Dziwne szpule 3

Gdy się słucha „kopii zapisów CVR” tupolewa, to poza buczeniem ruskiego prądu rzuca się w uszy jeszcze jedna dziwna rzecz – głos śp. mjr. A. Protasiuka prawie w ogóle nie jest słyszalny, w przeciwieństwie np. do głosu „kontrolera” czy nawet innych głosów w kokpicie. Gdyby tak słabym głosem odzywał się dowódca statku, to chyba nikt by jego komunikatów nie mógł wychwycić w kokpicie, sądzę więc, że ów efekt wyciszenia jest rezultatem pracy „realizatora dźwięku”, który obrabiał skrawaniem zawartość rejestratorów, zwłaszcza że rozmowy przez długi czas toczą się spokojnie, a więc bez przekrzykiwania maszyn.

A że do takiej obróbki doszło to więcej niż pewne, skoro ruska taśma nagrała bonusowo ok. 40 minut lotu, a nie 30. To oczywiście absolutny przypadek i nikt nie podejrzewa, żeby „oryginalne nagranie” miało 50 min. lub nawet 60 i stanowiło np. kompilację różnych zapisów różnych kanałów z różnych lotów.

Zadałem sobie zatem, nie podejrzewając, rzecz jasna, braci Moskali, o żadne manipulacje dowodami, trud ponownego przeanalizowania ruskiego „konferencyjnego” materiału (http://www.youtube.com/watch?v...) i tak mi się wydaje, że w 11'08'' słychać „pyknięcie”, jakby po ponownym włączeniu zapisu (każdy, kto miał do czynienia z magnetofonem szpulowym i nagrywaniem na taśmę magnetyczną, wie, o co mi chodzi) – może to być też pyknięcie związane z użyciem jakiegoś przełącznika w kokpicie. Tak czy tak po nim pada (anonimowa) i sprawiająca wrażenie ewidentnie uciętej, wypowiedź:

„W Moskwie” (10:27:31)

a po niej, wedle polskiej rekonstrukcji: „Nie da się bliżej?” (10:27:32) (jak na moje ucho, to tam pada jakieś inne zdanie, a potem pojawia się śmiech).

Te wypowiedzi o tyle są zaskakujące w ruskiej „rekonstrukcji” (w której jest wiele niespójnych zupełnie fragmentów, tak jakby ludzie rozmawiali, nie słysząc się lub ignorując się nawzajem), że... nie ma ich w stenogramach (http://www.naszdziennik.pl/tu1..., s. 23), są tam zakwalifikowane do „niezr.”, a zrekonstruowali je specjaliści współpracujący z komisją Millera (http://www.tvn24.pl/-2,1689277...)). Gdyby Ruscy byli tak skrupulatni, że chcieliby uwzględnić wszystkie zrekonstruowane przez polską stronę wypowiedzi, to ich „rekonstrukcja” zaprezentowana na „konferencji MAK” wyglądałaby nieco inaczej (choćby pod względem skali załgania). Ale też nie możemy od kremlinów wymagać zbyt wiele, bo oni posługują się tzw. czekistowskim kryterium prawdy.

Jak na moje ucho to ta wspomniana wyżej fraza brzmi „...i w Moskwie”, i stanowi końcówkę czyjejś wypowiedzi (proszę fragment sobie odtworzyć parokrotnie – intonacja opada w tym zdaniu, jakby zawierało ono jeszcze jakieś wypowiedziane wyrazy; może lordJim wytnie materiał od 11'05'' do 11'15'' i wklei ;)). Oczywiście mogę być przewrażliwiony i nadmiernie wsłuchiwać się w jakiś arbitralnie wyróżniony kawałek rozmów, jednakże, podkreślam, wtedy (tj. w okolicy godz. 10:29) mogła zapaść decyzja o odejściu na zapasowe lotnisko.

Na tym materiale 11'35/11'36 słychać zaraz po „Artur, jesteś tam jeszcze?” najpierw komunikat jednego ruskiego pilota: „Zakończyłem zrzut. Zniżanie na wschód” i – sądząc po stopniu zniekształcenia głosu – odpowiedź innego ruskiego pilota (czy zarazem z innego samolotu?), gdyż jest to inny głos: „Pozwolili” (11'42''). Ta zagadkowa wymiana zdań nie występuje na „stenogramach z wieży”, choć przecież wieża musi słyszeć komunikaty samolotów znajdujących się w pobliskiej przestrzeni powietrznej.

