Krzyża brak

  Dla samego podtrzymania kontaktu ze sztuką, a nie powodów komercyjnych, śledzę rynek, korzystając z uprzejmości i otwartości domu aukcyjnego Agra-Art i jego portalu. Mają tam porządnie opracowane informacje o przedmiotach aukcji i o ich twórcach. Dużo ciekawego znaleźć można dzięki archiwum licytowanych dzieł. Nie muszę się jednak w tym opowiadaniu cofać do lat minionych. Odnoszę się do ostatniej, przedświątecznej aukcji z 20 marca 2016 i do jednego obrazu. Licytowano ich ponad sto, a mnie w końcu obchodziły te, które  na licytacji nie zostały sprzedane. Było takich 25. Spośród nich jeden przykuł moją uwagę. Odnajdywałem w nim jakiś specjalny  ładunek piękna.  Stworzył go artysta utalentowany z  dramatycznym krótkim życiorysem,  który to fakt z reguły przyczynia się do podniesienia rynkowej wartości dzieł . Już wyjściowa cena obrazu była zaskakująco niska . A jednak nie znalazł się chętny do jego kupna. Zacząłem się zastanawiać, co za okoliczności zaciążyły na tym, że nikt nie chciał pełnego lekkości  kobiecego portretu namalowanego przez Wacława Pawliszaka (1866 – 1905). Dowiedziałem się  przy tej okazji, że niespokojny żywot, nieznanego mi dotąd malarza, zakończyła pistoletowa kula. Zabił go rzeźbiarz Ksawery Dunikowski (1875 – 1964).
„Od kilku dni urządzałem wystawę panu Xaweremu Dunikowskiemu, który sam mi pomagał ustawić swoje dzieła – pisał we wspomnieniach Jan Krywult, właściciel galerii sztuki, która mieściła się na rogu Nowego Światu i Świętokrzyskiej. - Wczoraj podczas przerwy w tej pracy, poszliśmy ok. 16.00 posilić się do najbliższej restauracji Lijewskiego i zajęliśmy we dwóch z Dunikowskim przedostatni stolik z prawej strony głównej sali. Zajęci rozmową nie zwracaliśmy żadnej uwagi na obecnych, gdy wtem ukazał się przed nami Wacław Pawliszak. Siedziałem zwrócony tyłem do sali, Pawliszak więc ominął mnie, a zbliżając się do Dunikowskiego podniósł rękę i ze słowami: "Panie Dunikowski", zamierzył się do uderzenia. Dunikowski gwałtownym ruchem wyjął z kieszeni ubrania rewolwer i nim Pawliszak zdołał go uderzyć, padł strzał. Pawliszak zalany krwią runął na podłogę. Kula przeszła przez prawy policzek. Prof. Dunikowski sam dał znać na policję. Zatrzymano go w więzieniu aż do czasu wpłacenia kaucji w kwocie kilkuset rubli. Pawliszak zmarł w szpitalu następnego dnia rano. Tak więc wystawa zaczęła się niefortunnie" - pisał Jan Krywult.
Uznano, że czyn był popełniony w celu samoobrony i w afekcie. Ostatecznie sąd zwolnił Xawerego Dunikowskiego od odpowiedzialności za śmierć malarza Wacława Pawliszaka.
 
http://www.polskieradio.pl/39/156/Artykul/764576,Wystrzalowy-epizod-w-zyciu-Xawerego-Dunikowskiego
 
  Tydzień nie minął, gdy na czas  Świąt Wielkanocy wylądowałem w Warszawie. Najważniejsze ich momenty spędziłem w kościele pw. św. Maksymiliana Kolbe przy ulicy Rzymowskiego. W niedzielny piękny,  słoneczny poranek witał mnie wielki krzyż, na którym zawisła ogromna czerwona stuła. Niesłychany znak, zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę, że jest to krzyż przeniesiony pod tą świątynię z Placu Zwycięstwa. Zapamiętany został przez wszystkich jako „papieski” - z  pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do komunistycznej Polski. W roku  2016 przy ruchliwej, stołecznej arterii patrzy na lud wciąż wierny Chrystusowi, skwapliwie uczestniczący w świątecznych nabożeństwach. Gnębił mnie tylko nieznośny - wedle powagi świętości - dysonans w postaci położonego nieopodal  budynku o powiatowych rozmiarach z dwoma sklepami reklamującymi się wielkimi szyldami: TANIA ODZIEŻ i ŚWIAT ALKOHOLI 24 H. Drzwi w tym drugim się nie zamykały.

