Magia namiętności – odcinek 26-ty i ostatni

Pożegnanie 
Bernard przywiózł Ewę na lotnisko. Po supernowoczesnym terminalu przewalały się roześmiane tłumy kolorowo ubranych podróżnych. Wszystko lśniło i zachwycało wyszukaną formą architektoniczną. Spiker już zapowiadał odlot do Frankfurtu.
– Macie pod ręką ciepłe rzeczy? – spytał dyplomata. – W Warszawie ponoć straszne mrozy!
– Co mówiłeś? – spytała, wyrwana z zamyślenia Ewa.
– Pytałem o ciepłe rzeczy.
– Ach! Tak! Mamy w bagażu podręcznym.
– „Pasażerowie odlatujący do Frankfutru nad Menem proszeni są do odprawy” – zapowiadał spiker.
Pedro nadszedł z walizkami.
– Mam nadzieję, że ktoś ci pomoże w Warszawie?
– Może mi się uda złapać pod dworcem taksówkę, chociaż sam widziałeś w telewizji, że w Polsce znów są problemy z benzyną.
– Boże! Gdzie ty jedziesz?! – jęknął Bernard.
– Przestań! Prosiłam, żebyś do tego tematu nie wracał!
Spiker ponaglał do odprawy.
– Muszę już iść!
 Podniosła oczy i ze zdumieniem spostrzegła, że Bernard płacze.
– Dlaczego urodziliśmy się w dwu różnych światach? – jęknął.
– To nie nasza wina! – powiedziała przez ściśnięte gardło i wzięła Marynkę za rączkę.
– Gdzie my jedziemy, mamusiu? .
– Tam, gdzie nasze miejsce, córciu – odparła, ocierając ukradkiem łzę cieknącą po policzku.
 
Ojczyzna 
Z Frankfurtu przyleciały LOT–em do Warszawy.
Całe szczęście, że zabrałam dla Marynki tę wełnianą czapkę, myślała Ewa kuląc się pod naporem lodowatego wichru szalejącego po płycie lotniska. Autobus się zepsuł i musiały poczłapać pieszo do głównego terminalu.
– Dlaczego tu jest tak brudno? – spytała Marynka drepcząc w bryi błota zmieszanego z trocinami.
– Nie marudź, córeczko! Musimy odebrać bagaże!
– A co robi ta pani? – pytało zniesmaczone dziecko wskazując paluszkiem wychudłą kobiecinę w podartym chałacie, która obślizgłą szmatą ścierała z posadzki rozdeptaną maź.
– Ta pani pracuje – wyjaśniła matka.
– Chodźmy stąd, mamusiu! – skrzywiła się Marynka patrząc z obrzydzeniem, jak zabiedzona kobieta wykręca spierzchniętymi dłońmi zabłocony łachman do zardzewiałego wiaderka.
Po terminalu przewalał się tłum ponurych, przygnębionych, szaro ubranych ludzi.
– Mamusiu! Czemu tu jest tak ciemno? – marudziło dziecko.
– Później ci wytłumaczę, a teraz chodźmy po bagaże!
– „Dolary kupię!” – zaczepił je jakiś zalatujący gorzałką cinkciarz.
Ewa odciągnęła Marynkę bojąc się kolejnych pytań zszokowanego dziecka. W końcu udało im się przedrzeć do rampy z bagażami.
– Dlaczego oni tak krzyczą? – pytała Marynka patrząc ze strachem na skłębiony tłum rozwrzeszczanych rodaków przepychających się po bagaż. Słychać było wyzwiska i chamskie docinki.
– Niedawno wylądował samolot z Chicago – wtrącił jakiś kulturalnie wyglądający jegomość, który usłyszał pytanie zadziwionego dziecka.
W końcu, po dłuższej szarpaninie udało im się wydostać bagaże. Taszcząc ciężkie walizy, dowlokły się na postój. Pośród śnieżnej zamieci, w kompletnych ciemnościach, rozwścieczony tłum przemarzniętych ludzi walczył o taksówki.
– Strasznie mi zmarzły nogi, mamusiu! – popłakiwała Marynka.
W końcu jakiś taryfiarz ulitował się nad umęczoną matką.
– Chciałybyśmy się dostać na osiedle Za Żelazną Bramą – poprosiła Ewa zalatującego czosnkiem kierowcę podając numer bloku matki.
– Czemu tu tak śmierdzi, mamusiu? – zapytało dziecko przytykając nosek.
– Maniu! Jak ty się zachowujesz!?
– Panie z Ameryki? – podpytywał taksówkarz lustrujący je we wstecznym lusterku.
– Tak, z Południowej – powiedziała na odczepkę Ewa.
– Ech! To nie to samo! – żachnął się ze wzgardą gasząc niedopałek sporta w cuchnącej popielniczce pełnej pożółkłych petów.
Taksiarz obleśnie cmoknął i oznajmił z uśmiechem zdradzającym brak górnej jedynki:
– Teść przywiózł ze świniobicia jeszcze ciepłą wiejską kiełbasę. Mam całą skrzynkę w bagażniku. Żona rozważyła po kilogramie. Nie chce pani trochę?
– Może innym razem – starała się zdobyć na uśmiech udręczona matka.
 
