Fotosynteza

Właściwie gdyby nie chodziło o to, że przecież tego dnia, tj. 10 Kwietnia, wydarzyła się wielka polska tragedia, która wstrząsnęła sercami większości nas i naszych rodaków, to teatralne zabiegi Rusków można by potraktować jak jakąś wielką komedię. Z moich obserwacji i porównań zeznań świadków wyłania się obraz, w którym Ruscy dokonują przynajmniej trzykrotnego „ukazania” Siewiernego jako „miejsca lotniczego wypadku”, aczkolwiek za każdym razem jest to jakaś parodia „pełnej odsłony” lub ruska prowizorka.

Po pierwsze mamy „teatr Koli”, na scenie którego nie ma ani „osób w białych fartuchach” widzianych przez M. Wierzchowskiego („ratowników”, „medyków”) (drugi spektakl), ani też straży pożarnej („strażaków”) widzianej przez S. Wiśniewskiego (trzeci spektakl), za to jest sam Kola-kamerzysta, jest lekko zgięty leśny dziadek w granatowej kurtce z teczką (http://centralaantykomunizmu.b...), no i cała plejada drugoplanowych aktorów przechadzających się za szczątkami lub też (jak w przypadku jednego) skaczących w okolicach ogona (http://www.youtube.com/watch?v...). Mamy tu strzały, pokrzykiwania, śmiech i ruską syrenę, którą podejrzewam, większość z nas, jeśli nie każdy, kto oglądał filmik 1.24, po pierwszym usłyszeniu kojarzył z dźwiękiem starej lokomotywy.

Nie wiem jednak, czy w przypadku tego legendarnego już filmiku Koli, ktokolwiek z nas zadał sobie to podstawowe pytanie, które cisnęło się na usta M. Wierzchowskiemu i (poniekąd też) S. Wiśniewskiemu, gdy wpadali na pobojowisko: „może to nie ten samolot - może to nie oni?” Wierzchowski powie w sejmie (co znowu brzmi podobnie jak w przypadku moonwalkera): „Udając się na to miejsce, nie wiedziałem, że jest ta katastrofa”. Innymi słowy, Wierzchowski biegnie za ludźmi w kitlach, którzy wzięli się nie za bardzo wiadomo skąd, bo nawet nie widać było karetki - i nawet nie ma on świadomości, że biegnie do TEJ katastrofy. To niemal tak, jak moonwalker, który po skrzydlatej orce widzianej w mgielnej rozwiewce (http://freeyourmind.salon24.pl...) decyduje się udać z kamerą na „miejsce katastrofy” jakiegoś małego, wojskowego samolotu, i widząc paru strażaków, zaczyna rekonesans po ruskiej zonie.

Wracając jednak do filmu 1.24. Zastanówmy się tak zupełnie na zimno – nie biorąc pod uwagę tych wielu migawek z księżycowego reportażu moonwalkera ani tych wszystkich innych dobrze nam znanych zdjęć z Siewiernego: otóż czy na filmiku Koli jest jakikolwiek, najdrobniejszy element świadczący o tym, że to szczątki TEGO tupolewa, którym lecieć miała (wedle oficjalnej relacji, oczywiście) delegacja prezydencka? Czy na tenże filmik nie patrzyliśmy już (gdy pojawił się w Sieci) przez pryzmat ruskiej dezinformacji, która robiła nam „pranie mózgu” wedle najlepszych sowieckich wzorców? Czy widzieliśmy jakieś POLSKIE oznaczenia, takie choćby jak „wyjaśniająca wszystko” szachownica u moonwalkera?

Czy nie było tak, że z góry „wiedzieliśmy”, że to szczątki polskiego samolotu, „wiedzieliśmy”, jak patrzeć na kadry Koli (http://fymreport.polis2008.pl/...), gdyż byliśmy starannie „wyedukowani” po obejrzeniu tych wszystkich migawek prezentowanych do upadłego w mediach, migawek z innego legendarnego filmu, zrobionego właśnie przez polskiego montażystę (który, jak w wielu postach akcentowałem – ani przez chwilę nie miał świadomości, że brodzi między szczątkami „prezydenckiego tupolewa”; był bowiem przekonany, iż rozbił się jakiś polski samolot, a nie ten z delegacją prezydencką)? Ale przecież na filmiku Koli nie ma żadnego statecznika z szachownicą ani jakichś biało-czerwonych symboli! Owszem, zaraz ktoś się odezwie: może tego i owego nie ma, lecz mimo wszystko części są ułożone dokładnie tak samo... no? No? Jak? Jak są ułożone? Jak na zdjęciach, które widzieliśmy „PO WYPADKU”.

