III RP-RFN: grzech pierworodny

Czy relacje Warszawa ‒ Berlin są najgorsze od 8-9 lat? Cóż, zapewne tak. Rzecz w tym, że w tym właśnie czasie, tej niespełna dekady, relacje polityczno-gospodarcze Rzeczpospolitej i Republiki Federalnej Niemiec układały się w sytuacji postępującej asymetrii. Oczywiście można wskazać również i spektakularne syndromy owej symetrii już u zarania relacji między ponownie niepodległą Polską a zjednoczonym państwem Niemców, powstałym w oparciu o „dokooptowanie” dawnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej do RFN.

Nowa Polska od początku akceptowała zjednoczenie Niemiec (choć formalnie była to forma inkorporacji jednego państwa przez drugie), mimo ewidentnych zagrożeń politycznych, terytorialnych i ekonomicznych z tego wynikających. W polityce zagranicznej Niemcy-i nie tylko oni- nie znają słowa „wdzięczność”. Gdy doszło do traktatowego uregulowania naszych bilateralnych stosunków, RP zaakceptowała ewidentną asymetrię narzuconą na przez Bonn (Berlin wtedy jeszcze nie był stolicą) w obszarze mniejszości narodowych. Premier Mazowiecki z ministrem spraw zagranicznych Skubiszewskim ustąpili tam, gdzie z moralnego i politycznego punktu widzenia trzeba było ostro stawiać sprawę. Bezkrytycznie zaakceptowano w naszych relacjach międzypaństwowych wewnętrzny, niemiecki pogląd, że według prawa RFN Polacy nie mają statusu mniejszości narodowej – choć mają je np. Serbołużyczanie, Fryzowie czy Romowie i Duńczycy. Oto wewnętrzna regulacja prawna jednego kraju stała się, o zgrozo, wykładnią w ramach traktatu międzypaństwowego. Strona niemiecka przyznała status mniejszości narodowej tylko tym grupom etnicznym, które żyły od wieków zwarcie na jednym terenie, obojętnie w jakim miejscu niemieckiego państwa – bliżej granicy z Polską czy Królestwem Danii. Stąd nieważna była polska dwumilionowa emigracja, głównie ekonomiczna, a po części polityczna do NRF, a potem RFN – ważniejsze było 6 000 naszych braci Słowian – Serbołużyczan, 12 000 Fryzów czy 3 000 Romów . W myśl zasady : małe mniejszości - małe kłopoty...

To grzech pierworodny, który był potem jak przewracające się kostki domina. Ponieważ Polacy w Niemczech nie są mniejszością narodową nie mogą – jak owe mniejszości – otrzymywać środków z budżetu generalnego czy też landowego na swoją działalność (poza niewielkimi środkami na kultywację języka ojczystego). To najbogatsze państwo w Europie wydawało wielokroć mniej na Polaków niż wydaje Polska- jedno z sześciu najbiedniejszych krajów Unii Europejskiej- na ustawowo chronioną na terytorium RP mniejszość niemiecką, skądinąd i tak wspieraną z Bonn, a potem z Berlina.

To gorzki paradoks, który musiał u myślących ludzi po polskiej stronie budzić poczucie krzywdy, a po stronie Niemców poczucie przemożnej siły - a może i lekceważenia wobec Polaków. Grzech pierworodny zrodził się jeszcze wtedy, gdy u władzy u naszego zachodniego sąsiada było pokolenie pamiętające drugą wojnę światową. A więc żyjące w poczuciu Deutsche Schuld (Niemiecka Wina). Jednak już następca chadeckiego kanclerza Helmuta Kohla, który z racji historycznych miał jeszcze pewne zahamowania w polityce wobec Warszawy, socjalista Gerhardt Schroeder nie uważał, że zawiniona przez jego naród II wojna światowa wiąże mu ręce. Kanclerz Angela Merkel mniema podobnie.

Nie jest to jedyny, ale na pewno jeden z wielu powodów, dla których owa polsko-niemiecka asymetria tak bardzo pogłębiła się w ostatnich kilkunastu latach. Nie chodzi tu tylko o teutońską dominację gospodarczą. Niebywałe wzmocnienie Republiki Federalnej nastąpiło także w Traktatach Europejskich. Jeszcze w Traktacie Nicejskim (parafowanym w 2000 , podpisanym w 2001, wszedł w życie w 2003 roku ) mieliśmy tylko o 2 głosy ważone w Radzie Europejskiej mniej niż Niemcy. Teraz już mamy dwa razy mniej.

Nagle na drodze marszu tej niemieckiej asymetrii (dominacji) w Europie pojawił się w sąsiednim kraju rząd mający własne zdanie - i chcący je artykułować ...

*tekst ukazał się w "Nowym Państwie" (luty 2016)