Cena chleba

Kupiłem bochenek chleba razowego za niewielkie pieniądze 2,60 zł. za pół kilograma. Migawka w telewizji na temat demonstracji piekarzy i cukierników uświadomiła mi, że zapłaciłem horrendalną cenę, czyli 5,20 zł. za kilogram. Przy cenie żyta płaconej rolnikowi około 50 zł za kwintal po żniwach w 2010 roku, czyli 50 groszy za kilogram, stanowi to dziesięciokrotne przebicie. Przed wojną cena kwintala żyta wahała się od 10 do 14 złotych – średnio 12 złotych. U mnie w domu chleba nie kupowano, był pieczony we własnym piecu chlebowym, ale jak przyjeżdżaliśmy z bratem do wuja do Pińska głównie na polowania na kaczki to jako rarytas kupowało się wojskowy chleb „komiśniak” prawdziwie razowy, a nie tak jak obecnie przeważnie udawany, to się płaciło 18 groszy za kilogram. Policzmy zatem: kilogram żyta średnio 12 groszy, a kilogram chleba 18 groszy, wobec tego nie licząc „przypieku” z różnicy 6 groszy utrzymywał się młynarz i piekarz i nikt im niczego nie dopłacał. Przebicie wynosiło zatem 50 %, a nie jak obecnie 1.000 %. Oczywiście w sklepie w Warszawie cena tego chleba była wyższa i wynosiła około 25 groszy co dawało 100 % przebicia / wg notowań GUS chleb pytlowy w Warszawie kosztował w marcu 1939 roku 30 groszy kilogram/.

Mógłby ktoś powiedzieć, że owe 5,20 zł. obecnie nie jest ceną zbyt wygórowaną w zestawieniu ze średnimi zarobkami w Polsce, ale w tejże samej telewizji nadano migawkę ze strajku woźnych szkolnych, których zarobki oscylują w granicach 1 tysiąca złotych miesięcznie. Dla nich i dla wielu innych podobnie zarabiających cena chleba ma podstawowe znaczenie.

Nawet Gierek, którego przekonywano, że chleb w PRL jest za tani i że trzeba jego cenę podnieść nie chciał się zgodzić z tym uważając ze dla mniej zarabiających będzie to miało istotne znaczenie. Obecnie odnosi się wrażenie, że polskie władze zupełnie nie interesują się ruchami cen nie tylko chleba, ale żywności w ogóle, mimo że wykazują one ostatnio niepokojący wzrost. W zalewie „wskaźnikowych” danych produkowanych przez GUS brakuje jednej istotnej, o którą dbał przedwojenny jego poprzednik: - informacji o cenach podstawowych artykułów i ich ruchach. Brakuje też zasadniczej informacji o poziomie minimum socjalnego, w którym ceny żywności odgrywają główną rolę.

Przy okazji należałoby wyjaśnić, że obecnie rolnik korzysta z „dobrodziejstwa” unijnych dotacji / nota bene płaconych z naszej kieszeni/ i że te dotacje wyniosły w 2010 roku dla polskich rolników przeciętnie 140 euro na hektar gruntów rolnych, czyli około 500 zł.

Przy średniej plenności żyta 25 kwintali z hektara daje to 20zł. na kwintal w sumie więc obniża to różnicę cen do około 750 %, mimo to jednak jej poziom jest rażąco wysoki.

O poziomie cen artykułów spożywczych nie decydują jednak producenci, ale łańcuszek pośredników z fiskusem na czele.

Może ktoś stwierdzić, że i tak nasze ceny chleba i przetworów zbożowych są niższe aniżeli w zachodniej Europie, jednak różnica ta wyliczana w czasie naszego startu w UE na 40% w stosunku do średniej unijnej stale się zmniejsza, natomiast nasze zarobki według danych z 2009 roku stanowią niecałe 30 % niemieckich /3.180 zł./mies. w Polsce i 11.090 zł./mies. w Niemczech/, a zatem nawet nasz chleb jest relatywnie dla nas droższy aniżeli w innych krajach UE.

Cały problem polega chyba na tym, że Polską rządzą ludzie o poziomie dochodów, w których wydatki na żywność stanowią zaledwie 10 %, a może nawet mniej. Dla nich żywność w Polsce jest tania i może śmiało podrożeć nawet o 50 %, czym się zresztą nam grozi. Zapominają tylko że podwyżki cen żywności zadecydowały o upadku reżimu komunistycznego i tym samym może się skończyć dla obecnej polskiej władzy.

Pieniędzy na pokrycie dziury budżetowej należy szukać zupełnie gdzie indziej, ale to wymaga myślenia i rzetelnego wysiłku, a nie funkcjonowania na wespazjańskiej zasadzie „pecunia non olet”.