Konsekwencje lewicowego populizmu: dżungla w Calais

Rola bezmyślności i bezradności wydaje się być bardzo niedoceniana w świecie polityki. Nic tak skutecznie nie osłabiło Unii Europejskiej jak populistyczne nawoływania do otwarcia granic na przybyszów z "innego kręgu kulturowego". 

Zaledwie przed rokiem w dyskursie europejskim próba zwrócenia uwagi na konsekwencje nieprzemyślanego otwarcia granic powodowała niebywały jazgot. Zamiast merytorycznych argumentów, było nawoływanie do odebrania głosu wątpiącym. Zamiast merytorycznej dyskusji przywódców europejskich państw, próba narzucenia tzw. kwot uchodźców oraz finansowe kary dla krajów sprzeciwiających się temu. Gdy Orban zaczął budować płot, aby ochronić granicę swojego kraju, nazywano go faszystą. Mimo tego, że część autorów krwawego zamachu w Paryżu z listopada 2015 to byli nowi imigranci, zaś pozostali to imigranci w drugim pokoleniu, twierdzono, że nie ma dowodów na wpływ muzułmańskiej imigracji na bezpieczeństwo w Europie. Media masowo ukrywały przestępstwa popełniane przez przybyszów, sprzeniewierzając się swojej roli w demokratycznych państwach.

Dżungla w Calais to getto powstałe przed rokiem, nie jedyne takie w Europie, ale zapewne największe. Dziś zaczyna się jego likwidacja. Nie polega ona na deportacji jego mieszkańców poza Europę, lecz na ich rozesłaniu po kilku obozach we Francji. Zmaltretowani panoszącą się przestępczością mieszkańcy Calais odetchną, do miasta powróci normalne życie i być może turyści. Jeśli likwidacja zakończy się sukcesem, Calais przestanie być miastem bezprawia. 

Nowymi enklawami przestępczości staną sie za to miejsca, do których mieszkańcy "dżungli" zostaną przewiezieni. Wobec stałego napływu nowych imigrantów, zamiast jednej "dżungli" wkrótce we Francji będzie ich kilka. Jeszcze gorzej sytuacja wygląda w Niemczech, do których przybyło w ciągu ostatnich 2 lat ok. miliona przybyszów z "innego kręgu kulturowego". Można ich przenosić z miejsca na miejsce w obrębie Niemiec, ale jak deportować milion ludzi poza granice Europy i dokąd, to problem znacząco przekraczający skalę wyobraźni tzw. "Liderów Europy". Skoro blisko 80% "uchodźców" to młodzi mężczyźni, to albo "Liderzy Europy" zgodzą się na ściągięcie ich rodzin, powiększając populację jakieś 5, może 10 razy, albo utrzymają obecny status coraz bardziej znudzonych milionów potencjalnej, ale niechętnej taniej siły roboczej. 

Niemcy zamiast zdobyć tanią siłę roboczą, przyjęli masę marnie wykształconych, religijnych fanatyków, niechętnych do jakiejkolwiek pracy. Obywatele Niemiec zamiast korzystać ze wzrostu dobrobytu spowodowanego pojawieniem się nowych rąk do pracy, muszą być bardziej ostrożni niż dawniej w poruszaniu się po zmroku. Niemiecka liberalna klasa polityczna zamiast zyskiwać na ekonomicznym przyśpieszeniu, coraz bardziej zaczyna się obawiać utraty władzy ze względu na rosnącą wściekłość obywateli. Podobnie jest we Francji. 


Kryzys imigracyjny od dwóch lat przemeblowuje polityczną mapę Europy. Zwycięstwo PISu w polskich wyborach 2015 nastąpiłoby bez niego, ale platformerska służalcza bezmyślność w lansowaniu idei przyjmowania niechcianych przybyszów do Polski zapewne dała PISowi samodzielną większość. Głosowanie za Brexitem rozstrzygnęło się niewielką większością głosów, można postawić tezę, że właśnie kryzys imigracyjny tu przeważył. Wobec zbliżających się w 2017 wyborów prezydenckich we Francji, władze udają stanowczość zaczynając likwidację dżungli w Calais, ale przenoszenie imigrantów z miejsca na miejsce  przy jednoczesnym braku wiarygodnego procesu deportacji, problemu nie rozwiązuje.  

Dziś UE dalej jest równie bezradna wobec niekontrolowanego napływu imigrantów, jak była na jego początku. Owa bezradność przy jednoczesnym wzroście wściekłości obywateli uprawdopodabnia radykalne zmiany na politycznej mapie Europy w najbliższych latach.