17 września siedemdziesiąt lat później

17 września siedemdziesiąt lat później

 

17 września to smutna data naszej historii. Smutna nie tylko dlatego, że przywołują sowiecka agresją na Polskę z 1939 r., która rozpoczęła okupację Kresów Wschodnich i przyniosła zagładę mieszkających tam Polaków. To smutna data ponieważ pieczętuje ona IV rozbiór Polski jaki na mocy paktu Ribbentrop – Mołotow (de facto Hitler – Stalin) dokonały Niemcy i Związek Sowiecki. Rozbiór ten dokonał się nie tylko z winy zaborczych mocarstw (Niemiec i ZSSR), z czego przynajmniej my Polacy w większości sobie zdajemy sprawę, ale (świadomość tego jest już niestety mizerna) przy pełnej bierności i akceptacji naszych tzw. sojuszników.

            Agresja Niemiec na Polskę 1 września 1939 r. była ogromnym ciosem. Ale wcale kampania wrześniowa nie musiała zostać przegrana. Polska dysponowała wówczas dużą, dobrze wyszkoloną armią. To, że nie mogła sprostać Wermachtowi powodowane był przede wszystkim brakami sprzętowymi i przewagą w broni pancernej i lotnictwie. Przewaga ta acz znaczna mogła się jednak okazać niewystarczająca. W połowie września 1939 r. niemieckie natarcie wytracało swój impet. Polska dysponowała znacznymi rezerwami na tzw. Kresach Wschodnich (nazwa jest niezbyt szczęśliwa, bo Kresy stanowiły ponad 50% terytorium II RP), a jesienna pogoda niwelowała niemiecką przewagę w sprzęcie. Zresztą niemiecka broń pancerna w 1939 r. to nie są jeszcze czołgi z 1943 czy 1944 r. ale sprzęt o wiele gorszej jakość, bardzo awaryjny. Jednym słowem wojna obronna Polski 1939 r. wcale nie musiała się zakończyć taką klęską jaką się zakończyła gdyby nie dwa elementy, które o tym przesądziły.

            Element pierwszy to bierność naszych tzw. sojuszników. 3 września 1939 r. wprawdzie i Francja i Wielka Brytania wypowiedziały Niemcom wojnę, ale na słownej deklaracji się skończyło. Wprawdzie zgodnie z podpisanymi porozumieniami w 2 tygodnie od tej daty Alianci mieli na froncie zachodnim przeprowadzić ofensywę przeciwko Niemcom, ale poza naiwnymi, jak zawsze Polakami, nikt się tym zapisem specjalnie nie przejmował. Wystarczyło, żeby Francuzi zamiast siedzieć w zasiekach Linii Maginota uderzyli wówczas na poważnie na Niemcy od zachodu, a wojna mogła się zakończyć jeszcze w 1939 r. Nic takiego jednak się nie stało.

            Mimo tego Polska mogła jeszcze się bronić i choć szanse były coraz mniejsze ostateczne losy kampanii nie były przesądzony. 17 września 1939 r. Stalin (na którego uderzenie ze wschodu czekał coraz bardziej zdenerwowany Hitler) już wiedział, że żadnej ofensywy antyniemieckiej na zachodzie nie będzie i mógł bez obaw zająć (prawie bez walk w porównaniu z wysiłkiem militarnym Niemiec w 1939 r.) ponad połowę Polski. Swoją niechlubną rolę odegrał w tym także marszałek Edward Śmigły – Rydz, który pod naciskiem francuskim wydał bezsensowny rozkaz zaczynający się od słów „Sowiety wkroczyły”, w którym nakazywał z Armią Czerwoną „nie walczyć”. Konsekwencje tych niefortunnych (najdelikatniej rzecz ujmując) określeń ponosimy do dnia dzisiejszego.