  Niezamierzenie, dostosowując się do propozycji moich gospodarzy, znalazłem się w wielkanocne popołudnie na Powązkach. Odwiedziliśmy oba cmentarze. Refleksji po tym pouczającym spacerze, czy wyprawie nie do „swoich” grobów nasunęło mi się mnóstwo. Najważniejsza to brak krzyży na grobach całej plejady koryfeuszy życia politycznego i kulturalnego z ostatnich dziesięcioleci. Ateiści i bezbożnicy nadzorowali i prowadzili  naród na wskroś katolicki – na milionach grobów zwykłych Polaków widać krzyż. Na „zwykłym” cmentarzu bardzo trudno jest znaleźć  pochówek pozbawiony tego symbolu wierności i nadziei. Nie odebrałbym tego tak bardzo dotkliwie, gdybym wśród tego warszawskiego gołoborza nie trafił nieoczekiwanie na grób Dunikowskiego. Wracaliśmy od pokrytego kwiatami grobu Kuklińskiego a tu nagle zobaczyłem ostatnią pamiątkę  po człowieku, którego imię przywołał dla mnie przed kilku dniami malarz Wacław Pawliszak.  
Stanąłem przy pomniku Dunikowskiego w złej, niezależnej ode mnie emocji. Szukałem wzrokiem znaku krzyża i nie znalazłem. Płaski wierzch kamiennego, prostopadłościennego bloku znajdował się  dość wysoko i nie można było dobrze dojrzeć  głębokości centralnie umieszczonego okrągłego otworu, do której zbiegały się  promieniście wydrążone w kamieniu rysy.  Ten krater był obrazem  dziury pochłaniającej życie, świat z jego przedmiotami i grzechami a wszystko to spadało w otchłań nie przestając istnieć. Piekło? Takiż jest obraz grzechu? Impuls naiwnej ciekawości o mało nie zachęcił mnie do wskoczenia na kamień, by spojrzeć, co widać przez ta dziurę – powstrzymała mnie mnogość spacerujących alejkami cmentarza w świąteczny, pogodny dzień. Walczyłem z myślami, próbującymi łączyć formę nagrobku na mogile Dunikowskiego z przestrzeliną -  śladem po kuli. Aczkolwiek połączenie zainteresowania się  określonym człowiekiem z  rychłym faktem zderzenia się z jego grobem, znajdującym się  setki kilometrów dalej,  w naturalny sposób wymaga jakiejś dozy zastanowienia się i rozważenia takiegoż przypadku, to przecież nie mnie tutaj wyrokować. Kto inny rozplącze będzie rozplątywał supełek win, zasług, kary i miłosierdzia. Zawoła On:
 – Panie Dunikowski!...
 Sam przywołany do porządku przez swoje towarzystwo,  pospieszyłem wspólnie dalej. Nieobecność krzyża na jednej mogile była jednak od teraz skrupulatnie dyskontowana przeze mnie w każdym innym miejscu tego polskiego, wojskowego, a więc - z założenia - neutralizującego podziały cmentarza. Znane mi, jak i całym pokoleniom osoby pojawiały się przede mną w swoim ostatnim występie,  wystąpieniu, w swojej ostatniej produkcji:  z krzyżem, czy bez niego – po prawicy, czy po lewicy Stwórcy – ku chwale na wysokości, czy  w ogień wieczny.
Poniechałem  fotografowania. I tak wiedziałem, że mojego zachwytu dla projektu krzyża  na grobie rzeźbiarza Wiesława Müldnera-Nieckowskiego (1915 - 1982) żadna konkurencja nie przegoni. Autor wiedział dobrze o jego sile wyrazu i oryginalności, dlatego w pełni rozumiem dodanie inicjałów przy tym plastycznym, medalierskim  arcydziele.
 

  Maksymalnie niemonumentalna formuła, abstrakcyjny prawie że skrót, najlepiej wyraża sens chrześcijańskiego Krzyża. Zmasakrowane ludzkie ciało Jezusa Chrystusa wystawione zostaje  na widok publiczny. Jego samego, razem z Jego nauką dopadła śmierć – podłe skonanie na oczach Jerozolimy pod nadzorem paragrafu i biologii. Raptem, w najmniej oczekiwanej chwili patrzymy na fiasko tej dezintegracji i upadku. Okazuje się, że możliwe jest wyrwanie się, oswobodzenie z tych więzów poprzez szaloną konstatację zmartwychwstania.

  Wieczorem tego dnia czytałem  „Cuda Ojca Pio” Renzo Allegriego. Było tam o niewidomej dziewczynce, która zaczęła widzieć pomimo wrodzonego braku źrenic. Być może za sprawą Bożego Miłosierdzia, zobaczy Go też grób pozbawiony źrenicy Krzyża?
 
http://www.potamtejstronie.pl/niemozliwe/uzdrowienia.html