Rysiek sam w domu ( opowieść wigilijna )

Czarna pierzyna nocy zaczęła z wolna przykrywać stolicę. Jeszcze chwila i na niebie powinna rozbłysnąć pierwsza gwiazdka, zacznie się najcudowniejsza, najbardziej magiczna noc w roku. Będzie można naprawdę szczerze i otwarcie porozmawiać o polityce z własnymi kotami i psami, a nawet baranami, o ile te nie zaangażują  się akurat tej nocy w jakąś prodemokratyczną manifestację. Ryszard Petrarka, mężczyzna wyglądający na rocznik 1972 podniosł się z kozetki i krokiem wyraźnie zmęczonym podszedł do okna. W apartamentowcu  naprzeciwko, podświetlonym tysiącami lampek choinkowych, stało 16 mężczyzn podobnych do Ryszarda Petrarki, którzy w identyczny sposób jak Ryszard spoglądali w niebo. Po kilku chwilach, jak na komendę, odeszli od okien i usiedli za stołami, w ruch poszły łyżki. 
Durnie - pomyślał Petrarka w tej samej  sekundzie - durnie, nie znają się na niczym, niczego nie czytają, niczego nie rozumieją. To nie pierwsza gwiazdka, to Wenus, ta druga też nie gwiazdka tylko Saturn. Kapella - prawdziwa gwiazda rozbłyśnie za 5 minut. Ryszard sporo czytał, a jeszcze więcej wiedział. Umowy kredytowe czytał po 2-3 razy, a to co drobnym druczkiem - bywało - że i 5 razy. Umowy kredytowe sporządzone  przez siebie czytał jeszcze cześciej, wszystko musiało się zgadzać, żadnych niejasności, każdy przecinek to pętla, każda kropka to pułapka, a średnik topór. Nie doczytasz, nie zrozumiesz, nie dopytasz i już za rok masz komornika na podwórku, który ma do powiedzenia jedynie - trzeba czytać to co drobnym druczkiem... i o to chodzi. Ryszard - choć był uczniem samego prof. Parcelowicza - zaczynał w Banku Rozwoju Bankowości jako zwykły windykator, po dwóch latach przeniesiono go na kredyty, a po kolejnym roku został samodzielnym doradcą kredytowym I stopnia, z poważnymi widokami na objęcie całego działu. Znał się na swojej robocie jak mało kto. CV bez zarzutu, świetnie wykształcony, praktyka w prywatnym biznesie, asystent posła Vlada Grasyniuka, legendy podziemia, tylko ten jeden, jedyny szkopuł : jak mógł dać się tak nabrać na ten kredyt we frankach, kto go tak wkręcił ? Co gorsza nawet on nie mógł nic z tym zrobić, prezes Skródż nie chciał słyszeć o przewalutowaniu. Taka dola wysokiej klasy specjalistów - pocieszał czasem sam siebie - kardiochirurg też sam sobie serca nie przeszczepi. Rozmyślając o swoim położeniu podszedł do niskiego stolika i nalał pół szkalnki polskiej whisky " Janusz Kociokwik " produkowanej z suszu ziemniaczanego przez jakąś firmę z Błogoraju w województwie lubelskim. Nic dobrego, ale w jego obecnej sytuacji finansowej nie mógł sobie pozwolić na nic lepszego. Ze smutkiem popatrzył na stojącą w rogu salonu, gigantyczną amforę wypełnioną po brzegi pieniędzmi. Nie musi przeliczać, wystarczy rzut oka : 97 miliardów 142 miliony 342 tysiące 513 PLN