Część tych zdjęć do mediów „przebiła się” na filmie (operatora towarzyszącego Kraśce, Radka Sępa) „zza drzew” (http://centralaantykomunizmu.b...), a część robiona była, gdy już wieść o tragedii wielokrotnie obiegła cały ziemski glob. Tymczasem na filmie Wiśniewskiego DOKŁADNIE TA część, która była, powiedzmy, „plenerem” w trakcie „kamerowania” Koli – nie zostaje precyzyjnie z bliska (tak np. jak statecznik, „czarna skrzynka samolotu, który się rozwalił” itd.) uwieczniona. Moonwalker wszak, zbliżając się do „zony Koli” zostaje capnięty przez kogoś i doprowadzony przed oblicze srogiego bóstwa o imieniu FSB. Czy stało coś na przeszkodzie dalszemu filmowaniu polskiego montażysty? Przecież Ruscy nie mieli nic do ukrycia – to był WYPADEK, prawda? Ale akurat zbliżając się do tamtej zony, Wiśniewski musi przerwać filmowanie i wyterepany przez ruskich buraków, kończy swój film (http://www.youtube.com/watch?v...) dramatycznym dialogiem dotyczącym oddawania kamery (dziękuję komentatorce MME-MZ za to tłumaczenie; z moimi drobnymi uzupełnieniami i modyfikacjami):

„Rosyjskie głosy są co najmniej dwa, trzy.
5.49
R (Rosjanin): Ujditie odtuda, nie snimajtie niczewo/Odejść stąd i niczego nie fotografować!
SW: To moje dieło, to pols…, moja robota, ja reportier/To moja praca, to pols… jestem reporterem.
(w tle) NN: Rabota (uzup. - F.Y.M.).
R: Da, da, da, da/Tak, tak, tak, tak.

(...)
Od 6.33 do 7.25, dalej niezrozumiałe:
R1: Mużczina! Mużczina! ?/Panie! Panie!
R2: Ujdi odtuda!!/ Odejdź stąd!!
Krzyki z oddali: Kamieru siuda!/Kamerę tutaj!
SW: Eto moja rabota, eto polskij..., u mienia akredytacja!/ To moja praca, to polski..., ja mam akredytację!
[Rosjanin z OMON-u po polsku:] Proszę, proszę panie, paaanie, proszę... Zakrywaj, pażałsta/Schowajcie, proszę.
[w tle dość czysto po polsku] NN: Jurek!
NN: Co jest (?)... (niezr.)
R: Proszę, proszę, odkrywaj, siuda, /Otwieraj, tutaj.
R: Poka sjomki dla dla tisziny (?), poka nie nada zdies snimat’/Na razie zdjęcia dla ciszy (?) (A może „Patam sjomki wy szumit' ” - „Potem robicie wrzawę wokół zdjęć”(?) - przyp. F.Y.M.). Na razie nie wolno tu fotografować.
SW: Eto nasz polski samoljot, jest' akredytacja/To nasz polski samolot, jest akredytacja.
R: Niet, niet, kamieru siuda, / Nie, nie. Kamerę tutaj.
SW: Izwinitie u mienia akreditacja/Przepraszam, mam akredytację.
R: Nikakoj akredytacji, daj kamieru siuda/Żadnej akredytacji, daj tu kamerę.
R: Fiedieralnaja służba ochrany, kamiera!/ Federalna służba ochrony, kamerę!
SW: Eto mój mój polski samoljot/To mój polski samolot.
R: Wierni jejo, kamieru otdaj! /Oddaj ją, kamerę oddawaj!
SW: Zacziem wam eta kamiera? /Po co wam ta kamera?
R: Zatjem. Sumku!/ Po to. Torbę!
R: Wot w polskoj staranie wierniom wam sumku./ W Polsce oddamy wam torbę.
(niezr.)
R.(niezr.)
(niezr.)
R. Nie nado,(niezr.) dawaj/ Nie trzeba (niezr.), dawaj.”
(http://freeyourmind.salon24.pl...)

