Doświadczenie i tajemnica

  Z nieustającej relacji pomiędzy mną i światem powstaje doświadczenie. Można powiedzieć skrótowo, że doświadczenie to ja. „Cały kosmos jest w nas” – nieskończone w swej głębi rozgwieżdżone niebo, jakiego doświadcza człowiek,  pozostaje tylko projekcją, interpretacją jego mózgu.
  Zmysły i rozum, przy całym ich wysileniu, nie starczają, by w ich zakresie pojawiło się dostateczne wyjaśnienie fenomenu istnienia.  Żaden z czysto ludzkich zabiegów nie doprowadzi w dowolnej perspektywie czasowej do należytego wytłumaczenia tego nieznanego, które nazywam tajemnicą. To słowo oznacza dla mnie, nieobjaśnialne na gruncie materialnym i statystycznym, działanie Pana Boga.
  Wielu moim wpisom na NB powinny towarzyszyć właśnie takie tagi: doświadczenie i tajemnica. Dotąd nie zdecydowałem się na to, gdyż częstokroć  z moich tekstów zostały przeze mnie  samego wycinane z różnych powodów, albo komplikacje  wnoszące i sugerujące tajemnicę albo podkreślenia, że to moje - z pierwszej ręki doświadczenie. Spróbuję teraz unikać kompromisów;  chcę poprzez takie pisanie znaleźć się bliżej prawdy a używając tych dwóch tagów, uprzedzać o bardziej osobistym charakterze danego wpisu. Mniemam przy tym, iż skierowanie uwagi Czytelnika na detale przyczyni się do wzmocnienia ogólnej wymowy przedstawianych zdarzeń i i sądów - rozumie się, że  ograniczonych  przez znikomość  egzystencji jednostki, jaką jestem,  ale faktów uporczywie wywołujących sprawy o rozmiarach, w ujęciu filozoficznym i historycznym, kolosalnych.
  Przykład.
  W Niedzielę Palmową 28 marca 2010 wybrałem się do kościoła w Lublinie. W tym zacnym mieście jest spory wybór świątyń. W samym centrum, do którego zmierzałem, jest ich przynajmniej dziesięć. Z tej liczby kościół oo. dominikanów na Starym Mieście, gdzie się znalazłem,  należał do rzadziej przeze mnie odwiedzanych. Pobieżna lista kościołów  Śródmieścia  ustalona z e względu na  częstotliwość mojej w nich obecności, czy to na Mszach św. czy z racji tylko potrzeby w nich się znalezienia, wyglądałaby  w epoce roku 2010 mniej więcej tak: kościół powizytkowski,  karmelitów na Świętoduskiej, pw. Nawrócenia św. Pawła na pl. Wolności, św. Mikołaja na Czwartku, archikatedra, dominikański, jezuicki przy Królewskiej, św. Ducha,  kapucynów, św. Jozafata na Zielonej. Do tego liczenia i szacowania skłania mnie trudna do zlekceważenia sekwencja przypadków.
  W kościele czułem się źle i niekomfortowo, co w zasadzie mi się nie zdarza. Wiosna jest czasem niespodziewanych  skoków temperatury - okazało się, że ubrałem się za ciepło. Jakoś nie umiałem z tym sobie poradzić. Nawet  zimne zwykle mury starego kościelne nie miały na to łagodzącego wpływu. Konsekwencją była moja irytacja pogłębiona zachowaniem się mojej jedynej  współtowarzyszki  w ławce.  Na mszy było wyjątkowo dużo ludzi. Tych miejsc  nie chciano jednak zajmować. Od ołtarza licząc, była to trzecia ławka po prawej stronie. Niewielki występ muru na jej wysokości, powodował, ze stała ukośnie i z tego  powodu zwężenie utrudniało dostęp do niej. Na końcu, od strony ściany ulokowała się pani z dwiema dużymi torbami – na wierzchu jednej  z nich znajdowały się sztuczne kwiaty. Dało się zaobserwować wyraźne niezrównoważenie tej osoby, w pewien sposób dla mnie męczące. Nie siedziała spokojnie, rozglądanie się mógłby jeszcze zignorować, ale parokrotne wychodzenie i powroty nie były czymś normalnym w czasie nabożeństwa, zwłaszcza, że wracała do tych swoich pakunków i zależało jej na miejscu przy nich. Wyjście z ławki było tylko z mojej strony a wspomniane zwężenie powodowało, że ja też zmuszony byłem wychodzić na środek kościoła.