Końcówka wypłaty za grudzień, na ile to starczy ? Kolejny  Sylwester w domu ? Dobrze choć, że teściowie zaprosili żonę i dzieci na wieczerzę wigilijną, sami nie mieliby za co kupić nawet karpia. Z powodu ciągłego braku kasy nie może być dziś z nimi nawet w tak uroczysty wieczór, bierze każdą robotę zleconą. Jutro od rana szkoli windykatorów z terenu, w siedzibie Banku Rozwoju Bankowości. Raty kredytu we frankach szwajcarskich rozwalały cały rodzinny budżet, a odsetki nie pozwalały oddychać. Kraj rządzony przez jednoosobową partię starodawny.pl od dwóch lat  pogrążał się w hiperinflacji jakiej nie pamiętali Niemcy, nawet ci urodzeni przed 1915 rokiem. Ludzie zarabiali krocie, miliardy, biliony, a Solorz - Żak z Polsatu kwadryliony. Kasjerzy w banku obsługujący duże firmy często korzystali z dwóch zestawionych monitorów, ponieważ na jednym nie mieściły się rzędy zer. Jeśli nie miało się kredytu to szło jakoś przeżyć. Opał był dość tani od kiedy bezrobotny red. Adam Wajrak z Gazety Wyborczej wyrąbał całą Puszczę Białowieską, żywność również nie była droga w związku z dużą podażą dziczyzny dostarczanej  na półki sklepowe przez bezrobotnego, byłego prezydenta Komorowskiego. Gorzej mieli ci mieszkający na zachód od Wisły, w Polsce  " A " Jednak i oni znaleźli sposób na wysokie wypłaty. Raz w miesiącu jeździli samochodami dostawczymi i sprzedawali swoje wypłaty do punktów skupu makulatury w Berlinie. Za średnią wypłatę na dobrym papierze można było dostać - w zależności od cen na giełdzie papieru w Amsterdamie - od 40 do 50 euro, które pozwalały związać koniec z końcem, oraz kupić  opał i żywność w Warszawie. Stolica kraju Warszawa była naturalnym łącznikiem podzielonych Polaków i gigantyczną giełdą towarową, mieszczącą się jak dawniej na stadionie narodowym. Najgorsze jednak było to, że nie było w kraju specjalisty, który przeprowadziłby konieczne reformy, zdusił hiperinflację i przeprowadził denominację. 
Profesor Parcelowicz zaanagażował się w budowę licznika zadłużenia Polski, w związku z czym kompletnie nie miał czasu. Codziennie montował nowe moduły wyświetlaczy, bowiem z każdym dniem narastał deficyt zer. Wyświetlacz ciągnął się od ronda Daszyńskiego do Hotelu " Sobieski " i tak naprawdę kwotę zadłużenia Polski znali jedynie handlujący opałem wokół Pałacu Kultury. Jedyna osoba znająca się na denominacji Dr Hanna Koronkiewicz - Tanz, po delegalizacji PO połączyła się z Duchem Świętym i rozpoczęła nowicjat w klasztorze Katarzynek w Braniewie. Na ostatniej, pożegnalnej konferencji prasowej powiedziała
- Nie mam zamiału łobić żadnej denominacji, Kaczoł złobił ten bułdel, niech więc tełaz sam napławia. Po czym założyła habit kupiony w TK Maxxie i wyjechała do Braniewa. 
Sytuacja Ryszarda Petrarki była naprawdę trudna, jeżeli inflacja nie wyhamuje do końca stycznia, to 940 miliardów, które zarabia obecnie nie starczy na obsługę kredytu. Mógłby odsprzedać na czarnym rynku tzw. petrudolary, które otrzymywali wszyscy posiadacze aut z przeznaczeniem na zakup produktów petruchemicznych związanych z eksploatcją samochodu : smarów, olejów i etyliny 95, bądź oleju napędowego. Tylko, że wówczas musiałby jeździć do pracy metrem, razem z Zandbergiem z " Razem " Nie lubił Zandberga, więc myśl o odsprzedaniu petrudolarów odrzucił, tak jak odrzuca się kiepski wniosek kredytowy. Druga szklanka " Jasia Kociokwika " całkowicie go osłabiła i zmęczony gonitwą myśli zasnął. 
