Polska bliżej USA i Wielkiej Brytanii

Po brytyjskim referendum nt. Brexitu opozycja wyśmiewała rząd PISu głoszący konieczność bliższej współpracy z Wielką Brytanią, kosztem Niemiec i Francji. Wygrana Trumpa dodatkowo wzmocniła krytykę. Tymczasem fakty zdecydowanie wspierają tę dość ryzykowną strategię.

Teza o rzekomej prorosyjskości Trumpa oparta na paru ciepłych słowach wypowiedzianych przez niego na temat Putina może okazać się całkowicie błędna. Donald Trump wprawdzie z jednej strony twierdzi, że USA zastanowi się nad wsparciem dla krajów NATO wydających na zbrojenia grubo poniżej 2% PKB (Polska do nich nie należy), ale jednocześnie podkreśla konieczość radykalnego zwiększenia środów na zbrojenia USA. Ameryka nie potrzebuje silniejszej armii do ochrony własnych granic, jeśli chce ja znacząco wzmonić to jedynie dla potrzeb geopolityki. To bez wątpienia nie jest scenariusz mile widziany na Kremlu. W kilkuminutowym nagraniu sprzed tygodnia prezydent elekt ogłosił plan całkowitego otwarcia rynku surowców, aby w ten sposób utworzyć miliony nowych miejsc pracy. Zniesienie jakichkolwiek barier, ustanowionych przed 40 laty, na eksport amerykańskiej ropy i gazu to koszmar dla Kremla, zagwarantuje bowiem bardzo niskie ceny na światowych rynkach na wiele lat. Czołowi doradcy Donalda Trumpa to konserwatywni republikanie, a więc ludzie od zawsze mocno asertywni wobec Rosji. Trump chce na Rosji zarobić, to jedyny wniosek jaki można dziś uznać za prawdopodobny. 

Prezydenckie prawybory we Francji nieoczekiwanie wygrał Francois Fillon, konserwatywny kandydat i zwolennik zbliżenia z Rosją. Najbardziej prawdopodobny scenariusz wyborów w kwietniu 2017 to starcie w drugiej turze Fillona z Marie Le Pen. Gdyby tak się stało, następnym prezydentem Francji zostanie albo prorosyjski, albo bardzo prorosyjski polityk. Osobną sprawą jest czy takim będzie przez całą kadencję, czy jak to często bywało w przeszłości, umożliwi Francji zarobienie dużych pieniędzy na słabej gospodarczo Rosji, a potem zmieni sojusze.

Do niemieckiej polityki wraca Martin Schulz. Lewicowy zwolennik dominacji Niemiec w UE budowanej pod hasłem "wspólnej Europy" oraz zwalczania prawicowych tendencji takich jak w Polsce pod rządami PISu. Jeśli zostanie ministrem spraw zagranicznych Niemiec, o czym dziś się spekuluje, jego natarcie na "niszczący demokrację" PIS zapewne przybierze na sile. Naturalnie będzie znacznie bardziej wyrozumiały dla ew. prezydenta Francji Francois Fillona, również konserwatywnego prawicowca z katolickim rodowodem. Tzw. "normalizacja" stosunków z Moskwą to także jeden z celów Martina Schulza.

Wielka Brytania stara się nawiązać jak najlepsze stosunki z Polską, zapewne po to aby Polska wspierała w procesie Brexitu, ale może również dlatego, aby w nowej geopolitycznej rzeczywistości ze znacznie osłabioną UE, mając u boku Polskę odgrywać silniejszą rolę.

Rosja słabnie gospodarczo, zapewne na Kremlu trwają przepychanki pomiędzy zwolennikami dalszej agresywnej polityki, a tymi, którzy pogodzili się z nadchodzącymi wieloma latami chudymi. Putin nie tylko w obawie o własne życie ale także o spójność kraju musi być po stronie tych którzy wygrają to starcie. Nie może odejść na polityczną emeryturę. Wielu Rosjan dziś jest przekonanych, że cała władza to złodzieje, jedynie Putin dobry, jego odejście mogłoby doprowadzić do nieprzewidywalnych skutków dla Rosji. 

Gdyby w 2017 była realizowana polityka zagraniczna Sikorskiego, Polska byłaby dalej przyklejona do prorosyjskiej Francji i Niemiec, a dystansująca się wobec USA pod rządami Trumpa i otwarcie pogardzałaby Wielką Brytanią opuszczającą UE. Jeśli wybory prezydenckie we Francji wygra Marie Le Pen, Francja zapewne wyjdzie z UE, a to oznaczałoby koniec "wspólnej Europy". Tym samym katastrofę polityki PO dążącej kosztem licznych ustępstw do tego, aby Polska była "prymusem Europy". 

W 2017 politykę zagraniczną realizować będzie PIS. To oznacza sojusz z USA i Wielką Brytanią, i wzmacnianie Grupy Wyszechradzkiej. Wtedy gdy formułował strategię polityki zagranicznej PIS nie mógł przewidzieć tak wielkiej prawicowej dobrej zmiany w Ameryce i Europie. Owa strategia znacznie lepiej odpowiada wielu nieoczekiwanym wydarzeniom takim jak wygrana Trumpa, zapewne przyszłoroczne zwycięstwo prawicy we Francji oraz osłabienie kanclerz Merkel.

Możliwe, że PISowi w polityce zagranicznej po prostu sprzyja szczęście. Tak jak przed rokiem obrona bliskich bankructwa polskich kopalni, gdy dziś po 12 miesiącach cena węgla wzrosła dwukrotnie i ich problemy mogą być wkrótce jedynie wspomnieniem. Podobnie jak w przypadku kopalni, zamiast usiąść na laurach w dobrych czasach, warto przygotować się na chude lata także w polityce zagranicznej. Miejmy nadzieję, że w polityce międzynarodowej rząd wie co naprawdę chce uzyskać od USA i Wielkiej Brytanii, ponad stworzenie "bliskich i przyjacielskich relacji".

Teza PO o tym, że Polska musi pozostawać w "głównym nurcie" paradoksem historii może być zrealizowana przez PIS. Prawicowo-konserwatywny rząd u władzy w Polsce, wtedy gdy prawica rządzić będzie w: USA, Francji, Austrii, Holandii, Wielkiej Brytanii, a kto wie czy nie w Niemczech i we Włoszech.