O 13'25'' materiału wcina się ze swoimi „wykładami rzeczy” ruski lektor. Po rozmowie polskich załóg wtrąca on swoje ważne trzy słowa na temat 1) znakomitego i rozsądnego pilota iła-76, który mimo doskonałej znajomości lotniska, zdecydował się odejść na lotnisko zapasowe w przeciwieństwie do polskiej załogi, która, jak doda on za chwilę (14'41''), popada w coraz gorszy stan psychiczny z powodu 2) braku decyzji polskiego Prezydenta, co dalej z delegacją. Ruski lektor nie wchodzi, no bo i po co, w szczegóły dotyczące tego, co ruski ił na „aerodromie” wyprawiał. Z kolei, wspomniany, fatalny stan psychiczny w kokpicie ma się wyrażać w ten sposób, że 3) - jak ruski lektor stwierdza, odwołując się tym razem do enigmatycznych badań „polskich specjalistów” związanych z TVN24 - pada hasło (15'07'') „Ja nie znaju, no jesli my zdies nie siedim, to on budiet k' mnie pristawliat'”. Ono zapewne jest ruską wersją legendarnej frazy „Jak nie wyląduje(my), to mnie zabije(ą)” (http://www.tvn24.pl/0,1664953,...).

To zaś o tyle zabawna i naprawdę warta odnotowania korelacja między „ruską” i „polską” rekonstrukcją, że wydawało mi się do tej pory, iż to raczej TVN24 jako jeden z głównych, obok Czerskiej, filarów Ministerstwa Prawdy pełni funkcję Radia Erewań w Polsce, a nie że Radio Moskwa (czyli tu MAK) się akurat na TVN24 musi w swych arcyważnych badaniach powoływać, ale jak widać człowiek się uczy przez całe życie i komunizmu, i neokomunizmu. Najwyraźniej też oryginały czarnych skrzynek są w posiadaniu (choćby od czasu do czasu) ekspertów z TVN24, no chyba że wszyscy eksperci promoskiewscy pracują zgodnie w jakimś kremlowskim laboratorium.

Od 13'46'' słychać tę wymianę zdań w kokpicie:
„Słyszałeś?”
„Tak.”
„Kto tam jest?”
„U ciebie też?”,

która musi się odnosić do czegoś nietypowego albo w obszarze nasłuchu radiowego (trwający czyjś dialog – kontynuacja wymiany zdań dotyczącej „zrzutu”?), albo w obszarze zakłóceń komunikacji załogi z innymi ośrodkami. Innego dialogu (takiego jak ze „zrzutem”) nie słychać (chyba że został przy studyjnej obróbce skrawaniem „wyciszony”, choć byłoby to bardzo trudne na tle wypowiadanych kwestii przez Polaków), podejrzewam więc, że załoga odkrywa, że ktoś uruchamia jakieś dodatkowe zakłócenia w słuchawkach.

Od 14'15'' słychać znowu „Korsaż-a”.

Zostawmy w tym miejscu tupolewa, skoro zasadnie możemy przypuszczać, że następne części zapisu są pokiereszowane. Markowski w swoim komentarzu zamieszczonym wczoraj u mnie (http://freeyourmind.salon24.pl...) zacytował jedną z intrygujących „uwag” zamieszczoną w „raporcie komisji Burdenki 2” na s. 153 (wersji polskojęzycznej), która brzmi następująco:

„O 09:15 na lotnisku Smoleńsk „Północny” wykonał lądowanie samolot Jak–40 Rzeczpospolitej Polskiej, lecący po tej samej trasie. Start tego samolotu z Warszawy był wykonany o 07:28. Analiza rozmów zarejestrowanych na magnetofonie kontrolera, wykazała, że żadnej informacji o wylocie danego samolotu ani jego locie na lotnisko Smoleńsk „Północny” aż do 8:50 nie było w grupie kierowania lotów lotniska Smoleńsk „Północny”. Pierwsze nawiązanie łączności z kontrolerem lotniska Smoleńsk „Północny”, załoga samolotu Jak-40 wykonała o 08:53.”

Markowski interpretuje to tak: „Tak to nie o Jaku Wosztyla rozmawiali na wieży, lecz o innym polskim samolocie. Pytanie o jakim?” - być może jest to całkiem słuszny trop, eksplorowany zresztą przez nas po pierwszym odkryciu Markowskiego (http://freeyourmind.salon24.pl...).

Pojawiają się tu jednak pewne problemy. Problem pierwszy – co sygnalizowałem już parę razy – Ruscy uniemożliwili Polakom przechwycenie pełnych zapisów rozmów z wieży. Jak wiemy, ludzie związani z komisją Millera, zdołali w dn. 17-20 kwietnia nagrać „metodą chałupniczą” to, co się działo 10 Kwietnia w wieży (czy nagrali to, bo im pozwolono, czy nie, to w tej chwili nieistotne). Zapisy jednak, nie wiedzieć czemu, obejmują czas od 8.38 do 10.45, gdy tymczasem rejestracja uruchomiona była (jeśli wierzyć „raportowi”) już od 7.15. Brakuje więc niemal półtorej godziny materiału. Nie jest to przypadek, gdyż właśnie wtedy na Okęciu rozgrywały się przedziwne roszady, przesiadki i „zmiany planów”. Te działania musiały być obserwowane przez Rosjan nie tylko oficjalnie (w ramach obowiązkowej korespondencji między portem w Wwie a „kontrolą” w Moskwie), lecz i nieoficjalnie, tj. w ramach kontrwywiadowczego rozpoznania przez FR całego lotu polskiego Prezydenta, o czym wspominali kiedyś polscy wojskowi prokuratorzy (a co miało stanowić jeden z czynników podwyższających zagrożenie bezpieczeństwa lotu z 10 Kwietnia (http://www.naszdziennik.pl/ind...)).

