Puszczańska opowieść / fragment /

 
 Akt 1, scena 1

/ Przy zasłoniętej kurtynie, albo bez niej : słychać świt : pierwsze śpiewy ptaków, trzask łamanych gałęzi, może głos jakiegoś zwierzaka .
Na scenę wychodzi dziad proszalny, kościelny. Rozgląda się. Przysiada z westchnieniem na jakimś pieńku. Wyciąga obolałe nogi./

- Dziad / do siebie / : No ile tak mozno iść? Nic ino las i las. Żeby chodź coś. A tu cięgiem las.

/ Z chaszczy wyłazi baba z wiązką ziół w płachcie na plecach .Przystaje./

- Baba : Jeszcze jedyn rabsic.
- Dziad : Zaś tam rabszic ! Dziad proszalny jezdem.
/ baba przygląda mu się nieufnie/
- Baba: Może dziad. Może nie dziad. Kto go tam wie...
- Dziad : Co tam mamroli? Co mamroli. Z Leżajska ide. Od Najświętszej Panienki./ rozmarzony / Hoho pięknie tam było. / do baby /: A wy to się tak nie boicie sami po lesie łazić?
- Baba / pogardliwie / : To mnie się boją. / wybucha nieprzyjemnym śmiechem /.
- Dziad / z powątpiewaniem / Hmm...Hek...
- Baba : A hekajcie se hekajcie… / z zastanowieniem /A jak to wam na chrzcie dali?
- Dziad : Mnie Maciej. Ale to już mało kto tak mówi. Jeno cięgiem: dziadu dziadu...
- Baba : Jak i mnie - babko. No taki los przypadł. Taki los.

/ zdejmuje płachtę z pleców i przysiada /

- Dziad : Coście to tyla natargali?
- Baba: Leki mam. Na choroby. Zioła.
- Dziad / trącając tłumak kosturem / : Taż tu nietoperz jest ! O. I tu drugi .
- Baba : Też lek.
- Dziad: To dziwnie jakoś leczyta.
- Baba : / opryskliwie /A nie wasza to sprawa. Nie wasza. / po chwili łagodniej / Żeby tak wszyscy jak ja leczyli, to by ludziom dobrze było.
- Dziad : Jo modlitwą lecze. I siebie i drugich. I wode z sobo mam z cudownych studzienek.
- Baba / ze śmiechem / No, to się i dwoje lekarzów spotkało. Dzie to tak idziecie?
- Dziad : A no przed siebie. Do ludzi.
- Baba : To daleko jeszcze macie. Chyba, że do mnie zajdziecie, bo tu niedaleko siedze.
- Dziad : No cy jo wim. Cy jo wim...
- Baba / wstając/ : Jak se tam chceta. Dwa razy nie powtórze.
- Dziad / przełykając głośno; z nadzieją / : A jeść co dacie?
- Baba : / ironicznie / A to nie boisz się, że ci co zadom?
- Dziad : / niepewnie / Mnie to się byle co nie czepi.
- Baba / parska śmiechem / No chodźcie kasze mom z sadłem i grzybami.
- Dziad : / przełyka głośno/ A no kiedy tak, to inkasza inkszość.

/ wstają i odchodzą /

  Scena 2
                                                         
 / Na scenę wchodzi  dwu etnografów . Jeden przebrany za grzybiarza, drugi jakby za urzędnika. Przystają. Rozglądają się niepewnie /.

Etnograf 1 :  / bezradnie / Popatrz no Wiesiu, no i gdzieś nam zginęła…Szybko widać chodzi, mimo że z obciążeniem.
Etnograf 2 : Ja tam nie wiem, czy to nawet nie lepiej dla nas.
Etnograf 1 : Dla nas to może i lepiej, ale dla nauki to raczej nie.
Etnograf 2 : Ty się nic nie martw, taka cholera, to się prędzej czy później odnajdzie.
Etnograf 1 : Lepiej żeby prędzej, bo o 14 mamy mieć samochód, a jak nie to znowu przedrałujemy te 12 kilometrów.
Etnograf 1 : A w życiu!
Etnograf 2 : / wzdycha / Ech…taka praca…I kto to doceni?
Etnograf 1 : No wiesz, na ostatnim zjeździe wyrażano się o nas przecież z wielkim uznaniem.
Etnograf 2: Ależ ja nie myślę o fachowcach , a o ludzie. Tym co to tutaj, na tej ziemi, od wieków i po wiek wieków…Ważne co on tutaj sobie myśli. Prawda?
Etnograf 1 : O! Grzybka mam! Popatrz.
Etnograf 2 : Kurka. Liszka. Cantharellus cibarius
Etnograf 1 : Magnum
Etnograf 2 : Mizerum raczej
Etnograf 1 : Patrz, połamane gałązki.
Etnograf 2 : Baba, albo i co większego tędy przeszło.
Etnograf 1 : Lepiej żeby to jednak była baba.
Etnograf 2 : Ty; popatrz jakie to wszystko względne. Dopiero co to raczej ona by nas nie cieszyła.
Etnograf 1 :  / rozgląda się niespokojnie / O tak; wszystko jest względne.
Etnograf 2 :  Powiedziałbym, że nawet : względnie względne.
Etnograf 1 :  Taaak… wszystko jest jakby iluzją.
Etnograf 2 :  Magią nawet.
Etnograf 1 : Tak daleko to bym jednak nie poszedł.
Etnograf 2 : A dlaczego nie? Kto nam tego w tej głuszy zabroni ?
Etnograf 1 : No wiesz… Mamy jednak rozum i on nam mówi co jest a czego nie ma. Dlatego…
Etnograf 2 : Patrz. Popatrz…! Czerwony królik! Albo  zajączek ?
Etnograf 1 : Czerwony. Naprawdę czerwony.
Etnograf 2 : Niesamowite! Kiwa na nas łapką.
Etnograf 1 : Zwariować od tego przyjdzie…
Etnograf 2 : No co mnie szczypiesz. Siebie uszczypnij. Siebie mówię.
Etnograf 1 : / z determinacją graniczącą z rozpaczą / : Idziemy za tamtymi śladami!
Etnograf 2 : A królik ?
Etnograf 1 : A lis mu mordę lizał. Chodź!
Etnograf 2: Ale taka okazja… To się może przecież nie powtórzyć.
Etnograf 1 : Powtórzy się powtórzy. / z bolesnym przekonaniem / Delirium zawsze się powtarza.
Etnograf 2 : Myślisz…? Myślisz, że to po tym wczorajszym samogonie tych drwali? No był rzeczywiście paskudny.
Etnograf 1 : A po czym by innym? Przecież to już z czwarty dzień…jak… idziemy przez ten cholerny las.
 Zresztą… wystarczy zamknąć oczy i o już po wszystkim. O tak. / zamyka oczy i włazi w drzewo /.
Królik / wybucha śmiechem podobnym do śmiechu baby i przepada w krzakach /
 
