Skrzydlata orka

Nikt, kto choć trochę zainteresowania wykazuje tragedią smoleńską, nie mógł nie słyszeć opowieści moonwalkera S. Wiśniewskiego o tym, jak skrzydło pionowo w dół przeorało ziemię smoleńską, nim doszło do „wypadku na Siewiernym”. I mimo że SW był przekonany, że widzi „jakąś katastrofę” i to „jakiegoś małego, wojskowego samolotu”, a nie katastrofę tupolewa, to właśnie, co już wyraźnie zaznaczałem (http://freeyourmind.salon24.pl...), to orzące skrzydło lub skrzydlata orka cudownie w mgielnej rozwiewce dostrzeżone przez moonwalkera, gdy akurat wyłączył swoją waciującą przez parę godzin kamerę, stały się potem leitmotivem ruskiej powypadkowej narracji z 10 Kwietnia (są zdjęcia, jak Ruscy pokazują sobie rękami obracanie się samolotu skrzydłem w dół, a potem, co oczywiste, na plecy), a także, podkreślmy, narracji „MAK-u” (w raporcie są nawet zdjęcia „śladów” tejże orki, na s. 87). To właśnie bowiem skrzydlata orka „tłumaczyła” wszystko, co najważniejsze: 1) nieprawdopodobną wprost skalę zniszczeń wraku, 2) to, że „wsie pogibli”, oraz to, że 3) nie było kogo i czego ratować.

Wiemy, że polscy eksperci tak byli zajęci badaniami pod przewodem najwybitniejszego eksperta E. Klicha, że nie tylko nie badali skrzydeł, ale w ogóle nie mieli możliwości zbadania wraku. Nie uczestniczyli w oblocie nad pobojowiskiem i nie mogli nawet sprawdzić obrazowań radarów w ruskiej wieży szympansów na planecie małp (podczas tego oblotu) (http://www.naszdziennik.pl/ind...). W gruncie rzeczy więc spełnili rolę dekoracyjną do śmiałych, daleko idących „badań” neosowieckich speców z „MAK”-u, którzy w błyskawicznym tempie zrekonstruowali przebieg zdarzeń. Ci ostatni, mimo że motyw ze skrzydlatą orką twórczo wykorzystali w swej dezinformacyjnej akcji służącej do osłaniania zamachu na polską delegację i zamordowania jej członków (i mimo że film SW obiegł po wielokroć cały glob ziemski, a kadry z niego stały się „ikonami zdarzenia”), nawet nie zadali sobie trudu wezwania moonwalkera SW, było nie było, NAJWAŻNIEJSZEGO świadka „katastrofy tupolewa”, przywoływanego przez ruskie media (wprawdzie jako S. Śliwiński, no ale zawsze to coś). SW nie był przesłuchiwany też przez inny zespół ekspertów, czyli „komisję Millera”, no ale po niej, znając poglądy wybitnego znawcy lotnictwa i katastrof lotniczych, J. Millera, chyba nie spodziewamy się wybiegania przed ruski szereg, więc tu akurat wcale nie jesteśmy zaskoczeni.

Niewezwanie SW przed oblicze „MAK”-u mogłoby dziwić tylko paranoików smoleńskich. Tych wszystkich bowiem speców, co za Matką Moskwą powtarzali od pierwszych godzin po zamachu, że wina leży po stronie polskiej załogi, że „w gęstej mgle nie powinni”, że naciski itd., ale też, że „samolot zahaczył o drzewa” itd., ten fakt niewysłuchania najważniejszego, powtarzam, najważniejszego świadka „katastrofy tupolewa” przez wybitne intelekty „MAK”-u, nie zdziwiłby, skoro ruscy zawodowcy, ruscy najwyżsi urzędnicy, ministrowie itd. już w pierwszych minutach „po zdarzeniu” wiedzieli, co się stało. Dogranie szczegółów zatem było tylko kwestią czasu i rekonesansu choćby takiego, jak ten dokonany 3 dni „po katastrofie” przez wybitnego fotoamatora S. Amielina, którego badania w ekspresowym tempie (bo już 14 kwietnia 2010) z upodobaniem przywoływali przeróżni polscy „badacze” (jak choćby ten wychwycony przez Manka http://picasaweb.google.com/11...).