Rozmijanie 
Krzysztof wrócił od introligatora ze świeżo oprawioną rozprawą doktorską. Zdał już egzaminy i tylko czekał, aż Rada Wydziału wyznaczy termin obrony. Szkoda, że mama nie doczekała tej chwili. Byłaby taka szczęśliwa. Zdumiony uświadomił sobie, że pierwszą osobą, o której pomyślał w tej doniosłej chwili swego życia, była matka.
– Jeszcze nie tak dawno, pomyślałbym wpierw o Ewie – przeleciało mu przez głowę i raptem dotarło do niego, że zabił tę miłość.
– Żeby się przez te wszystkie lata, chociaż odezwała! – szukał dla siebie usprawiedliwienia przerażony tym, co sobie uświadomił.
Bezmyślnie przerzucał kartki pachnącego klejem manuskryptu. Wzniósł oczy ku niebu i rozpoczął rachunek sumienia:
Boże! Wiem, że zabicie darowanej mi przez Ciebie miłości to jedna z najgorszych zbrodni, jakiej może dopuścić się człowiek. Ale tylko Ty wiesz, jak się męczyłem przez tyle miesięcy. Ile mnie to kosztowało cierpienia i upokorzeń. Więc tylko ty wiesz, że musiałem to zrobić! Bo gdybym nie zabił tej miłości, musiałbym zabić siebie. A tego zabrania mi wiara! Więc proszę! Przebacz mi! Przypomniały mu się zażarte dyskusje w liceum z nieżyjącym już katechetą. Przypomniał sobie słowa księdza Barana, który często mawiał, że zabić miłość to tak samo, jeżeli nie gorzej, jak zabić człowieka.
Z zamyślenia wyrwał go dzwonek telefonu.
– Tak, słucham?
– To ja, Krzysiu! – mówiła drżącym głosem Ewa. – Wróciłam z Brazylii!
Krzysztofa zamurowało.
– Jestem już, Krzysiu! Słyszysz?
Nadal milczał.
– Jestem już! – powtórzyła.
W słuchawce panowała przejmująca cisza, aż po dłuższej chwili odezwał się nie poznając swojego głosu:
– Ale mnie już nie ma, Ewuniu! Za długo kazałaś mi czekać! Nie miałem innego wyjścia, jak zabić tę miłość!
– Co ty mówisz?! Kochany!!! – krzyknęła, jakby ją ktoś dźgnął nożem w serce.
– Jestem wypatroszony! Wypalony od środka. Mnie już nie ma, Ewa! O nic więcej nie pytaj!
W słuchawce znów zapadła cisza.
– Czy to znaczy, że...
– Tak! – odparł lodowatym tonem przerażony swoimi słowami. – Stanąłem na nogi. Poukładałem sobie życie...
– Rozumiem – powiedziała ledwie słyszalnym szeptem.
 
Finał 
Stała jak rażona piorunem. Znowu świat się przewrócił do góry nogami. Muszę natychmiast pojechać do mamy! Tam została Marynka! Tylko one jeszcze mi zostały na świecie! W rozpiętym płaszczu wybiegła na ulicę i wsiadła do stojącego pod domem pachnącego nowością czarnego mercedesa, który Bernard jej sprezentował.
Jak się natychmiast nie przytulę do Marynki to mi pęknie serce! - pomyślała ruszając z kopyta.
Pędzący warszawskimi alejami mercedes wyprzedzał wszystko, co na drodze, a oszalała z rozpaczy kobieta bezwiednie dodawała gazu.
Chyba było czerwone! – zdążyła jeszcze pomyśleć, zanim kątem oka dostrzegła wyjeżdżającą z przecznicy wywrotkę. Ostatnim, co usłyszała, był przeraźliwy pisk opon i metaliczny huk miażdżonego samochodu.
 
Zwiastowanie 
            Krzysztof nie mógł sobie znaleźć miejsca po tym, co powiedział Ewie. Z emocji zaschło mu w gardle. W kuchennej szafce znalazł resztkę herbaty, którą chomikował na czarną godzinę. Niestety cukru nie było, bo ludzie wykupili wszystek na wieść o rychłym wprowadzeniu kartek. Wrócił do salonu i opadł ciężko na wersalkę z filiżanką gorzkiego naparu w odrętwiałych dłoniach.
Musiałem dobić tę miłość! – utwierdzał się w słuszności podjętej decyzji, choć pękało mu serce.
Jeszcze raz analizował wszystko od początku. Po tym jak zdusiłem w sobie tę namiętność, nie było sensu już do tego wracać. Poza tym, ta nasza miłość i tak by nie przetrwała w tym czerwonym syfie. Nie było warunków na normalne życie. Ta romantyczna przygoda nie miała żadnych szans w twardej konfrontacji z perfidią i draństwem komuny. Ten subtelny romans nie przetrwałby w bloku z wielkiej płyty, pośród nienawistnych ludzi, których ślepe oddanie władzy ludowej przemieniło w bestie pozbawione duszy, serca i sumienia. A jeszcze do tego, zjawił się baśniowy książę zza żelaznej kurtyny.
Przełknął łyk wystygłej herbaty i wzniósłszy w górę oczy, zapytał:
– Jezu! Wytłumacz mi, proszę! Dlaczego się urodziłem na tej ziemi przeklętej, od której się odwróciłeś?!
Wpatrzony w okno, za którym szpetny wieżowiec przesłaniał horyzont siedział apatyczny, zrezygnowany, z poczuciem niezawinionej krzywdy, pozbawiony nadziei na przyszłość. Odruchowo włączył telewizor. Była pora Dziennika Telewizyjnego. Patrzył tępo w czarno biały ekran. Aż z nagła oprzytomniał. Wystraszony spiker informował, że elementy wrogie władzy ludu podburzyły robotników do strajku.

Epilog 
Minęło trzydzieści lat.
 
Ewa jakimś cudem przeżyła wypadek. Gdy doszła do siebie, miała jeszcze dwóch mężów, którzy nie wytrzymali wiszącego nad nimi piętna namiętności doświadczonej przed laty przez ich piękną żonę.
 