Spał jednak dość czujnie, jak każdy zapętlony kredytem we frankach. W przedpokoju błysnęło światło, coś jak błysk flesza. Ryszard otworzył oczy i zamarł. W przedpokoju, w sukni z marszczonej bibułki, w oparach z ciekłego azotu, stała wróżka, która zamiast tradycyjnej spiczastej czapki wróżki, miała na głowie pickelhaubę, jak dziedzic pruski z kultowego filmu Stanisława Bojara. Ryszard nie lękając się - bo czegóż miał się lękać - podszedł do wróżki i w oka mgnieniu we wróżce rozpoznał wróżbitę Macieja z TVN - u. 
- Widocznie w rekwizytorni na Wiertniczej nie mieli innej czapki - pomyślał rozbawiony. Głupi sen, wszystko bez sensu - myślał dalej, nie będąc do końca pewny co jest snem a co jawą. Cholera wie co oni jeszcze dodają do tej polskiej whisky. Tymczasem wróżbita Maciej imitując kobiecy głos rozpoczął zwyczajowy seans wróżb, miętoląc w dłoniach karty Tarota
- Ryszardzie zostałeś wyznaczony przez Zarząd do ważnych zadań. Jeżeli je wykonasz pójdziesz mocno do góry, mocno do góry. Tak mocno do góry, że jakieś stanowisko szefa kredytów to będzie dla ciebie Ryszardzie kompletne cieciostwo nie warte uwagi. Pójdziesz wysoko, wszystko się odmieni, wszystko będzie inne. Wróżbita Maciej wyraźnie się rozkręcał i przestał już zważać na to, że raz mówi jak Pohanke, a raz jak Hołownia. 
- Ryszardzie Zarząd chce wiedzieć jakie są twoje kwalifikacje, czy naprawdę znasz się na pieniądzach Ryszardzie ? 
- Znam się na pieniądzach tak samo jak prof. Parcelowicz i tak samo jak dr Hanna Koronkiewicz - Tanz - odpowiedział bez wahania Ryszard 
- Ryszardzie czy znasz bajkę o Kopciuszku ? - ciągnął dalej wróżbita Maciej 
- Coś tam słyszałem, mamusia mi opowiadała - odrzekł Ryszard - to było o dziewczynie, która nie miała zdolności kredytowej, jednak poszła na bal, zgubiła bucik i nie mogła odesłać go z powrotem do Zalando.com. Na balu zakochała się w królewiczu, który również groszem nie śmierdział, więc pieniądze na ślub wzięli od Providenta. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, bo po roku Provident odzyskał pieniadze licytując im karetę, którą jechali do ślubu - czy to o tę bajkę chodzi ? - zapytał Ryszard zadowolony, że tak wiele pamięta z dzieciństwa. 
- Cha ! cha ! cha ! - wróżbita Maciej był wyraźnie rozbawiony. Ryszardzie myli ci się bajka z rzeczywistością, a może rzeczywistość z bajką ? - rechotał  wróżbita Maciej, jednocześnie majstrujac coś przy czarodziejskiej różdżce. Po wymianie baterii na nowe, wykonał różdżką w powietrzu jakieś dziwne esy - floresy  i przedpokój znowu spowiły gęste opary z ciekłego azotu. 
- Ryszardzie Zarząd naprawdę ma poważne w stosunku do ciebie plany i musi sprawdzić to i owo - powiedział tajemniczym głosem, przypomniającym nieco, głos redaktora Kraśki . 
Zza pleców wyjął wiklinowy koszyk pełen monet 
- Spójrz Ryszardzie to jest tzw. koszyk walutowy, wypełniony bilonem z całego świata. Twoje zadanie polegać będzie na ułożeniu wszystkich nominałów narastająco i na ustawieniu słupków z bilonem kursami  malejąco w stosunku do dolara amerykańskiego. Zadanie nie jest łatwe, jeśli ułożysz bilon w godzinę udaj się do prezesa Skródża, szefa Banku Rozwoju Bankowości. Znasz go dobrze, to wszak twój szef. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, twój były szef. Pójdziesz wysoko, naprawdę wysoko - zakończył wróżbita Maciej z TVN, rozrzucając po podłodze karty Tarota. 
Ryszard wziął koszyk walutowy, butelkę z " Jasiem Kociokwikiem " postawił obok stolika, a na stoliku rozsypał bilon. 