Wprawdzie owi ruscy zawodowcy, których profesjonalizm może budzić zastrzeżenia tylko u smoleńskich paranoików, mieli zrazu dość spory problem z ustaleniem dokładnej godziny „zdarzenia”, bo się tak jakoś zapędzili, mówiąc o godz. 8.56 (vel 10.56), no ale, jak wiemy z tej obfitującej w wiele zwrotów w akcji, historii smoleńskiej, „z biegiem dni” jakoś dokręcili zegarki i wspólnie ustalili, kiedy „do katastrofy doszło”. To zaś, że legendarna godzina 8.41 nieco się mija np. z godz. 8.38, kiedy moonwalker SW widział, a gubernator Obwodu Smoleńskiego słyszał, „zdarzenie” (http://freeyourmind.salon24.pl...), to drobny detal, którego nie uwzględnił „raport MAK” z tego banalnego powodu, że neosowieccy uczeni po prostu zakończyli nieco wcześniej prace niż zeznawał w polskim sejmie tenże SW (http://www.youtube.com/watch?v...). Zresztą, skoro stwierdzili oni, że już właściwie nie ma co badać (bo pewnie i sami nic tak naprawdę nie badali – no ale to oczywiste, skoro przyczyny katastrofy znane były na Kremlu zapewne zanim do niej doszło), to rzeczywiście, niewiele tu nam w tej ruskiej materii pozostało. No, najwyżej wystąpienie za jakiś czas (tzn. jak gabinet ciemniaków zostanie postawiony przed Trybunałem Stanu) na drogę procesową przeciwko tej załganej, chroniącej zamachowców instytucji, jaką jest „MAK”, co, mam nadzieję, kiedyś nastąpi (ruscy czekiści i ich poplecznicy w Polsce nie zdają sobie, podejrzewam, sprawy, co w polskich sercach uruchomili).

Nie uprzedzając jednak biegu rzeczy, nie wybiegając wprzód historii międzynarodowego procesu stulecia, wróćmy jednak do skrzydlatej orki czy orzącego skrzydła. Nie mamy tu ułatwionej sytuacji, gdyż o ile „raport MAK” wiele miejsca poświęca „analizie psychiatrycznej” nieznanych nam wybitnych autorytetów jeszcze sowieckiej psychiatrii, pochylających się z troską nad stanem psychicznym załogi tupolewa, o tyle dokładnego przebiegu „zdarzenia” nam jakoś nie podaje. Nie opowiada nam, że skrzydło worało się tu a tu, następnie dziób z kokpitem uderzył tu, co spowodowało, że oderwał się ogon i poleciał tu, uderzając z taką a taką siłą, co też obliczono na podstawie analizy głębokości takiego a takiego zagłębienia w ziemi i analizy wygięć blachy od impaktu... itd. Nie opowiada nam też, jak to możliwe, że podmuch z silników walącego w brzozę tupolewa zwalił niejednego leśnego dziadka z nóg (jednego spotkał w swych wędrówkach posmoleńskich Amielin, innego z kolei reporterzy TVN), ale nie wymiótł ani okolicznych śmieci, ani umocowanego na pobliskim drzewie gniazda (http://centralaantykomunizmu.b...).
Oczywiście domyślamy się, że w Rosji wszystko ma swój specyficzny ciężar gatunkowy, ale tego okołobrzozowego cudu przyrody jednak nam „raport” za bardzo nie wyjaśnia. „Raport” opowiada nam natomiast, gdzie co z wraku leżało (co „widać” na zdjęciach) i co z tego leżenia wynika (s. 88 i następne).

No a nasuwa się parę pytań. Po pierwsze, jeśli skrzydło worałoby się w ziemię, to samolot uderzyłby nosem w ziemię i zapewne rozerwałby się kadłub, lecąc w głąb pobojowiska – rozkład szczątków jednak byłby zupełnie inny niż ten, jaki widzieliśmy na księżycowych obrazach, no i skala zniszczeń też byłaby dużo mniejsza, choć, oczywiście byłoby wiele osób rannych i być może zabitych (chyba że doszłoby do eksplozji paliwa i cały wrak stanąłby na długi czas w płomieniach). Ruscy jednak nie tak nam opowiadają historię wypadku na Siewiernym. Ich zdaniem bowiem (i za „fachowcami wojskowymi” przytoczył tę wersję także SW w swej relacji sejmowej) skrzydlata orka spowodowała „lądowanie na plecach”, czyli obrócenie się samolotu na grzbiet. Tu znowu spece w specjalne szczegóły nie wchodzą – brak śladów rycia też ich specjalnie nie nurtuje, więc nie będziemy tej kwestii w tym momencie drążyć. Zwróćmy uwagę tylko na skrzydło.

Nie znalazłem żadnego zdjęcia, w którym jakieś skrzydło byłoby wbite w ziemię lub choćby w niej w sporej swej części utarzane. Już pomijam to, że skrzydła znane nam ze zdjęć stoją oparte o krzaki, tak jakby jakiś ruski palant nie wiedział nawet jak je wiarygodnie umiejscowić, by ich położenie wyglądało na „powypadkowe”. Jeśli bowiem doszło do orki, to przecież takie skrzydło powinno być sponiewierane wprost od gleby, korzeni, błota itd. Gdzie na zdjęciach z 10 Kwietnia jest ślad na skrzydle po orce?

http://www.youtube.com/watch?v... superwizjer z kwietnia 2010, wciąż warty analizowania
http://www.naszdziennik.pl/zas...
http://centralaantykomunizmu.b... (zdjęcia)