            Tyle powtórki z historii, którą każdy zna z większą lub mniejszą dokładnością. Ale skoro historia ma być nauczycielką życia to nie sposób tego dnia nie spojrzeć na nią z dzisiejszej perspektywy. Dziś, tak jak w 1939 r. jesteśmy przekonani, że mamy sojuszników na których w każdej chwili możemy liczyć. Ten sojusznik to oczywiście państwa Paktu Północnoatlantyckiego. Wszystkie siły polityczne są przekonane, że to wystarczająca rękojmia naszej suwerenności. Różnica polega tylko na tym, że Platforma Obywatelska uważa, że bardziej istotne są związki z europejskimi państwami NATO (głównie Niemcami), a Prawo i Sprawiedliwość skłania się bardziej do liczenia na wsparcie ze Stanów Zjednoczonych, które są najsilniejszym i najchętniej wysyłającym swoich żołnierzy na różne operacje wojskowe państwem Sojuszu. W sporze tym racje ma Prawo i Sprawiedliwość i sądzę tak nie dlatego, że to stanowisko partii do której należę, ale dlatego należę do tej partii, że jej stanowisko (w tej i w wielu innych ważnych sprawach) jest zbieżne z moim.

            Pytanie jednak czy obecnie jakiekolwiek z naszych sojuszy są na tyle wystarczające, że możemy być zupełnie bezpieczni? I pytanie drugie czy jedynym niebezpieczeństwem dziś w XXI w. jakie może nam grozić jest niebezpieczeństwo militarne? Na oba te pytania odpowiedź jest niestety negatywna.

Stany Zjednoczone w chwili obecnej nie są wystarczająco zdeterminowane, aby w razie konfliktu stawać w obronie swoich sojuszników. Dała temu wyraz administracja prezydenta Baracka Obamy przyznając, że odstępuje od budowy na terenie Polski elementów tarczy antyrakietowej. Fakt, że zbiegło to się symbolicznie z datą 17 września jest wprawdzie przypadkowy, ale jakże dla nas smutny i skłaniający do refleksji. Tendencja ta zapewne w Stanach Zjednoczonych nie będzie stała, ale dobry sojusznik to taki na którego zawsze można liczyć. W tym „zawsze” nie może być wyjątków, a po raz pierwszy się pojawiły. Inna zupełnie sprawą jest to, że stało się tak z powodu kardynalnych błędów rządu Donalda Tuska, a w szczególności z powodu nieudolności ministra Radka Sikorskiego, choć biorąc pod uwagę wielce prawdopodobną celowość działań oby tych panów w latach 2007 – 2008, to co na pierwszy rzut oka wygląda na nieudolność (bezsensowne przeciąganie negocjacji, aby podpisać umowę, która już nie zdąży wejść w życie) jest z punktu widzenia długoletniego interesu państwa zwykła dywersją z czyich podszeptów czynioną łatwo można się domyśleć.

            Drugie pytanie niestety też przynosi smutną konsternację. Dziś nie trzeba formować pancernych dywizji czy lotniczych eskadr, aby podbijać nowe tereny. Zależności ekonomiczne i społeczne można budować bez jednego wystrzału. Opanowanie systemu bankowego, przejęcie kontroli nad branżą energetyczną czy opanowanie obiegu informacji (kontroli nad rynkiem mediów) jest dziś o wiele bardziej skutecznym sposobem dokonywania podbojów niż czołgi czy samoloty. Tak jak kiedyś armaty wyparły maszyny oblężnicze, a broń palna łuki, miecze i szable, tak dziś czołgi i samoloty są wypierane przez kontrolę nad systemami elektronicznymi czy przesyłem energii.

            Jak w tych warunkach wygląda sytuacja Polski roku 2009? Niestety nienajlepiej. Można by rzec, że niczym nasza armia w 1939 r. Na pierwszy rzut oka wszystko działa jak należy, a władze robią dobrą minę do złej gry. Prym wiedze w tym rząd Donalda Tuska z swoim zapleczem politycznym w postaci Platformy Obywatelskiej. Nie drażnijmy Rosji, zgadzajmy się na wszystko czego sobie zażyczą Niemcy, a przede wszystkim twierdźmy, że niczego się nie musimy obawiać i sprawy idą w dobrym kierunku, a rząd kontroluje sytuację. Taką linie w polityce zagranicznej realizuje dziś ekipa Donalda Tuska (zarówno w zakresie polityki obronnej jak i w sprawach polskiej kontroli nad strategicznymi elementami naszego bezpieczeństwa). W dużym uproszczeniu takie Monachium 70 lat później. Mamy takiego odważnego premiera, że boi się nawet odebrać telefon od prezydenta Obamy byle by tylko udawać, że nic się nie dzieje i grzać się dalej beztrosko w blasku złotych medali (tym razem siatkarzy). Tyle tylko, że nas ta beztroska może sporo kosztować, tak jak kosztowała nas kiedyś nonszalancja i naiwność Rydza – Śmigłego.