Krzysztof został na uczelni, a po upadku komuny, kiedy przyszło nowe, założył dodatkowo własną firmę. Miał również dwie żony, które odeszły z tych samych powodów. Majątku nie zrobił, bo się nigdy nie zbratał z czerwonymi i jak od zarazy stronił od zawłaszczających Polskę różowych siewców nowego porządku. lecz w nagrodę za to małe bohaterstwo mógł spać spokojnie w nocy, a każdego ranka patrzeć przy goleniu w lustro z czystym sumieniem.
 
Od jakiegoś czasu, współpracował z amerykańską korporacją wdrażającą w Polsce duży projekt. W warszawskim Sheratonie miał się z tej okazji odbyć wystrzałowy bankiet, na który go zaproszono. Pojadę chyba ekspresem, bo w tej cholernej Warszawie nigdy nie ma, gdzie zaparkować - zastanawiał się, pakując do walizki kupiony w ostatniej chwili smoking. Uśmiechnął się z rozrzewnieniem, gdyż sobie przypomniał, że kiedyś w Krakowie był tylko jeden sklep, gdzie można było kupić garnitur i to pod warunkiem, że się miało chody. Nie przepadał za wyjazdami do stolicy, gdyż uważał, że odkąd nadeszło nowe, Warszawa bezmyślnie mizdrzy się do niego, gubiąc bezpowrotnie resztki tożsamości.
 
A może by tak zadzwonić do Ewy? - przyszło mu do głowy, gdy wysiadł na Dworcu Centralnym. Nie widzieli się od pamiętnej nocy, kiedy staranował Bernardowi auto. Nie namyślając się długo, chwycił za słuchawkę i wykręcił numer, który o dziwo pamiętał. Automat informował, że przed numerem trzeba dodać ósemkę. Wykręcił jeszcze raz.
 
Odebrała Ewa, a Krzysztof ze zdziwieniem poczuł, że kołacze mu serce jak zakochanemu młokosowi.
– To ja, Ewuniu – zaczął z głupia frant.
W słuchawce zapadła cisza.
– Witaj, Krzysiu! – odezwała się w końcu. – Muszę przyznać, że długo się namyślałeś – wbiła mu szpileczkę.
– Przestań! Proszę! Jutro mam bankiet w waszym Sheratonie i pomyślałem sobie, że mógłbym wcześniej i spotkać się z tobą. Co ty na to?
– No, nie wiem – wahała się. – Tyle lat minęło i nieco się zmieniłam – mówiła z wyczuwalnym skrępowaniem w głosie.
– Ja już też nie jestem młodzieniaszkiem – pocieszył ją. – No to jak? Zobaczymy się jutro? Z pewnością znasz jakieś miłe miejsce. Zapraszam cię na wystawny obiad.
Po chwili zastanowienia Ewa zaproponowała:
– Wiesz, Krzysiu, od czasu wypadku, kiedy się nadziałam na kierownicę, mam trudności z oddychaniem i prawie nie wychodzę na dwór. Ale mam inny pomysł. Zrobię obiad w domu, więc wpadnij na Jezuicką, jeśli masz ochotę.
– Znakomity pomysł! Będę u ciebie jutro, wczesnym popołudniem.
 
Serce waliło mu jak młotem, gdy naciskał dzwonek. Otworzyła Ewa. Choć trochę zmieniona, nadal była nad wyraz szykowną kobietą.
Zapomniałem, że jest tak wysoka, pomyślał, gdyż chcąc ją ucałować musiał się wspiąć na palcach.
– Rozgość się, Krzysiu! Ugotowałam rosołek na chudym szponderku, bo nie zapomniałam, jak za nim przepadałeś.
– Super! – zatarł ręce, wchodząc do salonu, a stanąwszy u progu, zakrzyknął:
– O rety! Nic się nie zmieniło!
Mieszkanie było jakby zatrzymane w kadrze sprzed trzydziestu lat. Wszystko w tym samym miejscu. Ta sama lampa, te same portrety, ta sama kryształowa cukierniczka na tym samym stole. Każdy wazon, flakonik, świecznik, stara lupa, ozdobne puzderko, zawieszone na ścianie korale, zabytkowe klucze i stary różaniec, tkwiły na swoich miejscach, jakby nietknięte czasem.
– Nie pozwoliłam nic ruszyć – czytała w jego myślach. – Chyba niesłusznie, bo z tego powodu obaj moi mężowie, jeden wzięty chirurg, a drugi rozchwytywany adwokat, po prostu dostawali szału, że zrobiłam z mieszkania kapliczkę po tobie. Aż w końcu sobie poszli i zostałam sama.
Wzruszony, przywoływał z pamięci szczęśliwe lata, jakie przeżył w tym mieszkaniu.
– A co u ciebie? – zapytała Ewa.
Krzysztof uśmiechnął się smętnie.
– Nie uwierzysz, ale dokładnie to samo. Tylko pierwsza żona, zanim odeszła, zdążyła wyrzucić meble, które, jak może pamiętasz wystrugałem według twojego projektu. Była tak o ciebie zazdrosna, że nawet zerwała ze ściany boazerię. Pamiętasz, jak ją razem bejcowaliśmy? A w czasie remontu kazała wymienić futrynę, bo znalazła otwory po hakach od huśtawki. Myślała nieszczęsna, że w ten sposób wyrzuci na śmietnik wspomnienie po tobie.
Ciężko westchnął.
– Obie moje małżonki, skądinąd wspaniałe i ciepłe kobiety, wyczuwały przez skórę, że w moim krakowskim mieszkaniu panowało kiedyś szczęście dla nich nieosiągalne. To je zabijało i było dla nich tak bolesną traumą, że sobie w końcu poszły.
 
