Lotnisko 2

W jednym z wywiadów przeprowadzonych z dziennikarzami, którzy byli na Siewiernym 10 Kwietnia, a zamieszczonym dawno dawno temu w pierwszej „smoleńskiej” „Misji specjalnej” jeden z dziennikarzy, Paweł Prus z TVP Info mówi: „Największym zaskoczeniem było, że w ogóle to lotnisko tam jest, bo my mieszkaliśmy przez tydzień w hotelu, który znajduje się tuż obok lotniska i nie mieliśmy pojęcia, że to jest lotnisko. Po prostu po drugiej stronie drogi od hotelu był jakiś niewysoki mur, jakaś stara zardzewiała brama, ale tam nie lądował żaden samolot. Nie było jakby żadnego śladu, który mógłby wskazywać, że to jest lotnisko” (od 04'04'' materiału, link poniżej).

Jest owo zaskoczenie dziennikarza o tyle może niezrozumiałe, że po pierwsze: 7 kwietnia na tymże lotnisku miał lądować ze swoją świtą i Tusk, i Putin (dziennikarze nie widzieli tego?, nie byli przy tym?), a po drugie, że tę a nie inną wizytę filmować miał ze swojego legendarnego okna moonwalker Wiśniewski (skąd miał info, że z tamtego kierunku będzie lądowanie to osobna sprawa), choć, jak wiemy, pech sprawił, że Ruscy akurat tę taśmę mu zarekwirowali podczas zatrzymania (w przeciwieństwie do filmu z lądowania pierwszego Polaka na Księżycu). Ale to tylko dlatego zarekwirowali, bo on im ją dał „na wabia”, by uchronić tę drugą. Szerzej kwestię lotniska już kiedyś poruszałem (http://freeyourmind.salon24.pl...), więc nie będę już pewnych rzeczy powtarzał, chciałbym zwrócić uwagę na inne tym razem aspekty sprawy.

To fatalne (chciałoby się rzec, katastrofalne) wyposażenie Siewiernego z ruskiego punktu widzenia stanowiło wszak 1) dodatkowe „usprawiedliwienie” tragedii i 2) kamuflaż do przeprowadzonego zamachu. W takich bowiem warunkach (plus leśna operacja gen. Tumana) „oczywiste było”, że samolot w ogóle „za żadne skarby świata nie miał prawa wylądować”. Tym samym piloci tupolewa (twierdzono) nie powinni się byli nawet zbliżać do Siewiernego, a co dopiero myśleć o zejściu na wysokość decyzyjną, tylko od razu pędem gnać na zapasowe lotnisko - a skoro już się tego feralnego przedpołudnia zbliżyli, to sami są sobie i tragedii winni.

Na poparcie tej tezy zresztą już 10 Kwietnia przywoływano wypowiedzi gen. Alioszyna, który przed całym medialnym zagonem z Rosji, bliskiej zagranicy (Polski) i zagranicy prawdziwej zapewniał, że załodze proponowano zapasowe lotniska, usilnie namawiano do odlotu na nie, wprost błagano, by dali sobie spokój z lądowaniem na Siewiernym, ale ci nie dali się przekonać i uparli się, że akurat wylądują. W majowej „Misji specjalnej” (jeśliby ktoś uważał, że przesadzam) przytoczona jest (04'21'' materiału) wypowiedź A. Jewsiena sekretarza gubernatora Smoleńska, który łże w żywe oczy tak: „Nasza służba proponowała załodze samolotu polecieć do Mińska, ale załoga odmówiła, twierdząc, że sama wyląduje w warunkach gęstej mgły.” Wprawdzie potem się okazało, że żadnego śladu NAMAWIANIA czy nakłaniania załogi do przejścia na zapasowe lotnisko w żadnych „stenogramach” (ani z CVR, ani z wieży ruskich szympansów) nie ma, ale kto by się tym przejmował, skoro już w pierwszych minutach po zdarzeniu moskiewscy eksperci ustalili „przyczyny wypadku”.

