Jeszcze o wolności gospodarczej

Sygnatariusze apelu o wolność gospodarczą w UE, albo są niekonsekwentni w swoich postulatach, albo traktują ten apel, jako drogę do realizacji czegoś zupełnie innego niż wolność rynku wewnętrznego w Unii.

Cóż bowiem oznacza hasło wolności jak nie taką regulacje stosunków gospodarczych wewnątrz UE, która zrówna wszystkie podmioty i pozwoli na swobodny przepływ inwestycji, zatrudnienia i kapitałów czyli stworzenia wspólnego rynku.

Warunkiem zaistnienia takiego rynku jest wszakże ustanowienie jednolitej polityki w stosunkach zewnętrznych tego rynku, jako całości zamiast jak to ma miejsce obecnie funkcjonowania wyłącznie w interesie i dla wygody wybranych.

Z tych względów treść apelu należy uznać za dalece niewystarczającą w zestawieniu z rzeczywistymi potrzebami wszystkich krajów unijnych.

Problemu rozwoju UE nie da się rozwiązać za pomocą działań cząstkowych i to jeszcze w dziedzinach, które nie są wcale najbardziej istotne jak na przykład rynek internetowy.

Apel pomija podstawową przeszkodę w ustanowieniu systemu powszechnej wolności gospodarczej, czyli wspólnego rynku UE, jest nią „pakt dla konkurencyjności” stwarzający podział na lepszą i gorszą część UE. Wobec kryzysu greckiego i portugalskiego i grożących następnych z Hiszpanią w pierwszej kolejce, pomysł z euro okazał się czymś groźniejszym niż niewypał, gdyż rodzi nie tylko kryzysy finansowe wymagające interwencji wszystkich członków UE, ale też przez nieuzasadnioną merytorycznie aprecjację godzi w interesy eksportowe krajów unijnych. Zyskują na tym tylko najbogatsi posiadający odpowiednie zapasy tej waluty i mogący sobie pozwolić na import. Jest to jednak polityka zmierzająca prędzej czy później do samobójstwa. Jeżeli już się chciało zaoszczędzić na kosztach wymiany to wystarczyło obok walut krajowych wprowadzić euro, jako walutę powszechnie obowiązującą w UE, jej emisję zlecić wspólnej reprezentacji, a relacje w stosunku do walut krajowych powierzyć rynkowi walutowemu. Wówczas wszelkie skutki nadużyć emisyjnych ograniczałyby się do kraju ich powstania.

Pośpiech, z jakim wprowadzono euro wskazywał wyraźnie, że ktoś na tym przedsięwzięciu zarobił a koszty płacimy wszyscy.

Przy okazji dowiedzieliśmy się o umowie o wolnym handlu między UE i Koreą Południową. Tego nam oczywiście do szczęścia najbardziej potrzeba, dotychczasowe obroty z tym krajem przynoszą kolosalny deficyt płatniczy, bo z krajami Azji płd. Wschodniej i Japonią handel polega na kupowaniu u nich natomiast ze sprzedażą jest znacznie gorzej. Klasycznym przykładem może służyć Polska, która kupuje w Korei ca 3, 5 mld. dolarów a sprzedaje za 300 mln. Ponadto zarówno UE jak i tamte kraje mają głównie to samo do zaoferowania, czyli produkty przemysłowe. UE potrzebuje rozszerzenia współpracy z krajami, które mogą dostarczyć surowce, w tym szczególnie energetyczne. Takim krajem jest Kanada, z którą zresztą UE posiada dodatni bilans obrotów i Rosja wymagająca zupełnie innej organizacji współpracy aniżeli ma to miejsce obecnie, a to w celu uniknięcia rozgrywek politycznych uprawianych na tym tle przez Rosję i Niemcy.

Premier rządu warszawskiego nawet przez chwilę nie zastanowił się, w jakiej kolejnej aferze bierze udział, a przecież to między innymi stocznie koreańskie wyeliminowały polski przemysł okrętowy z rynku unijnego.