– Dajmy temu spokój! Pora siadać do obiadu! – klasnęła w dłonie.
Kiedy się raczył domowym rosołem, Ewa nie spuszczała go z oka, jakby się bała, że zniknie.
– Posiwiałeś, Krzysiu – szepnęła.
Siedzieli dłuższą chwilę w milczeniu.
– Czekaj! Coś przyniosę! – wstała od stołu i długo czegoś szukała w pawlaczu. W końcu wróciła z wielkim szpulowym magnetofonem.
– Pamiętasz, jak przywiozłeś z Ameryki płyty? – spytała. – Myślę o tych singlach z Presleyem, Halleyem, Sinatrą, Paulem Anką, Helen Shapiro, Jimem Reefsem, Shadowsami... była tego cała paczka, którą zostawiłeś w Warszawie.
Otarła ukradkiem łzę.
– Przez te wszystkie lata słuchałam tych płyt chyba milion razy, aż kiedyś się wystraszyłam, że się całkiem zedrą i poprosiłam znajomego, żeby mi te płyty zgrał na taśmę. I jak mnie dopada chandra, to sobie słucham. Mogę puścić?
– Oczywiście!
Zabrzmiały pierwsze takty Love me tender Elvisa Presleya i Krzysztof poczuł, jak mu mięknie serce gdyż stanęły mu w oczach: spotkanie na „Batorym”, pobyt w Stanach, rozmowę w podwarszawskich Jankach, przyjazd Ewy z dzieckiem do Krakowa, urządzanie mieszkania, szczęśliwe lata we trójkę, a potem porwanie Marynki, wyjazd Ewy do Brukseli i tę koszmarną noc, kiedy ją nakrył u Bernarda.
– Napijesz się, Krzysiu? – zapytała wyjmując z kredensu butelkę francuskiego wina.
– Z przyjemnością – odparł wyrwany z zamyślenia.
– Stać mnie na dobre wino, bo Marynka skończyła japonistykę i teraz jest menedżerem w amerykańskim wydawnictwie z siedzibą w Warszawie. Bardzo mi pomaga.
– Świetnie! Moje gratulacje! – ucieszył się.
– Świetnie, nie świetnie – żachnęła się Ewa. – Teraz ci młodzi są jacyś dziwni.
– Zostaw młodych w spokoju! Niech sobie robią, co chcą. My już jesteśmy za starzy, żeby ich zrozumieć. Zawsze tak było. Czyżbyś zapomniała?
– Masz rację, Krzysiu, ale jak patrzę na to moje ukochane dziecko, to mi się czasem chce płakać.
– Dlaczego? – zaniepokoił się.
– No, bo niby ma tego swojego mężczyznę. Też jakiś menadżer. Ale ślubu nie biorą, mieszkają osobno, jedno i drugie tyra od rana do nocy, widują się raz na tydzień i wtedy biegną do tych swoich pubów, gdzie tylko wydają bez sensu pieniądze.
– Signum temporis – zawyrokował Krzysztof.
– Być może, ale co to za czasy? Bo jak się nad tym głębiej zastanowić, to ci młodzi kompletnie nie wiedzą, po co żyją. Okropnie się tym martwię. Pędzą bez sensu przed siebie na oślep, a w tej obłąkanej pogoni za, jak oni to mówią, sukcesem i kasą brakuje im miejsca na miłość.
Nalała po kieliszku.
– Wiesz, chciałam kiedyś opowiedzieć Marynce o tym cośmy ze sobą przeżyli, ale się rozmyśliłam, bo doszłam do wniosku, że ona nie wiedziałaby, o czym mówię i pewno by mnie wyśmiała.
– Tak, masz rację! Też o tym często myślę – westchnął smutno. – Młodzi, żyją teraz tylko dla pieniędzy. Ale to jest cena, jaką przychodzi nam płacić za dopiero, co odzyskaną wolność. Zrozum! Po tylu latach siermiężnej komuny oni się chcą nacieszyć tym, czego myśmy nie mieli. Ale nic się nie martw! Jak już się nasycą tym wszystkim, co można mieć tylko za forsę, z pewnością zaczną szukać prawdziwych wartości, które przetrwały od zarania dziejów. Wartości, których żadne trendy z ludzkich serc nie wytrzebią.
– Obyś Krzysiu miał rację – westchnęła bez wiary.
Znów nalali sobie po kieliszku.
Elvis śpiewał „Are you lonesome tonight”. 
– A teraz, kochana, chciałbym cię o coś spytać – rzekł znienacka Krzysztof.
– Chyba wiem, o co, ale słucham.
– Czy teraz, po trzydziestu latach możesz mi powiedzieć, co się wówczas stało, że po powrocie z Brukseli pojechałaś do Bernarda?
Wiedziałam, że mnie o to kiedyś spytasz – uśmiechnęła się smutno. 
On nie poszedł do Sheratona, a ona do piątej nad ranem opowiadała mu, co się w jej życiu zdarzyło od dnia jej wyjazdu do Brukseli by odbić porwane dziecko.
Kiedy skończyła, Krzysztof długo milczał.
W końcu się odezwał.
– Jakby na to nie patrzeć, to na starość obydwoje zostaliśmy sami. Czy warto, więc było?
– Ależ oczywiście! – obruszyła się.
Napełniła kieliszki.
– Pamiętaj, kochany! Wszystko ma swoją cenę. Bóg podarował nam niezwyczajną miłość nieosiągalną dla większości małżeństw, które choć żyją bezpiecznych rodzinnych stadłach, to muszą za to płacić skwapliwie skrywanym przed samymi sobą poczuciem duszności płynącym ze świadomości, że żyją obok życia, bo nie było im dane doświadczyć prawdziwej miłości. Zaś nam przytrafiło się szczęście i nieszczęście jednocześnie. Ale zawsze musi być coś za coś. 
Dolała sobie, choć już nie powinna.
– A my, mój najmilszy musieliśmy zapłacić za naszą niezwykłą miłość ceną samotności, gdyż, jako zachłanni na siebie koryfeusze szaleńczej istoty szczęścia żyliśmy na tyle wartko, że nie zdążyliśmy, a może nie chcieliśmy dostrzec, że słońce zaczyna pomału zachodzić, a my zostajemy na plaży sami. I ciągle mnie dręczy pytanie, dlaczego tak się stało Krzysiu? Dlaczego tyle par żyje ze sobą, a my zniszczyliśmy tę naszą miłość?
- Bo, jak ci już wiele razy tłumaczyłem, my jesteśmy inni. My nie psujemy do tego parszywego PRL-u.
- Ale, dlaczego właśnie my? - naciskała
– No, dobrze. Spróbuję ci jeszcze raz to wyjaśnić – mruknął podnosząc kieliszek.
Jak wiesz, po wojnie komuniści z zacofanej i zabiedzonej prowincji przerzucili do miast rzesze prostych i nie wykształconych ludzi. Brano głównie tych bez charakteru, gdyż prawdziwy chłop ziemi by nie opuścił. No wiesz, takich Gurdzieli, jak nasz krakowski sąsiad, który nas tak nienawidził. W miastach pobudowano dla nich bloki z wielkiej płyty, które im się zdały pałacami. Takie właśnie, jak ten w Krakowie, gdzie, jak przyjechałaś do mnie z Marynką chcieliśmy sobie uwić szczęśliwe rodzinne gniazdko. Kurwa! Co ta moja matka wtedy wymyśliła zamieniając nasze stare mieszkanie z widokiem na Wawel z milicjantem, przez co zamieszkaliśmy w tym pieprzonym gnieździe ubeckich sukinsynów.
- Tyle razy cię Krzysiu prosiłam, żebyś przy mnie nie przeklinał – skarciła go Ewa.
- Pozwól mi dokończyć – żachnął się ze złością i kontynuował swój wywód.
Potem im umożliwiono zrobienie zaocznej matury, co oni uznali za awans społeczny. To ci właśnie ludzie przepoczwarzyli się z czasem w coś w rodzaju ubeckich wierchuszek. Taki ni pies, ni wydra, zdegenerowany twór bez rodowodu. Pamiętasz przecież sąsiadów z naszego krakowskiego bloku. Jednocześnie komunistyczna propaganda przypominała im bezustannie, że swój awans zawdzięczają dbającej o ich interesy władzy ludowej, co się w ich świadomości zakodowało na trwałe w formie ślepej wdzięczności dla komuny i nienawiści do jej przeciwników. To ci właśnie ludzie tworzyli służący wiernie stalinowskiemu reżimowi pierwszy rzut zasilający szeregi PZPR, milicji i urzędu bezpieczeństwa. Wiesz przecież, jak oni na nienawidzili. A za co? Ano właśnie za to, że byliśmy inni, niż oni.
- Ale przecież innym parom jakoś się udało przebyć ze sobą całe życie w tym syfie. Och przepraszam – zmieszała się, bo nigdy takich słów nie używała.
- Bo się do tego syfa przystosowali i przymykali oko na draństwo, które ich otacza. Po prostu nie chcieli tego widzieć i zrezygnowali z wyzwolonej miłości.
- Wyzwolonej miłości? Co to znaczy?
Wypił, choć też już nie powinien.
– Bo prawdziwa miłość musi być wolna od wszelkich zakazów, nakazów, kar oraz restrykcji. A myśmy się temu sprzeciwili i próbowaliśmy walczyć o tę naszą wyzwoloną miłość z prymitywnym systemem, który ją zabił, a my zostaliśmy na starość sami. I dlatego wielu ludzi nigdy nie zrozumie tej naszej wyzwolonej miłości.
Zapalił nerwowo papierosa.
- Powiem ci więcej, kochana! Teraz już wiem, że nasza dzisiejsza samotność była świadomym wyborem dwojga kochanków, którzy mieli charaktery zbyt harde, by się dać oprawić w zbyt ciasne dla nich ramy komuszej obyczajowości, jaką buńczucznie gardziliśmy. I nie bacząc na żadne kanony, czerpaliśmy z życia samo piękno i radość. I choć dobrze wiedzieliśmy, że za to nasze buntownicze szczęście trzeba będzie zapłacić czuliśmy podświadomie, że choćby kawała życia przebytego pięknie nikt nam nie odbierze. Że to jest nasze wielkie bogactwo, choć żyjemy skromnie.
– Ładnie to powiedziałeś Krzysiu! Za to cię właśnie kocham!
Już trochę na rauszu, spytał:
– A teraz mi powiedz, najdroższa! Tylko szczerze! Jakbyś się jeszcze raz urodziła, chciałabyś ponownie przeżyć tę tragiczną przecież miłość? Bo w opinii wielu przegraliśmy życie.
– Krzysiu! Ty się jeszcze pytasz?! Pamiętaj! Nigdy się nie przejmuj paplaniem maluczkich!  Tyle razy ci mówiłam, mimo tego jeszcze raz powtórzę: – Jedyny mój! Ukochany nade wszystko! Tylko ty, jak nikt inny obudziłeś we mnie pełnokrwistą kobietę! Tylko ty mnie dowartościowałeś i pozwoliłeś mi pokosztować smaku prawdziwego szczęścia nieznanego znakomitej większości kobiet.
– Wiem, o czym mówisz, kochana, lecz wielu nam wytknie, że to tylko mrzonki.
– A byłeś ze mną szczęśliwy?
– Jak nigdy wcześniej i już nigdy potem.
– I to jest właśnie istota magii namiętności – rzekła, kładąc dłoń na policzku dawnego kochanka.
 
