FRISZKE: Cudów nie było

„Co do owych „dowodów czarno na białym" głos zabrali już fachowcy, w „Tygodniku" i gdzie indziej, pokazując, co warte są jako dowody prawdy wnioskowania amatora archiwisty - jakim przecież jest Roman Graczyk” - J. Hennelowa
 

„Zawsze mnie intrygował sposób myślenia ludzi zatrudnionych w służbach – oto zaskakujące słowa wieloletniego redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego” ks. Adama Bonieckiego. Wyznanie złożył w związku z ukazaniem się książki Romana Graczyka „Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego”, w której to książce jej autor szkicuje uwikłanie środowiska „Tygodnika Powszechnego” w system władzy komunistycznej, ale przede wszystkim opisuje inwigilację środowiska "TP" przez Służbę bezpieczeństwa.

Jeszcze bardziej zadziwiają słowa ks. Bonieckiego o funkcjonariuszach SB:
„Obraz, jaki autorzy dokumentów tworzyli, na podstawie (zwykle zresztą prawdziwych) informacji, świadczy o ich rozbudzonej paranoicznej wyobraźni.”
Pisze to na serio? Uważa, że praca w SB zaspokajała paranoiczne potrzeby funkcjonariuszy? Nie chce dopuścić myśli, że to była po prostu ich praca, za którą pobierali nie tylko wynagrodzenie, ale dzięki niej zajmowali wysoką pozycję?
Natomiast można się zastanawiać nad sposobem myślenia wybitnych redaktorów „Tygodnika” regularnie spotykających się przez wiele lat z „ludźmi zatrudnionymi w służbach” i analizować braki w ich wyobraźni.

Andrzej Paczkowski w tym samym numerze „Tygodnika” również zaskakuje czytelnika w rozmowie redakcyjnej stwierdzając: „Powstaje takie pytanie, jakie pożytki z tych rozmów miał „Tygodnik”, a jakie SB?” i kontynuując myśl: „Bo Tygodnik też miał z nich jakieś pożytki: choćby rozeznanie w tym, co SB interesuje. Czego władza oczekuje, na co więc trzeba zwracać uwagę …”.
Ponownie można zapytać – czy profesor Paczkowski tak na serio takie rozważania autoryzuje? Czy byłby łaskaw zwrócić uwagę na fakt, że bohaterowie książki Graczyka nie dzielą się swoją wiedzą wyniesioną z rozmów? Jak mogli ją wykorzystać, można prosić o pomysły?

Cudów nie było
„Ci, którzy w marcu 68 byli zakwalifikowani, jako wrogowie nie otrzymywali prestiżowej pracy w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. To jest ja myślę dosyć duża tajemnica, na którą ja nie mam odpowiedzi, ale jestem świadom, że takich cudów nie było w okolicach 68 roku” – słowa „cudów nie było” zostały wypowiedziane przez dyżurnego historyka stacji TVN. „Ta kich cu dów nie by ło” – wyskandował w filmie lustracyjnym o Jerzym Robercie Nowaku.
Gdybym zapytał, kto jest autorem oskarżenia, czy ktokolwiek wskazałby na Andrzeja Friszke? Na osobę tego historyka, który czasem – dość wybiórczo jednakże – jest w stanie najcieńszy włos podzielić na, czworo, który każde słowo potrafi bardzo długo w sobie ważyć?

Te oskarżenia są autorstwa tego historyka, który dał się poznać, jako surowy recenzent książek usuwających białe plamy z naszej historii najnowszej. Dodam z obowiązku kronikarskiego, że w tymże filmie telewizyjnym Waldemar Kuczyński mówi o lustrowanym opozycjoniście, swoim i Adama Michnika byłym koledze: „On w miarę w upływu czasu jakby (się) wciągał w establishment komunistyczny nie będąc komunistą. Stawał się rodzajem tzw. gnidy. Definicja była taka, że jest to biały sługa czerwonych”.
Gnida to biała sługa czerwonych, a cudów nie było – warto zapamiętać te słowa, niebawem wybór prezesa IPN.
I gdy widzę Kuczyńskiego czy Friszkego w telewizorze, gdy toczą z siebie antylustracyjne argumenty, mam w pamięci tę ich akcję. Dwójmyślenie? Podwójne standardy?
Gdyby ktoś chciał powątpiewać, zapytać czy nie przesadzam, to wskazałbym na podobnie skonstruowaną propagitkę telewizyjną „Dramat w trzech aktach” z Pineirą w roli głównej.
Mam przed sobą numer „Tygodnika Powszechnego” z 27 lutego, i czytam rozmowę Piotra Mucharskiego z dwoma Andrzejami – Friszkem i Paczkowskim. Używam dość lekko zwrotu o dwóch Andrzejach – jakby nie było nobliwych profesorach historii, gdyż w poważnej rozmowie, na bardzo poważny temat, prowadzący mówi o książce „Romka”, a w innym miejscu używa zwrotu - „Romek szuka dowodów …”.