„Nieistniejące” i niedostępne dla wścibskich Polaków lotnisko pozwalało na swobodne przygotowywanie maskirowki, zwłaszcza że, co wiemy z ustaleń m.in. zespołu Macierewicza, BOR w ogóle nie badał stanu lotniska ani nie dokonywał rekonesansu po tamtym terenie. Ruscy nie zgadzali się na obejrzenie lotniska nawet na parę dni przed przylotem prezydenckiej delegacji. Co mieli do ukrycia? Czy tylko katastrofalną infrastrukturę? Pamiętamy słynne i znakomitej (jak na „smoleńską dokumentację”) jakości zdjęcia ciołków w mundurach, wlokących kable i wkręcających żarówki. Bardzo szybko „po katastrofie” fotografie te przedostały się do Sieci (o ile mnie pamięć nie myli, pojawiły się po raz pierwszy na... białoruskim portalu) i miały świadczyć o tym, jak to Ruscy starają się pospiesznie i nieudolnie, bo znowu po bałaganiarsku i byle jak, „zatrzeć wrażenie” totalnego dziadostwa na wojskowym lotnisku. W domyśle zaś znowu pojawiał się komunikat „tam nie należało w ogóle wtedy lądować”.

Nie podejrzewam, by niezgoda Rusków do sprawdzania Siewierego miała związek z jego wczesno-kołchozową infrastrukturą, zwłaszcza że polscy piloci lądujący na nim już nie raz od lat, znali ją zapewne aż za dobrze (tylko że w dobrych warunkach pogodowych i przy dobrej widoczności nie miała ona dla nich większego znaczenia). Ruskie standardy, jeśli chodzi o „kontrolowanie lotów” znali oni także, sądzę. Śp. mjr. A. Protasiuk brał udział poza tym w locie z 7 kwietnia 2010 r.

Rekonesans jakiejś polskiej ekipy po lotnisku na parę dni przed prezydenckim przylotem musiałby bowiem uwzględniać sprawdzenie terenu na obu kierunkach podejścia, a więc od zachodu i od wschodu – i o ile pewnie odnotowano by, a może i - znając polskie realia - specjalnie nie przejęto by się kiepskim oświetleniem (wiedząc, że na ziłach Ruscy mogą rozstawić APM-y i po prostu „jakoś to będzie”) - o tyle komuś mogłoby się widać dziwne, że nieco w bok od końcowego odcinka osi pasa (przy wschodnim kierunku podejścia) w pobliskim lesie przebłyskują szczątki jakiegoś samolotu. Ruscy wprawdzie mogliby je czymś przykryć albo po prostu zbagatelizować sytuację w ten sposób, iż to pozostałość po niegdysiejszej katastrofie jednego z ichniejszych statków powietrznych, albo też że to takie ustronne miejsce złomowania wraków („bo ni momy na razie gdzie, wicie, rozumicie”), no ale trudno byłoby to miejsce potem zachować jako element maskirowki i istotny rekwizyt na planie makabrycznego spektaklu.

Jeśliby bowiem szykowano maskirowkę, to właśnie na parę dni przed katastrofą musiano by (zgodnie z przewidywanym w ramach pozorowania wypadku, planem „rozkładu” kawałków wraku po katastrofie) zacząć zwozić (zapewne nocą) przynajmniej te najcięższe części wraku i je (np. z pomocą dźwigu) rozstawić. Właśnie rozstawić i to w miarę możliwości dyskretnie, gdyż ich powietrzny transport i zrzucenie z jakiegoś ciężkiego helikoptera typu Mi-26 mogłyby zostać zauważone przez mieszkańców i bez trudu skojarzone z tym, co w ruskiej telewizji pokazywano 10 Kwietnia. Nawet gdyby nie zostały zauważone (transport późną nocą), to huk zrzucania na „opuszczonym” lotnisku mógłby kogoś ciekawskiego mimo wszystko zwabić do podglądania, co tam się dzieje, biorąc o pod uwagę fakt, że od strony ul. Kutuzowa można się tam było dostać przedzierając się tak, jak to zrobił moonwalker.