Prościzna - pomyślał w jednej chwili - na stole piętrzył się stos jenów, juanów, escudo, pesetów, centymów, pensów i centów, halerzy, forintów i stotinek, a nawet egzotycznych tugrików. Zabawa bilonem pociągała go od zawsze, poradzi sobie z zadaniem w dwa kwadranse. 
Obudził go dziki krzyk sąsiada mieszkającego piętro niżej - jak i on bankowca - starego kumpla z działu windykacji 
- Qurwaaaa ! gdzie jest pilot, przełącz na TVN24, za chwilę kończy się doba, a ja nie znam całej prawdy - darł się w niebogłosy kolega i sąsiad w jednym. Rysiek spojrzał na zegarek. Dochodziła północ. Na widok pustej butelki po polskiej whisky rozbolała go głowa. Czego oni w tym Błogoraju  jeszcze używają oprócz suszu ziemniaczanego ? - zapytał sam siebie. Rzeczywiście noc cudów, jeszcze nigdy nie poradził sobie tak szybko z butelką whisky. Nie bardzo jednak wiedział jak poradzi sobie z jutrzejszym szkoleniem. Ból głowy wzmagał się. Z amfory wyjął ostatnie bony paliwowe, petrudolary, jak żartobliwie nazywali je cinkciarze zajmujacy się obrotem paliwami. Nie ! nie ! w tym stanie nie możem jechać samochodem. Nie jest Danielem Olbrychskim, który mówi o sobie, że jest stary i głupi, no i po prawdzie to 
niewiele ma do stracenia. On jest młody i mądry, a do stracenia ma naprawdę wiele. Petrudolary wróciły do amfory. Wyszedł z apartamentowca i ruszył w dół, w stronę Czerniakowa i Wisły. Chłodny wiatr od rzeki przyjemnie studził rozgrzaną ostatnimi wydarzeniami, głowę. Minął redakcję Gazety Wyborczej, rozświetloną jak piece Magnitogorska i pracująca  nawet w noc wigilijną. Ci to kują 24 h na dobę - pomyślał.
Niestety już niedługo. Na zlecenie Niemców robił ostatnio analizę ich wiarygodności kredytowej, nie wygląda to dobrze. Wiarygodność zerowa. Czy tylko kredytowa ? to akurat nie obchodziło go, był bankowcem. Z każdym krokiem, z każdym powiewem chłodnego wiatru Ryszard odzyskiwał jasność myśli. Trzeźwiał. Na wspomnienie dziwacznego snu uśmiechnął się sam do siebie. Postanowił minąć Most Łazienkowski, potem pod górę Górnośląską w okolice Sejmu RP, potem skręci w Aleje zobaczy kto ma dziś dyżur na parkingu przed Bankiem Rozwoju Bankowości, potem wróci do domu, zimny prysznic i może jedną, dwie godzinki snu skradnie tej niezwykłej nocy. Jeszcze dobra godzina forsownego marszu i odzyska równowagę. Jednak tej nocy nie dane było mu zasnąć. Kiedy doszedł do firmy zauważył, że całe czwarte piętro, piętro Zarządu rozświetlone jest jak w zwykły dzień urzędowania. Coś musiało się wydarzyć ? - pomyślał rozgorączkowany. Krach na giełdzie w Tokio ? wymiana pieniędzy ? włamywacze ? a może  tylko prezes Skródż figluję z sekretarką ? Miał nadzieję, że to nic poważnego, że to nie Tokio, tylko zwykła Sodoma urządzana od czasu do czasu przez Skródża. W portierni przy parkingu zastał starego poczciwego Grasia, który po powrocie z Brukseli, długo nie mógł znaleźć roboty. Pisiory są jednak pamiętliwi. 
- Witam panie Ryszardzie powiedział z szacunkiem. Cóż to panie Ryszardzie, pan i spóźnienie ? 
- ???? 
- Miał pan być o pierwszej, mam pana na liście. Proszę pokwitować kartę z nowym kodem do windy i IV piętra. Wszystko się zmieniło. Pisiory z hakowali wszystkie kody. 
