Katalońskie państwo? Szansa Barcelony, kłopot Europy

Przez dziesięć lat siedzieliśmy w tych samych ławach Parlamentu Europejskiego: ja – eurorealista, on – zielony. Mimo różnic witamy się serdecznie: ja – wiceprzewodniczący europarlamentu, on – pierwszy w historii Katalonii minister spraw zagranicznych. Raul Romeva – o nim to mowa – to kataloński separatysta czy nacjonalista, jakby powiedzieli o nim Hiszpanie czy też polityk walczący o niepodległość swojej ojczyzny, jakby określili to jego rodacy. Nie mogę mu zapomnieć jego konferencji prasowej w Starsburgu w okresie pierwszych rządów Prawa i Sprawiedliwości w Polsce – gromko potępiał wtedy …rzekomą dyskryminacje środowisk homoseksualnych w naszym kraju, albo nie znając podstawowych faktów albo udając, że ich nie zna. Rozumiem, że sprawy osobiste były dla niego ważniejsze niż rzeczywistość. Potem do historii przeszła fotografia z 27 września 2015 roku: roześmiany Romeva ściska dłonie zwolenników suwerenności Katalonii. Miejsce: Barcelona, czas: niedzielny wieczór, po ogłoszeniu wyników wyborów w tej „autonomicznej prowincji” Królestwa Hiszpanii. Katalończycy wszystko dobrze zaplanowali- szesnaście dni przed wyborami odbył się w stolicy regionu blisko dwumilionowy „Marsz Niepodległości” z morzem żółto- czerwonych katalońskich flag. Następnie były wybory, które okazały się plebiscytem: „suwerenniści” otrzymali absolutną większość mandatów w lokalnym parlamencie: 72 na 135 , choć nie otrzymali większości głosów( niespełna 48 procent). Dla Madrytu była to znacząca porażka: zwolennicy unitarnego charakteru Królestwa Hiszpanii z Katalonią jako jego integralną częścią dostali niecałe dwie piąte głosów i 52 mandaty. Niemniej ważny był fakt rekordowej frekwencji: przeszło 77-procentowa frekwencja dała jednak nowym władzom Katalonii silny mandat demokratyczny dla tworzenia , jak zapowiedziały, „niepodległego państwa”.  To dlatego mój, kontrowersyjny dla wielu i to z różnych powodów, dawny europarlamentarny kolega  ma dziś niespotykaną , jak na naród bez własnej państwowości, funkcje ministra spraw zagranicznych( choć pełna nazwa jego stanowiska obejmuje jeszcze „stosunki instytucjonalne i przejrzystość”)

2005 – początek długiej (?) drogi

Co dalej z Katalonią ? Miejscowi są konsekwentni, wyznaczyli sobie drogę z metą: „pełna niepodległość”. Szef ich MSZ-u podkreśla, że wszystko, co robią czynią w granicach prawa. To ma być argument dla nich samych (Baskowie wybrali inna drogę), dla Madrytu i dla zagranicy. Warto prześledzić katalońską eskalacje „niepodległościową” w ostatnich parunastu latach. Ta „suwerenistyczna spirala” rozpoczęła się na dobre 30 września 2005 roku. Wtedy kataloński parlament przyjął nowy status dający większą autonomie dla regionu (o żadnej tam niepodległości- ze względów taktycznych -nie było mowy). Aż 120 na 135 posłów głosowało za odejściem od specjalnego statusu autonomicznego, obowiązującego od przeszło ćwierć wieku. To było sprytne zagranie: niemała część głosujących za nową formą (szerszej) autonomii na pewno nie poparłaby uchwały wprost „niepodległościowej”. Propozycje Barcelony zaakceptowały obie izby Kortezów czyli parlamentu Królestwa Hiszpanii. Następnie odbyło się referendum ,w którym prawie 74 procent Katalończyków zagłosowało za nową formułą obecności ich regionu( kraju) w ramach państwa ze stolicą w Madrycie.