 Scena 3
 
/ izba w chacie baby /
 
Baba :  Siędnij  se Maciuś. Zaraz ci nałoże.
Dziad : A jak to wam na imię?
Baba :  Mnie? Alicja.
Dziad : Nie brzydko nawet.
Baba  : A co tam to już warte.
Dziad : Ee, nie jest jeszcze najgorzej.
Baba  : Tak mówicie, bo wam kasza pachnie.
Dziad : / pociągając nosem / : Mmmm…Smakowicie…
Baba :   No to jedźcie na zdrowie.
 
/ dziad je, baba wychodzi do sieni /
 
 Baba  ( w sieni, mruczy pochylona nad kosturem dziada ) :  … dwa w tył i jeden w przód a teraz w bok i soli w but i jeszcze raz o sciane prask i w żabi skok o cały krok…
 No, teroz dobrze bedzie ( wybucha śmiechem ).
Dziad ( wychylając zza drzwi głowę i żegnając się ) : Że wy też się Boga nie boicie…
Baba ( zaskoczona ) : A co ja złego komu robie? ( po chwili ) Ino pomagam. Pomagam słyszysz ?!
Dziad : No nie wiem. Nie wiem.
Baba ( pogardliwie wzrusza ramionami ) : Całkiem nic nie wiecie.
Dziad : Bo i czasem lepi mniej wiedzieć.
Baba ( macha ręką ) : A zaś tam. Gówno wicie a radzicie.
Dziad ( z głębokim przekonaniem ) : Ooo… Jo ta swoje wiem.
Baba ( prycha ): Krzyżyków se nawiesza po oberaku i myśli, że mundry. Umył by się lepi, bo czuć jak od capa.
Dziad : Wam to by się woda dopiro przydała. Ale – świncona. Rozumiecie co mówie ?
Baba : Mnie tam żadna woda nie straszna. A na świncony ,żebyście wiedzieli, najlepsze wywary robie na bóle głowy i koklusz .
Dziad : ?
Baba : Przecie mówiłam, że  nic nie wicie. Na każde bolenie jest inny ratunek. Świncona woda też się przydaje. I to nie z jednego miejsca brana. Trzeba też wiedzieć o jakiej porze brać i  jak pilnować żeby się nie poruszyła, bo wtedy kłopot. Twarda się robi jak szkło nawet, ale tylko wtedy jak ją księżyc w nowiu z lewej strony oświeci.
Dziad : Co też wy…
Baba : A tak tak. Nie inacy.
Dziad : Przecie to nie po Bożemu
Baba : A czemuż to niby ?
Dziad : No z Pismem Świętym to się  gryzie.
Baba : Też wymyślił ! A co tu ma Pismo do tego ?
Dziad : No jakże nie…
Baba : To powiedzcie mi gdzie  ma.
Dziad : Pan Bóg czarów zakazoł i tyla.
Baba : A co, jo czaruje ?
Dziad : A coście to niby nad moim kijem odprawiali ?
Baba : ( ze złośliwym uśmiechem ) : Przydatniejszy teroz niż wprzódy.
Dziad : Jo to wom nie ufom. ( rozgląda się niespokojnie ) I ide stund , bo mnie co jesce oblezie.
Baba : Od was do mnie już przylazło. Pchły macie jak jaki burek. A może i wszy nawet, kto was tam wie.( potrząsa głową ) Zapamiętajcie sobie, jak mi się wszy zalęgno to nie daruje.
Dziad : Powiem tylo, ze lepsze moje robactwo na wierzchu, niźli  to wasze  w środku.
Baba : I czego ujada, czego? Com mu takiego zrobiła? Żem kaszy dała?
Dziad : Tu się o coś większego rozchodzi niz kasza. O duszy mówie.
Baba ( ze złością ) : Masz, ksiundz się znoloz.
Dziad : Jo tak ino z życzliwości .
Baba ( prycha): Życzliwy…Jok byście byli życzliwi, to byście tak mordo nie miotali.
Dziad : Bo mnie boli kiedy człowiek nierozumnie w wieczne zatracenie  lyzie.
Baba : Słuchajcie no Macieju, jo tu przeciw Bogu nic nie robie.
Dziad : Ale i z Bogiem tyż nic nie robicie.