Generał Szmaciak

W pamiętnym 1956 roku został najmłodszym generałem w całym korpusie oficerskim, jeszcze przed październikiem. Miał wówczas 33 lata. Niemal wszystkie źródła skwapliwie o tym napomykają i podkreślają, uważając zapewne, że to ważny fakt z życiorysu. Moim zdaniem niezbyt słusznie, bo w tej naszej części Europy o wiele większy ciężar gatunkowy miał rok 1953, w którym delikwent miał lat 30 i został awansowany na pułkownika.

Dla przykładu, w tymże 1953 roku zamordowano w mokotowskim więzieniu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego generała Augusta Emila Fieldorfa. Ludowa władza sądownicza mordowała wtedy intensywnie, na zimno, pewna bezkarności i silna poparciem sowieckiego okupanta. Żeby zostać wówczas pułkownikiem Ludowego Wojska Polskiego, w tym brzemiennym roku, nie wystarczyło się dobrze zapowiadać i błyszczeć inteligencją – to było o wiele za mało. Inne atuty liczyły się bardziej, a najbardziej chęć szczera, którą wysławiano na werbunkowych plakatach.

Na zaufanie tej władzy trzeba było zasłużyć w praktycznym działaniu. Swoje szczere chęci udowodnił już kilka lat wcześniej, kiedy w 1946 roku został Wolskim – pod tym pseudonimem współpracował z Informacją Wojskową. Dzisiaj twierdzi, że bez swojej wiedzy i zgody. Zapisali go i już. Właśnie w 1946 na polanie Hubertus koło Barutu mocodawcy Wolskiego zamordowali około 200 żołnierzy NSZ – zamkniętych w budynku leśniczówki wysadzono w powietrze. Tuż po awansie generalskim wyróżnił się tym, że jako jedyny polski generał opowiedział się za pozostawieniem sowieckiego marszałka w LWP.

W latach 1967-68, czyli okresie czystek antysemickich w wojsku, zasłużył się do tego stopnia, że po marcu 1968 został mianowany Ministrem Obrony Narodowej. Już jako minister w tym samym roku nadzorował z polskiej strony tłumienie czechosłowackiego zrywu wolnościowego, czyli praskiej wiosny. Dwa lata później uczestniczył w posiedzeniu Biura Politycznego, na którym podjęto decyzję o strzelaniu do strajkujących robotników. Nie ma danych o jego sprzeciwie. Ani o dymisji na znak protestu. Natomiast zgodził się na udział wojska w tłumieniu protestów, a konsekwencją tej zgody był grudniowa masakra na Wybrzeżu.

Nigdy się zresztą nie sprzeciwił partii. Zawsze był za. Jest odpowiedzialny za zbrodnie stanu wojennego, ale mało kto zwraca uwagę na inną jego twarz – pragmatycznego oportunisty, czyli towarzysza Szmaciaka. A przecież dzięki niej przetrwał dziesiątki lat i zawsze na kluczowych odcinkach i stanowiskach. Kiedy został Pierwszym Sekretarzem PZPR, zaraz po wyborze zapewniał Breżniewa, że przyjął stanowisko tylko dlatego, że to on stał za tą decyzją. Tuż przed wypowiedzeniem wojny własnemu narodowi 13 grudnia 1981, upewniał się u sowieckiego marszałka, że ten przyjdzie mu z pomocą, gdy akcja ujarzmiania rodaków napotka silny opór. Potem przez następnych osiem absolutnego panowania lat doszczętnie zrujnował kraj. Mniej się o tym mówi, bardziej  pamiętamy, że był winny zbrodni, bo stan wojenny był zbrodnią.

Spędził bez mała 50 lat na szczytach władzy w totalitarnym reżimie. Nigdy się nie próbował postawić, nie zdobył się na sprzeciw, nie podał do dymisji, nie pokazał odrobiny charakteru. Zawsze z władzą i z sowieckim okupantem. Do samego końca bronił symbolicznego towarzysza Szmaciaka. Sam był jego wcieleniem – służalczy, tchórzliwy, konformistyczny, bezbarwny jak partyjny biuletyn.

Zrezygnował z władzy dopiero wówczas, gdy upadł jego mocodawca ze wschodu. Wtedy nagle każdy towarzysz Szmaciak stał się zwolennikiem pluralizmu i demokracji. On oczywiście również.

Teraz także mataczy, lawiruje, przeciąga, unika odpowiedzialności przed sądem. Generał Szmaciak.