  Rozpoczęcie mszy opóźniło się chyba o kilkanaście minut – rzadko spotykana rzecz w dużym kościele wypełnionym ludźmi, raz z powodu wyjątkowego święta, dwa  - jak się okazało - z powodu zaczynających się tu rekolekcji wielkopostnych. (Pomyślałem, że jakoś późno je zorganizowano,  jakby w ostatniej chwili przed Świętami.) Nauki głosił wysoki ksiądz. Ich treści dziś nie powtórzę, ale nie wszystko zatarła niepamięć.  Być może przez swoje nienajlepsze fizyczne samopoczucie,  w  kazaniu rekolekcjonisty dostrzegałem jego własne zmaganie się ze słowem jako takim  i z tłumem stojącym naprzeciwko niego. Ta opozycja trwała aż do kluczowego momentu tego najważniejszego w roku liturgicznym nauczania - aktu osobistego oddania się Bogu.( Teraz, po upływie paru lat, odgaduję tylko, że było to symboliczne odnowienie sakramentu Chrztu świętego przez wiernych.)
  W ołtarzu dominikańskiej bazyliki znajdują się lustra. Zwykle nie zwracałem na nie uwagi. Wtedy w czasie tego uroczystego aktu zawierzenia się Bogu mój błądzący po prezbiterium wzrok zatrzymał się na lustrzanym odbiciu w ołtarzu. Teraz po remoncie wygląda to całkiem inaczej, ale wówczas obraz w starym zwierciadle był przy przyciemniony, po brzegach rozmazany, ogólnie niewyraźny. Widać było na nim fragment tłumu wiernych a w nim po środku jedną  izolowana sylwetkę. Po jakim czasie dotarło do mnie, że to moje własne odbicie. Poruszyło mnie to -  w trakcie wspólnej, publicznej a przecież  indywidualnej rozmowy z Bogiem poczułem się wywołany. Źle ubranemu, zmęczonemu wtedy i rozdrażnionemu, anonimowemu, zamkniętemu w swoich prywatnych i rodzinnych sprawach starem  mężczyźnie zostało dane do zrozumienia, że coś powinien zrobić.  
  Czy mam przypominać  o zniknięciu z tej świątyni w 1991 roku relikwii Drzewa Krzyża Świętego? Według podań był to jeden z trzech największych fragmentów Krzyża. O tą dokładnie relikwię toczono wielkie wojny, była w centrum politycznych i religijnych konfliktów. Wędrowała od Jerozolimy przez Konstantynopol i Kijów do Lublina, by tu przepaść.
  Czy przywoływać pamięć o Unii Lubelskiej przy podpisaniu, której świątynia dominikanów odegrała ważką rolę? „Historyczny sejm w Lublinie zebrał się 10 stycznia 1569, a zakończył swoje obrady 12 sierpnia 1969, dokonał największego – obok Konstytucji 3 maja – dzieła politycznego w historii narodów Rzeczypospolitej”, tak zaczyna pisanie o tym projekcie  Jerzy Łojek. W tym kościele po sukcesie zgody zabrzmiało dziękczynne „Te Deum” autorów Unii.
 Czy dumać i pisać o losie lubelskich Żydów? Stare Miasto, gdzie znajduje się klasztor dominikański, było centrum ich nowej Jerozolimy; pod Bramą Krakowską we wrześniu 1939 witali swoją zagładę.Kiedyś i teraz, na pierwszym planie jedna wielka kontrowersja - za nią ida strach, obawy, zakłamanie, niezrozumienie i nienawiść... 
Wyszedłem z kościoła i na początek zrobiłem to zdjęcie:
http://www.panoramio.com/photo/48341015