Jakaż może być waga książki „Romka”, czy znalezionych dowodów przez Romka? Romek, to Roman Graczyk, pracownik IPN – a praca naukowa została zamówiona przez ks. Adama Bonieckiego.
Ale może jestem przeczulony, może to środowisko znam z tej gorszej strony i dlatego ten protekcjonalny zwrot tak mnie razi.
Należy zaznaczyć, że Friszke i Paczkowski to historycy, którzy dotychczas nie dali się poznać ze zbytniej dociekliwości badawczej. Myślę o ich wstrzemięźliwości w operowaniu nazwiskami, piszą o komunizmie i stalinizmie, ale są oszczędni w używaniu pewnych nazwisk. I panowie profesorowie podczas długiej rozmowy sobie folgują krytykując autora książki. Jest to tak naprawdę nieustanne czepianie się – a to tego, a to tamtego. Przykłady? Proszę bardzo. Czytamy – „autor zwraca uwagę, ale nie wyciąga konsekwencji”, autor robi coś „w sposób nieprzekonywujący, ale chwytliwy”.

Ogólniejszy zarzut Friszkego o rozumowaniu, że jest to: „rozumowanie szalenie łatwe, niebezpieczne i kompletnie ahistoryczne”, oraz do czepia się warsztatu „mam pretensje do autora, że nie próbował dotrzeć do materiałów archiwalnych ważniejszych niż te krakowskie”, a także - „oto najciekawsze pytania, których w książce Graczyka w ogóle nie widzę” – to również Friszke. Płytkość, ahistoryczność, łatwizna i powierzchowność - dyskwalifikacja. Mało? I dalej ….

Dwaj krytycy
Paczkowski – „moim największym rozczarowaniem jest fakt, że autor przesunął się na pozycje lustracyjne” i w innym miejscu ponownie Friszke „Graczyk miesza porządki” i znowuż Paczkowski - „Graczyk niekiedy przekracza granicę domniemań”, za chwilę „niektóre spekulacje autora są nawet ciekawe” – ciekawe, co jest? Spekulacje. Autor pisze ciekawie, ale spekuluje. Dyskwalifikacja książki?
I tak sobie panowie gadają, wpadają w słowo, uzupełniają nawzajem zarzuty i czepiają.
Jest to ciekawa rozmowa dwóch Andrzejów – pozostając w klimacie rozmowy „TP”, ale znacznie więcej mówi o samych rozmówcach, niż o książce i jej autorze. Od samego początku, gdy Friszke zaczął narzekać, że termin „system” nie jest zdefiniowany, i „tylko pośrednio można wnosić, co autor przez to rozumie” (oczywista nieprawda – moja uwaga) zastanawiać się można, czy panowie czytali książkę, czy też ich zarzuty wynikają po prostu ze złej woli.

Przede wszystkim, dlaczego podczas pierwszej i przecież najważniejszej rozmowy redakcyjnej, ustawiającej odbiór książki przez czytelników „Tygodnika” Friszke czy Paczkowski nie zapytali prowadzącego o rzucającą się w oczy, dotkliwą nieobecność autora książki? Takie standardy obowiązują w tym środowisku i takie standardy uznaje dwóch uczonych historyków, że wydaje wyroki „zaocznie” ?
Przecież aż się prosi – a piszę to nie tylko, jako uważny czytelnik tej książki, ale wszystkich książek, jakie się ukazały o środowisku „Tygodnika Powszechnego”, by Roman Graczyk natychmiast odniósł się do poważnych zarzutów. Wiem, w którym miejscu powiedziałby – nieprawda, zarzut chybiony, nic takiego nie napisałem.
Ile razy zapytałby krytyka jednego czy drugiego – może w pana egzemplarzu książki zlepiły się kartki? Wręczyłby po egzemplarzu autorskim, ze wskazaniem numeru stron, na których precyzyjnie opisuje udział środowiska w systemie i jak go – ten system - rozumie.