Proszę się pospieszyć prezes Skródż chyba się niecierpliwi. Sekretarka pytała o pana już dwa razy. 
- Co tu jest grane ? co się tu dzieje ? - biganina myśli Ryszarda Petrarki znowu powróciła. Denerwował się trochę. Po wjechaniu na IV piętro jego niepokój wzrósł  jeszcze bardziej. Cały hall przed gabinetem prezesa szczelnie wypełniał tłum ludzi w szarych paltocikach. Frankowcy - odgadł od razu - rozpoznaje ich w każdych okolicznościach. Choć jest jednym z nich, nie chce mieć z nimi nic wspólnego, nie szanuje ich. Nieporadne dupki. 
Weronika Razor - niewyglądajaca na skończone tego roku czterdzieści lat - sekretarka prezesa Skródża była w swoim żywiole. Jak zwykle dzieliła i rządziła 
- Proszę państwa !  proszę wyrównać kolejkę. Zgodnie z informacją otrzymaną od nas, prezes Skródż będzie przemawiał ludzkim głosem i przewalutowywał kredyty do godziny 3:00 nad ranem i ani sekundy dłużej. Otrzymali państwo 70 numerków i tyle osób przyjmie pan prezes. Osoby z końca kolejki naprawdę nie mają po co stać, szkoda waszego czasu. 
Kilka osób w szarych paltocikach odkleiło się od kolejki i ruszyło w stronę schodów, przeklinając niemiłosiernie. 
- Pan w szarym paltociku, proszę tak nie bluźnić, dziś taka czarowna noc, za rok może dwa i do pana uśmiechnie się szczęście - Petrarce wydało się, że w tym momencie pani Weronika nieco przeszarżowała, ale jej prawo, ona tu rządzi. Nikt inny. 
- Ooo! jest nasza zguba - wykrzyknęła widząc Petrarkę stojącego przy windzie. To do pana niepodobne, panie Ryszardzie. 
- Pani Weroniko, ja naprawdę nie wiedziałem, nikt mnie nie powiadamiał, że dzisiejszej nocy mam  być w pracy. 
- Czyżby ? a wróżbita jakiś to pana nie odwiedził dzisiejszej nocy ? 
Roman Petrarka naprawdę przestał w tym momencie rozumieć co wokół niego się działo. 
- Proszę niech pan wejdzie bez kolejki, prezes czeka - powiedziała tajemniczym tonem.
Wyłożony polerowanym mahoniem gabinet prezesa Skrodża idealnie pasował do pozycji jaką Skródż zajmował w światku bankowców. Czuło się moc miejsca i moc człowieka. Halogen sprytnie ukryty w szufladzie biurka potęgował efekt niesamowitości i wszechwładzy Skródża. Cienie nosa i policzków bijące do góry tworzyły widok demoniczny. Chyba tak wyznawcy nowej religii wyobrażali sobie swojego bożka. Kogoś kto jednym ruchem pióra strąca w niebyt i tym samy piórem wynosi na piedestał umożliwiając karierę i zyciowe prosperity. 
- Dzień dobry panie prezesie - powiedział wyraźnie spięty Petrarka po wejściu do gabinetu. 
Prezes wyjątkowo wstał zza biurka i podszedł do Ryszarda, wyciągając dłoń na powitanie. 
- Witaj ! witaj ! Lubię cię Rysiu. Wszystkie Ryśki to fajne chłopki - powiedział, po czym uszczypnął Petrarkę w policzek 
- Nie jest źle - pomyślał Ryszard - zaczyna od stałego fragmentu gry. To ulubiona kwestia prezesa ze starej komedii Stanisława Bojara. Zawsze tak witał Petrarkę, kiedy miał dobry humor i kiedy natknęli się na siebie w toalecie bądź gdzieś na przepastnych korytarzach Banku Rozwoju Bankowości. Gdyby nie to ciągłe szczypanie w policzek, możnaby to zachowanie Skródża zaakceptować, a nawet polubić. 
- Spóźniłeś się Rysiu, jeszcze nigdy nie musiałem na ciebie czekać. 