Po trzech latach, gdy już „oswojono” nowy status autonomii, przyszedł czas na kolejny krok: miasteczko Arenys de Munt w pobliżu Barcelony przeprowadziło , prawnie niewiążące, referendum, w którym mieszkańcy poparli idee niepodległości. W ciągu następnych dwóch lat , do 2011 roku a 554 katalońskich miast, włącznie z Barceloną, podjęły identyczne decyzje. Podkreślano, że dzieje się tak „z woli obywateli”, a nie jest to odgórna akcja władz autonomii.

Madryt kontratakuje

Tymczasem w końcu katalońska akcja wzbudziła hiszpańską kontrreakcje. Bardzo spóźniona, co prawda: po czterech latach obowiązywania nowego statusu Katalonii Trybunał Konstytucyjny głosami sześć do czterech odrzucił część zapisów autonomii katalońskiej. Dokładnie zakwestionował aż 41 zapisów, z czego 14 uznał za sprzeczne z prawem, a 27 innych reinterpretował. W tym czasie, od początku kontestująca poszerzenie autonomii Katalonii Partido Popolar czyli Partia Ludowa, uzyskała większość w Trybunale i była w końcu u władzy. Większość zakwestionowanych poprawek dotyczyła języka katalońskiego, odrębnego systemu podatkowego i wymiaru sprawiedliwości. Decyzję Madrytu skontrowała ulica Barcelony: zorganizowana specjalnie nie przez polityków, ale organizacje pozarządowe wielka demonstracja sprzeciwu wobec decyzji Trybunału odbyła się w lipcu 2010 roku pod chwytnym hasłem: „Jesteśmy narodem. My decydujemy!”.

Tendecje „wybijania się na niepodległość” potwierdziły wybory do katalońskiego parlamentu cztery miesiące później i wybór nowego prezydenta w miejsce socjalisty Pasquala Maragalla (tego, który w 2005 roku ogłosił, że Katalończycy są odrębnym narodem) – został nim jawny „suwerennista” Artur Mas.

Po niespełna dwóch latach, w Dniu Narodowym Katalonii, przypadającym 11 września, w Barcelonie miała miejsce 1,5-milionowa demonstracja . Jej głównym hasłem było: ” Katalonia: następne państwo w Europie”… Ten europejski kontekst był nieprzypadkowy: to właśnie w jednoczącej się Europie, a konkretnie w Unii Europejskiej Katalończycy widzą obrońcę swoich aspiracji. Jak powiedziała mi Teresa Navarro, dyrektor generalny FemCAT , fundacji działającej w obszarze biznesu: „Unia jest gwarancją tego, że nie używa się przemocy”. W ten sposób wyraziła obawy katalońskich elit: wiedzą one, że na drodze pokojowej wcześniej czy później wywalczą własne, niezależne od hiszpańskiej centrali państwo, ale boją się , jak można domniemywać, użycia siły przez Madryt , chcący powstrzymać dezintegracje terytorialną państwa.

Zaledwie po dziewięciu dniach od 1,5 milionowej manifestacji w stolicy Katalonii ówczesny i obecny premier Królestwa Hiszpanii Mariano Rajoy odrzucił propozycje Barcelony nowego porozumienia w sprawie podatków: argumenty, że Katalończycy nie chcą utrzymywać reszty państwa zostały kompletnie zignorowane przez Madryt. Efektem tej politycznej decyzji hiszpańskiego establishmentu było przeprowadzenie na terenie Katalonii przedterminowych wyborów pod koniec listopada 2012 roku. Kontrreakcja Barcelony przyniosła skutek: 80 procent nowo wybranych posłów opowiedziało się za „samostanowieniem”( 107 na 135). Formalnie decyzja ta nastąpiła w styczniu 2013 , ale hiszpański Trybunał Konstytucyjny odrzucił ja dwa miesiące później. Ping-pong między Madrytem a Barcelona trwał w najlepsze : po kolejnych dwóch miesiącach kataloński parlament upoważnił prezydenta Masa do negocjacji z rządem Królestwa w kwestii przeprowadzenia referendum dotyczącego niepodległości Katalonii. Zagłosowała za tym zarówno rządząca koalicja , jak i cztery partie opozycyjne : przeciw była tylko , tradycyjnie, Partia Ludowa – niegdyś Aznara, dziś Rajoya oraz nowa formacja „Ciudadamos”- po hiszpańsku „Obywatele” (po katalońsku – „Ciutadans”). A skoro już przy języku katalońskim jesteśmy to jest on oczywiście podobny do hiszpańskiego, ale również ma szereg zapożyczeń z francuskiego czy portugalskiego. Na przykład „fenestra” to „okno” – bliżej mu do języka Gallów niż Portugalów.

