Irlandia: końca świata nie będzie

XXX

 

Jutro rozstrzygną się losy Traktatu Lizbońskiego. W związku z tym zaprosiła mnie jedna telewizja, jedno radio, a także zostałem zaproszony do napisania tekstu przez "Gazetę Wrocławską". Artykuł zatytułowałem "Końca świata nie będzie". Ten tytuł najlepiej oddaje moje stanowisko w tej sprawie… Europo, otrzyj łzy (ewentualnie)! A oto pełny tekst artykułu:

 

"Siedem lat temu Irlandczycy odrzucili referendum o Traktat Nicejski. Teraz może być powtórka. Tyle, że nic nie zdarza się dwa razy tak samo. Wówczas rząd "Zielonej Wyspy" zorganizował powtórne referendum i dopychani kolanem do ściany Irlandczycy w końcu powiedzieli "TAK". Rząd Aherna, a obecnie Cowena taką możliwość wykluczył. Podobnie, jak i Unia Europejska.

 

O ile po przyjęciu Traktatu w Nicei do Irlandii pielgrzymowały całe zastępy polityków z krajów UE namawiając do głosowania na tak, o tyle teraz Bruksela zmieniła taktykę i poza kanclerz Merkel w Dublinie nie pojawił się nikt. Nie chciano przekornych Irlandczyków drażnić nachalną propagandą. Z tych samych powodów opóźniono przedstawienie założeń nowego budżetu 7-letniego UE, bo nie jest on korzystny dla irlandzkich farmerów. Starano się unikać także ujawniania planów harmonizacji podatków w krajach UE, bo informacje na ten temat rozwścieczyły irlandzki biznes. Unia starannie też uciekała od tematów regulacji obyczajowych, aby nie sprawić wrażenia, że zagrożone jest irlandzkie ustawodawstwo antyaborcyjne. Jeśli więc - mimo tych wysiłków Irlandia powie "NIE" - wykluczone jest powtórzenie referendum. Traktat Lizboński, jak kiedyś konstytucyjny, trafi do "zamrażarki" - oznaczać to będzie w praktyce zamrożenie ratyfikacji traktatu, ale też pewnie ewentualnej debaty nad nowym dokumentem na kilka lat.

 

UE funkcjonować będzie tak jak dotąd w oparciu o Traktat Nicejski, który świetnie się sprawdził. Wbrew propagandowym bajeczkom Unia nie zostanie sparaliżowana, będzie dalej funkcjonować. Nie będzie jedynie nowych organów UE: prezydenta czy ministra spraw zagranicznych, jednak plusem odrzucenia Traktatu będzie fakt, że dalej każde państwo zachowa własnego komisarza (Traktat z Lizbony tego nie gwarantował). Dla Polski niewątpliwie korzystne jest dalsze funkcjonowanie Traktatu Nicejskiego ze względu na aspekt liczby głosów dla naszego kraju w Radzie UE - Polska będzie ich miała dalej 27, niemal tyle samo co RFN, Francja, Wielka Brytania czy Włochy (po 29). Nie wzrośnie rola Parlamentu Europejskiego kosztem Komisji Europejskiej, ale nie wydaje mi się, aby z tego powodu eurodeputowani popełnili zbiorowe samobójstwo. Nie wzrośnie też rola parlamentów narodowych w procesie tworzenia prawa unijnego (tego akurat szkoda).

 

Jeśli Irlandczycy powiedzą "NIE" o kilka lat opóźni się ściślejsza integracja Unii i zapewne zablokowany zostanie - poza Chorwacją - proces rozszerzania UE. Ale końca świata nie będzie. Dziury w niebie też nie. Zresztą, gdyby unijni liderzy tchórzliwie nie uciekli od idei referendum w każdym kraju, "Lizbonę" zablokowaliby w referendum na pewno Brytyjczycy, a zapewne także Duńczycy, Szwedzi, Finowie i może Czesi. Nie ma więc co wylewać krokodylich łez."

