„Garść popiołu”, czyli Jack Reacher dla ubogich…

Jednym z moich ulubionych bohaterów literackich jest Jack Reacher – postać stworzona przez Lee Child’a. Kim jest tenże jegomość? Najkrócej rzecz ujmując: prawie dwumetrową, inteligentną, świetnie wyszkoloną, dowcipną, ponad stukilową górą mięśni. Będąc emerytowanym majorem Żandarmerii Wojskowej Armii Stanów Zjednoczonych jeździ on po Ameryce podziwiając jej uroki a w konsekwencji – niejednokrotnie pakuje się w kłopoty (najczęściej próbując pomóc innym).
 
Jakże wielkie było moje rozczarowanie, gdy oglądając film nakręcony na podstawie jednej z przygód Jack’a – „Jack Reacher: Jednym strzałem” w tytułowej roli zobaczyłem… Toma  Cruise’a. Wziąwszy pod uwagę, że aktor ten ma około 170 cm wzrostu i nie należy do grona hollywoodzkich mięśniaków nadal nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że pocisk wystrzelony z pistoletu małego kalibru odbija się od jego klaty (literackiemu Reacher’owi, a raczej jego klacie, raz udała się ta sztuka).
 
Dlaczego o tym piszę? Ponieważ właśnie jestem po lekturze najnowszej książki Wojciecha Wójcika pt. „Garść popiołu” i odniosłem wrażenie, że autor w dużej mierze wzorował się na bohaterze stworzonym przez Lee Child’a, z kilkoma zasadniczymi różnicami – Tomek (główny bohater książki) jest postury Toma Cruise’a, ma rodzinę i nie prowadzi życia włóczęgi, tylko mieszka w Legionowie, gdzie też pracuje jako nauczyciel historii w jednym z liceów. Poza tym jest on, w mojej ocenie, pod wieloma względami kopią Reacher’a, ale o tym za moment.
 
Jak w każdym porządnym kryminale (co nie oznacza, że „Garść popiołu” zalicza się do takowych), tutaj również historia rozpoczyna się od tajemniczego morderstwa – w jednej z klas odnalezione zostają zwłoki Mateusza – nauczyciela geografii, bliskiego przyjaciela Tomka. Dla policji sprawa jest oczywista – samobójstwo. Dla Tomka również – Mateusz został zamordowany. I tak oto Tomek na kilka dni zmienia swoją profesję stając się detektywem, który (jakżeby inaczej) cały czas jest co najmniej trzy kroki przed organami ścigania. Wielka w tym zasługa jego zdolności paranormalnych w postaci „babci szeptuchy”, czyli jakiegoś super-zmysłu informującego go, co jest ważne, na co trzeba zwrócić uwagę, gdzie należy pójść, w którą stronę spojrzeć etc.
 
Czegoż nie mamy w tym śledztwie? Pościgi; krnąbrni uczniowie; wojny gangów; totalnie zdegenerowani nauczyciele, którzy tracą kontakt z rzeczywistością; walka o lokalną władzę oraz związane z nią wpływy i profity; zaginięcia kluczowych świadków (podejrzanych?); kolejne zwłoki; w końcu – przerażającą tajemnicę sprzed lat, którą krok po kroku odkrywa nasz główny bohater. To tylko niektóre z „niespodzianek”, które przygotował dla nas autor i które przyczyniły się do tak zacnej objętości tegoż kryminału.
 
Praktycznie nikt nie jest tym za kogo się podaje (z Tomkiem włącznie). Niewiadomo, komu można zaufać ani które dowody są związane ze śmiercią Mateusza. Niewiadomo… Niewiadomo… Do czasu…
Niestety, ale mniej więcej w połowie książki można się wszystkiego domyślić a potem tylko powtarzać pod nosem „Tak myślałem”, „A nie mówiłem”, „Przecież już dawno to było wiadomo” etc. Dlatego też druga połowa książki była dla mnie drogą przez mękę, którą mogę podsumować pytaniem „Za ile to się skończy?”. Autor niestety nie zaskakuje nas jakimiś nowymi pomysłami a stosowane przez niego zwroty akcji, mnie przynajmniej, bardziej skłaniały ku pójściu się zdrzemnąć niż dalszemu czytaniu z zapartym tchem.
 
W PRL-u bardzo często próbowano tworzyć polskie odpowiedniki zachodnich super-bohaterów. Mieliśmy polskiego Supermana w postaci Asa w filmie „Hydrozagadka”. Polskim Jamesem Bondem był według jednych porucznik Borewicz w serialu „07 zgłoś się” a według innych redaktor Maj w serialu „Życie na gorąco”. Można wymieniać i wymieniać…
Niestety, ale moim zdaniem autor „Garści popiołu” również poszedł tą ścieżką przez co otrzymaliśmy produkt średnio-udany, momentami mało-przekonujący a nawet niepoważny. Być może moja ocena wynika z tego, co napisałem na początku – Jack Reacher jest jedną z moich ulubionych postaci literackich a Tomek jedynie jego słabą (żeby nie napisać: marną) podróbką. Być może zaniżyła ją „babcia-szeptucha”. Zdania jednak nie zmienię – „Garść popiołu” to przeciętny kryminał, który mogę polecić co najwyżej zagorzałym amatorom tego typu literatury, którzy w dodatku chcieliby się przekonać, jaka jest kondycja „polskiej szkoły kryminału”.
 
Moja ocena: 4/10 (może być)