Z Herodem...panie bracie...

(17. ODCINEK NIEPUBLIKOWANEJ POWIEŚCI „POLINO”)
 
Zima ścisnęła Polino, jakby powiedział poet Gałczyński, niczym niewidzialna ręka w białej rękawiczce. Nade wsią unosiły się opary, jakby chemitails czy jakiś manewrujący pocisk pershing trafił w TIR-a z Jackiem Danielsem, od którego to ćmaga, zali samogon wcale nie jest gorszy. W końcu niebawem – karnawał, panie bracie...biesiady, kuligi, „wdzięczna miłości kochanej szklenice”... kochajmy się i ogólny łyktus benedyktus. Takoż i starszyzna sioła zaległa w pubie „Pod Pipą”, gapiąc się w telewizjer i nowe odważne silikonowe biusty spikerek, ciągle się restaurujących. Kurski panienki wymieniał jak pokerzysta karty. No, chociaż niektóre pięknotki się rude ruderyzują, wybrzydzał Ceber, aleć tam...Czy ta Pieńkowska pytająca w transie (po Trumpie) – „jak żyć?”…Diadia kak żyt` jak u Dostojewskiego. Przy szynkwasie Marcin Majcher, pasierb Nakaca, snuł leniwie opowieść o normalnych, codziennych gangsterskich strzelaninach w Gdyni. Na głowie Majchra pękł kij bejsbolowy, a on zobaczył „życie po życiu”. Teraz kurując się gawędził: „wchodzę do nieba, siedzi święty Piotr, czyta „Wyborczą” (urodzony wszak pod Synajem), Antoni Abraham zażywa tabaki z rogu...” Ooo właśnie – tradycja! Tak jak tabaka dla Kaszuba – tradycja jest najważniejsza – wrzasnął Janko Ryzykant. Z Herodem trzeba ruszać po okolicy! Ot co! –Jestem sobie cudzoziemiec, ani Polak ani Niemiec- wyrecytował kwestię Cudzoziemca baron von Pipsztok, wielki orędownik pojednania. Szczególnie przy ośmiorniczkach z baronem Rostowerem. –A skąd dla śmierci kosę weźmiesz, chyba że pójdzie z maczetą jak jakiś ciapaty – ironizował sołtys Buć Sabelbon. –Stąd ociec i chrzestny – i rola tu nasza, co oni zasiali – my kosim z kałasza – zanucił Majcher dodając, iż bierze tę rolę, czyli Śmierci łącznie z rekwizytami i potencjalnym trupem. Ożywiło to stolarza Szajsfelda, który natychmiast zareagował jak klasyczny biznesman – kupisz dwie trumny – trzecia gratis… Kolejka dla wszystkich – dorzucił niedbale a chełpliwie trumniarz. Przygotowany na takie okoliczności szynkwasowy Jan Kiel zgotował okolicznościowe zaciery i wywary, źrzałe wina, chleb płynny zali piwo w stągwiach i konwiach. Karnawał...panie bracie! Grogi, bzdęgi, sikonie i sycery tudzież śliwowica (na gałązkach śliw) pejsachówką zwana – czekały kornie w rynsztunku jako i sprzęt; roztruchany, kufy, musztardziaki, stopki i kulawki, lufy i kwarty. -Śpij, mój mały Petrobolo, nie gra orkiestra, już po bitwie... nuciła Aśka Latexyszyn, którą to tej śpiewki nauczył w jej agencji towarzyskiej pewien przystojny, acz przegrany Hofman. Taki nabzdyczony mały sprytek od wycieczek i rad nadzorczych. Aśka grała tu Anioła, oczywiście po spowiedzi u proboszcza Trybularza. No i po zdjęciu czarnych latexów. I wtedy stało się nieszczęście. Stary Burchel, który z wiedźmą Szlemichą szukali natchnienia do noworocznej szopki w Internecie, coś źle kliknęli a może to bimber pociekł na klawiaturę? Komp zaświstał, zazgrzytał i na ekranie pojawił się duet – Piotr Ikonowicz z Janosikiem i w czerwonej tonacji – duch narodu. Ekran zajarzył jak zorza polarna, coś pizgło w transformatorze za oknem i...gdzie diabeł nie może tam babę pośle. I to była baba-reżyser Olga Lipińska! W tonie nie znoszącym sprzeciwu wydawała dyrektywy i polecenia z ekranu niczym Kaszpirowski. – Ty Męczymóżdżek – zagrasz Donalda Wallenroda, bo masz nie talent, ale popęd polityczny. I to bez platformy... Sztuka musi być europejsko współczesna. Świętym Józefem będzie sam proboszcz Trybularz. Aureola?! A niech pożyczy od półbiskupa Sowy firmowe kółeczko – znak sponsora Mercedesa! Do roli Żyda  mógłby pretendować prawie cały korpus dyplomatyczny. Albo taki jeden były premier, on cztery lata robił szopkę (każdy wiedział że TW) i córka aktorka... Bohema! A teraz do szopki żadnego sianka, czerwony młotek i sierpik a`la zandbergowskie Razem, na belce w stajence zapalić czerwoną lampkę.  Ma być wyjebiście i cool! Do Heroda – to ważne Śmierć nie będzie z żadną tam kosą a kosiarką. Jak u „seryjnego samobójcy”, co wymylił niejaki Seawolf, kumpel Taćki. To będą jasełka -  „Śmierć Europie”. Karnawał, panie bracie...
Lud w pubie dudlił ww spirytualia i na osnowie historii motał udatnie tradycję. Takoż Heroda jak i szopkę. –Za twoim przewodem – pójdziemy z Herodem śpiewali wszyscy ochoczo – widząc Zandberga & co. – A Heroda kto? – wypsnęło się Janowi Kielowi?..Herod jest tylko jeden – uśmiechnął się proboszcz Trybularz – castingu nie trzeba – jest bezrobotny Rzepliński. No! 
-My tu takie Rzeczy – a gdzie jest telewizja? Martwił się głośno bezrobol Nakac.  –Już jadą – ripostował natychmiast Męczymóżdżek czyli Donald Wallenrod. Od szopki do realu – to na wyciągnięcie ręki. Poszła fama, że główny aktor z Brukseli chce wrócić do polskiej szopki. A jak się powie A to  trzeba nierzadko potem w mordę…Aktor Grześ zwany Widelcem z wrażenia założył pampersa XXL.  TeVałeN już pędził, bo zadzwonili do nich, że w Polinie przyszło na świat cielę o trzech głowach. Jadą, a jak przyjadą to nakręcą...i szopkę i Heroda. A szopka z dwoma Herodami to panie dzieju – cymes. Tele-karnawał, panie bracie...
A zima, jak biała rękawiczka. A w niej – palec boży...