A skoro tak, to informacje o tym, co się dzieje na Okęciu powinny były być przekazywane także do Siewiernego, zwłaszcza gdyby nagle miało dojść do rozdzielenia delegacji, a szczególnie, gdyby już na Okęciu pojawiła się decyzja o skierowaniu jednego z samolotów (np. „prezydencki jak-40”, o którym zrazu informował Paszkowski) na zapasowe lotnisko lub, gdyby na Siewiernyj miały początkowo lecieć trzy samoloty:

„Sześcioosobowa drużyna rosyjskich poborowych zabezpieczających teren lotniska w Smoleńsku miała zakaz używania jakichkolwiek urządzeń rejestrujących. Powiedziano im o tym w trakcie porannej odprawy. Wszyscy żołnierze musieli zdać własne telefony komórkowe do depozytu. Żołnierzy poinformowano, że przylecą trzy samoloty z Polski, w jednym z nich będzie prezydent RP”

(http://www.naszdziennik.pl/ind...).
(http://clouds.salon24.pl/26861...)

Problem drugi jest taki, że Ruscy po prostu nie mogli nie wiedzieć o tym, co się dzieje na Okęciu, ponieważ to oni mieli być gospodarzami przyjmującymi polską delegację, więc psim obowiązkiem polskiego MSZ-u było ich informowanie o przygotowaniach. Najwyraźniej więc Ruscy znowu zniszczyli albo utajnili jakieś ważne materiały dowodowe związane z 10 Kwietnia. Problem trzeci natomiast (chyba najpoważniejszy) jest taki, że o niszczenie materiałów dowodowych możemy podejrzewać także „stronę polską”. I z tego przede wszystkim musimy zdać sobie sprawę. Do tej pory bowiem nikt nam nie przedstawił z detalami całej procedury, która odbyła się na Okęciu, nie ma też stenogramów rozmów między Okęciem a wylatującymi samolotami ani informacji o tym, co (jakie komunikaty) przekazywano z Okęcia do Rosji drogami dyplomatycznymi.

Niemożliwe wydaje się to, co czytamy w „raporcie komisji Burdenki 2”, tj. że Ruscy NIE byli informowani o wylotach polskich statków powietrznych (kłóci się to zresztą całkowicie z treścią rozmów „na wieży”). Gdyby bowiem założyć (optymistycznie), że polska strona, biorąc pod uwagę ruskie zagrożenie terrorystyczne, dokonała utajnienia i rozdzielenia delegacji, i startu „prezydenckiego jaka-40”, i trasy jego przelotu (włącznie ze zniszczeniem śladów po tychże działaniach) – to tym bardziej nieprawdopodobne byłoby skierowanie takiej maszyny na Siewiernyj.

Czasami spotykam się w debacie wokół Smoleńska z głosami niedowierzania formułowanymi na zasadzie: czemu Ruskom (i ewentualnie współpracującym z nim zdrajcom z Polski) miałoby się chcieć urządzać cały ten dezinformacyjny szum, przygotowywanie fałszywych ekspertyz, powoływanie fałszywych świadków, niszczenie dowodów itd.? To znaczy: czy nie prościej byłoby nam przyjąć, że „mimo wszystko” (tzn. mimo tego, co już wykryto, jeśli chodzi o „ruskie śledztwo” i „ruskie badania”) jednak... doszło po prostu do wypadku? Że sprawa jest „arcyboleśnie prosta”? Czemu miałoby się czekistom chcieć wkładać tyle wysiłku w zadymianie kwestii zamachu?

Odpowiedź jest „arcyboleśnie prosta” - dlatego, by uniknąć odpowiedzialności, kary i zemsty za to, co się stało. Czy złodziej kradnie po to, by wylądować zaraz w więzieniu? Czy seryjny morderca zabija po to, by trafić na krzesło elektryczne? Cały ten zgiełk produkowany przez Moskwę ma naprawdę bardzo głęboki sens i pełne strategiczne oraz logistyczne (w ramach psychologicznej wojny) wyjaśnienie – chroni zamachowców, chroni instytucje fałszujące dokumenty, chroni Kreml.

P.S.
W materiale proszę posłuchać jeszcze między 14'00'' a 14'02'' – tam też zapis jest ewidentnie ucięty.