Reformy cichym skradają się krokiem...

Ciągle nie mogę dojść do siebie po lekturze wstrząsającego świadectwa premiera Donalda Tuska, które złożył w artykule w Gazecie Wyborczej. Odnajduję coraz to nowe wątki, które wcześniej zlekceważyłem, a teraz dopiero dostrzegam ich studzienną głębię. Drobiazgi jakieś, karły frazeologiczne, przez które wzrok przelatywał, nie zatrzymując się na ułamek sekundy, a mózg nie reagował nawet najdrobniejszą zmarszczką, urastają do rangi strategicznych teorii. Myśli, które po pierwszym czytaniu wydają się błahe i lekkie jak piórka, po drugim i trzecim ruszają z posad bryłę świata. Zaś premier jawi się ogromny, co oddać może jedynie literatura - „gigant myśli, ojciec polskiej demokracji, osoba zbliżona do imperatora” - mówił równie genialny Ostap Bender, którego słowa tylko odrobinę przykroiłem do naszych warunków.

Weźmy na ten przykład kwestię metody reformowania państwa przyjętej przez Platformę Obywatelską. Do tej pory minister Michał Boni określał ją jako reformy małych kroków albo małe kroki w reformach, czy też reformy małe w kroku. Jakoś tak podobnie, dokładnie nie pamiętam. W każdym razie wyśmiewano biednego ministra za te małe kroki, psy na nim wieszano i ogólnie poniżano. Tymczasem właśnie artykuł premiera spowodował odsłonięcie całości obrazu tej specyficznej metody modernizacji państwa, za którą tyle wycierpiał minister Boni. Oto okazuje się bowiem, że nie były to kroki jedynie małe, jak do tej pory uważano. Renata Grochal z Gazety Wyborczej upowszechniła wiadomość, że wedle Donalda Tuska kroki w reformach mają być również ciche.

„Poprawa jakości życia milionów polskich rodzin wymaga "mozolnej zmiany przepisów poutykanych w setkach różnych ustaw". Ta "rewolucja cichych kroków" - jak lubi określać ją Tusk - nie jest "angażującą zbiorowe emocje ideą czy szarżą. To praca u podstaw" – Renata Grochal z lubością i widocznym uwielbieniem przytacza cytaty z przemyśleń Tuska.

Zatem żegnajcie ułańskie szarże, które tak żeśmy sobie upodobali my Polacy, złote ptacy. Nie zagrają nam już surmy bojowe, ani bębny do szturmu nie zawarczą. Została nam tylko mozolna orka u podstaw, jak nie przymierzając Niemcom czy innym Holendrom.

Jednak ta fraza – małe, ciche kroki – budzi we mnie bynajmniej nie pozytywistyczne skojarzenia z pracą u podstaw i poczciwym urzędnikiem, który w pachnącym myszami magazynie pracowicie liczy worki ze zbożem. Nie wiem, może ja się za dużo naczytałem, ale pierwszą myśl miałem taką, że małym, cichym krokiem to lis skrada się do kurnika. Wiem, że to wredne skojarzenie w stosunku do osoby premiera, który jest powszechnie znany z upodobania do pracy organicznej aż do zatracenia. Ale mam na swoje usprawiedliwienie argument, że o lisie skradającym się do kurnika mówił ostatnio doradca prezydenta, więc może to taka wspólna strategia modernizacyjna obu zaprzyjaźnionych kancelarii.

Jest jednak jeszcze jeden aspekt tych małych cichych kroków, który mnie bardzo frapuje. Premier bowiem upodobał sobie sformułowanie „rewolucja cichych kroków”, co samo w sobie na pierwszy rzut oka nie powinno zaskakiwać. W końcu była rewolucja goździków, rewolucje agrarne, cenowe, także rewolucja francuska, a nawet kulturalna.

Jednak najbardziej dziwię się dziennikarzom Gazety Wyborczej, że nie dostrzegli przewrotności tego sformułowania. Kto jak kto, ale ludzie z biografiami powinni natychmiast dostrzec herezję w takim stwierdzeniu. Małe, ciche kroki dotyczyć mogą bowiem jedynie kontrrewolucji. Skradającej się kontrrewolucji. To jest elementarz rewolucjonisty! I oni tego nie dostrzegli!

Świat się przewraca do góry nogami, sarny gonią za wilkami – mawiał w takich momentach pan Zagłoba.

http://wyborcza.pl/1,75478,924...