Jim Reefs zapłakał swoim atłasowym głosem „Adios Amigo”.
- Muszę ci jeszcze coś powiedzieć Krzysiu. Tylko się na mnie nie bocz, proszę. Wiesz, żadnego mężczyzny nie kochałam tak, jak ciebie. Ale moją największą miłością była Marynka i to dla jej dobra, jak mi się wtedy naiwnie zdawało wyjechałam z Bernardem do Brazylii.
Krzysztof nic nie odpowiadał, a gdy oprzytomniał zakrzyknął:
– Muszę lecieć na dworzec!
– Nie zostaniesz dłużej?
– Niestety! Wybacz, ale zapomniałem ci powiedzieć, że mam córkę jedynaczkę z drugiego małżeństwa i tak się złożyło, iż ją sam wychowuję. Jest dla mnie całym światem i poświęciłem dla niej wszystko, bo...
– Nie kończ. Wiem, co chcesz powiedzieć – wyszeptała próbując się przez łzy uśmiechnąć. Jedź, do niej Krzysiu! Nie będę cię odprowadzać, bo wiesz przecież, jak otworzyć zatrzask!
Kiedy już stał w progu, zdążyła zapytać:
– A jak ma na imię twoja córka?
– Julka!  - odkrzyknął i zniknął.
 