Katalończycy zjednoczeni – „ żywy łańcuch”

Na pewno to język odrębny , o długiej historii i już ukształtowany ,pielęgnowany przez wieki. Jest jednym z najistotniejszych, a w przeszłości bywało, że jedynym instrumentem podtrzymywania niezależności, która z czasem ewoluowała w kierunku politycznego samookreślenia. Gdy we wrześniu 2013 roku, w pół roku po „referendalnej” decyzji lokalnego parlamentu około dwóch milionów Katalończyków – a więc około 30 procent mieszkańców !- trzymając się za ręce utworzyło 400-kilometrowy łańcuch wszerz kraju, pod hasłem „Katalońska droga do niepodległości” to taka spektakularna demonstracja niepodległości nie byłaby możliwa bez wielowiekowej obrony własnego języka. Skądinąd tworząc ów „żywy łańcuch” Katalończycy – co przyznawali w rozmowach ze mną inspirowali się naszymi bałtyckimi sąsiadami i ich taką właśnie manifestacją z 1989 roku przypominającą zbrodniczy pakt Ribbentrop- Mołotow. Może to jest przyczyna trwających w najlepsze ożywionych kontaktów między władzami Katalonii a Litwą i Łotwą?

Ale Katalończycy nie mieszkają tylko w swoim regionie (kraju?). W dniu owego „żywego łańcucha”- 11 września 2013 roku, a więc w dniu swojego święta narodowego niepodległościowe mitingi zorganizowali w przeszło 100 miastach na całym świecie.

Po kwartale Katalończycy poszli „za ciosem”: władze porozumiały się z sześcioma partiami odnośnie terminu referendum dotyczącego niepodległości terytorium nazywanego przez miejscowych „Catalunya”. Wyznaczono termin „godziny zero” na 9 listopada 2014 roku i uzgodniono dwa pytania. Pierwsze było proste: „Czy chcesz, aby Katalonia stała się państwem?”. Drugie zaś jeszcze prostsze: „Jeśli tak to czy chcesz, aby Katalonia stała się państwem niepodległym?”. Masło maślane? Może. Albo raczej próba pokazania, że nie był to wcale plebiscyt, a obywatele mieli możliwość realnego wyboru.

Korowód pozornie formalnoprawny, a faktycznie polityczny trwał dalej. W styczniu 2014, dziesięć miesięcy przed planowanym referendum Katalończycy zastosowali „wariant szkocki”: zwrócili się z formalną petycją- wzorem brytyjskiej Izby Gmin – o przekazanie niezbędnych prerogatyw do przeprowadzenia referendum z centrum do Barcelony. W kwietniu Kortezy odprawiły te propozycje z kwitkiem. Przeciwko głosowały dwie największe partie Hiszpanii: Partia Ludowa i Partia Socjalistyczna – ta ostatnia utwardziła swoje stanowisko( wcześniejsza „łagodna” wersja w zasadzie nie przyniosła żadnych pozytywnych efektów. W odpowiedzi na to Katalończycy sięgnęli po sprawdzoną metodę dyskursu w postaci…ulicy. W dniu swojego święta narodowego zorganizowali wiec z udziałem 1,8 (sic!)-milionowego tłumu. Mozaika flag katalońskich ciągnąca się na przestrzeni 11 kilometrów i sformowana w gigantyczna literę „V” – jak „Victory” w kontekście zakładanego zwycięstwa w referendum- musiała robić wrażenie nie tylko na uczestnikach manifestacji.

