EMIGRACJA - IMIGRACJA - 19.odc. "Polina"

(19.ODCINEK NIEPUBLIKOWANEJ POWIEŚCI „POLINO”)
W pubie „Pod Pipą” było rojno, gwarno niczym śród sejmitów, kiedy na mównicę wychodzi Scheuring Wielgus, zali ciut głupawo. Kłusownik Wielgus twierdził z dumą, iż to daleka krewna, ale to nic pewnego. – Powiedziała, że będzie „walczyć do ostatniej kropli krwi” – zacukał się niby kuzyn. – Ale chyba tylko raz w miesiącu – zgasił go księżycowo Męczymóżdżek. Rechot poszedł po sali aż zadzwoniły kufle na szynkwasie. – Morda w Kublik – wrzasnął poruszony do trzewi amator dziczyzny. A tak pono żartują wesołkowie agorianie z prasożerczej GazoWni. Jan Kiel przy nalewaku studiował „Baltischer Zeitung” (nie mylić z Dziennikiem Bałtyckim) i chciał coś zacytować, acz zaniemówił. W ogłoszeniach tłuścił się drukiem anons – „sprzedam dom w Polinie”. Był też numer telefonu, który natychmiast wybrał szynkwasowy. Z drugiej strony odezwał się znany mu pilsbaryton Mimikraka. I wszystko było jasne jak piwo, które lał z pipy, czyli z wodą. Zapanowała grobowa cisza jak w sztabie Bronka, gdy wygrał Duda. Mimikrak słynął z pędzenia zacnej siarczystej ćmagi (bimbru) i wędzenia doń zakąski, zali węgorza. Sprzedawał chałupę i emigrował na Bornholm, gdzie zapewne Duńczycy obie specjalności docenią. Przy dobrej pogodzie wyspę było widać z Polina, więc to taka bliska raczej, ale zawsze emigracja. W końcu jak ktoś jedzie za chlebem, to nie emigrant a raczej wypędzony. Choć też z emigrantami nic nigdy nie wiadomo, taki Michnik miał wyprowadzić się do Izraela na złość Kaczyńskiemu i co? Kopacz z córka do Kanady…i wszystko to taka prawda jak w GW czy BZ. A tu zaczęli się pojawiać chętni, by kupić Mimikrakową hacjendę. O! We czwartek zajechał dziesięciometrowy Rolls Royce, wysiedli dżentelmeni w prześcieradlanych strojach, oturbanieni, rzucili okiem na rzeczoną posesję do kupna i udali się do agencji towarzyskiej Aśki Latexyszyn. Ona później opowiadała, iż w aucie katarskich biznesmanów jest sauna a nawet niewielki bidet. Kiedy zaś zaczęła przypominać o czym rozmawiali w języku Aladyna, miejscowi lingwiści powątpiewali, czy słowo minaret dobrze pojęła Aśka, biegła raczej w slangu najstarszego zawodu świata. Jour spiking ebaut ciapaty – coś takiego memłali, ale gdzie tu burdelmamie wierzyć. Ot turbańce – jak ich nazwał bezrobol Nakac.  Na wszelki wypadek Mimikrak dostał zakaz transakcji, bo Mikoś Pałyga (amfa, auta etc…)  przekonał go, że skoro płoną szyby naftowe, wszystko może się zajarzyć. Oczywiście przed transakcją. Potem przyszła nieoczekiwana propozycja z Waltzburga (dawniej Warszawa) szybkiej zamiany małej kamieniczki k/Pałacu Kultury na tę spokojną willę nad rzeczką Ślinianką. Intratna propozycja, ale jak mawia lud, HGW co mogło z tego potem wyniknąć. W niedzielę, kiedy ludzie szli z sumy, zajechał jeep, a kierowca spytał – gdie tut kabak? Męczymóżdżek jako repatriant zza Buga, znał język Słowian ze Wschodu i powiódł ich „Pod Pipę”. Sasza, Iwan i Faddiej dziarsko zamówili do schabowego po pół litra na łeb Moskowskiej, a potem… przez tydzień trwał Armagedon w Polinie. Alchemik i poeta w jednym -  Taćka recytował „Moskwę karczemną” Jesienina stojąc na szynkwasie, a rozgrzany pub buzował przyjaźnią polińsko-rosyjską o jakiej nie słyszała i nie potrafiła wyhodować organizacja TPPR. Wódź i szampan płynęły szybciej i obficiej niż rzeczka Ślinianka. Turniej na rękę, kto szybciej wydudli flachę…Z trójmiasteczka zaimportowano dla zacnych gości rapera  Peję, który rozbawiał sławetnym hitem – „Jowita – nie pytaj – dokąd cię wiezie nowa fura – Jowita – nie pytaj czy uwiera mnie kabura…” A propos` broni to pod koniec tygodnia Ruscy poczęli cokolwiek wyprzedawać. Janko Ryzykant  nabył całkiem tanio kałasznikowa AK-47 + wiadro naboi. Kelnerka Cykrysia kupiła sobie małą gustowną TT-kę. Rebiata czyli chłopcy mieli na szyjach łańcuchy jak na byka i to ze szczerego złota. Czas przeszły (mieli) jest jak najbardziej precyzyjny, bo te kilogramy ogniw plus sygnety i jakieś monety (świnki) przejął do swojego „lombardu” Jan Kiel. A tutaj nikt zastawu nie zwracał. Chyba w sobotę w samo południe  boss Faddiej, bez kokieterii i zgrywy, uczciwie  spytał poetę, a już przyjaciela: Taćka, drug skażi, nu tak sieriozno, pa czto my tu prijechali? Noo zabył zali zapomniał mołodiec. Poe nie zdążył udzielić odpowiedzi, bo do knajpy wpadło CBŚ, jacyś w czarnych kominiarkach, skuli „trojkę” kupców, którzy nawet nie zdążyli obejrzeć celu podróży. Wkurzony a niedoszły emigrant Mimikrak wrzucił ofertę sprzedaży ojcowizny na internetowe Allegro. Czyli kto da więcej, ten bierze. Nie minęły 24 godziny, dom błyskawicznie zmienił właściciela, jeno zagwozdką było kto zacz. Więc kiedy sprzedajny Mimikrak wszedł „Pod Pipę”, zapadła taka cisza, że słychać było jak szczury przegryzają bez p[pośpiechu kabel do Internetu. Każdy ma w życiu swoje 5 minut tylko trzeba umieć to udramatyzować czyli doszekspirzyć. Mimikrak czknął, pociągnął z kufla tęgi łyk pilsa i powoli niczym pal w Azję Tuhajbejowicza wszedł w sedno narracji. – Waszym sąsiadem będzie Niemiec z Wolgastu. Meklemburczyk zali ichniejszy Kaszub - Der Fischkopf – rybia głowa, Hans Schmidt. Dzwonił i powiedział mi, że ma w …(ar*chloch) cały ten burdel z ciapatymi, polit-poprawność i „makrelę”. Polen uber alles!