Krzysztof Pasierbiewicz

KONIEC

Posłowie
Moim zdaniem, udana książka to taka, którą ludzie chcą czytać, bez oglądania się na opinie, mody, czy też trendy.
Więcej, noblista Isaak Singer powiedział, że: „nie sposób napisać dobrej powieści, w której nie byłoby wątku miłosnego, a ci, co próbowali doznawali zawsze porażki”.
Właśnie w myśl tego genialnego spostrzeżenia pisałem „Magię namiętności”, powieść niepoprawnie romantyczną, w której na przekór temu, co obecnie modne, opowiedziałem o pewnej szalonej miłości, jaką Pan Bóg kiedyś podarował parze wybranych przez siebie kochanków. Powiem Państwu więcej. Tę niewiarygodną historię opisałem ze strachu, że świat mógłby się o niej nigdy nie dowiedzieć.
 
Jeśli mnie ktoś spyta, co wynika z tej powieści, odpowiem, że nie wiem, ale w tym przypadku nie to jest najbardziej istotne dla czytającego. A jak mi zarzucą, że bohaterowie to para szaleńców, pozwolę sobie przypomnieć, że Magia namiętności to romans, a przecież miłość kończy się bezpowrotnie, gdy któreś z kochanków powraca do racjonalnej wizji postrzegania świata.
 
Mądry noblista, o którym wspomniałem, odważył się też powiedzieć, że: „literatura powinna być głównie rozrywką, a sztuka zbyt wnikliwa i długa jest nudna nawet, gdy jest dobra”.
Bacząc na tę oczywistość bardzo się starałem, żeby nie zanudzić czytelnika wydłużaniem akcji oraz analizą nikogo nie obchodzących problemów.
Książkę podzieliłem na szereg krótkich opowiadań, pilnując by każde z nich wnosiło coś nowego, generowało napięcie, zawierało jakąś niespodziankę i konkretną puentę.
Z tego powodu „Magia namiętności” to prawie gotowy scenariusz do sensacyjnego filmu. To taki, w dużym cudzysłowie, polski „Doktor Żywago” – tam był tragiczny romans z rewolucją w tle, a tu perypetie miłości, która na swej drodze natrafiła na rafy siermiężnego PRL-u.
 
By pobudzić wyobraźnię czytelnika posłużyłem się częstymi przeskokami akcji i powrotami do wspomnień dzieciństwa, a pragnąc powieść ożywić, na obrazy czarno-białe, symbolizujące mroczne czasy komuny, nałożyłem zrodzone z mrzonek zniewolonych ludzi, przesadnie kolorowe pejzaże ówczesnego Zachodu.
 
Niektórzy zapewne pomyślą, że to, co opisałem nie mogło się zdarzyć naprawdę, a bohaterów książki nie sposób przyrównać do żadnego wzorca. Zgoda, ale przecież sam Richard Burgin powiedział, że: „im mniej bohater przypomina innych ludzi tym jest prawdziwszy, a jeśli coś daje się porównywać, to już nie jest literatura”.
 
W myśl słów Isaaka Singera, że: „cała sztuka zajmuje się emocjami, a kiedy zaczyna być zbyt intelektualna traci wszystko”, pisałem głównie o tym, co wzbudza ludzkie namiętności – stąd pozornie pretensjonalny tytuł książki. Ale, jeśli wbrew temu, co może sugerować okładka, tytuł „Magia namiętności” czytać w liczbie mnogiej, a więc w odniesieniu nie tyle do pary bohaterów, co do namiętności polskich, sprawa nabiera znacznie głębszego wymiaru.
 
Tworząc „Magię namiętności” wyrzekłem się przesadnych ambicji starając się tak pisać, by w trakcie lektury wzruszyli się jednakowo belwederski profesor i przemiła miła pani, u której się strzygę.
I nie dbam, że mi wytkną komunał, a jeśli, to stawiam pytanie, czy MIŁOŚĆ, jeśli jest miłością, może być banalna???
 
Pamiętając o tym, że życie zwykle niesie z sobą więcej wyjątków niż reguł, starałem się stronić od wszelkich generalizacji. Zadbałem natomiast, by każdy fragment książki miał zarówno ziemskie, jak i mistyczne uzasadnienie.
W tym aspekcie moja, na pierwszy rzut oka „kiczowata” powieść staje się areną ustawicznej walki pomiędzy emocjami i intelektem, w której bez wstydu przyznaję, emocje często biorą górę. Lecz pytam. Cóż, jeśli nie namiętność, wzmaga bardziej czytelniczy apetyt i radość z lektury?
 
