A kiedy wszyscy zapomną jak wyglądała II WŚ

Jednym z argumentów obrony Władysława Bartoszewskiego przed krytyką ze strony Marty Kaczyńskiej jest powołanie na fakt, że kto jak kto, ale Bartoszewski wojnę pamięta, bo wojnę przeżył, a Marta jako urodzona w roku 1979 to wojnę może znać co najwyżej z seriali telewizyjnych, ze szczególnym wskazaniem na „Czterech Pancernych i Psa”. Oczywiście można ten argument zbić najprostszym kontrargumentem, że oto Władysław Bartoszewski jest już w takim wieku, że nie wiele pamięta. A na dokładkę jest człowiekiem politycznie wobec Prawa i Sprawiedliwości oraz rodziny Kaczyńskich szczególnie zapiekłym . Jednakże najlepiej będzie obalić ten argument jego własną siłą i odpowiedzieć sobie na pytanie co będzie kiedy wszyscy zapomną jak wyglądała druga wojna światowa?

Ot, może nie wszyscy. Ale załóżmy, że tak się nieszczęśliwie złoży, że ostatnim człowiekiem, który pamiętał II Wojnę Światową będzie jakiś mieszkaniec, spokojnej podalpejskiej wioski, z austriackiej strony granicy. Nie będzie już żadnych polskich weteranów, ani amerykańskich czy brytyjskich, nawet nie ostaną nam się bohaterzy Związku Radzieckiego. Zostanie nam tylko ten jeden staruszek z małej acz zadbanej i czystej austriackiej wioski. Załóżmy, że ten miły i spokojny współcześnie staruszek w czasie wojny służył w SS. Tak się jakoś złożyło, ale był tam zwykłym kierowcą albo kucharzem polowym oddziałów SS. Gdy dowiaduje się, że jest ostatnim, stwierdza taki staruszek (oczywiście nie sam, ale przy pomocy opiekujących się nim „odpowiednich” ludzi”), że w czasie wojny to nie do końca było tak jak jest to pisane w podręcznikach historii, szczególnie polskich czy czeskich, ale było całkowicie inaczej, i on teraz nam wszystko powie, a przecież był świadkiem tych zdarzeń, to pamięta najlepiej.

A więc to było tak, że na początku czyli w połowie lat 30-tych to Polacy razem z Japonią myśleli nad tym jak napaść na Rosję, wtedy Związek Radziecki. Jeżeli kogoś do tej tezy nie przekonują argumenty rosyjskich historyków, to on dziadek pamięta, że tak było. Polacy byli szczególnie agresywni, bo w 1938 roku napadli na Czechosłowację i zabrali jej Zaolzie, a chcieli jeszcze więcej, więc aby nie zajęli więcej czeskich obszarów, musieli w Monachium zebrać się przedstawiciele mocarstw i ustalić, że na część terenów czeskich wejdzie niemiecki Wehrmacht (na dzisiejsze czasy to tak jakby misja wojsk ONZ) po to aby nie znaleźli się tam agresywni Polacy. I dziadek nasz austriacki też doskonale to pamięta, a że dokumenty mówią co innego. No, ale to tylko dokumenty, a przecież on sam pamięta najlepiej, przeżył to: pokory! Panie dokumentalisto.