Moja hipoteza jest następująca – żadna tam spiskowa. Po prostu gdyby Graczyk uczestniczył w rozmowie, w pył zburzyłby wielopiętrowe, oderwane od faktycznej zawartości książki konstrukcje. Panowie historycy „z towarzystwa”, nie mogliby tak bardzo odlecieć, mijać się z tym, co jest istotą pracy, co tak naprawdę jest jej treścią.
I przede wszystkim nie mogliby pominąć najważniejszych zarzutów książki pod adresem środowiska, gdyż rozmowa Paczkowskiego oraz Friszkego toczy się obok książki.
Historycy mieliby okazję powiedzieć, co sądzą o naciskach na autora, które (s.460) sprowadzały się do sugestii dwojakiego rodzaju. Po pierwsze praca powinna nisko ocenić wiarygodność dokumentów Służby Bezpieczeństwa, a po drugie powinna wyrażać bez wahań stanowisko, że osoby ważne w środowiskowej hierarchii z całą pewnością nie współpracowały ze wspomnianą służbą. Współpracowały?

Friszke mówi, że autor najważniejsze pytanie zawiesza, że wydawany jest wyrok na osoby, więc nie możemy sobie pozwolić na własne wyobrażenia. Absolutna nieprawda.
Gdyby Graczyk uczestniczył w rozmowie zapytałby o „wyrok” który wydał. Konkretnie, numer strony, cytat. Ale przeczytajmy słowa tego samego Andrzeja Friszke z początku niniejszego tekstu, o osobie ze środowiska, które zwalcza: „jestem świadom, że takich cudów nie było w okolicach 68 roku”.
Z tym, że z redaktorami Tygodnika Powszechnego nie jest tak prosto i łatwo. Friszke mówi, że nie ma w książce żadnego śladu, by czworo wymienionych redaktorów donosiło i że Roman Graczyk tego nie robi. Szkoda, że Friszke wielokrotnie podczas rozmowy czepiający się słówek i pochłonięty wynajdywaniem kolejnych zarzutów, nie wyjaśnił, jaki sens nadaje zwrotowi - „nie donosiło”.

Amator archiwista
Gdyż wyrok już zapadł. W książce wydanej w 2009 roku przez IPN „„Działacze” i „Pismaki”” Cecylia Kuta pisze: „Obok wymienionych wyżej tajnych współpracowników w rozpracowanie środowiska „Tygodnika Powszechnego" i „Znaku" zaangażowanych było jeszcze kilku innych, których jak dotąd nie udało się zidentyfikować. (…) Z pozyskanych źródeł największą wartość operacyjną posiadają TW ps.: „ Seneka " — czołowy działacz znakowski — zaangażowany aktywnie w działalność międzynarodowych organizacji katolickich. (…) Mimo że, jak odnotowano w dzienniku rejestracyjnym byłej WUSW w Krakowie, materiały dotyczące TW „Seneki" zniszczono, to jednak z przytoczonych już wyżej materiałów archiwalnych wynika, że odegrał on ważną rolę w inwigilacji środowiska „Tygodnika Powszechnego" i „Znaku".

Cecylia Kuta pisząc o TW ps. Seneka, zresztą nie wiedząc kim on jest, używa słów „rozpracowywał” oraz „inwigilował”, a także zwrotów: tajny współpracownik, zaangażowany w rozpracowywanie środowiska, odegrał ważną rolę w inwigilacji środowiska „Tygodnika Powszechnego”, a w końcu zwraca uwagę na jego „wartość operacyjną”. Gdy tymczasem profesor Andrzej Friszke wmawia czytelnikom „że nie ma żadnego śladu by donosili”.

To, że Roman Graczyk jest ostrożny w formułowaniu zarzutów, nie znaczy, by przestać posługiwać się myśleniem zdroworozsądkowym profesorze Friszke.

A dzisiaj już wiemy, że „Seneka” z książki Cecylii Kuty, to autor podpisujący teksty w "Tygodniku" jako Spodek, to poeta, Marek Skwarnicki.  A TW „Trybun” to Stefan Wilkanowicz.

Recenzja książki Romana Graczyka, usuwającej wiele białych plam, oraz jej echa na Wiślnej niebawem na moim blogu.

Przed chwilą na moje biurko spłynął nowy numer TP i czytam w jeszcze ciepłym artykule Józefy Hennelowej:
„Co do owych „dowodów czarno na białym" głos zabrali już fachowcy, w „Tygodniku" i gdzie indziej, pokazując, co warte są jako dowody prawdy wnioskowania amatora archiwisty - jakim przecież jest Roman Graczyk”.

Fachowcy Hennelowej to dwaj Andrzeje – Friszke i Paczkowski. Głos rzeczywiście zabrali.

Tekst opublikowany w Nr. 9/2011 Warszawskiej Gazety