Ofiary po-smoleńskie

Państwo polskie winne jest pamięć i sprawiedliwość również ofiarom „po-smoleńskim”.

Za nami uroczystości szóstej rocznicy Tragedii Smoleńskiej, po raz pierwszy upamiętnionej w należycie godny sposób, z państwową oprawą – słowem, tak jak to powinno było wyglądać od początku. Tym razem urzędasy z warszawskiego ratusza nie odważyły się „sprzątać” miejsc pamięci w których gromadzili się ludzie, pięć minut po zakończeniu obchodów. Wreszcie, po sześciu latach na poły „prywatnych” miesięcznic, które jednak walnie przyczyniły się do zachowania pamięci, ofiary tamtego zamachu, ich rodziny i bliscy doczekali się oficjalnej, państwowej celebry – czyli potwierdzenia pamięci instytucjonalnej, mówiącej: „nie zapomnimy i nie odpuścimy”. To ważne symboliczne zobowiązanie państwa polskiego - również w kontekście rozliczenia winnych i ustalenia prawdziwych przyczyn tego, co stało się 10.04.2010 r.

Sądzę jednak, że przy tej okazji należy też wspomnieć ofiary „katastrofy po-smoleńskiej” - czyli tego upiornego korowodu matactw, zaniechań, kłamstw i kalumnii z jakimi spotkaliśmy się po 10 kwietnia 2010 roku. To co wówczas nastąpiło zniesmaczyło nawet postkomunistę Włodzimierza Cimoszewicza, który powiedział, że smoleńską tragedię potraktowano niczym włamanie do garażu na Pradze – wykazując tym samym więcej instynktu państwowego niż oba rządy PO-PSL razem wzięte. Ale pod pewnym względem sprawę potraktowano poważnie, rzekłbym nawet – śmiertelnie poważnie. Przy włamaniu do garażu nikt bowiem nie fatyguje się, by likwidować potem niewygodnych ekspertów i świadków. Nikt nie angażuje seryjnego samobójcy. W jakimś przypływie proroczego natchnienia przewidział to Janusz Kurtyka mówiąc 6 kwietnia 2010, na kilka dni przed wylotem do Smoleńska: „Demontaż państwa już się skończył. Teraz będą znikać ludzie”.

I znikali. Zaczęło się już kilka miesięcy przed feralnym lotem, kiedy to znaleziono powieszonego na kablu od odkurzacza dyrektora generalnego kancelarii premiera, Grzegorza Michniewicza – stało się to 23 grudnia 2009. Tego samego dnia powrócił do Polski z remontu w Samarze Tu-154M nr 101.

2 czerwca 2010 zmarł w Moskwie (oficjalnie na sepsę, lecz media podawały też wersję o zabójstwie) Krzysztof Knyż – operator kamery „Faktów” TVN, który sfilmował wydarzenia owego sobotniego poranka na Siewiernym. Nakręcone materiały zniknęły.

6 czerwca 2010 zginął w wypadku samochodowym prof. Marek Dulinicz – szef grupy archeologów, którzy mieli wyjechać do Smoleńska.

15 października 2010 zginął Eugeniusz Wróbel – były minister w rządzie PiS i ekspert od spraw lotnictwa. Rzekomo został zamordowany i poćwiartowany przez chorego psychicznie syna. Szkopuł w tym, że syn wcześniej nie zdradzał żadnych zaburzeń.

2 grudnia 2011 – w ośrodku wczasowym w Indiach znaleziono powieszonego Dariusza Szpinetę, eksperta lotniczego krytykującego publicznie rosyjskie „ustalenia” śledztwa smoleńskiego.
16 czerwca 2012 ginie gen. Sławomir Petelicki – powiedzmy, że postać nie z mojej bajki, ale to on właśnie ujawnił sprawę esemesów rozsyłanych rankiem 10 kwietnia 2010 przez Radosława Sikorskiego o rzekomej winie pilotów, którzy mieli zejść poniżej wysokości decyzji i „do ustalenia” pozostaje jedynie „kto ich do tego skłonił”. Oficjalnie samobójstwo, jednak na broni z której miał się zastrzelić znaleziono jedynie odcisk palca z lewej ręki – generał był praworęczny.

27 października 2012 – śmierć chorążego Remigiusza Musia, jednego z kluczowych świadków w sprawie smoleńskiej, członka załogi Jaka-40, który wylądował na Siewiernym niedługo przed przylotem rządowego Tupolewa z delegacją prezydencką. Muś konsekwentnie negował oficjalne zapisy z czarnych skrzynek, mówił wręcz o nakazie wieży zniżenia lotu do 50 m., oraz o dwóch wybuchach. Chorążego Musia znaleziono powieszonego, wcześniej nic nie wskazywało na skłonności samobójcze.

Przytoczyłem tu jedynie siedem zgonów po polskiej stronie, ale warto przypomnieć, że np. w sierpniu 2011 roku znaleziono zastrzelonego gen. Konstantego Moriewa, szefa FSB z Tweru, który przesłuchiwał po katastrofie kontrolerów lotu z Siewiernego. Wszystkie te śmierci łączy jedno: nic ich nie zapowiadało, ofiary nie cierpiały na żadne zaburzenia, depresję itd., nie zostawiły listów pożegnalnych. W przypadku „samobójstw”, wszystkie miały miejsce w piątek lub sobotę – zatem sekcji dokonywano już po weekendzie, tak, że ewentualne środki zwiotczające/odurzające zdążyły „wyparować” z ciał. Jedyny „sprawca” - syn Eugeniusza Wróbla – ot, tak nagle „zwariował” i poćwiartował ojca. Tajemnicze zgony nie dotknęły żadnej z osób popierających oficjalną wersję Anodiny-Millera. Krótko mówiąc, wiele wskazuje na to, że lista ofiar Smoleńska nie kończy się na 96 pasażerach tragicznego lotu. I również tym „ofiarom po-smoleńskim” państwo polskie winne jest pamięć i sprawiedliwość.

*
A poza tym:

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Zapraszam na „Pod-Grzybki” ------->http://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3764-pod-grzybki

Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 15 (15-21_04_2016)