- Szefie to naprawdę nie moja wina - powiedział wyraźnie rozluźniony - nie wiedziałem, że będe potrzebny dzisiejszej nocy. 
- Siadaj Rusiu, nie mam zbyt wiele czasu, widziałeś co się dzieje przed gabinetem, normlny PRL i kolejka do mięsnego. Krótko i bez owijania w bawełnę, Zarząd wyznaczył ci bardzo ważne zadanie... i nie chodzi wcale o objęcie jakiegoś głupiego stanowiska kierownika działu kredytów. Pójdziesz Rysiu wysoko, znacznie wyżej ode mnie, ale mnie to nie martwi, wiem, że jeśli ty wysoko to i ja wysoko. Podobnie jak teraz, kiedy ja wysoko to ty Rysiu też wcale nie nisko. 
- Nie rozumiem szefie, mowię zupełnie szczerze
- Rysiu Zarząd wyznaczył ciebie na lidera nowopowstałego Komitetu Orędowników Denominacji. Rysiu musimy coś z tym zrobić, tak dalej być nie może i wcale nie chodzi mi o horendalne koszty związane z magazynowaniem pieniędzy. Wiesz ile płacimy za składowanie pieniędzy w hangarach na Okęciu ? Zdziwiłbyś się. Jesli hiperinflacja nie zostanie zastopowana za rok dwa pieniądze zaczniemy składować na hałdach przykopalnianych. Nie to jest jednak najważniejsze, najważniejsze są kredyty. Zauważ Rysiu tendencję, bierze dupek 400 miliardów chwilówki, a za miesiąc odnosi 600 miliardów, a to jest goowno, a nie 600 miliardów tylko 100 miliardów sprzed dwóch miesięcy, widzisz jak się wszyscy wycwanili teraz na Sorosa. Myślą, że z nami można tak pogrywać. Rysiu musi powstać ten komitet i musi być stała presja na rząd w sprawie denominacji, to nasz priorytet. 
- Ale dlaczego ja ?  - spytał Petrarka wyraźnie zaniepokojony.
- Rysiu obserwujemy ciebie od dłuższego czasu i naprawdę nie chodzi o to, że jesteś uczniem prof. Parcelowicza, ty się do tego nadajesz bo jesteś podobny do młodego Kwaśniewskiego, ta sama potrzeba sukcesu za wszelką cene. Największe jednak wrażenie na Zarządzie zrobiło to w jaki sposób i w jakim tempie załatwiłes koszyk walutowy, to był Rysiu majstersztyk. Skródż sięgnął po pilota i uruchomił projektor multimedialny. W tym momencie twarz Petrarki przeszła metamorfozę jakiej nikt nie spodziewałby się po tym zawsze pewnym siebie pracowniku BRB. To było zaskoczenie i twarz bezradnego dziecka. Na materiale puszczonym przez Skródża zobaczył swój salon, butelkę whisky i swoje dłonie sprawnie rozortowujące bilon i zestawiajace go w równiutkie słupki. 
- Qurva skąd oni to mają ? - zaklął w duchu. 
- Sk...sk...skąd to macie ? - wykrztusił
Skródż wyszedł zza biurka podszedł do niego i z pompona czapki wyciągnął kamerkę wielkości łebka od szpilki. 
- Widzisz Rysiu bank to przede wszystkim zaufanie, ale najważniejsze jest sprawdzić czy mamy do siebie zaufanie. Nie stać nas już na obstawianie ślepych koni. Pamiętasz jak się skończyło z Januszem Polokoktą ? a Roman Gretych z Poznania ? a Piwler, który jeszcze nic nie zaczął a już się nabzdryngolił. 
- Fakt szefie lipa, chyba tylko Morwin - Kikke jako tako się sprawdza. 
- Nie sprawdza się, to jest niesubordynowany wariat, za bardzo samodzielny, wierzga i rży za dużo. Pożytku tyle co i szkody. Ty Rysiu jesteś inny. 
