  Afera hazardowa już dawno za nami, a prawo moralne ciągle w Drzewieckim.

Ponieważ jednak z każdej bajki powinno się wyciągnąć jakiś morał, spróbujmy sobie zapamiętać, jaka jest polityka i pragmatyka niezłego ministra w dobrym ministerstwie. Oczywiście na przykładzie resortu sportowego jeszcze z okresu świetności za czasów Drzewieckiego, czyli około roku 2008-2009. Wszystko wzięte prosto z życia, czyli zeznań delikwentów przed komisją śledczą.

No więc przykładowo Minister Sportu chce coś napisać do Ministra Finansów, ale z taką intencją, że nie chce zrezygnować z dopłat od hazardu. Zatem w takim przypadku oznajmia on swoje intencje Dyrektor Generalnej i nie mamy powodu wątpić, że zrobił to w sposób jasny i stanowczy. W końcu jest niezłym ministrem. Dyrektor Generalna, osoba bystra i kompetentna, przekazuje intencje Dyrektorowi Departamentu wraz z poleceniem napisania pisma w duchu tychże intencji.

Dyrektor Departamentu, gość absolutnie przy zdrowych zmysłach, sporządza pismo z intencją dokładnie przeciwną – że minister rezygnuje z dopłat. Tak sporządzone pismo - mail z nagłówkiem  „Ustawa o grach. Rezygnacja z dopłat”  -  otrzymuje ponownie Dyrektor Generalna do zatwierdzenia, która akceptuje je bez gadania, mimo że wyraża intencje dokładnie odwrotne niż przez nią przekazane. W tym miejscu dla porządku przypominam, że to wszystko dzieje się w Ministerstwie Sportu, a nie w domu wariatów. Po uzyskaniu akceptacji Dyrektor Generalnej, szef departamentu parafował pismo i odesłał ponownie do Dyrektor Generalnej. Ta przekazała je ministrowi do podpisu.

W ten oto sposób Drzewiecki otrzymuje pismo, które jest dokładnie przeciwne jego intencjom. Co robi w takiej sytuacji całkiem niezły minister? Niezły minister podpisuje pismo wcale go nie czytając. Dlaczego go nie przeczytał? Bo taka jest praktyka. Jakieś dwa miesiące potem minister jest indagowany przez premiera, dlaczego zrezygnował z dopłat, więc zwołuje nazajutrz zebranie z wyżej wymienionymi i zadaje im mniej więcej to samo pytanie: dlaczego ja zrezygnowałem z dopłat?

Właśnie tak była zorganizowana praca w resorcie sportu za czasów Drzewieckiego. Nie ma powodu wątpić w prawdziwość tego opisu, bo to jest na podstawie zeznań samego ministra i podległych mu pracowników.

A już dużo później Miro powiedział, że to jest dziki kraj. Czy ktoś może to wiedzieć lepiej od niego?

http://www.polskatimes.pl/opinie/wywiady/346443,drzewiecki-zdziwilbym-sie-gdyby-koledzy-z-po-sie-ode-mnie,id,t.html