Kłopot z sukinsynem

Podobno lud Kanady przegonił ze swego hymnu synów zastępując ich wszystkimi. Ciekawe jak potraktuje sukinsynów, nie wspominając o bardziej soczystej wersji tego epitetu? Można(?) sobie oczywiście kpić z poprawności politycznej, która zwłaszcza w sferze języka dawno już przekroczyła granice żenady. Warto wszak pamiętać, że na początku było słowo. A zaraz potem pojawili się propagandziści czyniąc rozmaity użytek z semantyki. I z pozoru obojętne emocjonalnie wyrazy, że wymienię dla przykładu Alfonsa, Chama, buraka, bekę, ciacho, endeka, leminga, loda, laskę, palanta, pedały, rozwielitkę, słoik, szprychę czy wieśniaka, dostały rozdwojenia, a nawet roztrojenia jaźni. Tylko poczciwy kalosz uniknął stygmatyzacji, bo arbitrów piłkarskich szybko zaczęto obrzucać znacznie bardziej jednoznacznymi bluzgami.
Tak czy owak niemal każde słowo po lansie może nabrać symbolicznego znaczenia na plus lub minus. Czasami decydują wręcz pojedyncze głoski. Pupa to określenie prawie salonowe, dupa zaś, szkoda gadać.
Żarty na bok. Od kuglowania słowami zaczynały się wszelkie rebelie, tych na światową skalę nie wykluczając. Piętno wroga ludu prowadziło na gilotynę przeciwników rewolucji francuskiej. Zdegradowanie Żydów do kategorii podludzi otworzyło drogę do holocaustu. Do perfekcji fałszowanie znaczeń doprowadzili komuniści. Liberalna demokracja także, niestety, nie jest wolna od stygmatyzowania wszystkiego co mierzi elyty. A polscy heroldowie modernizmu nie odstają ani na krok, ba wychodzą przed szereg awangardy postępu, tolerancji, multikulti, gender i bulgotiery. I od razu wyjaśniam. Bulgotiera to byt równie abstrakcyjny i absurdalny jak gender czy płeć kulturowa.
Krótko pisząc, w Polsce trwają intensywne działania kosmopolitycznej propagandy, by przekłamywać, deformować i opluskwiać znaczenia pojęć żywotnych dla narodu.
I tak funkcjonariusze sił postępu biorą pod obcas samo określenie naród, lansując w to miejsce społeczeństwo. Ciekawe czy przyjmie się zbitka społeczeństwo wybrane? Z glana, sorry, z lakierka traktują również ojczyznę. Już sama etymologia budzi ich zastrzeżenia. Bo czemu nie matczyzna, co też zresztą brzmi nierównouprawnieniowio, więc raczej opiekuńszczyzna, a najlepiej po prostu teren, obszar, region. Przecież nadciąga czas Europy regionów właśnie.
Ciekawe czy mieszkaniec takiego regionu będzie nosił (już nosi) dumne miano tubylca? Niby zacne, lecz takie jakieś plemienne. Regionalista pasuje chyba lepiej, zwłaszcza w opozycji do patrioty, dziwoląga z dziewiętnastowiecznego systemu pojęć. Ponieważ jednak patriotyzmu, zrównywanego w propagandzie z nacjonalizmem i szowinizmem, nie sposób gwałtownie wykorzenić z populacji, elyty proponują erzatz: nowoczesny patriotyzm. Skojarzenia z moralnością socjalistyczną nie są przypadkowe.
Wreszcie do spostponowania pozostaje zabawny archaizm: suwerenność. A to się ojczyźnianym patriotom zachciewa fanaberii! Taki byt we współczesnym świecie nie istnieje. Praktycznie nigdy nie istniał. I bardzo dobrze! Po cholerę komu suwerenność?! Dla otrzeźwienia oszołomów konieczne są działania radykalne. Populacja Kanady zmodyfikowała hymn… Narodowy? Chyba społecznościowy. Nasi koryfeusze wkrótce zapewne pójdą dalej. Po co nam w ogóle hymn i flaga w globalnej wiosce? Lokalne narzecze też wkrótce stanie się zbędne. Uwieńczeniem budowy nowego świata będzie zastąpienie nazwisk, jakże często stygmatyzujących, wykluczających, dzielących, numerami. Wspólna rejestracja dla całej Ziemi, oczywiście, by nie budzić koszmarnych skojarzeń, bez tatuaży na przedramieniu.
 
Sekator
 
PS.

- A na Osczerskiej znów wybiło szambo – rzuca niby bez związku mój komputer. - Podobno chcieli zatopić Macierewicza.
- Zgadza się - potwierdzam. - Tylko dlaczego znów? Ono tam wytryskuje od zarania.