- Szefie zgoda, jest jednak pewien problem prawny. Wie szef, że polskie prawo nie zezwala osobom niepłacącym alimentów i posiadającym kredyty w walutach zagranicznych piastowania stanowisk funkcyjnych w organizacjach społecznych,  fundacjach i organizacjach pozarządowych. 
- A co ty Rysiek alimenciarz jesteś ? przecież wiem, że nie jesteś.
- Alimenty nie, ale kredyt we frankach mam, to szef przecież wie, mówiliśmy o tym wiele razy. 
Skródż wstał zza biurka i podszedł do ściany. Przesunął mahoniowy panel i z szafy pancernej wyjął zieloną teczkę. 
- Co tu jest napisane ? spytał Ryszarda Petrarkę 
- Ryszard Petrarka - odpowiedział Ryszard Petrarka zgodnie z prawdą 
- A dalej, poniżej ? 
- Schweizerische Kreditanstalt SKA - wyrecytował Rysiek, siląc się na niemiecki akcent. 
- Domyślasz się co to jest ? 
- Sądzę, że moja umowa kredytowa
- Właśnie, a wiesz co ja mogę z tym zrobić ? 
- Nic pan nie może z tym zrobić. Rozmawialiśmy o tym wielokrotnie. Szef ma też swoich Skrodżów nad głową. Każdy ma swojego Skródża - powiedział z wyrozumiałością w głosie. 
Skródż podszedł do niszczarki, wcisnął zielony guzik i wsunął w teczkę w szczelinę. Odgłoś ciętego papieru i zgrzyt miażdżonych spinaczy oraz zszywek był najpiękniejszą muzyką jaką  Ryszard Petrarka kiedykolwiek słyszał. 
- Widzisz Rysiu co ja mogę, widzisz. Sytuacja się zmieniła. Powiem ci Rysiu w zaufaniu, że mój Skródż ma pełne portki i godzi sie na każdą moją propozycję. Jeżeli będziesz posłuszny i sterowalny zajdziesz naprawdę wysoko, wyżej niż ja. 
- Ale to dla mnie nie ma znaczenia, bo jak powiedziałem Zarzadowi: Rysiu wysoko lata to i my z nim wysoko latamy. Rysiu pikuje my z nim. Tak jest to skonstruowane Rysiu - zakończył szczypiąc Petrarkę w policzek po raz drugi. 
- Od kiedy mam zaczynać ? Zapytał 
- W poniedziałek w prasie ukaże się informacja o powstaniu Komitetu Orędowników Denominacji, będzie podane twoje nazwisko. Dostaniesz dalsze instrukcje Rysiu. A teraz idź do domu i odpocznij, nabierz sił Rysiu. 
- A co ze szkoleniem windykatorów, ktore miałem poprowadzić ? 
- Rysiu daj spokój detalom, skoncentruj się na rzeczach większych. 
- Idź już Rysiu, ja jak widzisz mam jeszcze paru petentów w tę noc wigilijną. 
Ryszard wyszedł z gabinetu Skródża na trzęsących się nogach. Nie skorzystał z windy, chciał oswoić się z tym co go dzisiejszej nocy spotkało, schodził po schodach jak emeryt, wolno: stopień za stopniem. 
- Cudowna wigilijna noc pełna niezwykłych zdarzeń - kołatało Ryśkowi w glowie 
Po wyjściu na ulicę, nie bacząc na wczesną porę, postanowił zadzwonić do żony z prywatnego telefonu na kartę i podzielić się radosną bożonarodzeniową nowiną. Nie mieli już kredytu we frankach, nie mieli już żadnego kredytu. Tylko kredyt zaufania Zarządu. Wybrał numer, głos operatora po drugiej stronie oznajmił - stan konta wynosi 97 milionow 183 tysiące 221 złotych i 32 grosze. Jeśli chcesz uzyskać połączenie doładuj konto minimalna kwotą 500 milionów. Zaklął szpetnie, musi przeprowadzić  tę denominację, nie da się tak żyć. Trudno pojedzie samochodem i powie żonie osobiście. Z petrudolarami też od dziś liczyć się nie musi.