Bronx, Szariat i duch pruski

Mieszkańcy Brukseli, Paryża czy Berlina powoli oswajają się z sytuacją, że ich życie nie będzie już takie jak było: pogodne, dostatnie, a przede wszystkim wielobarwne i radosne i co najwyżej narażone na zaczepki faszystowskich bojówek, które przegoni jak zawsze skutecznie policja. Lewaccy publicyści studzą te nieuzasadnione ich zdaniem niepokoje i poczucie zagrożenia kolejnymi zamachami, twierdząc zgodnie na podstawie poważnych badań, że ono jest aż 80 razy mniejsze niż uderzenie w Ziemię meteoru. Problem tylko w tym, że najprawdopodobniej po takim uderzeniu nikt już nie prowadziłby kolejnych statystyk, wszystko byłoby w sensie dosłownym pozamiatane. Winą za falę imigrantów, która zalała zachodnią Europę obwiniana jest personalnie kanclerz Niemiec Angela Merkel, która zaprosiła do siebie, czyli właściwie do Europy, wszystkich mieszkańców Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, którym nie podoba się życie w ich krajach. W tej wielkiej ludzkiej masie znaleźli się także uciekinierzy z Syrii, ale już nie wiadomo czy są oni jeszcze uchodźcami czy już imigrantami. Wszakże ruszają na Lesbos z Turcji, a w Turcji na razie żadnej wojny nie ma. Zdecydowana większość wyznawców islamu przybywających do niewiernych chce po prostu wygodnego życia, sowitych zasiłków, meczetów i przekazania im kolejnych dzielnic wielkich europejskich miast do zasiedlenia, co zresztą dzieje się już od dawna. To wszystko już wiemy, ale nadal bez odpowiedzi pozostaje pytanie, dlaczego Niemcy, świadomi wszystkich tych zagrożeń to robią, czy zdają sobie sprawę z tego co ich czeka, co stanie się z całym Zachodem?

Stwierdzenie, że zaproszenie wystosowane przez Merkel to świadoma polityka mająca na celu zapełnienie rynku pracy i powstrzymanie zapaści demograficznej w Niemczech, to byłoby może sensowne, gdyby dla tego miliona ludzi przygotowano odpowiednie warunki do minimalnej integracji i gdyby oni chcieli się integrować i pracować. Że nie chcą  i jednego i drugiego, Niemcy wiedzą o tym od co najmniej 20 lat. Zakładali być może -słusznie albo i niesłusznie - że  ich państwo jest nadal silne i sprawne, w siła niemieckości pokona prędzej czy później opór islamu. Ale silne państwo niemieckie jest już tylko mitem, choć i tak na tle Francji czy Belgii nadal za takie uchodzi. Zresztą, nawet Turcy, w trzecim już pokoleniu mają swoje własne enklawy. W niemieckich elitach nadal jednak panuje przekonanie, że kolejny milion uchodźców da się jakoś upchnąć, a jak nie chcą się z nami integrować, to my, Niemcy, będziemy wspaniałomyślnie integrować się z nimi, spełniając ich żądania. Prowadzi to wprost do tego, że za 15 - 20 lat możemy sąsiadować z krajem muzułmańskim. Wtedy znikną nawet islamskie getta, a prawo Szariatu będzie obowiązywać od Sprewy po Ren. Ta wizja jest jak najbardziej wspierana przez wszelkiej maści lewaków, postmarksistów, postmodernistów i liberałów, bo w końcu rozprawią się oni ostatecznie z chrześcijaństwem i nacjonalizmem, a niestety, to się jeszcze im nie udało do końca.

Często powiada się, że Ameryka zrobiła olbrzymie postępy w walce z segregacją rasową. Zauważmy więc, że Afroamerykanów i Latynosów z białą społecznością łączą jednak pewne wspólne wartości i tradycje. A mimo to, biali i kolorowi, bez żadnego przymusu, zamykają się w swoich gettach. Byłem swego czasu gościem w dwóch dużych osiedlach domów jednorodzinnych w stanie Connecticut, w których mieszkało kilkaset rodzin. Wśród nich były zaledwie cztery rodziny Afroamerykanów, reszta to biali. I tak jest tam w XXI wieku, i nie chodzi tu tylko o nowojorski Bronx. Jedni mają swoje dzielnice i drudzy mają swoje dzielnice. Spotkanie w West Hartford (tak zwanej białej dzielnicy) przedstawiciela innej rasy niż biała graniczyło z cudem, chyba że był to policjant w radiowozie. Amerykanie będą nadal tak żyć i niewiele się zmieni, prędzej już biedni zbuntują się przeciwko bogatym.

 W Europie Zachodniej całkiem prawdopodobna jest natomiast pełna islamizacja łącznie z wprowadzeniem Szariatu, wyższych podatków dla niewiernych, o losie białych kobiet lepiej nawet nie wspominać. I warto się zastanowić, co się dzieje z tak zwanym duchem pruskim, który jest przecież nadal obecny w niemieckiej mentalności, szczególnie we wschodnich landach. Nie jest wcale wykluczone, że on się znowu odrodzi, że pragnienie porządku i siły, zbierze takie owoce jak po 1933 roku, choć nie narodzi się teraz nowy Hitler. Kto ma wątpliwości, niech dotrze w wyniku wyborów parlamentarnych w Niemczech z 1938 roku i przekona się, że największy tryumf NSDAP odniosła na wschodzie kraju. Nie nawiązuję tu do owego zapomnianego dziś pruskiego ducha, by nim straszyć albo wprost odwrotnie traktować go jako ratunek dla bytu Niemców. Niezwykle trafnie i krótko opisał ich, tuż przed śmiercią, Stefan Kisielewski, twierdząc, że Niemcy to wspaniały naród, tylko czasami im............   Tu użył bardzo soczystego słowa, ale nietrudno się domyślić jakiego. I o tym, co powiedział Kisiel, też warto pamiętać.