Prawdziwy wymiar „Korony Himalajów” czyli… trudno uwierzyć

Nie chce mi się wierzyć choćby z tego powodu, że ta informacja znalazła się tylko w jednym serwisie prasowym. I to nie w którymś z tych szczególnie opiniotwórczych. Czytam w serwisie „Dziennika” informację zatytułowaną „Polska w gronie wykluczonych z Unii. Przez Berlin i Paryż”* a w niej dość szokującą informację o radykalnym podziale Wspólnoty. Sprowadza się ona do sygnalizowanego faktu wykluczenia naszego kraju z grona państw mających decydować o działaniach podejmowanych w związku z problemami wywołanymi ciągle obecnym kryzysem. Klucz podziału na tych, którzy decydować będą i tych, którzy tego przywileju nie otrzymali jest prosty i z pozoru oczywisty. Wśród 17 zaproszonych na tę część szczytu Unii, która zajmie się planami walki z kryzysem są tylko członkowie strefy Euro. Przyjecie takiego klucza jest jednak tylko pozornie oczywiste zważywszy na to, że kryzys jakoś szczególnie wybredny nie jest i na takie sprawy jak rodzaj waluty będący środkiem płatniczym za bardzo się nie ogląda. Może więc być a w zasadzie będzie na pewno tak, że w jakimś momencie my, jako członek Unii znajdziemy się wśród tych, którzy pomocy będą potrzebować lub będą musieli jej udzielać. To drugie bezpośrednio lub pośrednio. Tak przynajmniej widzę w swej naiwności i ograniczonej wyobraźni istotę Unii jako rzeczywistej wspólnoty. Widać się mylę.

Tak zresztą jak i nasza dyplomacja, która ponoć czyniła usilne starania o uzyskanie choćby statusu obserwatora tej właśnie części szczytu. Starania, które zakończyły się naszym niepowodzeniem za sprawą ponoć ostatnich dostojnych gości pana prezydenta Komorowskiego. To, tak na marginesie, pokazuje prawdziwą skalę owej „korony Himalajów”, ogłoszonej nie tak dawno przez Komorowskiego. Wymiar sprowadzający się w zasadzie tylko do tego, co kapitalnie odczytały media publikując relacje ze zdobywania kolejnych „szczytów” w formie pasującej najbardziej do kronik plotkarskich.

Zresztą cała sprawa nie może być sprowadzana tylko do dyskusji o skuteczności naszej dyplomacji. Jej klęską byłoby nawet uzyskanie tego odmówionego nam statusu „obserwatora”. Bo i on nie dawałby nam takiego udziału w podejmowanych decyzjach jaki otrzymała spora część państw Wspólnoty. Reakcje naszych towarzyszy niedoli, czyli państw potraktowanych podobnie, pokazują, że mamy do czynienia z czymś w rodzaju presji na pozostających poza strefa euro by swe pozostawanie poza strefą poważnie przemyśleli. Presji wedle mnie mającej mało wspólnego z istotą suwerenności państwa w ramach Unii. Pokazuje to choćby reakcja Danii, która znalazła się w sytuacji nam podobnej. Premier Danii ogłosił już ogłosił rozpisanie referendum w sprawie przystąpienia do unii walutowej. Inni na razie tylko wyrażają niezadowolenie. U nas w tej sprawie cisza i jeśli coś się wyraża to tyle, że się zdobyło „koronę Himalajów”. Złośliwie i retorycznie zapytam po jaką cholerę się ja zdobywało skoro nic z niej nie wynika. Skoro hołubieni ostatnio i fetowani partnerzy z „trójkąta” okazują się istnymi „żmijami” na naszej piersi tak ostentacyjnie nas autując, że nawet nie mamy szansy zachowania twarzy poprzez to sugerowane „obserwowanie”. Domyślam się, że z braku odpowiedzi na te moje retoryczne pytanie mógłbym otrzymać sławna odpowiedź himalaistów: „bo jest”. Ta „korona Himalajów”. No jest… Widzieliśmy jej kawałek pod tym skąpym parasolem w Łazienkach.

Nie pierwszy raz pisze, że dyplomacja obecnej ekipy jest chyba wyłącznie dyplomacją „modnie skrojonych trenczy” w której stawia się wyłącznie na walkę o wizerunek. Nie mam pojęcia, czy wpływa na to świadomość tego, że w walce o wpływy nie mamy szans czy też po prostu taki przyjęliśmy priorytet, że ma przede wszystkim być „ładnie”.

Od dość dawna słuchamy zapewnień, że nasza rola w Unii i w ogóle w polityce zagranicznej systematycznie rośnie. Tyle, że poza tymi zapewnieniami niewiele, o ile cokolwiek o tym świadczy. Skoro nie dorośliśmy jeszcze do statusu „obserwatora” to gdzie do cholery teraz jesteśmy? Czy ktoś wie. I czy się do tego przyzna? A może to wszystko jest wydumane? Może nie przypadkiem nikt inny tego nie zauważa poza mało opiniotwórczą gazetą? To by wiele znaczyło i wiele wyjaśniało. I jeszcze ile nerwów by ukoiło!

Pewnie mało kto nie zetknął się ze sławnym „Paragrafem 22” Josefa Hellera. Kto zaś się zetknął nie mógł przeoczyć postaci byłego starszego szeregowca Wintergreena, który tak naprawdę miał słowo decydujące we wszystkich sprawach włoskiego teatru działań podczas wielkiej wojny. Za jego sprawą marionetkami stawali się różni wielo i jednogwiazdkowi generałowie.

W naszym przypadku marionetki znamy. Wszystkie obsługują smartfony, niektóre nawet laptopy, dostały precyzyjne wytyczne jak się ubrać i zachować oraz mają szefa w świetnie skrojonym trenczu i błyszczących „oksfordach”. Tylko kto do jasnej choinki jest tym Wintergreenem? I po jakiemu on mówi?

* http://wiadomosci.dziennik.pl/...