Mając na uwadze, że istotą literatury jest umiejętność ukazywania jednostkowości, starałem się pisać o ludziach, których znałem najlepiej.
Przy sposobności zarysowały się w książce bardzo wyraziście grzechy PRLu, w którym to okresie toczy się akcja. Lecz, co bardzo ważne, stało się to niejako przy okazji, bez zbędnego patosu i nuty przesadnej martyrologii, co bardzo drażni i zniechęca młodych.
 
I ani się obejrzałem, jak z tego romansu wyszła bardzo polska i patriotyczna książka, która mam nadzieję, dzięki lekkiej formie sprawi, że sięgną po nią chętnie również czytelnicy, którzy nie pamiętają, czym była komuna. Więcej, że ta książka będzie dla nich rodzajem przestrogi, by w dobie wyścigu szczurów w ich życiu nie zabrakło miejsca na uczciwą miłość. Myślę, że to ważne, ponieważ ostatnio, w sferze przyzwoitości w ogólnym wymiarze, dzieje się nie najlepiej.
Wierzę, że ta powieść uświadomi im również, że życie bez namiętności wyjaławia duszę i kaleczy intelekt.
 
Ktoś kiedyś powiedział, że autor nigdy nie wie, dla kogo naprawdę pisze. Czyta go kilkaset, czasem tysiąc osób, ale tylko dla kilku z nich staje się ważny.
Jeśli po lekturze „Magii namiętności” znajdzie się, choć jedna taka osoba, to znaczy, że było warto napisać tę książkę.  A czy mi się udało ocenicie sami, wszakże pod warunkiem, że zechcecie przeczytać tę książkę.

Post Scriptum
Jeśli ktoś byłby zainteresowany merytorycznymi komentarzami i poważną dyskusją o książce odsyłam na Salon24 - vide: http://salonowcy.salon24.pl/69...

Recenzje i komentarze:

http://www.portal.arcana.pl/Wi...

http://www.portal.arcana.pl/Te... 

Poprzednie odcinki:
Odcinek 1 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 2 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 3 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 4 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 5 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 6 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 7 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 8 - http://salonowcy.salon24.pl/66...
Odcinek 9 - http://salonowcy.salon24.pl/66...
Odcinek 10 - http://salonowcy.salon24.pl/66...
Odcinek 11 - http://salonowcy.salon24.pl/66...
Odcinek 12 - http://salonowcy.salon24.pl/66...
Odcinek 13 - http://salonowcy.salon24.pl/66...
Odcinek 14 - http://salonowcy.salon24.pl/67...
Odcinek 15 - http://salonowcy.salon24.pl/67...
Odcinek 16 - http://salonowcy.salon24.pl/67...
Odcinek 17 - http://salonowcy.salon24.pl/67...
Odcinek 18 - http://salonowcy.salon24.pl/67...
Odcinek 19 - http://salonowcy.salon24.pl/67...
Odcinek 20 - http://salonowcy.salon24.pl/67...
Odcinek 21 - http://salonowcy.salon24.pl/67...
Odcinek 22 - http://salonowcy.salon24.pl/68...
Odcinek 23 - http://salonowcy.salon24.pl/68...
Odcinek 24 - http://salonowcy.salon24.pl/68...
Odcinek 25 - http://salonowcy.salon24.pl/69...

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika JJC

15-01-2016 [18:58] - JJC | Link:

Odcinek ostatni? O, jaka szkoda... :)

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

15-01-2016 [21:58] - Krzysztof Pasie... | Link:

@felicjan

"Odcinek ostatni? O, jaka szkoda... :)..."
--------------
Spoko! Pracuję już nad drugim tomem. Tym razem o III RP.

Obrazek użytkownika goscaga

15-01-2016 [19:56] - goscaga | Link:

Zanim Pan pospieszy z odsylaniem mnie tu I tam,co swiadczy o trudnosci przyjecia jakiejkolwiek krytyki na swoj temat. Skoro umieszcza Autor tekst publicznie,wiec mam do takowej krytyki prawo.
Autor podkresla,iz jest to opis PRL-u jaki panowal w Polsce.Dobrze,,mnie natomiast poraza zupelne pogubienie bohaterow,wynikajace z falszywego postrzegania rzeczywistosci(I nawet o tym nie wiedza).Jezeli Autor w dojrzalym wieku ma taka definicje milosci ,no to wspolczuje bardzo. Nie daj Boze ktos pomysli,ze to jest norma.

P.S,
Niestety @Andzia,@Terenia (jezeli sie nie myle)mialy racje.
Mysle,ze tytul drr,zaciemnil "nieco" Panu realia

wiec w tym miejscu sie zatrzymam...

Obrazek użytkownika terenia

15-01-2016 [20:52] - terenia | Link:

@goscaga

Niestety Autor wg mnie pomylił najzwyklejszą chuć z miłością.Chciał oddać hołd pięknej kobiecie (ma do tego prawo) a wyszła ramota.Po przeczytaniu dwóch rozdziałów doszłam do wniosku...szkoda czasu i oczu.Moja opinia nie jest odosobniona ....ponad trzydzieści lat bliski zawodowo był mi świat książek i środowiska z nim związanego.Takich domorosłych literatów w Polsce jest na pęczki.Na tym poprzestanę,by nie psuć autorowi dobrego samopoczucia.

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

15-01-2016 [21:50] - Krzysztof Pasie... | Link:

@terenia

Pani Tereniu! Już to pani wyznawałem, ale jeszcze raz powtórzę: SPOKÓJ ORKIESTRA! PANI TERENIU! kOCHAM PANIĄ!!! A TERAZ DLA SYMPATYCZNEJ NIEWĄTPLIWIE PANI TERENI Z TURNUSU TRZECIEGO PUCIO! PUCIO! - https://www.youtube.com/watch?...

