Obecność (nie)obowiązkowa

Podobno poglądy są męskie przyrodzenie: dobrze jest je mieć ale lepiej ich nie pokazywać. Podobno prawda jest jak miejsce, w którym – jak mawiał komik – plecy kończą swą szlachetną nazwę: każdy ma własną.
 
Wszystko to jakże piękne i jak prawdziwe – zwłaszcza w sytuacji, w której wszelkiej maści poglądy na różnego typu problemy mogą ośmieszyć lub – co najmniej – skrytykować ich posiadacza. Innymi słowy: w pewnych miejscach i okolicznościach przyrody nawet najbardziej błyskotliwa i odkrywcza myśl może zrobić z mędrca... no właśnie.
 
Kilka dni temu przeczytałem w internetowym wydaniu Dobrego Tygodnika Sądeckiego, prowadzonego przez iście wytrawnego redaktora naczelnego pana Wojciecha Molendowicza (który z niejednego dziennikarskiego i publicystycznego pieca chleb zajadał) wywiad przeprowadzony przez wyżej wymienionego z niejakim panem Adrianem Zandbergiem. Osoba ta, której nazwisko jest mi znane równie dobrze jak edytorowi tekstów WORD nad którym się właśnie z lubością pastwię a który właśnie podkreślił je zacnym, czerwonym szlaczkiem, powiedziała ni mniej ni więcej niż to: w Nowym Sączu (i na całej naszej pięknej Sądeckiej Ziemi) lewica jest dramatycznie potrzebna.
 
OK. Może i jestem młodym i niedoświadczonym skrybą z tytułem magistra politologii, ale jednego nijak nie jestem w stanie pojąć: jeśli coś jest potrzebne, to jest zarazem obecne. Koniec i kropka. Ot – zwykła, prosta, chłopska logika warunkująca jeszcze prostszy sposób pojmowania rzeczywistości.
 
Przykład? Proszę bardzo: jeśli na danym osiedlu potrzebny jest sklep oferujący rozweselacze (nie mylić z wypalaczami!) to prędzej czy później zjawi się osoba, która będzie miała odwagę takowy punkt radości wszelakiej uruchomić. Jeżeli dana rodzina potrzebuje nowego telewizora to – często po wielu miesiącach ciułania – jedzie do sklepu i go kupuje. Jeżeli dana osoba potrzebuje iść do spowiedzi to i w piekle konfesjonał znajdzie.
 
W tym miejscu należy zadać zgoła inne pytanie: ile z potrzeb ma naturę rzeczywistą a ile wymuszoną? Ile z naszych potrzeb musimy spełnić a bez realizacji ilu z nich możemy się obejść?
 
Z tego z kolei wprost wypływa kolejne zagadnienie: komu tak naprawdę zależy na tworzeniu potrzeb? Czyj interes jest realizowany w momencie, w którym kobieta w dniach wiadomych idzie do sklepu i kupuje podpaski firmy A a nie B? Kto zarabia na naszym – często ślepym – posłuszeństwie wobec mistrzów marketingu i magików reklamy?
 
Niezależnie od tego, czy lewica – obecna w Nowym Sączu pod postacią struktur SLD sromotnie zruganych przez pana Zandberga – jest potrzeba czy też nie ważne jest jedno: odwalił kawał solidnej roboty wmawiając Sądeczanom, że on i tylko on jest w stanie wskrzesić w narodzie ducha Lenina i innych poczwar minionego ustroju.
 
Biorąc przykład z wyżej wymienionego od dziś będę jeździł po okolicy i zbierał do kupy entuzjastów, którzy w ślad za mną będą krzyczeć: ŻĄDAMY DOSTĘPU SĄDECCZYZNY DO MORZA!
 
Co prawda nie osiągniemy zamierzonego skutku... ale przecież w polityce nie o to chodzi.