Już słyszę te komentarze, że w oddali pleneru SW „widać przecież” te doskonale nam znane golenie, widać nawet rumowisko przy „salonce”, widać dwupienne drzewo, ogon itd., a nawet, gdy kamera Wiśniewskiego omiata obiektywem pobojowisko, to dostrzegamy nawet w stopklatkach te (ewentualnie: takie) części skrzydeł, jakie były pokazane na 1.24. Gdyby ktoś chciał jeszcze dorzucić hojnie parę szczegółów, to jest też trochę dymu, trochę ognia i nawet trochę mgły – prawie jak w plenerze Koli (tu było jednak wszystkiego dużo więcej). Nie ma natomiast strzałów (poza jednym symbolicznym strzałem drzewa), nie ma ruskiej syreny, nie ma śmiechu, nie ma gostków w kurtkach, którzy byli u Koli, choć być może pałęta się potem znowu na drodze leśny dziadek (http://centralaantykomunizmu.b...). Są oczywiście „strażacy” i najpierw jeden, a potem drugi czerwony wóz, choć żaden nie wydaje takiego odgłosu jak u Koli. Są też jakieś inne, trudne do zidentyfikowania osoby (http://centralaantykomunizmu.b...). No i nie ma Wierzchowskiego, dodajmy, a przecież on miał być na pobojowisku jeszcze przed przybyciem „strażaków”, a tuż po „medykach”, którzy wypadli nie wiadomo skąd, gdyż nawet karetki Wierzchowski nie widział.

Skąd wiadomo, że filmik Koli był „zaraz PO katastrofie”? Na tymże filmiku nic nie syczy, nie świszczy, nie rzęzi, nie bulgocze itd., słychać nawet miejscami ptaki (tak jak u SW http://centralaantykomunizmu.b...), więc jak... „zaraz po”. Jakąś wskazówką były dla nas płomienie i dymy, podstawową jednak były krzyki i dialogi, z których wydawało się, że słychać jakieś polskie głosy. Podstawowym jednak elementem „magnetyzującym” naszą uwagę były POSTACI, jakie wydawało się nam, widzimy w kadrze. Jedno z najsłynniejszych i analizowanych przez wielu blogerów, ujęć, to to, w którym widać kobiecą postać przy skrzydle. Niektórzy dostrzegali też obok jeszcze jedną postać i tzw. białą postać za skrzydłem.

Niestety, kadry moonwalkera Wiśniewskiego zrobione w „zonie Koli” akurat tego właśnie fragmentu skrzydła, fragmentu „z postaciami” ani przez ułamek sekundy wyraźnie nie łapią, jest on jedynie „muśnięty w przelocie” (http://centralaantykomunizmu.b...). Tym niemniej wydaje się zupełnie niemożliwe, by będąc dosłownie parę metrów od tego właśnie rejonu, moonwalker nie dostrzegł opartego o to skrzydło, jakiegoś ludzkiego ciała. Możemy więc chyba założyć, iż albo na filmiku Koli nie była to postać/postaci (tylko coś pozorującego ludzkie ciało; ewentualnie ulegliśmy złudzeniu optycznemu (http://fymreport.polis2008.pl/...)), albo też po filmie zabrano stamtąd to ciało (te ciała), nim przybył SW.

Wierzchowski, jak wynika z jego sejmowych zeznań, także trafia do zony Koli, choć od lewej strony. I zapewne dochodzi wnet do tego „rumowiska”, jak to określił A. Kwiatkowski (w filmie „Mgła”: „wszedłem na takie rumowisko i na szczycie tego rumowiska (? - przyp. F.Y.M.) było coś dziwnego i to była taka postać: korpus ludzki w jakimś swetrze bez głowy”; czy więc najpierw to ciało było „na górze” tego „nasypu”, a potem zostało przez Rusków zepchnięte na ziemię? - przyp. F.Y.M.). Mija to „rumowisko” także, jak wiemy, zbliżając się do zony Koli (po obejściu części kadłuba), polski montażysta (http://centralaantykomunizmu.b...).

Wierzchowski parokrotnie w swych zeznaniach powtarza, że mówił wtedy: „Może to nie ten samolot?”, a nawet „Może to nie oni?” W pewnym momencie jednak obraz tego, co ma przed oczyma młody pracownik kancelarii „transformuje się” w jego świadomości w trakcie oglądania księżycowego pleneru. Mimo że Wierzchowski nie wiedział (jak sam przyznaje), dokąd biegnie ani też, co zobaczy, mimo że nikt mu nie przekazał wiadomości o żadnej katastrofie, mimo że NIE BYŁO ŻADNEGO ALARMU, a słynną ruską syrenę Wierzchowski usłyszy przecież dopiero na pobojowisku (http://freeyourmind.salon24.pl...) i mimo ma wrażenie, że to „nie ten samolot” i „nie oni”, to na jego oczach dokonuje się pewna „przemiana” krajobrazu księżycowego w REALNY:

