Rząd pęka przed Moskwą

 

                                                                                         ***

 

Negocjacje o nowej 10-letniej umowie między Unią Europejską a Rosją będą wznowione. Zawieszono je po napaści Moskwy na Gruzję. Żeby je wznowić potrzeba było jednomyślnej zgody krajów członkowskich UE. Polska, historycznie uwrażliwiona na różne "numery" ze strony Kremla, dotąd uważała, ze wznowieniem tych unijno-rosyjskich rozmów spieszyć się nie należy, bo trzeba mieć na Rosjan politycznego "bata". Takie stanowisko wyrażał prezydent RP, prof. Lech Kaczyński . Tymczasem nagle rząd Tuska zmienił front i dał swoje "OK" na negocjacje Bruksela - Moskwa. Słowem pękł. Dał ciała.

 

Skąd ta zmiana i to tak ni stad ni zowąd? Tego właśnie nie wiadomo. Rozumiałbym jeszcze, gdyby stał za tym jakiś targ: Polska nie robi "kuku" Rosji, a w zamian Rosja daje Polsce to czy tamto. Może nie byłoby to specjalnie moralne, ale polityka zagraniczna to nie jest zajęcie dla następców św. Franciszka. Gdyby za tym stał jakiś handel - "Wy nam to, my Wam tamto" - no to jeszcze pół biedy… Niestety, rząd Tuska odpuszcza tę sprawę za kompletny frajer, za "bezdurno", za darmo.

 

Może to jest przykład "polityki miłości" Tuska wobec Putina i "ocieplenia klimatu" stosunków polsko-rosyjskich. Tylko po cholerę nam owe ocieplenie skoro nic z tego, jako Polska, nie mamy? Kiedy wreszcie ten rząd przestanie być frajerem na arenie międzynarodowej? Kiedy ekipa Tuska zdobędzie się na konkretny plan, polegający na przyjęciu taktyki i priorytetów: "tu ustępujemy za to i tamto, tu twardo walczymy". Polityka "od ustępstwa do ustępstwa" to droga donikąd. A na uśmiechy Donalda Tuska Władimir Putin odpowie śmiechem politowania.

 

(tekst ten ukaże się w jutrzejszym tygodniku „Warszawska Gazeta”)

 

                                                                                         ***

 

"Polska - lider regionu". Tak, ten tytuł oddaje istotę rzeczy. Polska - szósty co do siły demograficznej naród Unii Europejskiej, najliczniejsze państwo "nowej Unii", kraj potrafiący wpływać na sytuację i na Ukrainie i na Kaukazie. Żadne inne państwo w naszej części Europy nie byłoby w stanie zaprosić w jednym miejscu i czasie - za wyjątkiem własnej prezydencji w UE - 16 prezydentów i szefów rządów. Wokół obchodów Święta Niepodległości toczyły się w Polsce żenujące spory (rząd z uporem godnym lepszej sprawy usiłował pomniejszyć rangę obchodów tylko dlatego, że organizował je prezydent - i główny rywal Tuska w wyborach prezydenckich za dwa lata) - ale manifestacja polskich wpływów musiała zrobić wrażenie na obserwatorach zewnętrznych. Widać wyraźnie, że dla państw bałtyckich i większości krajów Grupy Wyszehradzkiej, ale też - uwaga - krajów bałkańskich Polska jest bardzo ważnym punktem odniesienia.

 

Nie chodzi o megalomanię i o napinanie politycznych bicepsów. Chodzi o szacunek dla faktów i wyciągnięcie wniosków na przyszłość. Zapatrzeni w wewnętrzne walki  i kłótnie jakbyśmy zapomnieli, że nasz kraj - jeszcze na pewno nie w wymiarze ekonomicznym, ale już w wymiarze politycznym należy do ścisłej czołówki Unii.  Jesteśmy w - promowanej - niegdyś przez… Nicolasa Sarkozy'ego - "TOP 6" w UE. Przy różnych naszych wadach, słabościach gospodarczych i opóźnieniach cywilizacyjnych nie wolno nam samych siebie - jako narodu i państwa - nie doceniać. Musimy mieć poczucie, że nie wolno nam, Polakom, patrzeć na Europę i świat przez pryzmat naszych miłych, ale małych lub średnich sąsiadów.

Dowiedziałem się, że nasz MSZ zastanawia się, czy nie wytoczyć mi procesu za zacytowanie dowcipu o „polskich korzeniach Obamy”, opowiadanego z wdziękiem przez szefa tego resortu. Bardzo się cieszę, ręce zacieram i już szykuję listę świadków (i to gotowych zeznawać), którzy słyszeli ową wyrafinowaną anegdotę opowiadaną przez ministra Sikorskiego….