Gruzja: krajobraz po bitwie

Gruzja, dzień czwarty, ostatni. Wizyta u prezydenta Saakaszwilego stała się dobrą okazją, aby zobaczyć, jak urzęduje i do czego przywiązuje wagę. Budują mu nową siedzibę, ale póki co pracuje w starej, przy ulicy zamieszkałej przez biedotę, uważnie, z zaciekawieniem, ale bez zawiści przyglądającej się kolejnym  limuzynom, które przywożą gości prezydenta. Mieszkańcy, jeśli w ogóle mają auta, to mocno pokiereszowane, obdrapane i kontrastujące z samochodami VIP-ów.

 

Żeby spotkać się z prezydentem Saakaszwili trzeba najpierw odhaczyć się na uprzednio zgłoszonej liście, przejść parę bramek i dwa piętra (bez windy), zostawić w depozycie telefon komórkowy (kobiety także torebki), wreszcie poczekać w specjalnym pomieszczeniu, które jednocześnie jest swoistą "galerią sławy" i punktem propagandowym. Na każdej ścianie zdjęcia oprawione w ramkach: bądź z gospodarskich wizyt (na wsi, w fabryce, wśród entuzjastycznego tłumu) bądź ze spotkań z możnymi tego świata (Bush, Putin - choć na tym charakterystycznym zdjęciu stoją do siebie... odwróceni bokiem, Barrosso). Ale są też oryginały bądź kopie pierwszych stron gazet z całego świata z Saakaszwilim bądź "rewolucją róż" w roli głównej: są dzienniki europejskie, amerykańskie, kanadyjskie, latynoamerykańskie. Jest też charakterystyczna okładka "Paris Match" - prezydent ze swoją holenderską żoną i czarnowłosym synkiem i podpis, że to "rodzina Kennedy Kaukazu"! Saakaszwili ma chyba pewną słabość: nad wyraz rozwinięte ego... Ale to akurat u polityków nie jest zbyt rzadkie.

 

XXX

 

Dzień po wyborach między - jednym "debriefingiem" (w gronie europarlamentarzystów) a drugim (ambasadorowie państw członkowskich, w tym Polski - Jacek Multanowski i przedstawiciele Komisji Europejskiej) krótka, 2,5-godzinna przejażdżka po Tbilisi. Ruszamy z ulicy nazwanej imieniem bohatera narodowego Gruzji - właśnie przy Rustaweli mieści się "Marriott", w którym mieszkam już kolejny raz. Kierowca przyznaje się do polskiego pochodzenia (babcia!) i jest jednym z wielu, który podkreśla swoje polskie korzenie. Mijamy spory Plac Wolności i ratusz, przejeżdżamy przez rzekę, którą Rosjanie nazywają Kurą (!), a dla Gruzinów jest ona po prostu Mtkwari. Na wzgórzu góruje i trochę przytłacza monumentalna rzeźba kobiety-patronki: Matki-Gruzji. Wbrew pierwszym skojarzeniom nie jest to artystyczny efekt radości po uzyskaniu niepodległości. Ów, nieco socrealistyczny (choć wybudowany później) monument powstał w czasach ZSRR. Co ciekawe, był to zdaje się pomysł seryjny: w Erewaniu istnieje również podobna rzeźba, tyle że jest to... Matka-Armenia.

Na innym wzgórzu zbudowana dosłownie w ostatnich kilku latach nowa katedra prawosławna pod wezwaniem świętej Trójcy. Duża, kremowa, z drogiego kamienia, ze złotą kopułą, dość charakterystyczną dla ortodoksów. Można wejść do niej wielkimi drzwiami z trzech stron. Msza, też tradycyjnie dla prawosławnych, odbywa się niemal na środku świątyni. Jest czwartek, 22 maja i akurat przypada duża uroczystość - świętego Mikołaja Cudotwórcy. To dla gruzińskiego Kościoła święto kościelne, które jednak nie jest świętem państwowym, co podkreślają w rozmowie ze mną miejscowi.

 

W Katedrze, mimo, że jest środek dnia sporo ludzi. Zaskakuje bardzo duża, proporcjonalnie, ilość młodzieży - zupełnie inaczej niż w prawosławnych cerkwiach w Rosji, ale też inaczej niż w kościołach katolickich i protestanckich na Zachodzie. Zresztą w ogóle ten stary chrześcijański kraj jest narodem ludzi wierzących: kilku naszych kierowców, ale też taksówkarze, przejeżdżając wokół świątyń, żegna się kilkakrotnie i zamaszyście. To chyba więcej niż gest. I nawet jeśli demonstracyjna religijność jest reakcją na czasy ateistycznego komunizmu - to ta reakcja trwa znacznie dłużej niż byłoby to w przypadku jedynie powierzchownych postaw.