„Wszystko było takie wbite w ziemię. Ja widziałem tam bodajże z dwie trzy osoby, które gdzieś tam leżały (…) Dla mnie to był szok, tak, znaczy ci ratownicy, te trzy osoby gdzieś sobie tam były, ja nawet nie... jakoś, mówię, nie... Nawet mnie to nie interesowało, tak, znaczy... bo po prostu dla mnie była to tak wielka tragedia, to... Ja na początku nie wierzyłem, że... Może to nie ten samolot?... I potem dochodzili ludzie i tak dalej. I ja mówię, mówię do..., może to nie ten samolot? Może, może to nie oni? (…) Ale w momencie, gdy były te malowania biało-czerwone (…) części skrzydeł... (Na pytanie A. Macierewicza o statecznik – przyp. F.Y.M.) Nie szachownicy nie, tylko, mówię, części skrzydeł, części w sensie rozerwanego poszycia, gdzie były ślady po malowaniach (…)”.

I przytoczę w tym miejscu jeszcze fragment relacji z „Mgły” (dotyczącej telefonu do J. Sasina): „(Sasin – przyp. F.Y.M.) mówi: „Uspokój się, co ty mówisz?” Ja mówię: „Stary, oni wszyscy nie żyją. Ja tu stoję przy tym.” (…) Ja mówię: „Wszyscy nie żyją. To jest po prostu... masakra”.”

A wedle relacji sejmowej: „Zobaczyłem wrak samolotu (…) Podbiegłem tam, zobaczyłem (…) to, co zostało z samolotu i te koła tupolewa (…) Szok (…) Mówię: może to nie ten samolot? To niemożliwe. (…) Popłakałem się jak dziecko i wziąłem telefon i zadzwoniłem do ministra Sasina i łkającym się głosem powiedziałem mu, że: słuchaj, no, chyba nie przyjedziemy (…) mówię, że się samolot rozbił i wszyscy nie żyją. (…) Ja powiedziałem, że chyba wszyscy nie żyją. (…) Ja byłem tak naprawdę... 10 m od wraku, 5, tak, no, tyle, ile dało się tam podbiec. Tam był porozrzucane ludzkie ciała i... wszystko było wbite w ziemię...”

Wierzchowski na „rumowisku” dostrzega „w tych krzakach”, jak wiemy, „ciało bez głowy” (to samo zapewne, co Kwiatkowi) oraz „ciało rozerwane pasami”, lecz poza jednym nie widzi innych pasażerskich foteli. By jednak nie było wątpliwości, że pracownik kancelarii Prezydenta trafił we właściwe miejsce (czyli, by wiedział, że „to oni”), pojawi się przed jego oczyma jeszcze obraz śp. K. Doraczyńskiej („wyglądającej jakby spała”). Jest to z pewnością jedna z najbardziej makabrycznych chwil ruskiej maskirowki, ponieważ niedługo potem Wierzchowski przeżyje załamanie psychiczne i poza uczestniczeniem w identyfikacji ciała Prezydenta (rozpoznaje je na 70-80%, jak twierdzi), w żadnych innych działaniach identyfikacyjnych ani liczeniu ciał ofiar nie będzie brał udziału (w sejmie tłumaczy to chęcią uniknięcia widzenia w snach twarzy zmarłych). Te identyfikacje, jak wynika z relacji Wierzchowskiego (cytat nieco niżej) i co należy podkreślić, NIE będą zachodzić na pobojowisku, lecz polskim pracownikom ambasady oraz paru borowcom (którzy pojawią się na Siewiernym z przyjazdem Sasina) będzie się okazywać ciała ofiar przynoszone przez ruskich „ratowników” i inne służby, w miejscu specjalnie wydzielonym do rozpoznawania członków delegacji prezydenckiej.