Potem wypadki potoczyły się błyskawicznie: w odstępie kilku dni parlament w Barcelonie zaaprobował tryb społecznych konsultacji przed referendum, kataloński prezydent podpisał dekret o głosowaniu w sprawie niepodległości, a rząd w Madrycie na nadzwyczajnym posiedzeniu zażądał zawieszenia przez hiszpański Trybunał Konstytucyjny referendum w Katalonii. Wymiana ciosów trwała dalej: w odpowiedzi na akcje rządu centralnego aż 920 katalońskich miast i miasteczek – na niespełna 950 – poparło idee niepodległego państwa. Na wist ze strony Katalończyków poszerzający w praktyce ich suwerenność zareagował madrycki Trybunał, zawieszając konsultacje, a wtedy władze katalońskie uznały , że i tak referendum się odbędzie , aby „poznać nastroje obywateli”, ale nie będzie miało wiążącego prawnie charakteru.

Samo referendum było już tylko grą do jednej – hiszpańskiej – bramki. Głosowało aż 2 miliony 300 tysięcy ludzi, z czego przeszło cztery piąte było „za”, a tylko niespełna 5% było przeciw. Wynik skomentował hiszpański premier:” to nie było demokratyczne glosowanie, tylko akt politycznej propagandy i bezużytecznej farsy”. Cóż, uderz w kataloński stół, a odezwą się hiszpańskie nożyce. Po dziewięciu dniach po ostrym oświadczeniu szefa rządu w Madrycie wszczęto dochodzenie w sprawach…kryminalnych przeciwko prezydentowi Katalonii, jego zastępcy i ministrowi edukacji (między innymi sprzeniewierzenie funduszy publicznych). Odpowiedzią była zapowiedź plebiscytu w postaci przedterminowych wyborów i rozpisanie niepodległościowej „mapy drogowej” na 1,5 roku, do wiosny 2016 roku. Madryt kontratakował: Rahoy przyjechał do Barcelony, skrytykował plany „suwerennistów”, odmówił spotkania się z władzami regionu i oświadczył , że jest w stanie dyskutować o wszystkim , tylko nie o „jedności Hiszpanii”.

„Złapał Hiszpan Katalona…”

” Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn, za łeb trzyma”, przepraszam, złapał Hiszpan Katalończyka… Katalonia odpowiedziała niemal dwumilionowym marszem na rzecz niepodległości i plebiscytarnymi wyborami, o których pisałem na początku tego artykułu, a po których niebo nad Barceloną rozbłysło żółtymi i czerwonymi barwami… W takiej atmosferze w styczniu tego roku wybrano 130 prezydenta Katalonii: Artura Masa zastąpił Carles Puigdemont. Zmienił się sternik, katalońska łódź płynie dalej w tym samym kierunku: dalej od Królestwa Hiszpanii.

Jakie są przyczyny katalońskiej politycznej „irredenty”? Oczywiście odrębna jednak kultura, język, historia. Ale poczucie ekonomicznej potęgi i szybszego rozwoju gospodarczego, a nawet cywilizacyjnego niż reszta Hiszpanii. Katalońska stolica jest jednym z największych portów morskich Starego Kontynentu, a główne (jedne z czterech) lotnisk przyjmuje blisko 40 milionów pasażerów rocznie, a więc parę razy więcej niż Warszawa. A ile miast w Europie gościło igrzyska olimpijskie, jak Barcelona przed niespełna ćwierć wiekiem ? Katalońska metropolia stanowi ponad jedną dziesiątą populacji całego Królestwa. Skądinąd w ciągu 115 lat, począwszy od pierwszych lat XX wieku, ludność stolicy wzrosła prawie dziesięciokrotnie! Taki rozwój nie zdarza się często. Licząca około 7,5 miliona mieszkańców Katalonia ma PKB rzędu 200 miliardów euro, co stanowi aż 37% PKB Polski – kraju pięciokrotnie liczniejszego! Natomiast PKB na głowę mieszkańca (blisko 28,5 tysiąca euro) jest o prawie połowę wyższy niż nasz i o 13% przewyższa średnią UE. W samej tylko prowincji Barcelona działa aż jedna siódma wszystkich firm w Hiszpanii.

