JANKESI WRACAJĄ


Jak przewidywałem,  „internetowe rewolucje”
na Bliskim Wschodzie oznaczają powrót USA do mocarstwowej polityki zagranicznej i poskromienia rosyjskiego parcia na zachód. Dzisiejsze wieści o nowych planach obecności żołnierzy USA w Polsce potwierdzają tę tezę.

W początkowej fazie konfliktu w Tunezji czy nawet jeszcze w Egipcie część komentatorów wieszczyła zagrożenie Izraela i powrót islamskiego fundamentalizmu. Znając jednak wypowiedź czołowego amerykańskiego neokonserwatysty Roberta Kagana z zeszłego roku o strategicznych celach USA – Egipcie, Rosji i Chinach oraz śledząc hasła „spontanicznych” zamieszek, nie miałem wątpliwości, w czyim interesie zachodzą te zmiany.

Kiedy kolej przyszła na postsowiecką Libię, pisałem, że tym razem kolejny dyktator nie ustąpi łatwo, bo to oznaczałoby zmianę geopolitycznego podziału wpływów pomiędzy Wschodem a Zachodem. Gdy nie udała się szybka „spontaniczna” rewolucja, do akcji wkroczyły sankcje i amerykańskie lotniskowce. Mam nadzieję, że teraz wszystko stało się już jasne dla nawet najbardziej krótkowzrocznych komentatorów politycznych.

Kolejnym punktem programu globalnych porządków jest Rosja (na co zresztą Moskwa się już przygotowuje). Stąd właśnie to nagłe zainteresowanie USA współpracą wojskową z Polską. Radosław Sikorski wydaje się już przeskoczył przez właściwy płot, ale co zrobi reszta rządu oraz lokator Belwederu? Ważniejszym jednak pytaniem jest, czy USA będą chciały oprzeć się na przewerbowanych wasalach Moskwy lub Berlina, czy też postawią na swoich zwolenników? Właśnie w tym kontekście należy patrzeć na przygotowania do obchodów rocznicy 10 kwietnia. Czyżby więc Jarosław Kaczyński miał szansę na szybsze niż przypuszczamy objęcie sterów państwa?