Zwracam uwagę na postać Wierzchowskiego i na jego zeznania, ponieważ – tak jak w przypadku „pierwszego Polaka na Księżycu”, którego wizja skrzydlatej orki została przez Rusków wykorzystana jako podstawowy element „wypadkowej narracji”, tak w przypadku Wierzchowskiego pojawia się (nie wiem, czy jako pierwsze po „polskiej stronie”, ale na pewno jedno z pierwszych) stwierdzenie typu: „wszyscy zginęli” - mimo że, podkreślam, NIKT jeszcze tego nie ustalił; ani ze służb medycznych (tych bowiem wtedy na pobojowisku nie ma), ani z polskich instytucji uprawnionych do sformułowania tak daleko idącego stwierdzenia. Ono przecież niemal natychmiast zaczyna w mediach żyć „własnym życiem” - niejako „przeciera drogę” pewnej wizji tego, co i jak się stało; „przeciera drogę” w umysłach odbiorców komunikatu o „tragicznym wypadku”. Tymczasem nikt nie miał prawa w tamtej chwili i tamtej sytuacji mówić, że „wszyscy zginęli”, lecz najwyżej, że uznaje się pasażerów i członków załogi za osoby zaginione i wszczyna się akcję poszukiwawczo-ratunkową!

Sytuacja jest niesamowita, gdyż pracownik kancelarii biegnie za jakimiś ludźmi w kitlach, a dotarłszy na jakieś miejsce, stwierdza po „stanie samolotu”, że... z delegacji prezydenckiej „wszyscy zginęli”. W „Mgle” przecież opowiada, że miał wrażenie, jakby trafił na złomowisko: „Nie było części, że okna widać, że ktoś może siedzieć w samolocie, tak, tylko to wszystko to była miazga, jak... jak na złomowisku, jak wszystko jest rzucone na kupę, tak, i nie wiadomo, co gdzie jest. Gdzie skrzydło, gdzie... To wszystko było tak przemielone i wbite w ziemię, że nawet nie było... Ja tam podbiegłem i nie wiedziałem, gdzie jest... gdzie co jest...”

Dopiero widok ciał ofiar, z których ROZPOZNAŁ JEDNĄ (oprócz późniejszego uczestniczenia w identyfikacji ciała Prezydenta), podkreślam, jest dla niego „dowodem”, że widzi miejsce katastrofy! Tymczasem, jeśli cofniemy się w czasie do momentu oczekiwania na przylot delegacji, to – trzymając się wciąż zeznań Wierzchowskiego – nie ma żadnego zjawiska, które TĘ właśnie katastrofę, by zapowiadało czy sygnalizowało! Świst silników słychać przy przelocie każdego samolotu przecież i nikt takiego świstu nie traktuje jako niepokojącego, jeśli to się dzieje w okolicy lotniska. Wierzchowski sam wielokrotnie stwierdza, że nie tylko niczego (właśnie niepokojącego) nie widział ani nie słyszał, ale wprost do głowy mu nie przyszło, że doszło do lotniczej katastrofy.

Ruszyli po prostu (z J. Bahrem jego limuzyną) za „spanikowanymi Ruskami” (a potem, gdy dojadą do „rampy z kłódką”, Wierzchowski wyskoczy z auta i pobiegnie „za osobami w białych fartuchach”). No ale przecież NIKT IM, ani Bahrowi, ani Wierzchowskiemu, NIE ZAKOMUNIKOWAŁ, co się naprawdę stało. Nie rozlega się syrena alarmowa, nie nadlatują śmigłowce pogotowia ratunkowego, nie słychać było ani eksplozji, nie nawet RUMORU spadającej 800 metrów od miejsca, w którym stali, wielkiej maszyny, nie widać ognia ani dymu! Polacy więc (Wierzchowski, Bahr, wcześniej Wiśniewski) niejako OKDRYWAJĄ katastrofę (niemalże jak odkrywcy nowego lądu).

Wierzchowski, jak sądzę, nie może być PRZED moonwalkerem (http://freeyourmind.salon24.pl...), ponieważ ten ostatni przecież WCZEŚNIEJ obserwuje „katastrofę” (http://freeyourmind.salon24.pl...) (http://freeyourmind.salon24.pl...). Poza tym ten ostatni, czyli SW, NIE słyszy ani NIE rejestruje ruskiej syreny, która jest nie tylko na filmiku Koli, ale i w momencie, gdy Wierzchowski już stoi przy rumowisku (filmowanym przez chwilę też przez SW). Z kolei Wierzchowski, jako się rzekło, słyszy syrenę, która – wedle informacji podawanych oficjalnie 10 Kwietnia – miała zabrzmieć o 8.56 – a to zaś jest prawie 20 minut od momentu, gdy moonwalker widział „skrzydło pionowo w dół” w rozwiewce; o ile oczywiście SW nie widział tego skrzydła np. o 7.38 polskiego czasu. Poza tym Wierzchowski, co powtarza w różnych zeznaniach, nie słyszał ani jaka-40, ani dwukrotnego podejścia iła-76, zaś miał być „godzinę”, a nawet „półtorej” przed planowym przybyciem delegacji prezydenckiej (http://freeyourmind.salon24.pl...).