 

XXX

 

W ostatnim numerze tygodnika "Gazeta Finansowa", który dzisiaj ukazał się w kioskach zamieściłem tekst będący próbą analizy przedwyborczej sytuacji w USA, gdzie na placu boju zostało dwóch głównych kandydatów. Oto pełny tekst tego artykułu, który zatytułowałem "Biały Dom - znowu dla mężczyzny":

 

"Dotąd Amerykanie raczyli świat równaniem z trzema niewiadomymi. Teraz, w tej politycznej arytmetyce Jankesów są już tylko dwie niewiadome: McCain i Obama. Formalnie prawybory jeszcze trwają, ale ich wynik jest przesądzony. Republikanie od paru miesięcy wiedzieli kto będzie ich reprezentantem w wyścigu do Białego Domu. Demokraci wiedzą to dopiero dziś. Amerykańska prawica do tej pory zacierała ręce: przedłużające się prawybory u Demokratów, wzrastający antagonizm zwolenników Clintonów i Obamy wyniszczały ten obóz. Na tym tle sędziwy McCain prezentował się jak realizacja amerykańskiego snu o stabilności i sile. Ale polityczna "never ending story" pod tytułem "Hillary czy Barack" w końcu zakończyła się, choć bez happy endu dla byłej Pierwszej Damy.

 

Nie będzie więc dynastii Clintonów, jak kiedyś dynastii Kennedych (też przecież Demokratów). Obama pokazał, że jest organizacyjnym geniuszem. Pokazał Amerykanom, że trzeba zmienić "Układ", przewietrzyć establishment - a nieodłączną częścią tego "Układu" była żona prezydenta Clintona, rządzącego USA przez dwie kadencje… Kontrkandydat Hillary Rodham Clinton wygrał, bo potrafił przekonać, zwłaszcza młodych, że to on jest gwarancją zmiany i on jest szansą na przyszłość. Syn studenta z Kenii okazał się Dawidem, Miss Clinton Goliatem - a wszyscy normalni wyborcy na całym świecie wolą, aby wygrywał Dawid, a nie faworyt. Miliony Amerykanów-imigrantów, obywateli USA w pierwszym czy drugim pokoleniu, mają poczucie, nawet, jeśli się do tego nie przyznają, że kariera tego syna przybysza z Afryki jest ucieleśnieniem ich marzeń: "I mój syn może być prezydentem Ameryki!"

 

O ile dotąd obserwowaliśmy rywalizację osobowości Obamy i Clinton to od tej pory zaczyna się rywalizacja dwóch różnych wizji Ameryki, dwóch wielkich obozów. To, co było siłą Obamy, czyli świeżość - może być jego porażką - w sensie braku doświadczenia. To z kolei doświadczenie - to wielki atut "polityka niepokornego", bohatera wojny w Wietnamie i zwycięskiej wojny z własnym rakiem - Johna McCaina. Kandydat Republikanów jest bardziej przewidywalny, ale ma jedną wadę - jest kandydatem partii nielubianego Georga Busha. I nieważne, że nieraz miał inne zdanie niż on.

 

Kto będzie lepszy dla Polski? Nie wstydźmy się tego pytania. Polityka zagraniczna McCaina będzie polityką kontynuacji, a to oznacza pewien sceptycyzm wobec Rosji - a przez to większe "zapotrzebowanie" na Polskę. Obama nie czuje polityki międzynarodowej i niespecjalnie rozumie Europę, w której był raptem dwa razy w życiu. Byłby więc swoistą "randką w ciemno". A takie randki są często dość ryzykowne. Prezydent Demokratów może być mało przewidywalny - o ile w porę administracja i "lobbies" nie nałożą mu gorsetu politycznej przewidywalności.

 

Reasumując: dla nas, Polaków, McCain byłby bezpieczniejszy. Ale Polska musi robić politykę z każdym prezydentem USA. Nawet tym, którego Europa, w tym Polska, niespecjalnie interesuje. Jedno jest pewne: prezydentem znów będzie mężczyzna…"

 

Dzisiaj, poniekąd dzień "przyjemności", ponieważ grałem na perkusji, a także boksowałem. Spokojnie - zrobiłem to w rękawicach i legalnie. Wszystko na użytek programu telewizyjnego, który ukaże się w najbliższy piątek ok.10:25 w TVP2.