 

Gruziński kościół jest częścią życia narodu - tak, jak kościół prawosławny w Grecji, a tym bardziej na Cyprze. Ale też przecież katolicki w Polsce. W Katedrze wiszą dwie wielkie flagi. Jedna jest narodowa: na białym tle duży czerwony krzyż, dzielący biel na 4 części - pośrodku każdej z nich jest kolejny, mniejszy, czerwony krzyż. Flaga gruzińskiej cerkwi jest dość podobna: na białym tle jeden duży, czerwony krzyż, którego prostopadła, mniejsza część  opada symetrycznie nieco w dół, zachowując jednak cały czas kształt krzyża. Nie ma natomiast tych czterech mniejszych krzyżyków, jak na fladze państwowej. Bardzo przypomina mi to sytuację z Cypru: kombinacje kolorów białego i niebieskiego, różniące sztandary kościelne od tych oficjalnych, ale tak naprawdę uzupełniające się i pokazujące te same korzenie.

 

Sprzed Katedry w Tbilisi piękny widok na efektowną, stromą Świętą Górę i na niej zbudowany blisko szczytu kościół św. Dawida. W nim znajduje się panteon najsławniejszych Gruzinów. Na górę prowadzi kolejka zębata konstrukcji czeskiego budowniczego Krzizika, który "obsłużył" sporo radzieckich republik i "krajów demokracji ludowej".

 

Wokół Katedry szereg małych kościółków. Z głównego wejścia prowadzi szeroki, marmurowy (!) gościniec, ciągnący się ze 200 metrów. Po obu jego stronach dwie wielkie fontanny oraz - znowu - dwie flagi, tym razem na masztach: narodowa i kościelna. Po prawej gruzińska, po lewej gruzińsko-prawosławna (jak ją określiłem), a w Katedrze było odwrotnie. W każdym razie te żywioły przenikają się wzajemnie i są splecione nierozerwalnie.

Pytam się Mary Gogoladze, naszej tłumaczki, dlaczego tyle kobiet w Gruzji chodzi ubranych na czarno - tak zresztą jak ona. Okazuje się, że tutaj żałoba trwa długo i jest traktowana poważnie - jak wszystko. Mary, patrząc na Katedrę pławiącą się w promiennym słońcu, mówi, że wszystko się zmienia: wybory, partie, polityka - ale wiara zostaje. Młoda Gruzinka może nawet nie wie, jak bardzo ma rację.

Ten kraj jest prawdziwym zagłębiem turystycznym. A przynajmniej powinien nim być. I to latem i zimą. Góry zapewnią jazdę na nartach zimą, zabytki i krajobrazy ściągną turystów latem. Może już niedługo Lionely Planet swój turystyczny bedeker poświęci Gruzji w całości - na razie Gruzja przydzielona jest do jednej książki wraz z Armenią i Azerbejdżanem. Samej infrastruktury hotelowej w Tbilisi przybywa: do dwóch Marriottów i Sheratonu już niedługo dołączą  nowe, z markowych sieci europejskich czy światowych - Kempinski, Hyatt, Hilton (już się budują).

Hotele to nie jedyne obiekty, jakie powstają w Tbilisi. Buduje się także nowy... Pałac Prezydencki. Ze szklaną kopułą, położony nad rzeką - robi wrażenie niemniejsze niż imponujące zwycięstwo obozu Saakaszwilego w ostatnich wyborach (ostatecznie ok. 59 % głosów - tylko Tony Blair, gdy rozpoczynał drugą  kadencję, miał w House of Common większą przewagę mandatów nad opozycją niż teraz prezydent w Gruzji).

 

 

Gruzja, dzień czwarty, ostatni. Wizyta u prezydenta Saakaszwilego stała się dobrą okazją, aby zobaczyć, jak urzęduje i do czego przywiązuje wagę. Budują mu nową siedzibę, ale póki co pracuje w starej, przy ulicy zamieszkałej przez biedotę, uważnie, z zaciekawieniem, ale bez zawiści przyglądającej się kolejnym  limuzynom, które przywożą gości prezydenta. Mieszkańcy, jeśli w ogóle mają auta, to mocno pokiereszowane, obdrapane i kontrastujące z samochodami VIP-ów.