Absurdalna debata o energii atomowej i wyjątkowo rozsądny Tusk

Czasem wstyd mi za te nasze polskie media. Potrafią wszystko spłaszczyć, zgwałcić i pozbawić zupełnie całej istoty i sensu. Nie dziwię się słowom Jana Rokity, który w najnowszym “Uważam Rze” mówi Piotrowi Zarembie, że przebieg rewolucji w Afryce wolał oglądać w Al-Dżazirze a nie w polskich mediach, bo te (oraz inne europejskie) nie dają poczucia uczestnictwa.

Pomijając już wtórność informacji, to uwaga naszych mediów nie dotykała istoty zrywu, podążania za wolnością, ograniczała się do przyziemnych rozmów na temat, jak mówi Rokita, “czy pani Ziuta wykąpała się w Morzu Czerwonym czy nie”. Zresztą ja zauważyłem coś jeszcze. W naszych mediach jedna rewolucja wypychała drugą, nie mogą one funkcjonować w polskich mediach jednocześnie. A przecież to cały łańcuch naczyń połączonych, a nie osobne i niezależne od siebie zrywy.

Pamiętam liczne relacje z Tunezji. Potem jednak rozpoczęła się rewolucja w Egipcie i polskie media natychmiast o Tunezji zapomniały, skupiając całą uwagę na Egipcie. Ale nie na długo, bo gdy tylko zryw wolnościowy przeniósł się do Libii, to natychmiast zamknięto nam kanał z informacjami z Egiptu. Rozumiem, że obalanie Kadafiego jest obecnie informacyjnym priorytetem ale od czasu do czasu warto przypomnieć, jak rozwija się porewolucyjna sytuacja w Egipcie czy Tunezji.

Podobną rzecz zauważyłem też w przypadku ogromnego kataklizmu, który nawiedził Japonię. Przez kilka dni mogliśmy oglądać relacje z dotkniętych katastrofą terenów, do czasu gdy nie pojawiła sie informacja o zagrożeniu radioaktywnością. Wiadomo, że trzęsienie ziemi traktuje budynki jednakowo, nie patrzy czy to biurowiec, stodoła czy elektrownia atomowa. Tylko że w przypadku tej ostatniej pojawiła sie niespotykana wręcz panika, która z kolei na europejskim gruncie zainicjowała absurdalną, moim zdaniem, debatę.

Bo nagle niektóre narody zaczęły się zastanawiać nad zagrożeniami związanymi z energią atomową, do głosu zaczęli dochodzić krzykacze, którzy w swoim ekologicznym zacięciu zaczęli przekonywać, jak to bardzo straszna i szkodliwa może być energia jądrowa, dając nam za przykład właśnie Japonię. No, prochu tutaj nikt nie wymyślił, bo to że energia jądrowa jest powiązana z promieniotwórczością, wiadomo było już na początku XX wieku. I nagle w Polsce odezwały się głosy, że powinniśmy zarzucić plany budowy elektrowni atomowych, bo nas też może napromieniować.

Mało tego. Zaczęto natychmiast argumentować, że skoro tak zaawansowana technologicznie Japonia ma teraz problem z chłodzeniem prętów, wrzącymi reaktorami oraz chmurą radioaktywną, to co dopiero taki naród jak my, zacofany jeszcze nieco, opierający cały czas swoją energię na węglu. Zabrakło już tylko zobrazowania, że rok po wybudowaniu u nas elektrowni atomowej, wszyscy będziemy świecić na zielono. No przecież tak nie można.

I co najbardziej smutne, takie rozmowy toczyły się w głównych kanałach telewizyjnych, w najlepszych porach oglądalności. Mi parę razy udało się trafić na takie dywagacje i zacząłem się zastanawiać nad tym o co w ogóle chodzi i dlaczego my się tym w ogóle zajmujemy. Przecież do zagrożenia promieniowaniem w Japonii doszło TYLKO I WYŁĄCZNIE w wyniku ogromnego kataklizmu, który ten kraj nawiedził. Gdyby nie ogromne trzęsienie ziemi i tsunami, to te elektrownie spokojnie i bezpiecznie by sobie pracowały.

Wszystkich tych debatujących w telewizji i straszących nas promieniowaniem wystarczyło zapytać: kiedy ostatnio Polskę nawiedziło potężne trzęsienie ziemi, które mogłoby spowodować ewentualne uszkodzenie hipotetycznej elektrowni atomowej, powodując tym samym zagrożenie promieniowaniem radioaktywnym? Niestety, jakoś nikt nie zadał tego rozsądnego pytania, bo wszyscy byli zajęci sianiem nierozsądnej paniki. Cóż, panika dobrze się sprzedaje.

W tym całym zgiełku niepotrzebnych i absurdalnych rozmów, dziwnych argumentów i jałowych dyskusji spodobał mi się (wyjątkowo!) premier Donald Tusk, który szybko uciął wszelkie spekulacje i głośno podkreślił, że Polska nie zrezygnuje z budowy elektrowni atomowej, o co apelowali do nas Niemcy. I słusznie, bo my spokojnie możemy je budować, ruchy płyt tektonicznych nam nie grożą.

A jedyne trzęsienie ziemi, jakie nam zagraża, może pojawić się najwyżej tuż po jesiennych wyborach, kiedy się okaże że wygrał PiS i znowu pewnym szemranym osobnikom ze strachu zacznie się usuwać grunt pod nogami. I choć nie mamy jeszcze elektrowni atomowych, to słuchając pewnych rozmów, dochodzę do wniosku, że paru dziennikarzy i ekspertów już zdążyło się napromieniować… oparami absurdu.

Piotr Cybulski
http://piotrcybulski.eu