Wychodzi więc na to, że Ruscy urządzili trzy odrębne przedstawienia na pobojowisku: jedno Koli, drugie moonwalkera i trzecie, ostatnie, z udziałem Wierzchowskiego (pomijam krótki spektakl z teatru cieni, którego świadkiem był Tola pracujący na lotnisku Siewiernyj (http://centralaantykomunizmu.b...)). Z przybyciem młodego pracownika kancelarii, zaczyna się już „oficjalny ruch” na pobojowisku, a więc możemy uznać, że to już jest moment całkowicie gotowej maskirowki. Wierzchowski opowiada zresztą, jak stopniowo, tj. niedługo po jego przybyciu za „przewodnikami” w kitlach, ZAPEŁNIA się ruska zona i rusza cała niesamowita krzątanina, którą obserwowaliśmy choćby z migawek „okołolotniskowych”:

„Ja pobiegłem i już potem nie obserwowałem, czy te jakieś karetki dojeżdżają. Pojawiali się nowi, no jak rozumiem, nie wiem, no, ratownicy czy lekarze, czy sanitariusze, którzy tam gdzieś dochodzili, tak, i to ich widziałem. Oni tam na bieżąco gdzieś tam się pojawiali, tak, ale to nie było też tak, że momentalnie raptem pojawiło się 30 osób, służb medycznych, które będą przeszukiwać miejsce katastrofy. Na bieżąco dojeżdżały służby ze Smoleńska, które, jak ja rozumiem, były powiadomione o tym, że jest katastrofa lotnicza i trzeba, trzeba przyjeżdżać, tak (…) Nie wszyscy mogli się tam dostać, te wozy nie mogły wjechać, kuli dziurę w tym murze, i już tam wtedy był bezpośredni dostęp do tych, do tego miejsca, gdzie były te koła i tak jakby ta główna część rozbitego samolotu...”

I zacznie się zaraz w zonie Koli „wycinka samosiejek” oraz przenoszenie części wraku:

„Z czasem to miejsce katastrofy się zacierało (...). To miejsce było rozgrzebywane, żeby odnaleźć wszystkich... (…) Ten teren z każdą godziną się zmieniał. (...) Nie chodziło o to, żeby uprzątnąć miejsce katastrofy, tylko po prostu zrobić miejsce dla... Był stolik dla prokuranta (? - przyp. F.Y.M.), przynosili jakieś agregaty, którymi potem prąd dociągali (…) Miejsca na złożenia ciał... (…) W momencie jak zapadła decyzja, że będą wynosili te ciała, tak, no to musieli gdzieś rozłożyć te folie, tak, na których były (…) Tam zaczęła się pojawiać strasznie wielka ilość osób (…)

Ciała były wynoszone na noszach. Najpierw były układane, przykrywane (…), potem jak zapadła decyzja, zostały przywożone trumny samochodami ze Smoleńska (…), to potem te osoby były po prostu odkrywane i była wstępna identyfikacja, tak, czy kogoś da się rozpoznać, czy kogoś nie da się rozpoznać (…). Przy samym wraku nie byli (przedstawiciele Polski zajmujący się wstępną identyfikacją – przyp. F.Y.M.). Nie mogli być, bo po prostu to były takie zgliszcza, że chodzili ludzie w gumowcach (…) Wydaje mi się, że robili zdjęcia miejsc i tak dalej, ofotografowywali każde zdjęcie po kolei, tak, i potem, tak jak mówię, przy każdym sektorze spisywali, że kogo znaleźli, tak, nie było identyfikacji, była kartka... (?? - przyp. F.Y.M. - trudno z tego wywnioskować, czy chodzi o polską dokumentację czy ruską) (…) Przy tej identyfikacji było dwóch konsuli, był pirotechnik BOR-u, który dojechał i było jeszcze dwóch funkcjonariuszy, którzy gdzieś odchodzili sobie na chwilę, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. (…) Oni się tak zmieniali.”

 Tak mi przyszło jeszcze do głowy, czy w przypadku ataków terrorystycznych w Moskwie służby też przyjechały po ciała ofiar z trumnami na ciężarówkach?

http://freeyourmind.salon24.pl...
http://freeyourmind.salon24.pl...
http://freeyourmind.salon24.pl... (obszerny komentarz A-Tema nt. Bahra)