Obrazek użytkownika terenia

16-01-2016 [00:12] - terenia | Link:

@Pasierbiewicz

Pan jako wytrawny internauta powinien wiedzieć,że pisanie dużymi literami jest jak krzyk w rozmowie....chyba,że ma pan problem z caps lockiem.

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

15-01-2016 [21:45] - Krzysztof Pasie... | Link:

@goscaga

"Jezeli Autor w dojrzalym wieku ma taką definicję miłości, no to współczuję bardzo. Nie daj Boże ktoś pomyśli, że to jest norma...."
----------------
Mniej więcej takiego komentarza się po Panu spodziewałem.

"więc w tym miejscu się zatrzymam..."
-------------
Polecam "Stoperan"

Obrazek użytkownika HenrykInny

15-01-2016 [22:05] - HenrykInny | Link:

Panu sie wydaje ze pan jest dowcipny ?!.Stac takiego Bonda tylko na obrazanie kobiet ?!.
Mowilem , ostatni odcinek bedzie mial ilosc czytajacych rowna miejscu w wiejskim wychodku. Becwal to becwal.

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

15-01-2016 [22:22] - Krzysztof Pasie... | Link:

@HenrykInny

"Stac takiego Bonda tylko na obrazanie kobiet ?!..."
--------------
Dla Pana też mam piosenkę, bo czasem lubię wypić za kolegów, którym szczęścia w życiu brak - vide: https://www.youtube.com/watch?...

Głowa do góry!

Obrazek użytkownika terenia

15-01-2016 [23:11] - terenia | Link:

@HenrykInny

Szanowny Panie

Pan Pasierbiewicz jak zwykle wykazuje "ogromną kulturę"!!!Napisałam krótką odpowiedź dla goscaagi ....a wciął się autor bloga popisując się oczywiście w jego mniemaniu dowcipną dedykacją i wyznaniem...Mnie to bynajmniej nie obraża,bo obrazić mnie może tylko ten,kogo szanuję....ale jak śpiewa R.Rynkowski "ten typ tak ma". Ego kosmicznych rozmiarów i narcystyczna osobowość pana Krzysia to wręcz podręcznikowy przykład.

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

16-01-2016 [00:01] - Krzysztof Pasie... | Link:

@terenia

"Ego kosmicznych rozmiarów i narcystyczna osobowość pana Krzysia to wręcz podręcznikowy przykład..."
--------------------
Pani Tereniu! Jakie tam ego! Ja Panią naprawdę kocham! Proszę mi spojrzeć w oczy i posłuchać: https://www.youtube.com/watch?...

Serdeczności!

Obrazek użytkownika bolesław

15-01-2016 [22:20] - bolesław | Link:

Szanowny Panie Krzysztofie.
Myślę, że pamięta Pan, że byłem jednym z pierwszych czytelników.
Byłem pierwszym (amatorem), który napisał recenzję.
Z wielką ciekawością oczekuje drugiego tomu.
Pozdrawiam serdecznie, bolesław

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

16-01-2016 [13:21] - Krzysztof Pasie... | Link:

@bolesław

Szanowny Panie Bolesławie!

Piszący książkę nigdy nie zapomina pierwszej recenzji czytelniczej, a to nie kto inny, jak Pan właśnie był autorem takowej, za co Panu jeszcze raz składam dzięki przeogromne.

Serdecznie pozdrawiam. krzysztof

Obrazek użytkownika Valdi

16-01-2016 [03:02] - Valdi | Link:

Chapeau bas Panie Krzysztofie. To jest naprawdę dobre. Nie chciałem się narzucać ze swoimi ocenami, ale po dobrnięciu do końca jestem pełen uznania.
Realizm minionego czasu i ówczesne rozterki. Ciekawe ilu z nas tak intensywnie przeżywało tamten czas.

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

16-01-2016 [13:28] - Krzysztof Pasie... | Link:

@Valdi

Dziękuję za miłe słowa,które utwierdzają mnie w przekonaniu, że warto było napisać tę książkę. Odczytał Pani bezbłędnie intencje napisania tej książki. Dokładnie tak samo, jak Pan intencje te odczytał profesor Wydziału Historycznego Uniwersytetu Jagiellońskiego Andrzej Nowak, jak mu przyniosłem manuskrypt tej niepoprawnej politycznie książki i bez wahania zarekomendował ją do wydania w przezacnej witrynie ARCANA. Wiem, że nie wartości literackie są największą zaletą tej książki, ale są wartości o wiele bardziej w obecnych czasach ważniejsze. Bowiem książka ta demaskuje czym była komuna pokazując prawdziwe korzenie post-komunistów, którzy wciąż podnoszą głowy – vide odbywający się na naszych oczach zamach „elit” III RP na wybraną demokratycznie przez naród nową władzę.
Pan sobie nie wyobraża, jak ta książka jest znienawidzona przez post komunistów i nie uwierzy Pani, ale trollujący na moim blogu pod różnymi nickami naczelny anty-lustrator z UJ i pieszczoch salonu III RP o PZPR-owskim rodowodzie prof. Jan Woleński (nick JW) rozesłał setki, to nie pomyłka setki listów elektronicznych deprecjonujących tę książkę do wszystkich możliwych środowisk. Ale to znaczy, że książka obnaża prawdę, której oni się boją i za wszelką cenę starają się ukryć.

Serdecznie Pana pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz

Obrazek użytkownika HenrykInny

16-01-2016 [17:58] - HenrykInny | Link:

Zal mi pana. Pan jest autentycznie chory.

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

16-01-2016 [22:46] - Krzysztof Pasie... | Link:

@HenrykInny

Paszoł won!