Pijany Pociąg Straceńców

Szukając w ZOO inspiracji twórczej spotkałem przy wybiegu z małpami znajomego. Wyznał mi, że w towarzystwie tych dystyngowanych stworzeń odstresowuje się po żenujących wybrykach grandziarzy parlamentarnych.
- Popatrz pan, gdzie tam takiemu Szczerbie do elegancji pawiana, albo Niesiołowskiemu do intelektu szympansa. A ta orangutanica byłaby ozdobą fraucymeru jurnego Rycha…
Na moją uwagę, że ostatnio szalenie się zradykalizował, zrobił minę wściekłego goryla.
- Bo tak trzeba - warknął. - I panu też radzę porzucić kpiarski ton lekkoducha, co to limeryk wymodzi, haiku wyrychtuje co do sylaby, pokalamburzy o gazecie wybrocznej z Oszczerskiej, stacji TV z Wredniczej, gdzie funkcjonariuszy obowiązuje dyrektywa: wstajesz i łżesz, o jakimś rynsztokowym radiowęźle… A pana pisanie powinno być proste, tak, tak, nie, nie. Mendalne, chciałem powiedzieć: medialne, chociaż to właściwie wszystko jedno, szmondactwo, przy którym propaganda stanu wojennego to istny wzorzec obiektywizmu, śmie z glana traktować media publiczne!
- No, wie pan - zaoponowałem. - Firmom prywatnym wolno więcej.
- Akurat! - zaryczał. - Publiczne szalety muszą pachnieć, a prywatne mogą cuchnąć?! Koleje państwowe powinny być punktualne, a prywatne jak cię mogę?! Szkoła publiczna ma relatywizować historyczne racje w duchu „Idy” i „Pokłosia”, a prywatna może opluskwiać Dmowskiego, Piłsudskiego i Kościół Katolicki?!
Długo jeszcze wywodził, że dziennikarska rzetelność nie zależy od struktury właścicielskiej. Poczem sam się zreflektował.
- Co ja gadam. Przecież łatwiej znaleźć tuńczyka w Morzu Martwym niż dziennikarza w menstrimowych przekaziorach. A wrednej natury żółcioplujek, podobnie jak genotypu skorpionów, zmienić nie sposób. Ale - uśmiechnął się szeroko - kanał w telewizorze, falę radiową i codzienną lekturę jak najbardziej.
Wracając z ZOO rozmyślałem o naturze wolnych mediów. Niemieckie podobno są bezkompromisowe. A że tokują na jedną nutę? No cóż, jeśli tak im w duszy gra?
Ostatnio na przykład, z własnej i nieprzymuszonej woli naturalnie, zmieniły ton z nieprzyjaznego Polsce na dobrosąsiedzki. Cóż za wyborny wzór dla tyranizowanych przez reżym z Nowogrodzkiej mediów obywatelskich.
Po drodze wrzuciłem dychę do puszki Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, która właśnie grała hymn skompromitowanych zadymiarzy z solówką Joanny Muchy: „Znowu z puczem mi nie wyszło”.
Jednak elyta nie pęka. Gremialnie wyruszyła pociągiem pod specjalnym nadzorem z Warszawy do Łodzi na premierę „Powidoków”. Pewien celebryta chwalił się potem, że w drodze powrotnej tylko maszynista był trzeźwy. Uczestnicy fety nazwali pociąg: Powidoki. Lecz moim zdaniem ta podróż miała w sobie raczej coś z klimatu filmu Konczałowskiego: „Uciekający pociąg”.
 
Sekator
 
PS.
- A kto uciekał tym pociągiem? - pyta mój komputer.
- Straceńcy, kolego, straceńcy - wyjaśniam z satysfakcją.