Polacy nadal byli agresywni – kontynuuje nasz dziadek. Bo nie dość, że agresywni to jeszcze zawistni. Niemcy proponowali Polakom rozwiązanie pokojowe problemów między nimi, ale Polacy się nie godzili ciągle. Ciągle na nie, tak bez uzasadnienia. Nie, bo nie. We wrześniu 1939 roku zaczęli z Westerplatte w Gdańsku ostrzeliwać spokojnych niemieckich mieszkańców Gdańska. Aż żeby zatrzymać te polskie zbrodnie musiał do Gdańska przypłynąć kieszonkowy pancernik Schleswig-Holstein, i wziąć w obronę ludność Gdańska. Sami Polacy mają przecież tak film „ jak rozpętałem II Wojnę Światową” więc tak jakby sami się przyznali do tego, że tą wojnę rozpętali. A ja akurat pamiętam polskich oficerów. Bo to byli tacy bardzo buńczuczni ludzie, wykorzystywali innych ludzi, szczególnie chłopów i robotników, czyli tak jakby dzisiejszych młodych i wykształconych. Polscy oficerowie nie pracowali i nigdy nie wiedzieli co to znaczy praca. Najgorsi zaś byli Polscy lotnicy, którzy w czasie wojny latali jak wariaci i zestrzeliwali niemieckie aparaty, ale także szkodzili ludności cywilnej, tak że właśnie jak Prof. Bartoszewski mówił, że w czasie wojny bał się Polaków, to chodziło mu o to, że niemieccy lotnicy jak mieli rozkaz nie bombardować miast, to nie bombardowali, i polscy lotnicy to wykorzystywali i latali tylko nad miastami. Z resztą, czy wypadki ze Smoleńska tej tezy nie potwierdzają.
A potem najgorsze w czasie II Wojny światowej było jak Polacy zaczęli przesiedlać Niemców z niemieckiego Pomorza i Śląska. Wyszły wtedy na jaw wszystkie najgorsze cechy Polaków. Pijaństwo, niedokładność, bylejakość, niezorganizowanie, łapownictwo, brawura. Gdy Niemcy przesiedlali Polaków ze swoich terenów, to wszystko się to działo na podstawie prawa. Były odpowiednie akty wydane przez administrację. Są na to zachowane dokumenty. A Polacy przesiedlali Niemców bez żadnej przyczyny, bez żadnych decyzji, nakazów, aktów nawet nie zdając sobie sprawy, że i tak będziemy razem znów w Zjednoczonej Europie. A kto mówi, że było inaczej, to niech nie przesadza, bo przecież ja żyłem i pamiętam jak wtedy było.

……

Ponoć prawda jest jedna… tylko inna dla Polaków, inna dla Rosjan, inna jeszcze dla Niemców. O swoją prawdę trzeba dbać. Przede wszystkim zaś nie dawać argumentów do rąk przeciwnikom. Bo nie z takich bzdur pożytek, oczywiście nie dla wszystkich, potrafiono już uczynić.

Zatrzymując się jeszcze na chwilę przy prof. Bartoszewskim. Polecam wszystkim to co pisał Cat Mackiewicz w swojej „Historii Polski od 17 IX 1939 do 5 VIII 1945” o gen. Żeligowskim, który dla wszystkich ówczesnych Wilniuków był symbolem przyniesionej wolności i Polski jesienią 1920 roku, który przez ten swój czyn był przez Wilnian kochany i uwielbiany, a który na starość, już w czasie emigracji II Wojny Światowej dostał właśnie takiego pomieszania zmysłów. Cat opisuje jak w czasie upadku Francji, gdy znów Polski rząd i Polacy pokonywali drugi raz w ciągu roku trasę do Zaleszczyk, choć tym razem francuskich, to w tym nastroju podniecenia, gdy raz po raz przelatywały nad uchodźcami niemieckie samoloty, gen. Żeligowski opowiadał coś o czasach Atylli i o tym, że słowiańska dziewica została przywiązana do germańskiego byka. A potem w Londynie włączył się w jakieś podejrzane ruchy głoszące potrzebę pojednania z Rosją za cenę oddania Wilna i Lwowa. Dla Cata nastąpiło wtedy całkowite pomieszanie zmysłów u generała Żeligowskiego i tylko ten problem był, że on był przez nich tak wszystkich mocno kochany, a takie już brednie wygadywał pod koniec życia. Obrazowo ujmował to stosunkiem jakie mają dzieci i wnuki do kochanego dziadka, który właśnie na starość, choć jeszcze w pełni sił fizycznych jest, to jednak umysłowo stał się przykry.