Jesień w pubie...

Powiało jesienią. Zza firanek smutno popatrywały komusze ślipięta, licząc liście na drzewach, pomne przestrogi Wernyhory: "A na drzewach zamiast liści..." „Pod Pipą” było jeszcze pustawo. Szynkwasowy Jan Kiel z bezrobolem Nakacem przeto popatrywali w wielgachny ekran tivizora. Tamże szczecinnogrzywy Katodin-Miller ustawiał się równolegle z Laskiem do prawdy generał Anodiny w aspekcie jednej brzozy. – Patrz pan, jak bracia bliźniacy, jakby wystrugani z jednego kawałka lipy, noo z jednej galwanizerii mózgów – zacukał się Nakac. – No to eutanazja dla obu – uśmiechnął się Jan Kiel i nacisnął spust pilota. Mignął brzoskwiniocery Kmicitz Olbrychski, oczywiście piechotą, bo prawo jazdy stracił po pijaku, następny kanał okupowała wiecznie żywa i młoda Rodowicz. Gdzieś Brudziński kiereszował posła Kierwińskiego niczym entomolog nabijający na szpilkę tłustą larwę. Okaz na POkaz  wierzgał, syczał i pryskał jadem erystycznych wytycznych schetynnych. Zniecierpliwiony Kiel wyłuskał z kompa jutuba i ekran wypełnił strąkowłosy zadufek Najczub. Ten wieloczynnościowy robot-kameleon mediów czerskich tym razem udawał satyryka. No cóż, kiedyś i kowale rwali zęby, bo mieli wszelkie rozmiary cęgów i kleszczy. Wesołek przyodzian był w szary strzelca strój, przepasan błękitną szarfą, acz minę mimo genetycznego tupetu, miał nietęgą. Coś jakby szlachetny, acz niepełnosprytny harcerzyk złapany na próbie onanizmu. Być może to był efekt zwrotny ewokacji i wytrysków autoironicznych. Satyra polega mniej więcej na tym, że szare racje (które każdy pisaty i cytaty zna) trzeba upstrzyć własnymi „wypiekami”, zali wynalazkami.  „Brodacy i nie używający prezerwatyw”…ten wywar-greps jakże rafinowanej wyobraźni powalał na kolana. By pomodlić się za przyszłość satyrnika. To ciężki chleb. A przecież „są wakaty w szeregach plutonów egzekucyjnych” – zawstydzał niezdecydowanych, pewnie bezrobotnych, żartowniś celebryś. Czuć tu było brak duchowego wsparcia, ba(!) protezy poe-Piątka. Ten to by homonimkiem ad hoc, bądź deformacyjną strukturalną, utłukł jakiegoś prawicującujacego poetnika, niczym ostatni Michnikanin muchę swoją chudnącą z dnia na dzień gazetką. Niestety licznik nie zna litości. YT, 1230 wejść, zali bakterie najczubnej satyry wchłonęło 0, 0000323 brodaków & brodaczek (jak to on sarkastycznie a wynalazczo mawia). A tak by the way - sam biedaczek nikłobrody. „Za duży sweter i czapka”, drwił wykwintnie ze stroju Kaczyńskiego ten zapętlony palikot dziennikurestwa ironicznego. – Jan Kiel widząc, że Nakac od produkcji Najczuba pobladł nagle i czknął dramatycznie, co zwiastować mogło torsje – mignął klawiszem pilota. Na TeVałeNie pan Wajda objawiał, że będzie kręcił „Człowieka z bursztynu”. – To chyba będzie o Amber Gold – znad kufla zainteresował się kinoman Męczymóżdżek. My tu mamy takie plenery w Polinie, że można kręcić zarówno „Faraona” jak i „Ojca Chrzestnego” – dodał z dumą.   Ale oto drzwi pubu rozwarły się z hukiem, a z przytupem wtargnął art  Janko Ryzykant. Niósł gitarę, gęśliki i okarynę. Lada dzień miał wystąpić w programie Mam Talent. Janko był samograjem na miarę Pendereckiego czy Muńka Staszczyka. Grał na wszystkim, nawet na sztachetach w płocie lewaczki Vandalii Szrotting wypukał (sic!) marsyliańsko-brukselski hymn KOD-omitów. Do tego pisał m.in. teksty dla folk-ansamblu „Chobielinki”, no to i sobie song adekwatny skrybnął. Ba! Ale by uwieść taką jurorkę, jak wnuczkę Bieruta – Chylińską, trzeba wysmażyć takiego hita, co za serce i inne organy chwyta. Janko Ryzykant rozstawił instrumentarium, Jan Kiel oczywiście wyjął zza baru cymbałki i poszli w taką pieśń, że ciarki chodziły puberom po plecach, a kobietom po piersiach. 
 POKU*WIĘTA
To z Historii zapamiętaj
Zawsze były poku*więta!
Arcypolskie to realia
Musi zjawić się kanalia.
 
Jeden obalił był komunę
Drugi obala się na Czerskiej
I „patriotyzmu” czuć samogon
 2 samoch-wały (sic!) „rycerskie”.
 
Ten co odmawia „Deutsche nasz”
I ci co ślinią tyłki Ruskich
To z nieprawego łoża geny
Zdrajców Potockich & Rzewuskich.
 
Od nikczemnika bez nazwiska
Po Poniatowskich – (też!) monarchów
Zaprzańce trwają na swych szańcach
Mnożąc się niczym wszy na parchu.
 
Czasem się vistość im zapętli
Dać szyję pod sprawiedliwości lekcję
Było… za cyngiel ktoś Kedywu
Było –  i będą Insurekcje.
 
Bruksela szkło & stal – akwarium
Pustka & cisza tu złowroga
Te poku*więta zapamiętaj
Nazwiska tych trzydziestu dwojga!