Barcelona – żółto czerwona duma i siła

Katalońska perła – Barcelona, ta wizytówka regionu (kraju?) posiada nie tylko jeden z najbardziej utytułowanych klubów piłkarskich świata, ale jest też czwartym miastem globu pod względem warunków stwarzanych dla biznesu. Jest też – cóż dumą dla Katalończyków!- najprężniej rozwijającą się metropolią europejską (niebywały wzrost gospodarczy rzędu 17% rocznie!). W światowych statystykach jakości życia katalońska stolica ląduje na początku trzeciej dziesiątki. Pod względem innowacyjności jest natomiast na 13 miejscu na globalnej liście.

Z kolei w statystykach mówiących o wymarzonym miejscu do życia i pracy dla cudzoziemców katalońska stolica jest również na bardzo wysokim ,bo siódmym miejscu. Tu zlokalizowane są fabryki aut SEAT i Nissana, ale też Hondy oraz centrum badawcze producenta m. in. tramwajów Alstom. Jest też królową kongresów i wszelkiego rodzaju eventów: to tu dwukrotnie organizowano światową wystawę EXPO, globalne konferencje dotyczące kultury czy architektury. Daje to piąte miejsce na świecie w klasyfikacji organizacji kongresów.

Dodajmy – to ważne dla Pań – że Barcelona jest piątą stolicą światowej mody (po Nowym Jorku, Paryżu, Londynie i Los Angeles), zapewne dzięki organizowanym dwa razy w roku(!) prestiżowym pokazom. Ale ma też najlepsze plaże miejskie na całym świecie. Plus aż dziewięć obiektów światowego dziedzictwa UNESCO. To wszystko powoduje opinię raju dla turystów: ta metropolia jest czwarta w Europie pod względem ilości gości ( po Londynie, Paryżu i Rzymie) i szesnasta na świecie. Ma też jedno ze starszych linii metra na świecie- pochodzi z 1924 roku, ma ponad 120 km długości i 165 stacji. Porównania z Warszawą są poniżej pasa

Katalońskie miasto numer jeden jest również jednym z największych portów Europy, a jednocześnie jednym z największych portów wycieczkowych naszego kontynentu z 3,6 miliona pasażerów, a więc tyle, że stanowi 10% ruchu na największym lotnisku pasażerskim aglomeracji (jednym zresztą z pięciu!).

Własne państwo – pytanie „kiedy” niż raczej „czy”

Trzy dni w Katalonii pozwalają mi postawić trudne pytanie o przyszłą niepodległość tego regionu (kraju). Odpowiedź brzmi, jakby to nie zabrzmiało, nie „czy?”, tylko „kiedy?”. I to nawet zakładając całkowicie zrozumiały opór Madrytu oraz sceptycyzm na arenie międzynarodowej z racji poruszenia przez Katalonię kostek domina w – być może – szeregu państw. „Wybicie się” na niepodległość Barcelony może się nam nie podobać z powodu teoretycznego otwarcia puszki Pandory. Mamy swoje – i to doprawdy uzasadnione – racje. Możemy nawet za ileś lat nie uznać nowego państwa na Półwyspie Iberyjskim. Ale trudno będzie powstrzymać ten proces , starannie wszak przygotowywany i mający olbrzymie oparcie w społeczeństwie. Należy brać pod uwagę- nawet jeśli nie będzie się nam to podobać z różnych względów- katalońskie samostanowienie. Wtedy, niezależnie od naszego sceptycyzmu, Polska będzie już nie piątym państwem UE – jak po Brexicie – ale czwartym. To efekt odejścia z Królestwa Hiszpanii regionu liczącego około 7,5 miliona Katalończyków. Skądinąd pamiętam jeszcze sprzed dziesięciu lat specjalnie kolportowane przez katalońskich europosłów mapy narodów Europy, na których Katalonię szacowano na 10,2 milionów obywateli o takim właśnie poczuciu narodowym. Nawet jeśli jest ich blisko 3 miliony mniej i tak ta polityczna „irredenta” może zmienić mapę Europy – nie tylko geograficzna – ale i kolejność największych państw Unii.

*pełna wersja tekstu, który ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (25.07.2016)