Marek Pyza z TVP we wspomnianej „Misji specjalnej” opowiada: „Te miejsca, gdzie odpadały szczątki samolotu zabezpieczone nie były, potem jak służby się pojawiły, zaznaczyły, podpisały kolejnymi cyferkami, liczbami, kolejne części samolotu, nikt się już tym nie zajmował. Nikt tego nie zabezpieczał. Mieszkańcy Smoleńska zaczęli przyjeżdżać, składać tam kwiaty, palić znicze i niektórzy te mniejsze fragmenty samolotu zabierali do domu najwyraźniej” (10-11' materiału), co dość wyraźnie kontrastuje ze scenami przewracania dziennikarzy usiłujących dostać się na „miejsce zdarzenia” i zrzucania ich przez Rusków z dachów pobliskich, niskich zabudowań.

 Dlaczego pozwalano brać szczątki? Dlatego, że w ten sposób traciły one wartość dowodową i nawet gdyby je ktoś potem dostarczył do polskiej prokuratury, to i tak nie musiałaby ich traktować jako przydatnych w śledztwie z tego względu, iż nie zostały formalnie zabezpieczone i opisane. Tego typu sytuacje i tak zachodziły, gdyż ludzie jeszcze przez wiele dni zbierali w okolicach Siewiernego jakieś kawałki i dostarczali, ale okazywało się w Polsce, że nie zawsze są one szczątkami tupolewa (http://www.gazetaprawna.pl/wia...). Szczątków dużych, tych które pozostały, i tak Ruscy nie pozwolili Polakom zabrać do kraju ani nawet... zbadać na miejscu (tu nieoceniona rola E. Klicha).

Ruska zona 10 Kwietnia zabezpieczona więc była (kordonem mundurowych, omonowcami, specnazem etc.) przede wszystkim w obszarze centralnym, tym najbardziej newralgicznym, do którego dostarczono ciała. Ale i tak błyskawicznie, tj. jeszcze tego samego dnia zaczęto tę zonę „sprzątać”, doprowadzając do systematycznego zatarcia śladów przygotowania maskirowki, pakując ciała ofiar do... trumien i wywożąc... do Moskwy, tak jakby prościej nie byłoby umieścić je w kostnicach w Smoleńsku i zezwolić na przybycie polskich patomorfologów do pomocy w badaniach (oraz rodzin do identyfikacji zabitych, która i tak, jak wiemy, przebiegała w skandaliczny sposób (http://freeyourmind.salon24.pl...)).

W pierwszej majowej „Misji specjalnej” (link poniżej), gdy postawiony zostaje problem godziny katastrofy, pojawia się kilka relacji (pominę idiotyczne, sejmowe tłumaczenia D. Tuska): W. Bater z Polsatu opowiada, że telefon, który odebrał w Katyniu od „znajomego, członka tej delegacji, która czekała”, „zadzwonił o godzinie 8.49” (w ten sposób zaprzecza temu, co mówił 10 Kwietnia na antenie do J. Gugały) i dziennikarz ten miał być 3. osobą, do której znajomy telefonował po przejściu na piechotę na „miejsce katastrofy”. Min. A. Macierewicz mówi, że otrzymał informację o 10.47 czasu moskiewskiego. Najciekawsza jednak jest (03'41'' materiału) wypowiedź S. Antufjewa – gubernatora Obwodu Smoleńskiego, który, jak twierdzi, miał na zegarku 10.38, gdy usłyszał „ten nierealny, nienaturalny dźwięk silników samolotu i nagle zrobiło się cicho”.

Nie za cicha katastrofa?

http://www.tvp.pl/publicystyka...
http://www.tvp.pl/publicystyka... (majowe wydanie, tu od 06'13'' widać migawkę z iłem)
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wi...
http://www.opoka.org.pl/biblio...
http://www.pluszaczek.com/2010...–serge-serebro-an-72-–-czesc-xvi/
http://www.youtube.com/watch?v...
http://www.youtube.com/watch?v... (SW opowiada na gorąco najpierw, że był huk, a następnie dwa błyski ognia; a potem, że były dwa wybuchy, a nawet „wybuch tak jak wybuch” („myślałem, że to jakiś mały samolot”) – nie powinno być odwrotnie, tak jak w czasie burzy najpierw jest błysk, a potem grzmot?)